Był to najstarszy ze starców, jakiego
kiedykolwiek widziałem.
Tamten styczeń naurągał grudniowi;
najpierw spoił błotniste koleiny gościńców tęgim mrozem, następnie rozwiązał
worek z drobnym, szklistym i ostrym śniegiem, zakurzył bielą świat cały, usypał
kopne wały, odebrał ciemność nocy, przesłonił słońce, otworzył puszkę z
północnym wiatrem, a kiedy się opamiętał… na opamiętanie zabrakło czasu.
Stojące naprzeciwko zagrody przy drodze,
która nie była już drogą, uschnięte drzewo padło na wznak, zagłębiając się w
grubą, zmarzniętą połać śnieżnej zadymy, a było to na rękę gospodarzom, którzy
wdzierali się łopatami w tę puszystą masę, chcąc utorować sobie wąwóz głęboki
pośród bielizny wydm usypanych przez nielitościwy wicher uprzedniej nocy.
Ktoś przygaszając skręta w mokrej
rękawicy poczłapał do odmiecionej zagrody i wrócił z piłą; dwaj inni cisnąwszy
łopaty podbiegli po siekiery, a wszystko po to, aby uwolnić padłe drzewo ze
śniegowej niewoli, aby podzielić jego kręgosłup i ramiona na dziesięciocalowej
długości szczapy, aby na samym środku niedawnego gościńca usypać drzewną
stertę, aby skrzesać w niej iskrę, rozpalić; niech syknie ogniem -
nieprzyjacielem zimna, wreszcie niech w żarze pogorzeliska upieką się kartofle,
a nad podsycanym chrustem płomieniem niech zawrze w żeliwnym kotle zupa.
Byli tyleż strudzeni pracą, co głodni.
Rozgrzewały ich jęzory ognia i samogon, który polewali sobie koleją do jednej
szklanki jaką przy sobie mieli; okowita zataczała smakowity krąg wokół
płonącego stosu przechodząc z rąk do rąk, a z kufajek gospodarzy, co je przy
robocie mieli, unosiła się potna mgła; suszały w rozedrganym oddechu
ogniskowego ciepła. Wlewana do gardeł wódka dodawała sił i rozweselała,
umacniając wiarę w to, że może do wieczora zdążą dostać się łopatami do szosy,
udrożnić labirynt ścieżek poczynionych z wysiłkiem od każdej zagrody do
gościńca, jak się spodziewali, do drogi,
którą przecież w końcu wskrzeszą śnieżne pługi. (…)
[30.04.2017, Dobrzelin]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz