CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

27 kwietnia 2013

"W tak pięknych okolicznościach przyrody..." (..) niepowtarzalnej...


Nie ma mojej gwiazdy



To nie jest tak, jak myślisz. Urodziłem się. Same gwiazdy mrugały porozumiewawczo. O, tak, gwiazdy mrugają, choć teraz, podobno naukowcy znajdują inne określenia tego, co dzieje się na drodze mlecznej. 


A urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. Muszę z dumą przyznać, że sam doszedłem do tego wniosku. Ależ to zabrzmi banalnie: urodziłem się w kraju wolnym od wojny i mogłem bezpiecznie chodzić ulicami, i nie byłem głodny. Nigdy nie byłem głodny. Czułem, że jestem kochany – znów banał. Trudno wyzwolić się od takich oczywistych prawd, stwierdzeń i wspomnień. 
Nie wiedziałem, że moje urodzenie będzie miało tyle konsekwencji. O ile narodziny są zwykle przedmiotem akceptacji i radości, o tyle życie jest najeżone. Nie od razu jest takie, dopiero później, kiedy człowiek wkracza na spadzistą drogę ku śmierci. Zanim się do niej dojdzie, ileż to niespodzianek czeka, ile dróg? Znów banał. To prawda, jestem banalny, naiwny, prostacki w myślach, słowach i uczynkach. Po prostu nauczono mnie tego. Gdyby, na ten przykład, wtrącono mnie u zarania do klatki z wilkiem, pewnie nauczyłbym się wyszarpywać głowę z jego paszczy. 
Moje dzieciństwo przebiegło w atmosferze. Pławiłem się. Wykazywałem. Czasami zawodziłem, ale wciąż podążałem. Anim się spostrzegł, aż nadeszła młodość. Ależ ona była. Była. Wydawało mi się, że mój rozwój osobniczy przebiega prawidłowo. Przetrawiałem książki, miłości bezsenne i bezowocne. 
Potem przyszedł czas na dorosłość i stopniowe oddawanie pola innym. Nadchodził niepokojący czas igrzysk i zazdrości. Łeb mi postarzał, dech zapierał, wzrok podupadał. 
Kiedy upadłem, nie podniesiono mnie. Od pewnego czasu jestem w stanie przypominającym roślinę. To przecież łatwo było zauważyć, ale żeby zauważyć, trzeba chcieć.
To nie jest tak, jak myślisz. Wcale nie podniosłem na siebie ręki, aby zrobić sobie ostateczną krzywdę dla zwrócenia na siebie uwagi. Po prostu stwierdziłem, że nie ma sensu być rośliną. Muszę kończyć, bo zbliża się wieczorny obchód i znów dostanę te tabletki, które chowam pod językiem, otwieram paszczę i pokazuję, że połknąłem. Uzbierałem już całą garść tych specjałów. Tylko mnie nie wydaj.
Jeszcze tylko parę dni. Jeszcze chciałbym parę razy spojrzeć przez okno w gwiaździstą noc. To bez sensu. Przecież wczoraj upadła moja szczęśliwa gwiazda. Nie ma mojej gwiazdy.



W tak pięknych okolicznościach przyrody rozstaję się z kawiarenką, żegnam jej bohaterów, gości. Niechajże choć im się szczęści.



19 kwietnia 2013

Giotto



Freski Giotto di Bondone przedstawiające m.in. sceny z życia Chrystusa przywodzą na myśl wtórne wobec nich usiłowania przeniesienia tematyki sacrum do świadomości wierzących. Miały wpływ na malarzy renesansu, na dawnych i obecnych mistrzów pędzla, w tym amatorów ozdabiających dzisiejsze świątynie malowidłami z pogranicza sztuki naiwnej i dewocyjnej. Wzorowanie się na Giotto jest obarczone błędem nieznajomości czasu, w jakim freski di Bondone powstały. A był to schyłek gotyku w Italii, co uprawnia zdolności kopiotwórcze dzisiejszych anonimów do przerysowywania wzorców jedynie w świątyniach neogotyckich, surowych i pozbawionych nadmiaru ściennej ilustracji. Jeśli natomiast naśladownictwo Giotta wkrada się do nowoczesnych budowli, stylizowanych na łamany barok z renesansem, może lepiej naśladować Michała Anioła czy Bellinich.

16 kwietnia 2013

Stąd do Abudży

Teatrzyk niemądrego misia
przedstawia scenkę rodzajową
z życia dzikich sfer
pod symptomatycznym tytułem
"Stąd do Abudży"

W osobach występują:
Don Tuscanini
- dyrygent
Paolo Grasciani - powiernik i nadzorca w jednej osobie
[Scena rozgrywa się w nocy nieopodal bloku z płyty żelbetowej, gdzie zwykle Paolo Grasciani umyka na fajeczkę, nie chcąc, by owa czynność dokonywała się na oczach osób najbliższych i postronnych. Mniej zorientowani widzowie rzekliby, iż są właśnie świadkami tajemnej schadzki Paola z Don Tuscaninim, co niniejszym wykluczamy, aby przeciąć wszelkie spekulacje. Noc jest kluczowa, gdyż bezpośrednio poprzedza podróż, w jaką udają się obaj bohaterowie dzieła.]

Rekwizytorzy i charakteryzatorzy nie mają wiele szans na Oskara w tej scenie. Obaj panowie w garniturkach najzwyklejszych.

Półmrok, z którego wydostaje się pierwszy Paolo.

Paolo: Co tam szefie, gotowy, spakowany?
Don Tuscanini: A jakże, ja zawsze gotów do wyzwań. Trasa gotowa?
Paolo: Wszystko zaplanowane. Na lotnisko tłoku nie będzie. Wszak wyruszamy przed brzaskiem. Pierwszy przystanek przy zajeździe. Tam dobrą kawę mają.
Don Tuscanini: I o tym pomyślałeś wierny Paolo.
Paolo: Gdybyś chciał szefie zagrać w międzyczasie, to tam w pobliżu jest boisko, na którym...
Don Tuscanini: Dajmy temu spokój. Najwyższą formę muszę mieć jutro przed wieczorem. Powiedz mi lepiej, czy przyszykowałeś kwiaty?
Paolo: Kupione, wyrychtowane, nie oklapną. Moja w tym głowa szefie, choć się zastanawiam, czy w Abudży to na kwiaty czekają.
Don Tuscanini: Kwiaty z nami nie jadą, Paolo. Widzisz, wierny mój przyjacielu, z tego zajazdu, na rzut beretem jest cmentarz.
Paolo: Ależ sprytnie pomyślane. Niby z całą karawaną przyjedziemy kawy popić, a szef skorzysta z przystanku, aby kopnąć się na grób.
Don Tuscanini: Skumałeś wreszcie. Ma się te obowiązki, no nie?
Paolo: Oj tak. Szef kwiatki złoży, gdzie trzeba i zada kłam wszystkim, co mówią, że nie szanuje zmarłych tragicznie. Zaraz zadzwonię do gazety, aby tytuł taki dali: "Szef przerwał wizytę w Abudży, aby uczcić pamięć".
Don Tuscanini: Ot, co. Tak trzeba.

[W związku z pojawieniem się w tle postaci obu płci zmierzających z miejskich restauracji i kawiarń, a udających się na zasłużony odpoczynek w swoich mieszkaniach, Paolo Grasciani i Don Tuscanini oddalają się w nieznane. Kurtyna opada, a widzowie z utęsknieniem oczekują na kolejną scenę dramatu, która będzie się dziać, oj będzie, o świcie, w miejscu, gdzie żyje jedynie pamięć.]

Maska afrykańska plemienia Igbo z Nigerii

Maska afrykańska plemienia Igbo z Nigerii


14 kwietnia 2013

Granice wolności słowa

Przy całym szacunku dla czasów, w których wolność wypowiedzi jest jednym z fundamentalnych praw człowieka - zaczął radca Krach, odsunąwszy na bok filiżankę z kawą, pachnącą wanilią i kardamonem - w czasach i miejscach, które cenzurowały słowa, a nawet konteksty słów, wolność, którą tak kochamy, wyrządza niejednokrotnie więcej szkód, niż mogłoby się wydawać. Prawda, że zabranianie myślenia w sposób nie odpowiadający cenzorom był swoistym zamachem na człowieka, którego stawiano przed ścianą, jak przestępcę. A jednak, rozpatrując rzecz z innej strony, ta granica, której nie wolno było przekroczyć, wyzwalała refleksje w jednostce, refleksje sprowadzające się do odpowiedzi na pytanie: czy człowiek sam z siebie, nie pouczany i nie przymuszany przez kogoś innego, przez system, przez tradycję, przez środowisko, w jakim żyje, czy człowiek nie powinien wytyczyć granic własnych słów, które, jeśli je przekroczy, mogą ranić.
Ponieważ żyjemy w systemie, w którym prawo wolności wypowiedzi traktowane jest niemal na równi z prawem do życia, przeto granice tej wolności nie istnieją. Chcę żyć i mam do życia prawo; chcę też wypowiadać się swobodnie i nikt mi tego nie zabroni.
Panowie - zwrócił się apostroficznie do siedzących obok i naprzeciw inżyniera Beka, mecenasa Szydełko i doktora Koteńki - to, co dzisiaj obserwujemy, co słuchamy, jest wykładnią naszych czasów, naszej demokracji. W czasach tych liczy się tylko MOJE zdanie, tak jak liczy się MOJA praca, dom, który ochraniam wysokim murem, MÓJ pogląd na życie, MOJE pieniądze i wiara, bądź niewiara. Dlatego w imię własnego JA wolno mi wypowiadać się w nieskrępowany sposób na każdy temat i w tej wypowiedzi zawsze MAM rację i nikt nie może ode mnie wymagać, abym spróbował myśleć, mówić i postępować, kierując się racjami innych.
Ponieważ istnieje dowolność wypowiedzi, ba, ta dowolność jest wyznacznikiem poprawności, nie muszę się liczyć z drugą, a może i trzecią stroną. Dlatego oceniam słuszność postępowania drugiego człowieka, kierując się słusznością własnych poglądów. Obrażam innych dlatego, że postępują inaczej niż ja, a tylko moje uczynki są słuszne, więc nie czuję się być zobowiązany do tego, aby szanować to, co z gruntu jest niesłuszne.
Tak jak w gospodarce rynkowej liczy się kapitał, rzecz i zysk, tak w tym samym obszarze związanym z człowiekiem, liczy się jednostka, liczą się duplikaty jednostek, które zebrane wokół tych samych myśli i słów, tworzą silne lobby zasklepione we własnych poglądach.
Panowie, nie widzę sposobu zmiany tego stanu rzeczy, dopóki każdy z nas nie wytyczy sobie granicy, której nie będzie przekraczał. Oznaczałoby to jednak zrzeczenie się części swoich praw na rzecz drugiego człowieka. Na dziś, nie wydaje mi się to możliwe.


A Statue of the Buddha in Tawang Gompa, India 


13 kwietnia 2013

Podarte fotografie

Z rękopisu znalezionego w komodzie

"Spotkałem się z nim. Leżał w barłogu. Porozrzucane papierzyska i fragmenty ubrań. Pokój w nieładzie i on, nieogolony, straszliwy, cuchnący tytoniem i zapachem pleśni, jaka wdziera się w biblioteczne przestrzenie. A więc nawet to, nawet te księgi stare i najmłodsze nie są w stanie wyzwolić w nim chęci do życia. 
W tym jego stanie, w tym półśnie nie można było odnaleźć sensu. Sens został ukryty głęboko, albo też wyrzucono go przez okno jak fortepian mistrza. 
Na ścianach przyszpilono maleńkie obrazki w formie podobne do nekrologów. Na nich imiona, czasami nazwiska przy nich; obok znaczek taki: "V" (odhaczono). Pod ścianami połacie podartych zdjęć i karteluszek z notatkami.
Usiadłem w jego nogach. Podciągnął ciało, zgiął je w pałąk i w takiej półleżącej pozycji, z głową wsparta na wymiętej, przepoconej poduszce, otworzył szerzej oczy i usta. Przemówił.
- Najpierw chcę usunąć wszystkich, z którymi zetknął mnie los. Potem wezmę się za siebie, rozumiesz?
Co tu nie rozumieć. Człowiek miał już dość, lecz nie tak "dość", jak po przepiciu, lecz inaczej - głębiej, mocniej i poważniej.
- Jestem ciekaw ile czasu można wytrzymać bez jedzenia, bez ludzi? Jak długo trwa zapominanie?
- Skąd mogę wiedzieć? - zapytałem bardziej siebie niż jego.
Wsparł głowę na zwiniętej w pięść dłoni. Wydawało się, że jego głowa jest ciężka. Przegub dłoni podtrzymującej głowę był naprężony.
- To trudne, to cholernie trudne - powtórzył - wyczyścić mózg z pamięci. Ale trzeba, powtarzam ci - trzeba.
- Dawniej mawiałeś, że starasz się tylko zapomnieć złe obrazy, słowa, sytuacje.
- Owszem, myślałem w ten sposób, ale teraz jest mi wszystko jedno. Nie chcę pamiętać, tak jak i mnie się nie pamięta.
- A ja? Po jasną cholerę tu przychodzę?
- No cóż, ty chcesz o tym napisać. O mnie, więc twoje relacje ze mną są nieco inne. Kiedy tak się zastanawiam...
- Za dużo myślisz.
- Właśnie staram się nie myśleć. Jestem coraz bliżej nirwany.
Zostawiłem mu dwa zdjęcia, na których jesteśmy razem. Kiedy wychodziłem, odwróciłem wzrok w jego stronę i zobaczyłem, jak starannie, bez zapalczywości, przedziera złożone w jedną fotografie.
A więc to tak. Chce zostać sam? A może jest już sam i lepiej nie budzić tej samotności." 

Pierre Bonnard. Carafe, Marthe Bonnard with Her Dog.



12 kwietnia 2013

Gęba w kłopocie

Gęba jedenasta

w kłopocie wielkim, przed wylotem do cieplejszych krajów (wbrew ociepleniu na ojczystych wygonach).
Juże sobie obmyśliła następujące powody do abdykacji:
- pierwszy, bo za tuskowych o robotę trudno jak o wodę na Saharze, a od tych sukcesów na zielonej mapie kraju tak się ludziom we łbach poprzewracało, że cięgiem zagranicę ganiają, rezygnując z dobrobytu na emeryturze,
- drugi, bo macierewiczowskie w końcu Gębę dopadną i się wreszcie wyda, jak to owa Gęba, nieprzepisowo pasów nie zapięła i z samolota przeze wybitą szybkę podmuch wybuchu ją wyrzucił podle brzózek, i pokiereszowana, ciężko przestraszona przeżyła, chociaż juże się ze śmiercią, jako z tą siodłatą gąską witała,
- trzeci, bo palikotowe cięgiem ino o dupie maryni powiedają i o tym jakie to lewicowe, a nie powiedzą o tym, że w pirwszym rzeńdzie w brukseli chcom siedzieć i przeliczać europejskie dutki na nasze,
- czwarty, że millerowe zapraszają i zapraszają, a Gęby do koryta nie zaproszą, a by się ucieszyła, że se poje i popatrzy jak to kwaśniewskie z wałęsowymi się ściskają,
- piąty, z zazdrości, nie powiem, że kwaśniewskie to  tylko swojom połowicę chwalom, a mojej to do plejboja nie zaproszom, 
- szósty, że Gęba ni ma ludowego wyglądu, więc piechocińskie, pawlaki i inne sawickie, nijakiej roboty ani owsa nie dadzom, bo dla swojoków majom,
- siódmy, że w telewizorach cięgiem te same gadające głowy, jako republikański bard onegdaj śpiewał, a bierom takie, co to im z gąb piana tryska, a przy tym widoku Gębie zbiera się na wymioty,
- ósmy, że terlikowskie to tak rozumy pozjadały, a prawią i prawią, że skądinąd zacnego papieża franciszka, jak nic, nauczyłyby prawdziwej wiary i miłości do ludzi,
- dziewiąty, że sprawiedliwości wymiary łapią, sądzą i skazują tych najwolniej biegnących, a Gęba utyta, przeważona, nierychło kulasami obraca, toż i pewności ni ma czy nie ułapią,
- dziesiąty powód jest taki, że się Gębie wydaje, iż w tym radosnym kraju mnóstwo rzeczy na łbie postawione; z jednej strony mundrale, naprzeciwko głupole, chocia, jak by się tak przyjrzeć lepij, to różnicy nie widać. 


Adriaen Brouwer - "Drunken Peasant in a Tavern"

09 kwietnia 2013

Skarpetki z mocniejszą gumką

Gęba dziesiąta

Ze szczęką opadłą do kolan już nawet nie ze zdziwienia, ale z owych torsji, jakich się dostaje patrząc na celebrytę, który urąga imieniem swym pięknemu Kaliszowi, Gęba porzuca na chwilę wątek światopoglądowy, co oznacza, że nie ma ani lewego, ani prawego, tudzież centrum. Jest natomiast firma produkująca skarpety. W tejże pracuje inżynier K., któren wpada na pomysł, aby wespół z żartownisiem, co asfalt lotniskowy całował oraz nie mniej słynnym rzeźnikiem od świńskich ryi, przy wsparciu gościa o nietęgiej do cmentarzowego kielicha głowie, za wzór stawiając sobie bohaterów obiecanej ziemi, zamierza on, z wymienionymi wyżej, zbudować faaaabrykę skarpet. Skarpety jak skarpety, przydają się na chłodne wieczory, choć w wydaniu nuworyszy mają zawierać ciut mocniejszą gumkę.
Dyrektor pierwszej fabryki, tej od mniej cisnących skarpecianych gumek, rzecze tedy, iż po diabła mu taki inżynier, któren konkurencję tworzy. Wykopuje go zatem na zieloną trawkę swą nóżką odzianą w firmową skarpecinę. Wykopany, wielce urażony a uśmiechnięty całą swą gębą (pisaną przez małe gie dla odróżnienia od Gęby prawdziwej) uważa, że nijakiego zła nie uczynił, a dyrektor bezzasadnie czepia się tej mocniejszej gumki.
Na tym koniec opowieści. Opowieść, której morał przewrotnym jest jak cała Gęba.
Otóż Gęba podejrzewa, iż ów K. angażując się w projekt fabryki skarpet o mocniejszej gumce, w swojej rubasznej rozpasłości sądzi, że ma do czynienia z idiotami po drugiej stronie telewizorowego szkiełka. 
Gęba poczuła się urażona. Prawda, że posiada ona papiery potwierdzające jej niepoczytalność, ale broń Boże, nie są one tak żółte jak żółtymi się jawią refleksy światła odbite od szkieł okularów pana K.


Zdzisław Beksiński 

06 kwietnia 2013

Podróż


5.
W pewnym momencie człowiek domyśla się, że chociaż trwa w życiu, trwanie zaczyna uwierać. I to jak uwiera.  Ech, chciałoby się od życia odpocząć, wziąć plecak i siekierę, lampkę na baterię, kożuch i koc, coś do plecaka włożyć, książkę jaką, radio, też na baterię, aby grało i opowiadało. Pakujesz się bracie do pierwszego lepszego pociągu, najlepiej spóźnionego i mkniesz byle gdzie, byle drzewa wokół stały jak wyrzut sumienia – tam wyskoczysz na omszały peron. I myślisz sobie: ile takich pociągów, stacji i podróży zostało? Jeśli choć jedno zostało – tam ty, ze swoją starą głową, która buntuje się przeciwko zbyt szybkiemu nowemu.
Skaranie boskie z tą podróżą i, jeszcze później, z tym domkiem drewnianym, chatką jakiejś staruszki, barakowozem czy przykolejowym pustostanem, kiedy zachciało ci się na starość myśleć o minionym. Kiedyś myślałeś sobie tak: jak by to twoje życie nie wyglądało, przecież przeżyjesz je, jeśli nie w dostatku, to przynajmniej dobrniesz do dni kresu w spokoju, ciesząc się radością i naiwnością młodszych od ciebie. Spoglądać będziesz na nich z perspektywy dobrodusznego staruszka, albowiem w wielu z nich odnajdzie siebie, swoje marzenia, pasje, bunt i działania niepokorne, a zatem nie będziesz w czambuł potępiać pokoleń następujących po twoim. 
A tu popatrz, co zostało? Wielkie nieporozumienie. Wielka porażka. Został dla ciebie rynsztok i udawanie szczęścia. I tylko ta podróż w nieznane, w która się wybrałeś, zabierając bardzo niewiele, tylko tyle, co ci zastało, co nie zostało ci odebrane, tylko ta podróż – ucieczka trzyma cię przy życiu. W tym kontekście nazwanie podróżującego bohaterem Antypowieści brzmi ironicznie.



File:Lytovchenko Olexandr Kharon.jpg


Olexandr Lytovchenko - "Kharon"

02 kwietnia 2013

Zapominanie



4.
I co z tego przyjdzie ci, człowieku, że dłoń pomocną zwrócisz ku potrzebującym? Kiedy zaczynasz formułować takie pytanie, to wiadomy znak, że do twego umysłu wtargnęło niebezpieczne przewartościowanie. Jak to możliwe, że w ogóle zastanawiasz się nad sensem pomocy? To tak, jak gdybyś oczekiwał czegoś w zamian. W pewnym uproszczeniu rewizja swoich odczuć i wątpliwości względem współbraci, którym okazywałeś dotąd pomoc, skłania do przypuszczeń, że poddajesz w wątpliwość sens swojej pracy; więcej – sens życia.
Właściwie to, o czym powyżej, jest jedynie przykładem obrazującym początek utraty wiary w sens bohatera Antypowieści. Przykład ten poruszył kolejny kamień, a ten pozostałe i siłą grawitacji dochodzi do pięknej katastrofy jak u Kazantzakisa. 
Bohater zaczyna zdawać sobie sprawę z fałszywości swoich poglądów, ilekroć wspomina czasy, w których żył pośród innych ludzi, kiedy wydawało mu się, że żyje w harmonii ze środowiskiem. Okazuje się, że jedynie jego uprzywilejowana pozycja społeczna (choć nie korzystał z niej w nadmiarze) była jedynym argumentem przemawiającym za ustanowieniem swoistego status quo pomiędzy nim a otoczeniem. Innymi słowy tolerowano go jedynie z powodu pełnienia określonej funkcji. Łaszono się do niego, schlebiano mu, czyniono komplementy, dowartościowano, aby zmniejszyć dystans i być bliżej. Prawdę powiedziawszy bohater Antypowieści zdawał sobie sprawę z tych umizgów i nie brał wszystkich zachowań wobec jego osoby za dobrą monetę. Mimo to błędnie sądził, że przynajmniej część postaw, jakie zajmowano wobec niego jest wyrazem rzeczywistych odczuć, jakimi się kierowano. Nic bardziej fałszywego. Kiedy powinęła się noga, wykorzystano tę sytuację dla całkowitej zmiany stosunku do niego. Bohater wie, że to bardzo ludzka cecha, taka zmiana wektora odniesień, gdyż w szczególnych przypadkach taki oportunizm jest niezbędną postawą, która pozwala przeżyć. Jedynie istoty mniejszym rozumem a pojemniejszym instynktem obdarzone, zwierzęta, potrafią trwać przy swoim przyjacielu, przy tym, co karmi i zapewnia dach nad głową.
Bohater Antypowieści wiedząc już, jak ulotne bywa powodzenie, konsekwentnie odwraca się od ludzi, z którymi przeżył swoje dojrzałe życie. Ukrywa się w salonach sztuki, koncertowej hali i w gabinetach z księgami. Tam znajduje spokój, względny spokój, który pozwala łatwiej zapomnieć.
Ale zapominanie przeszłości to zapominanie siebie, wykreślanie tysięcy dni z własnego życia. Czy możliwe jest ich zastąpienie czymkolwiek? 




Edvard Munch - "Evening on Karl Johan"



01 kwietnia 2013

Try me, Lord

"Why me Lord what have I ever done to deserve even one of the pleasures I've known.
Tell me Lord, what did I ever do
That was worth loving you or the kindness you've shown.
Lord help me Jesus I've wasted it so help me Jesus I know what I am.
Now that I know that I've needed you so help me Jesus my soul's in your hand.

Try me Lord if you think there's a way I can try to repay all I've taken from you.
Maybe Lord I can show someone else what I've been through myself
On my way back to you
Lord help me Jesus...
Lord help me Jesus...
Jesus my soul's in your hand."

Więcej niż country, więcej niż prośba. Zdarzają się takie pieśni i słowa, które jak dekalog trafiają do każdego.


Kris Kristofferson - "Why Me Lord"