CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

26 września 2012

Trzy siostry bez Czechowa


"Trzy siostry" w realizacji Agnieszki Glińskiej rozczarowują. Czechow "po nowemu", bardziej śmieszny niż melancholijny i dekadencki nie jest Czechowem. Wyszło coś w rodzaju telenoweli z nader oszczędną realistyczną dekoracją połączoną z refleksami świetlnymi magicznych lampionów. Mało to przekonywujące. Borys Szyc w dalszym ciągu z problemami z dykcją. Spektakl przeznaczony raczej dla entuzjastów niskonakładowych seriali, aniżeli dla tych, którzy w autorze "Wujaszka Wani" dostrzegają nieocenionego obserwatora i opowiadacza ludzkich tęsknot i słabości.
Chyba przeczytam po raz kolejny tekst sztuki, aby zatrzeć przykre wrażenie po jej obejrzeniu.



20 września 2012

Wolność?




Pieter Breuger Starszy - "Ślepcy"

Redaktor Pokorski z młodym dziennikarzem stażystą u boku, widząc siedzącego w osamotnieniu przyciemnionej przedwieczornej sali kawiarenki radcę Kracha, podążyli ku niemu, pragnąc rozweselić własną kawą samotność naszego bohatera.
- A cóż to sprawiło, panie radco, że widzę go tak przygnębionym? Czyżby ponura pogoda dawała się we znaki? – zaczął niepewnie redaktor.
- Pogoda zmienną jest w naszym klimacie i w moim wieku zdążyłem się do niej przyzwyczaić. Trudno zresztą pogodę obarczać winą za niedoskonałości ludzkiej natury – odparł radca Krach filozoficznie, zerkając na młokosa – stażystę więcej niż uważnie.
- A jednak nagły, dotkliwy brak słońca i chód, potęgowany północnym wiatrem potrafi odebrać radość życia – upierał się Pokorski.
- Co najwyżej taki stan aury wzmaga refleksje.
- Refleksje jakiej natury?
- Bardzo ogólnej, redaktorze, bardzo ogólnej.
- Nie poznaje pana, radco. Z jakiej przyczyny taka tajemniczość.
- Jak zwykle, redaktorze, przyczyny tkwią w samej naturze człowieka i otaczającym go świecie.
- Panie radco, przekorność i wybujały indywidualizm to elementy, które wyłażą na wierzch zawsze wtedy, gdy próbujemy dyskusji. Jeśli wolno mi być sędzia w pana sprawie, to podejrzewam, że główny powód apatii i powściągliwości w precyzowaniu myśli, tkwi tym razem wyłącznie w tym świecie, co mnie i pana otacza. Czy mylę się?
- Obawiam się, że ma pan rację – przyznał radca bez zażenowania.
- Cóż takiego się w tym świecie dzieje, co tak bardzo przygnębiać może?
Radca popatrzył beznamiętnie na Pokorskiego i jego młodszego kompana, by po chwili wyjawić swój sekret.
- Panie redaktorze, jeżeli śledzi pan prasę, nie mógł pan nie zauważyć tego skandalu związanego z szyderczymi dowcipami o Mahomecie, co prokuruje niepokój w świecie islamu.
- Owszem, nie tylko słyszałem, ale i mnie również to niepokoi.
- Głupi do był żart, lecz w końcu mamy wolność słowa, a oburzenie tłumów nieadekwatne do jakości dowcipu - wtrącił niespodziewanie stażysta. 
- Tak sądzisz synku? – radca Krach spojrzał w stronę młodziana z politowaniem w swych błękitnych, niewinnych oczach.
- Nie może głupstwo jednego człowieka wywoływać tak ogromnej fundamentalistycznej nienawiści – tłumaczył stażysta. 
- I sądzisz, młody człowieku, że można bagatelizować ten żart, jak go nazywasz, z religii, nadto w momencie, kiedy lada iskra potrafi wzniecić pożar wśród ludzi, którzy właśnie w religii swojej znajdują ukojenie, dla których religia jest ich życiem?
- A wolność słowa, panie radco? Czy ona się nie liczy? 
- Wolność to prawo, ale i obowiązek. Wolność wymaga używania rozumu.
Stażysta zamilkł na chwilę, co skrzętnie wykorzystał Pokorski.
- Od kiedy to, panie radco, wstawia się pan za rozemocjonowanym religijnie tłumem, żądającym zemsty.
- Wstawiam się, redaktorze, za prawem obrony  systemu wartości, nawet jeśli nie jest on moim systemem postrzegania rzeczywistości. 
- Czy nie dostrzega pan fanatyzmu w tych, którzy nie dopuszczają, tak jak pan, innych wartości?
- A czy można wartością nazwać naśmiewanie się z wartości wyznawanych przez innych, redaktorze? Czy prześmiewcze karykatury, szydercze filmy, palenie biblii, czy też lekceważący stosunek do autorów świętych ksiąg wiary uznaje pan za postępowanie mądre i wartościowe?
- Ależ każdy człowiek winien mieć prawo do wyrażania własnych myśli - wtrącił młody dziennikarz.
- Powinien się jednak liczyć z tym, że może zranić czyjeś uczucia. Młody człowieku, to nie dotyczy jedynie kwestii religijnych, a takich spraw, które przynależą do świata naszego wnętrza. Weź, mój drogi pod uwagę  takie dziedziny jak miłość, chorobę, śmierć, szacunek do rodziców - oto obszary, na jakich jakże łatwo nastąpić komuś na nogę, choć może intencja nasza była inna od wywołanych słowem czy działaniem skutków. Dlatego też wolność mówienia czegoś nie oznacza prawa do mówienia czegokolwiek bez zastanowienia.
Mówiąc to, radca Krach obserwował młodego człowieka nafaszerowanego buntem wolności słowa i, mimo wnikliwości czynionej obserwacji, nie wiedział, czy zdołał przekazać swoje myśli, aby ten uchwycił watek wiodący.  



15 września 2012

Sprawiedliwości nie dowieźli


Ale się porobiło. Straszne rzeczy wyszły na jaw. Ogólne zdziwienie, że pruszkowskie chłopaki cnotliwi i za niewinność siedzieli w pudle. Dziwi już od pewnego czasu nierychła sprawiedliwość wobec Marcina P. Zaskakuje fakt nadzwyczajnej spolegliwości sędziego okręgowego wobec domniemanego urzędnika kancelarii pana premiera. To zaskoczenio-zdziwienie wzbudza śmiech mój i politowanie. A czy to od dziś wiadomo, że nasz wymiar sprawiedliwości (licząc policję, prokuraturę, sądy i te specjalne służby przystawkowe) tapla się w bagnie. Kiedyś tam pisałem o tym, konkretne przykłady podając. 
Mnie nic zdziwić nie może, poza tym, że się dziwię temu, że poważne osoby w państwie się dziwią.
Wyroki w sprawach związanych z przestępczością zorganizowaną rzadko kiedy bywają adekwatne do zarzucanych sprawcom czynów, nie mówiąc już o tzw. społecznym poczuciu sprawiedliwości. Raz winny policjant, bo nie dopatrzył, raz prokurator, bo dowody albo pogubił, albo pracował po macoszemu, sędzia, bo nader zaufał resocjalizacji i sięgnął po wyrok z najniższej półki, innym razem to wina przepisów.
A tak naprawdę to obywatela guzik, że się tak brzydko wyrażę, powinno obchodzić, co w systemie nie zadziałało, czynnik ludzki (a może nieludzki), administracyjny czy paragraf. Według mnie: ukradłeś - oddajesz, coś ukradł i idziesz siedzieć, i tym podobne. Natomiast fachowcy od prawa zanudzają nas tysiącami okoliczności, które wystąpiły i sprawiły, że prawo nie zadziałało.
Jestem ciekaw jak to będzie z mężem pani Plichty. Jaskółki, zanim odleciały do cieplejszych krajów, piszczały, że może stanie się świadkiem koronnym, po raz kolejny umykając sprawiedliwemu osądzeniu.
Załóżmy jednak, że dojdzie jednak do procesu i, o zgrozo, spec-służby porachują majątek przedsięwzięcia o wdzięcznej nazwie Amber Gold. Ile czasu potrwa taki proces i jaki logarytm należałoby zastosować do procesu zwracania choćby marnej części długu, jaki Marcin P. ma wobec swoich klientów. Należy przy tym wspomnieć o pracownikach spółki, którzy prawdopodobnie też nie dostali całej kasy. A skarb państwa to co? A inne firmy współpracujące z Amber Gold?
Zdaje się, że już ponad 6 tysięcy pozwów wpłynęło w tej słynnej już sprawie. Wydaje się też, że te i jeszcze kolejne wpływające do sądu pozwy należy dołączyć do  akt. Trzeba to wszytko przeczytać, posegregować, odbić w paru egzemplarzach a być może każdego z autorów pozwów powołać na świadka i wierzyć, że świadek będzie zdrowy w określonym dniu, kiedy sąd zechce go zobaczyć. Nie wiem, może niepotrzebnie piętrzę przed sądem trudności. Nie sądzę jednak, aby samo choćby zebranie dowodów winy miało trwać krótko. Przez tych parę ładnych lat część wierzycieli powymiera, niektórzy machną ręką, inni spróbują własnej, niekonwencjonalnej walki przed sądem. A gdyby się okazało, że sprawa ma drugie i to bardzo głębokie dno, a pan Marcin P. miał nieznanych dzisiaj, bogatych sponsorów, to wbrew przysłowiu, nie tylko się odwlecze, ale i uciecze. 
I jeszcze ostatnia sprawa. Twórcę strony "Antykomor" skazany na 15 miesięcy łagrów, ups - pracy społecznej. Ten błąd, niechybnie, wynikał ze skojarzenia przestępstwa popełnionego przez autora antyprezydenckiej strony w Polsce do antyprezydenckiego wystąpienia słynnej grupy pankowej "Pussy Riot", która w dodatku, zdaniem rosyjskiego sądu, zbeszcześciła miejsce kultu religijnego. W obu przypadkach sądy wydały wyroki skazujące, odmiennie brzmiące, co jednak zaskoczeniem być nie może, gdyż zapadały w odmiennych systemach prawnych. Jak by na te oba czyny nie patrzeć, można je podciągnąć pod wspólny mianownik. Pamiętam jednak to powszechne, światowe oburzenie na wyrok, jaki zapadł wobec "Pussy Riot" i jak mierny jest sprzeciw polskiej i światowej opinii publicznej wobec wczorajszego wyroku wobec autora antyprezydenckiej strony.
Wniosek jest taki: nie tylko system (tu: systemy) prawny jest niedoskonały, ale też komentarze wobec zapadłych wyroków sądowych nacechowane są hipokryzją. Kiedy bowiem pan Putin, któremu zapewne nie do śmiechu było, gdy mu w cerkwi "Pussy Riot" zagrały, rzekł iż nie będzie wchodził w buty sędziów, to cywilizowana Europa zagrała larum. Gdzie jest ta Europa, kiedy pan doradca Nałęcz tłumaczy w telewizorze, że pan prezydent Komorowski nie będzie komentował wyroku, bo, słusznie zresztą, tak jak pan Putin, nie zamierza chodzić w sędziowskich butach.
Oj, nawet komentarze wyroków mają swą wieloznaczność, znać nierówne traktowanie.
Nie trzeba się temu dziwić, bo obiektywizm głoszonych poglądów zanika zawsze wtedy, gdy wplata się w polityczne sieci.

13 września 2012

Nawet się słuchać nie chce


Zadziwiające - rzecze radca Krach - jak totalnie nieprzygotowany do rządzenia w ministerstwie od chorób jest jego młody, dobrze onegdaj zapowiadający się szef resortu. Facet, który ma pod sobą instytuty, owe perełki medycznego leczenia, budzi się z ręką w nocniku, dziwiąc się niepomiernie, że kasy na obsługę klinicznych szpitali nie starcza. Najpierw on sam jako poseł, wraz z innymi parlamentarzystami uchwala dwie ustawy, w wyniku których odgórnie ustalone zostają zwiększone zarobki w służbie zdrowia dla lekarze, a kiedy trafia na ministerialny stolec, zarzuca dyrektorowi Centrum Zdrowia Dziecka, że ten przekroczył wydatki na wynagrodzenia. Myli mu się fundusz płac z wypłatami i zamiast wyrażać się po ludzku, że dyrektorzy zadłużonych klinik powinni zredukować personel szpitali, czytaj: przenieść zwolnionych ze szpitali do urzędów pracy, posługuje się uczonym terminem restrukturyzacja. 
Odnośnie konieczności wykorzystania dodatkowo przydzielonych środków na płace, co czynili dyrektorzy ministerialnych szpitali, to szczytem niekompetencji ministra jest podnoszenie zarzutu, że można było te środki lokować w inny sposób, niż wskazuje na to ustawa. Każdy kierownik placówki budżetowej, bez względu na to, czy podlega ono bezpośrednio ministerstwu, czy też władzy samorządowej doskonale wie, że nie może wydatkować środków na płace, przeznaczając je na inny cel. W szkolnictwie, na ten przykład jest tak, że nawet jeśli jednostka budżetowa dysponuje namiarem środków finansowych na płace dla nauczycieli, a jednocześnie posiada braki w funduszu płac przeznaczonym dla administracji i obsługi, nie może zmienić paragrafów, przenosząc pieniądze z jednego na drugi - grozi to kryminałem, podobnie zresztą, gdyby kierownikowi jednostki budżetowej zachciało się płacami (gdy pieniędzy będzie w nadmiarze)  załatać dziurę w dachu.
Pan Arłukowicz albo kompletnie nie zna się na obiegu pieniędzy w budżetówce, albo udaje głupa. Po co? Aby nie musieć powiedzieć, że będzie wymagał od podwładnych redukcji zatrudnienia w szpitalach klinicznych. Owszem, to nie jest tak, że nie ma przerostu administracji. Jeżeli jednak ten przerost wystepuje, to również, a może przede wszystkim w ministerstwie zdrowia, czy, na ten przykład w kancelarii premiera (obiło mi się o uszy, że w budżecie państwa na rok przyszły, zakłada się zwiększenie środków na kancelarię premiera - pewnie znów, dzięki metodzie pączkowania, rozmnożą się zadania w kancelarii, które ktoś przecież musi wykonywać).
Z drugiej strony, jeśli szpitale kliniczne mają funkcjonować na wysokim poziomie, wykonując przy tym najtrudniejsze i najbardziej skomplikowane operacje i inne formy leczenia, to opieka w takim cudeńku powinna być możliwie najbardziej wszechstronna i stać na najwyższym poziomie.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, czego boi się pan minister, ze w systemie finansowania służby zdrowia w Polsce pieniędzy jest za mało, a jeśli nawet byłaby ich wystarczająca ilość, to w znacznym procencie uciekają one do prywatnych klinik, gdzie przeprowadza się również zabiegi refundowane przez NFZ. Ot, co. Im bardziej rozwija się prywatne lecznictwo, tym mniej środków pozostanie dla szpitali państwowych czy samorządowych, w tym dla tych wyposażonych w najnowocześniejszą bazę medyczną, najlepiej wykwalifikowanych lekarzy i zapewniających najlepszą opiekę. To naprawdę proste i czytelne wyjaśnienie dla problemów publicznej opieki medycznej. Podobnie zresztą jest z edukacją. Jeśli na danym terenie, gdzie istniały szkoły publiczne, pojawi się szkoła prywatna i uzyska status szkoły publicznej, to władze samorządowe zobowiązane są do przekazania ujętych w algorytm środków finansowych przekazywanych na konkretnego ucznia. Samorządy mają więc mniej "swoich" uczniów, a co za tym idzie mniej pieniędzy i jeśli dołożymy do tego czynnik obiektywny w postaci coraz mniejszej globalnie z roku na rok liczby uczniów, otrzymamy rezultat w postaci zamykanych szkół i zwalniania nauczycieli. W takim przypadku bardzo chętnie sięga się po argument mówiący o tym, że nauczyciele polskich szkół pracują przy tablicy najmniej na świecie.

06 września 2012

Narodowa tragedia


 Bodajże przy pierwszym wrześniowym, kawiarenkowym kuflu piwa, radca Krach zboczył w rozmowie z tematów arcypoważnych, kierując uwagę interlokutorów na sprawę mrożącą krew w żyłach, horror z thrillerem w jednym.
Przytoczył radca siedzącym pospołu przy stole gościom płci męskiej bulwersującą wiadomość o tym, że może się stać nieszczęście takie, iż obywatele skandujący po igrzyskach Euro w piłce nożnej przemiłe "Polacy, nic się nie stało" nie ujrzą naszych młodych orłów kopiących piłkę z Czarnogórą. Się tam nie dogadali do ceny, czy co, a wiadomo, że, telewizja przędzie dzisiaj gorzej niż łódzka włókniarka. 
- I co? Przyjdzie kibicom zapłacić, czy jak? - ozwał się doktor Koteńko w kwestii kopanej piłki dziewiczo nieuświadomiony.
- No cóż - rzekł inżynier Bek - trzeba było płacić abonament.
- Hola, hola, inżynierze, ja płacę - koniecznie zauważył mecenas Szydełko.
- Domyślam się, panowie, że kwestia puszczenia w telewizorze meczu reprezentacji staje się sprawą narodową? - kombinował Koteńko.
- Niemal trafił pan w środek tarczy - zauważył inżynier Bek.
- Dlaczego, że się tak niemądrze zapytam - nie ustawał doktor Koteńko - oglądanie sukcesów naszych sportowców na paraolimpiadzie nie jest sprawą narodową, a kopanie piłki nią jest?
- Jeszcze bliżej jest pan celu, panie doktorze - odezwał się radca Krach - Panowie, dla mnie to niepojęte, że jakaś firma w ogóle domaga się kasy za pokazywanie czegoś podobnego do piłki nożnej w rodzimym wydaniu. Toż to, według mnie, każdemu kibicowi winno się raczej dopłacać do obejrzenia meczu naszej kadry.
- Ech, co za czasy - westchnął mecenas Szydełko.
- A ta paraolimpiada? Czemu naszych tam w Londynie obejrzeć nie możemy? - zapytał doktor Koteńko.
-  Doktorze, ten towar słabo się sprzedaje - skwitował radca Krach - i jest nieestetyczny.
Sarkazm nigdy nie był obcy postrzeganiu świata przez radcę Kracha.

04 września 2012

Tym razem bez tytułu


Założę się, że gdyby jakimś cudownym sposobem to nie PO dzierżyłoby władzę, lecz, aż wymówić przykro, SLD lub PIS, panowie i panie ze słusznych mediów zagraliby rządzącym za Amber Gold na najwyższej nucie. Sromota, zgrzytanie zębami, Sodoma z Gomorą w jednym i bez znieczulenia, bo jakże można dopuścić do sytuacji, w której organa państwa za Kaczyńskiego czy innego Millera, w tak zaawansowanym są rozkładzie.
A tu, proszę, jak spolegliwie łagodni są dziennikarze. Afera jest, ale w czym rząd zawinił, skoro prokuratura i sądy niezależne, służby z opóźnieniem, ale zareagowały, bankowi kontrolerzy ujawnili w internecie swój sceptycyzm wobec Marcinowego biznesu, bank narodowy przecież nie kazał handlować złotem, a fiskus z kolei  przychylny jest przedsiębiorcom. A że ciągnęli OLTa nie LOTa, to przecież dla jaj było, bo wszyscy POmorzanie, niby wykształciuchy, a uwierzyli, że po polskim niebie można latać za friko. 
Z innej beczki. Pan prezes w ofensywie pozwolił sobie zaoferować alternatywny plan wobec jedynego słusznie obowiązującego w naszym kraju. Rzecz jasna nie ma obowiązku ufać prezesowi, utrzymywać, że na swoje pomysły z powodzeniem znajdzie kasę, lecz czy przypadkiem nie stawia szef PISu trafnej diagnozy przynajmniej w kilku kwestiach? Czy naprawdę Platforma nie dostrzega, że w tym naszym kryzysie to właśnie banki najlepiej się mają? Czy naprawdę podskubanie banków zagraża najbiedniejszym? Zdaniem PO tak, bo najbiedniejsi stracą na lokatach...tak jakby to najbiedniejsi lokowali swoje horrendalne bogactwo w bankach do rozmnożenia. Czy kwestie opodatkowania supermarketów, pomysły dotyczące współfinansowania przez państwo budownictwa mieszkalnego, niektóre pomysły dotyczące oświaty, czy też sugestie dotyczące reorientacji inwestycji w stronę regionów biedniejszych nie są to sprawy, które warte są dyskusji?
Coraz bardziej przekonuję się do stwierdzenia, że pan premier rzeczywiście nie chce móc coś zmienić. Oczywiście każdy plan można skwitować twierdzeniem, że jest nierealny, że się nie powiedzie, że pieniędzy zabraknie, etc. Z drugiej strony, jeśli się czegoś nie chce zrobić, na pewno się tego nie zrobi. Pozostanie tylko stagnacja i pijar, który tę stagnację przemieni w sukces.
Z jeszcze innej beczki.
Zapewne za dzień, dwa, pan minister finansów obliczy, jak bardzo propozycje pana prezesa są nierealne finansowo. A ja z kolei powiem na to, że pan minister albo nie wie albo wie, a się tego nie domaga od pozostałych szefów administracji publicznej oszczędności tam, gdzie są one niezbędne. Niemal pięć lat podległości pod jednego z ministrów uprawnia mnie do twierdzenia, że pieniędzy w moim byłym sektorze jest aż nadto. Że każe się utrzymywać niepotrzebne etaty, że wydaje się pieniądze na nieefektywne przedsięwzięcia, że pozwala się na podstołowy transfer pieniędzy państwowych do prywatnych, że toleruje się podawanie fałszywych informacji, mających na celu wyciągnięcie z budżetu niezasłużonych środków, a nade wszystko nie reaguje się uwagi, że źle się dzieje " w państwie tuskim".
Parę już razy trafiał mnie szlag, kiedy jedyną alternatywą dla niegospodarności czy wręcz niezasłużonego nabijania kabzy jest milczenie o tym. Wiele razy na tym i poprzednich blogach dawałem do zrozumienia, że polityka i politycy mnie zniesmaczają. Wiele razy bardzo krytycznie, ba, czasami prześmiewczo, reagowałem na to, co dzieje się w kraju, w którym żyję. A jednak w realnej swojej pracy, postawiony na stołku, skąd widok nieco szerzy się rozpościerał, zawsze byłem "propaństwowcem", nawet wtedy, gdy (co czasami bywa) interes prywatny kolidował ze wspólnym. I wyszło na to, że jestem durnym Don Kichotem, podobno nieuleczalnym.

01 września 2012

Obawy radcy Kracha


Radca Krach zastanawia się nad tym, czy przypadkiem nie byłoby lepiej, gdyby miało się okazać, że afera "Amber Gold" ma swoje drugie dno i korzenie w światku przestępczości zorganizowanej, która skorumpowała pewnych ludzi, aby móc wyprać pieniądze pochodzące z nielegalnych źródeł. Gdyby sprawdził się ten wątek tłumaczący tę sprawę, można by powiedzieć, że państwo przegrało bitwę, lecz wciąż jest w stanie wygrać wojnę z przestępcami.
Gdyby jednak okazało się, że afera wynikła z niefrasobliwości, systemowej niedoskonałości oraz urzędniczej ułomności, to marnie radca Krach widzi polskie państwo, bo prawdopodobieństwo występowania w przeszłości i wystąpienia w przyszłości podobnych wydarzeń jest znacznie większe, niż wtedy, gdy incydentalnie atakuje nas "podziemie".
Radca Krach obawia się, że teraz, aby odbudować zaufanie do organów państwa, służby, które zawiodły, rozwiną na szeroką skalę działalność prewencyjną, której skutkiem będą sukcesy związane z rozpracowaniem, wniesieniem oskarżenia i surowym osądzeniem: właścicieli piekarni rozdających na prawo i lewo zbywający chleb głodnym, targowych handlarzy sprzedających chińskie majtki, zalegających za czynsz   mieszkańców bloków i kamienic lub dzieciaków porywających z marketu snikersy.