CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

17 czerwca 2024

OPOWIEŚCI NIEPRAWDZIWE - SPOTKANIE

 

1. SPOTKANIE

Odwróciła się. Na szczęście na kasztanowej alei nie było nikogo prócz mnie i jej. Takie były te letnie, wczesne niedzielne popołudnia w miasteczku – popołudnia obiadowe, rosołowe, rodzinne, na drugie schaboszczak lub mielony, a dla tych, co smażonego jeść nie mogą - skrzydełko, pierś albo udko wyjęte z garnka z zupą. Odwróciła się w chwili, kiedy szedłem za nią w odległości około trzydziestu kroków i ten dystans nie zmieniał się, a mogło wyglądać to tak, jakbym był połączony z jej wiotką postacią niewidzialną linką o stałej długości, cały czas naprężoną. Odwróciła się i zatrzymała, co spowodowało, że zadrżały mi dłonie, poczułem nagły ucisk w krtani, a moje oczy stoczyły się sięgając czubków butów. Mózg mój rozwiązywał w tym momencie jedną z wielu szarad, do których analizowania przywykł, ilekroć dawałem mu zadania związane z tą dziewczyną właśnie. Pokierował moim zachowaniem i teraz – polecił zwolnić nieco tempo spaceru, ale go nie przerywać, po czym szepnął mi do ucha: - niech będzie, co ma być.

Podążałem więc w jej stronę, a miałem wrażenie, że czas osiągnął dwie skrajności: biegł jednocześnie szybko i człapał powoli jak mucha szamocząca się w mazi rozlanego miodu. Zatem zbliżałem się do niej, a serce łomotało mi w piersiach niczym miech w kuźni wprawiony w ruch silnymi pociągnięciami pomocnika kowala. Czułem się jak kierowca auta rozpędzonego do prędkości tak wielkiej, że naciśnięcie pedału hamulca nie wystarczy aby je zatrzymać. A jednak w ostatniej chwili zatrzymałem się tuż przed ścianą niepewności, jaką była teraz dla mnie dziewczyna. Stanąłem więc przy niej ze świadomością, że nie będę w stanie wykrztusić z siebie nie tylko słowa, ale też jakiegokolwiek dźwięku.

- Widzę, że w kółko za mną chodzisz… chcesz czegoś ode mnie?

To były jej słowa, naprawdę. Wprawdzie wcześniej słyszałem brzmienie tego głosu, ale jak dotąd nie było ono skierowane do mnie, ot podsłuchana przypadkiem rozmowa z przyjaciółką, czasami delikatny wybuch śmiechu w gronie kolegów i koleżanek z klasy. Ten dźwięk jej głosu, subtelny, naturalny, niepozorny, zawsze miły i serdeczny, lecz nigdy nie skierowany do mnie.

Czy czegoś chcę, zastanawiałem się, zadając sobie to pytanie. Odpowiedź trawiona była w moim wnętrzu jak siano maltretowane w żwaczu jelenia i nie dawała o sobie znać, dopóki ona nie zaproponowała, abyśmy usiedli na jednej z tych ławeczek zacumowanych wzdłuż kasztanowej alei.

Cały czas drżały mi ręce, kolana i z trudem powstrzymywałem te drgania, a wstydziłem się tych mimowolnych, behawioralnych podrygów i nagle…

- Bardzo mi się podobasz i chciałbym…

Oczywiście nie dokończyłem. I tak stał się cud, że wydobyłem z odkrywkowej kopalni własnego wnętrza tych kilka słów tak odważnych, tak bezczelnie prawdziwych… skąd u mnie ta siła? - zastanowiłem się.

- Dopiero teraz mi o tym mówisz? - zapytała, a ja w tej samej chwili pomyślałem, że jej słowa znaczyły to, iż byłem już spóźniony i straciłem szansę na to, abyśmy… tu pogubiłem się… abyśmy razem mogli, byli, zostali, ona i ja… mój ty boże, ona jest piękniejsza z bliska, uniosłem wzrok, dotknąłem nim jej oczu, brwi, włosów, a potem ust… jest piękniejsza niż wtedy, gdy spoglądałem na nią z oddali, gdy widziałem ją stojącą w oknie… bo ja często spoglądałem w jej okno, zawsze licząc, że zauważę prędki ruch firanki, która odsłoni taflę srebrzystej, odbijającej ciemną zieleń lip i jarzębin rosnących nieopodal, taflę za którą ukaże się ona, a właściwie jej twarz i ramiona, i czasami, choć muszę przyznać, że rzadko, doświadczałem tego widoku, i coś we mnie płonęło, przemierzałem tedy swój szlak w tamtą i w tę stronę, aby ujrzeć ją, zaspokoić żądzę poznania, zaspokoić swoją miłość do niej, tak wielką, że nie potrafiłem jej ogarnąć zmysłami; dość powiedzieć, że ja – bezbożnik i ateista podążałem za swoją miłością na niedzielną mszę, aby móc ją ujrzeć w kościele… nie wystarczało mi już tych codziennych, w dni powszednie dziejących się spotkań.

- Mówię teraz – wykrztusiłem z siebie – choć myślałem, że już nigdy się do ciebie nie odezwę.

Uśmiechnęła się po części drwiąc sobie z mojego wyznania.

- To może byśmy pospacerowali któregoś dnia razem?

To był głos kogoś z nas. Nie wiem kogo. Nie pamiętam.



[17.06.2024, Toruń]

1 komentarz: