ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 września 2013

KONWERSACJA (1)

(1)
Przychodził tu przez wiele lat na kremówki i kawę. Czasami zamawiał tokaj albo porto. Lubił słodycze, choć kawę pił zawsze bez cukru i najciemniejszą z możliwych. Jego stolik był okrągły i ustawiony był w rogu prostokątnej sali, przy oknie zasuniętym w jednej trzeciej haftowaną firanką, przez co światło wnikało do pomieszczenia z oporem, chyba, że zbliżała się czternasta. W lipcu około czternastej promienie słoneczne robiły prawdziwe spustoszenie z jego wzrokiem.
Każdy wiedział, że profesor K. kiedy tylko miał przerwę w wykładach i mógł się wydostać z uczelni, przychodził właśnie do tej kawiarenki na starówce na słodkości. Czasami tylko stołował się w barze mlecznym, czym wzbudzał zdziwienie studentów, którym jakoś starszy, dystyngowany pan źle wpisywał się w parną scenerię lokalu przeznaczonego raczej dla młodych ludzi o wątłych, przetartych portfelach. W kawiarence, przytulnej i przyciemnionej, z dziesiątkami szkiców oprawionych w ramki na ścianach, obecność profesora K. nikogo nie dziwiła i przydawała jedynie blasku lokalowi prowadzonego przez rodzinę Kalitów od kilkudziesięciu lat.
Siedząc przy kawie i ciasteczkach K. obserwował przychodzących tu ludzi – turystów, studentów, licealistów, starsze zazwyczaj pary, podobnie jak on zauroczone ciepłą atmosferą tego miejsca.
Do stolika, przy którym siedział przypisane były dwa krzesła z wiklinowym oparciem. Bardzo rzadko to drugie krzesło było zajęte, choć zdarzało się, że profesor dzielił je z jakimś pracownikiem uniwersytetu, w celu odbycia rozmowy, pilnej, takiej, której mury uczelni przeszkadzają w skupieniu się na temacie konwersacji.
Dzisiaj, a był to piękny, upalny, lipcowy dzień – okres urlopu dla profesora, przy jego stoliku usiadła drobna szatynka w zwiewnej błękitnej sukience w drobniutkie groszki, sukience z pewnością grzeszącej nieznajomością współczesnej mody, albo też założonej na przekór obowiązującym trendom. Profesor mógłby przysiąc, że w podobnej sukience zwieńczonej szerokim, nieco usztywnionym kloszem widywał na błoniach swoją przyszłą żonę. To były wczesne lata sześćdziesiąte, odległe tak bardzo, choć żywe i teraz, po ujrzeniu drobnej szatynki siedzącej na jego miejscu, odżywały jeszcze bardziej, wywołując zarówno najcieplejsze wspomnienia jak i też niepokój. Wchodząc do pomieszczenia, automatycznie skierował się do swojego miejsca, a wzrokiem badał je, jak detektyw szukający potwierdzenia dla dopiero co narodzonej teorii na temat potencjalnego podejrzanego o zabójstwo. Pani Helenka stojąca za ladą smutnym wzrokiem spojrzała w stronę profesora, to znów z pewną nutką złości w oczach przyszpiliła siedzącą na przy stoliku młodą damę. Profesor pokiwał dobrodusznie głową, krzyknął niemal: „dzień dobry, pani Helenko” i zaraz dodał: „to co zawsze, moja droga”.
Podchodził do swego stolika nieskrępowany, choć powoli, można rzec, po omacku i zastanawiał się nad tym, czy ta młoda osóbka, która wdarła się na jego terytorium, zrobiła to przypadkowo, czy też intencjonalnie siadła tam, gdzie on siadywał od lat.
- Proszę bardzo, nich pan usiądzie – przemówiła dziewczyna – jeśli chce pan zająć miejsce, które zajęłam, bardzo proszę, odstąpię je panu.
- „Jej wielkoduszność nie zna granic” – pomyślał – „a i owszem, jeżeli pani pozwoli, siądą na pani miejscu” – powiedział nie siląc się na fałszywą skromność.
Nastąpiło przegrupowanie wojsk i już po chwili siedzieli naprzeciwko siebie: ona przy herbacie i maślanej bułeczce pociągniętej czekoladowym musem; on pogodny, czekający na swoje historyczne danie, wpasowujący się w delikatną twardość wiklinowego oparcia krzesła.
- Tak jakbym panią znał – zaczął rozmowę niespodziewanie dla samego siebie – albo też przypomina mi pani kogoś.
- Słyszałam, że jest pan bystrym obserwatorem – zauważyła.
- Tak o mnie mówią? Więc zna mnie pani – uśmiechnął się – ja raczej widząc panią, zobaczyłem fragment z mojej własnej przeszłości.
„ No cóż” – myślał – „w moim wieku nie się czego wstydzić i nazywać po imieniu wrażenia, jakie się ma pod wpływem nagłego, niespodziewanie docierającego do zmysłów bodźca”.
- A ja dwa razy byłam na pana wykładach, choć nie jest pan moim profesorem – powiedziała z niejaką pewnością w głosie i zaraz, jeszcze odważniej dodała – a szkoda, wielka szkoda.
- Z ust tak młodej osoby miło mi to słyszeć.
- Z miejsca poczułam do pana sympatię. To dziwne, prawda?
- Sympatię do mnie, czy do mojego wykładu? – K. próbował dowiedzieć się czegoś więcej i miał spore szanse na to, gdyż dziewczyna zdawała się być bezpośrednia.
- Jedno z drugim idzie w parze – spojrzała na niego łaskocząc jego próżność. Sądziła bowiem, że każdy mężczyzna, bez względu na wiek, nawet, gdy jest profesorem, bywa próżny. Zresztą, prawdą mówiąc, dotyczy to również jej i kobiet w ogóle.
- Powinienem jeszcze raz pani podziękować za miłe słowa – kontynuował – ale muszę przyznać, że często ludzie młodzi ulegają pierwszemu wrażeniu. Wydaje im się, że napotkali na swojej drodze życia kogoś bardzo ważnego, tymczasem po bliższym poznaniu okazuje się, że osoba obdarzona nadmiernym, niewspółmiernym do swoich zasług szacunkiem, nie jest tą osobą, jaką chciałoby się mieć za wzór na dalsze życie.
- Pozwoli pan, że zostanę przy swoim zdaniu, choć nie ukrywam, że w tym, co pan mówi jest wiele racji. Widzi pan, ja nie boję się mieć swojego zdania i jestem odważna na swój sposób.
- Zauważam to.
- I wcale nie przypadkowo zajęłam pana miejsce.
- Rozpatrywałem taką ewentualność.
- Gdybym usiadła gdzie indziej, pan zapewne nie zauważyłby mnie i nie doszłoby do tej rozmowy.
- Nawet jeśli - wspomniała pani, że jestem bystrym obserwatorem?
- Nawet wtedy. Kiedy zobaczył pan mnie przy tym stoliku, musiało to pana zaintrygować.
- Ma pani rację, zaintrygowało. Zwłaszcza, że …- jego głos nagle zapadł się w strefę przeznaczoną dla absolutnej ciszy -… przypomina mi pani moją byłą żonę. To znaczy taką, jaką była będąc nieopierzonym jeszcze, choć już pięknym kaczątkiem.
- A to ci dopiero – roześmiała się – tego nie przewidziałam.
Wtedy pani Helena wniosła na tacy musującą ciepłą parą „kolumbijkę” i ubraną w chrupiącą, francuską obwolutę napoleonkę.
- To samo dla tej uroczej osóbki, pani Helenko – poprosił bezceremonialnie, puszczając niewidoczne oko do właścicielki lokalu. Ona doskonale znała zwyczaje profesora i rozpoznała ten znak, mówiący o tym, że K. zaakceptował obecność przy jego stoliku dzisiejszego gościa mimo tego, że nie był nim wykładowca uniwersytecki, redaktor czy też jakaś ważna osobistość, z którą wypadało się spotkać w służbowych sprawach poza uczelnią.
- Widzę, że rozporządził pan moim menu – powiedziała akceptująco, a po chwili dodała – jak pan zauważył nie oponowałam i to tylko z tego powodu, że podzielam pana kulinarny gust. Zaznaczam jednak, że płacę za siebie sama.
- Wydaje mi się, że studencki budżet nie należy do skrojonych na miarę potrzeb kobiety tak młodej jak pani.
- Dopiero co otrzymałam premię za zdanie w terminie egzaminów, więc przypadkowo stać mnie na zapłacenie za tę przyjemną dla podniebienia bombę kaloryczną. Ale przecież nie o ciastkach będziemy rozmawiać.
- Spodziewam się, że nie o ciastkach, choć niewiele wiedząc o pani, trudno mi odgadnąć przyczynę, dla której zechciała pani spędzić ze mną część popołudnia.
- Ależ wspomniałam już, że spodobał mi się pan .. jako profesor – zakończyła z premedytacją zawieszając głos tuż przed zakończeniem myśli.
- Mam nadzieję, że nie poprosi mnie pani teraz o autograf – uśmiechnął się do niej. Bawiła go dotychczasowa konwersacja z osobą, która mogła być z powodzeniem najmłodszą z jego pięciu córek, gdyby takie miał, lub, i to chyba właściwsze porównanie – wnuczką.
- O nie, taka pretensjonalna to nie jestem – udała  lekkie oburzenie – jeżeli już miałabym od pana czego oczekiwać, to rada, jakiej mógłby mi pan udzielić.
- W kwestii? – zadał szybko pytanie.
- Ma pan dynamiczne podejście do sprawy. Nie spodziewałam się. Myślałam, że zanim przejdziemy do konkretów, porozmawiamy jeszcze chwilę, zanim pana i moja kawa nie wystygnie.
- Obiecuję, że ze swoja kawą nie będę się śpieszyć. Domyśliłem się, że jest pani na tyle zdeterminowana, zajmując moje starożytne miejsce w tej kawiarni, że pewnie, skoro pragnie pani uzyskać jakąś formę pomocy z mojej strony, to klarowne przedstawienie sprawy, nie będzie niezręcznością z obu stron.
- To prawda. Zależy mi na pana zdaniu, profesorze. Dopiła herbatę i usadowiła się wygodniej na krześle i odsuwając się nieco od stolika spojrzała odważnie w oczy profesora – Widzi pan, studiuję kulturoznawstwo, jestem, no można już tak powiedzieć, na trzecim roku i nie tak dawno stwierdziłam, że historia sztuki fascynuje mnie jeszcze bardziej, co nie pozostaje bez związku z pana dwoma wykładami na temat poezji baroku, a zwłaszcza kulturowego tła wyrażonego przez malarzy niderlandzkich tej epoki, którzy w tak niezwykle plastyczny sposób w scenach rodzajowych charakteryzowali swoją epokę.
- Myślę, że obie dziedziny nauki mają swoich zwolenników i mimo pozornej odległości, wiele kontekstów je łączy. Wie pani, że to od niej samej zależeć będzie ostateczny wybór. Ponadto, jeśli, w co nie wątpię, wkroczy pani na czwarty rok studiów, można pomyśleć o drugim fakultecie, póki co skupiając się na kulturoznawstwie.
- Tez tak myślę, choć coraz bardziej dochodzę do przekonania, że historia sztuki byłaby dla mnie dziedziną, w której miałabym więcej do powiedzenia. Niech pan sobie wyobrazi, że ekscytuje mnie właśnie malarstwo rodzajowe i portrety, a w szczególności motyw otwartego okna.
- To rzeczywiście ciekawe. Nie jestem specjalista od malarstwa, lecz musze przyznać, że „otwarte okno” jest często obecne w malarstwie, nawet współczesnym.
- Zastanawiał się pan, dlaczego?
- Sądzę, że tego typu obrazowanie ma swoja symbolikę otwartości na świat i ludzi, a jednocześnie coś w rodzaju tęsknoty za czymś, co znajduje się poza nami, na co możemy spoglądać, być świadkiem pewnego zdarzenia i jedynie pośrednio w nim uczestniczyć.
- Trafnie pan to sformułował – odparła nie bez podziwu – tak też i ja myślę.
Pani Helena, niepostrzeżenie dla rozmawiających, wniosła na tacy napoleonkę z kawą „kolumbijką”.

2 komentarze:

  1. Nabrałam apetytu. Nie, nie na napoleonkę, ale na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. smoothoperator9.09.2013, 01:02

      A... zastanawiam się, bo mam dwa odrębne zakończenie, w tym jedno zbaczające z głównego wątku...
      pozdrawiam

      Usuń