CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

20 grudnia 2022

KLASYKA - LUCJUSZ ANNEUSZ SENEKA - O POKOJU DUCHA [ROZDZIAŁ I - FRAGMENT]

 


    Ile razy, Seneko, uważniej przypatruję się sobie, dostrzegam, że jedne me wady są jawne i widoczne jak na dłoni, tak że łatwo mogę je wskazać, drugie zaś — bardziej utajone i pochowane w kryjówkach, a jeszcze inne nie mają znamion ciągłości, ale powracają w pewnych tylko odstępach czasu. I te właśnie, rzec mogę, bodaj najsrożej dają mi się we znaki, ponieważ są podobne do grasujących i znienacka napadających wrogów, którzy nie pozwalają ani na jedno, ani na drugie: ani jak w czasie wojny stać w pogotowiu, ani jak w czasie pokoju czuć się bezpiecznie. Taki zwłaszcza stan ducha najczęściej stwierdzam u siebie (bo niby dlaczego nie miałbym wyznać ci prawdy jak lekarzowi?), że jak z jednej strony nie czuję się w sumieniu całkiem wolny od tego wszystkiego, czego się lękam i nienawidzę, tak z drugiej — nie jestem całkiem temu podległy. Znajduję się w położeniu jeśli już nie najgorszym, to w każdym razie najbardziej opłakanym i uprzykrzonym, ponieważ ani chory, ani zdrowy nie jestem. I nie mów mi o tym, że wątłe są cnót wszelkich zalążki i że dopiero z biegiem czasu nabierają trwałości i siły.

    Wiem dobrze, że nawet te sprawy, w których ludzie silą się na zdobycie dla siebie rozgłosu — myślę tutaj o dostojeństwach, sławie z krasomówstwa i w ogóle o tym wszystkim, co zależy od cudzego uznania — i one wymagają długiego czasu, żeby zdobyć znaczenie, tak że i to, co w nas tworzy prawdziwe wartości, i to, co tylko się wdzięczy barwnym pozorem dla wzbudzenia w innych upodobania, w równym stopniu wymaga długiego upływu czasu, zanim z wolna, po wielu latach nie nasiąknie trwałym kolorem. Tego tylko się boję: aby przyzwyczajenie, które rzeczom nadaje trwałość, jeszcze głębiej nie zakorzeniło we mnie mojej słabości, ponieważ w długim obcowaniu zarówno dobro, jak zło wszczepia w nas zamiłowanie do siebie.

    Jak zaś wygląda ta chwiejność umysłu, zawieszonego pomiędzy jedną a drugą ostatecznością, że nie dąży z całej siły ani do tego, co prawe, ani do tego, co niegodziwe, tego już nie potrafię wyjawić ci naraz, ale po kolei przedstawię ci jej objawy. Powiem, co mi dolega, ty zaś sam wynajdziesz nazwę choroby. Oto wyznaję: czuję prawdziwy pociąg do prostoty i skromności. Podoba mi się łoże, lecz nie zasłane z przepychem, podoba mi się szata, nie taka, którą wydobywa się ze skrzyni, z wielkim trudem układa się w fałdy, prasuje i czyści, zmuszając, aby się lśniła, ale szata prosta i licha, którą bez kłopotu przechowuję i równie bez kłopotu ją noszę.

    Lubię potrawy, ale nie takie, które przyrządza drużyna niewolników i łakomie na nie spogląda, ani przez kilka dni gotowane, które wielu usługujących podaje do stołu, ale łatwe do zdobycia i przyrządzenia, niewyszukane i niekosztowne, i wszędzie znajdujące się pod dostatkiem, nieszkodliwe dla kiesy i dla żołądka i które nie wracają tą samą drogą, którą weszły do środka. Podoba mi się prosty sługa i niewykształcony niewolnik domowy. Podoba mi się naczynie srebrne, wykonane bez wytworności — odziedziczone po ojcu prostym człowieku — na którym nie widnieje wyryte żadne imię sztukmistrza. Podoba mi się stół, nie olśniewający wielobarwnością marmuru, a przez częstą zmianę coraz to innych właścicieli, rozmiłowanych w przepychu, znany już w całym mieście, ale zwyczajny, służący do użytku, który oczu żadnego biesiadnika ani nie wabi widokiem, ani nie zapala zazdrością.

    Lecz oto gdy już z tym wszystkim zżyłem się tak serdecznie, urzeka mojego ducha wspaniałość jednego domu wychowawczego , gdzie słudzy wytworniej są wystrojeni niż na uroczystych paradach i ozdobieni złotem; gdzie tłum niewolników lśni się przepychem; gdzie cały dom, nawet posadzka, po której się depcze, są usłane kosztownościami; gdzie po wszystkich katach leży porozrzucane bogactwo i z sufitów mieni się blaskiem; wreszcie pospólstwo, marnotrawionych fortun nieodłączny towarzysz, zarazem — spożywca. A co mam dopiero powiedzieć o wodach, do dna przezroczystych i opływających sale biesiadne, a co o samych ucztach, wystawnością dorównujących okazałości swej dekoracji? Ilekroć tam przychodzę po długim pozostawaniu w warunkach ubóstwa i wyrzeczenia, zewsząd przepych napełnia dźwiękiem me uszy, przyćmiewa oczy obfitym blaskiem, tak że łatwiej zwracam na niego swe myśli niżeli spojrzenia. Gdy przyjdę do domu, nie czuję się gorszy, lecz bardziej przygnębiony, i już wśród swego ubóstwa nie chodzę taki pewny i dumny. Potajemnie wkrada się we mnie zgryzota, wraz z nią — zwątpienie, czy tamto wszystko nie jest przypadkiem lepsze. Żadna wprawdzie z tych rzeczy nie dokonuje we mnie przemiany, każda jednak wywiera na mnie głębokie wrażenie. Postanowiłem twarde zasady naszych filozofów przekuwać w czyny i brać udział w życiu publicznym.

    Uznałem za dobre ubiegać się o urzędy i godności publiczne, nie z żądzy dostojeństwa i władzy, ale w tym celu, abym łatwiej i pożyteczniej mógł służyć swym przyjaciołom, krewnym, wszystkim rodakom, a wreszcie — całej ludzkości.


[20.12.2022, Toruń]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz