Z głową wtuloną w miękki brezent
plecaka, nasłuchuję dźwięku organów; ich przeciągła, wykoślawiona melodia dociera
do moich uszu pomimo znacznej odległości kościoła od mojego posłania. Być może
strumień brzmienia najlepiej rozchodzi się na wysokości kolan, czyli mniej
więcej na poziomie siedliska ławki. Muszę wstać. Poluźniam i naprężam mięśnie
ramion, karku i nóg. Krew zdaje się krążyć szybciej w meandrach żył, którymi
poszatkowane jest moje ciało. Po raz pierwszy odczuwam ciepło płynące od
wewnątrz.
Patrzący z wysoka po tym jak olśnił oczy
funkcjonariuszy jadących autem, zajrzał przez kolorowe szkiełka witraży do świątyni,
a potem przebiegł prędkim wzrokiem w stronę ławki, na której leżał człowiek, by
po chwili zesłać nam kosmyk słonecznego promienia. Zauważył też bezdomnego psa
i pomyślał sobie, aby go posłać do leżącego. Niech mokrym pyskiem dotknie jego
policzka.
Nie odpędzam psa, który wsuwa głowę pod
kurtkę i przytyka nos do moich uszu, liże mój podbródek i długim, szorstkim
językiem otwiera mi powieki.
A jednak przyszedłeś, mówię w półśnie,
kładąc otwartą dłoń na jego kosmatej głowie i powolutku wstaję, wstaję
ociężale, jakbym był okuty w zbroję. Kości mi trzeszczą, opadam siedzeniem na
ławkę, wsuwam lewą dłoń do niedomkniętego wnętrza plecaka, wyciągam bułkę,
suchą, nadgryzioną uprzedniego wieczoru, odłamuję całkiem spory kawałek. Pies
kąsa nieświeże śniadanie i jest być może rozczarowany, że takie suche i bez
smaku, lecz z apetytem rozdrabnia podarunek i nasyciwszy się przysiada przede
mną, a jego oczy wypatrują mojego uśmiechu. Jem i ja. Sięgam po raz wtóry do
plecaka i wygrzebuję stamtąd półlitrową, plastykową butelkę, w której chluszcze
wczorajsza woda. Najpierw popijam z niej ja, a później ulewam wąskie strużki
płynu na wysunięty z pyska, żarłoczny język psa.
Ten z wysoka tymczasem unosi słońce
wyżej i wyżej, i sadza je na niebie, z którego wypędził już chmury. Pies
kładzie się przy moich stopach obutych w płócienne kamasze, słyszę jeszcze
jakiś spłoszony akord. Kobieta w czerni stawia krok na pierwszym stopniu
schodów.
[03.07.2017, Dobrzelin]
A ja zaczynam czytać Twoje Peryferie...
OdpowiedzUsuń:-)