CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 kwietnia 2024

LOT

 

LOT

Wiesz, budzę się parokrotnie podczas nocy, a szczególnie nad ranem; wtedy może wizyta w toalecie, a bardzo rzadko telewizor włączony po cichu, bo oczywiście po takim nagłym przebudzeniu się, wstawaniu z konieczności, zasypiać trudno, czasami niemożliwie, więc ślęczę na pół siedząc, leżąc lub wręcz jak na obrazach Chagalla unoszę się w powietrzu nad miastem, nad wysoką wieżą kościoła, neogotycką lub z późnego średniowiecza, nie wiem… w końcu moje oczy zostają przyprószone piaskiem powodującym sen.

I wtedy… wtedy wybudza mnie metaliczny dźwięk dzwonu kościoła, nad którym fruwałem; i wiesz co, leciałem tam z tobą, trzymaliśmy się za ręce, byłaś w czerwonej sukience, Małgorzato, a ja byłem Wolandem. Tak, tak, wszystko to mi się przyśniło, co wcale nie oznacza, że nie chciałbym tak z tobą, no wiesz… tymczasem słucham sześciu czy może siedmiu uderzeń dzwonu. Szczerze? Uwielbiam dźwięk dzwonów. Czuję wtedy, jakby ktoś mnie przywoływał do siebie, niekoniecznie do świątyni, bo te od dawna zawładnięte są przez złe moce i boję się do nich wchodzić; nie chcę się kolegować z tymi obleśnymi staruchami, nie chcę na nich patrzeć, wstrętni oszuści…

Tak, że lecę sobie z tobą o szóstej lub o siódmej rano nad strzelistą wieżą neogotyckiego kościoła, krążymy sobie ponad miastem, jego najstarszą częścią i w końcu docieramy do okienka naszej wiekowej kamieniczki oddalonej o dwie przecznice od głównego placu starego miasta; okienko otwarte, wlatujemy przez nie jak para gołębi, przysiadamy na bielutkich krzesełkach (sama takie wybrałaś) naszej kuchni, odpoczywamy chwilę, ja stawiam czajnik z wodą na blat elektrycznej kuchni, ty wydobywasz z górnych półek białego (sama wybrałaś taki kolor) kredensu ciastka, pamiętasz, takie robione przez maszynkę, znaczy się słodka, maślana, mleczna, jajeczno-mączna masa przekręcana przez foremkę założoną na maszynkę do mięsa; potem jemy te ciasteczka, popijamy herbatą, a czy ty wiesz, że moja babcia maczała w herbacie te ciasteczka i tak zmiękczone wsuwała do ust, a szklanka z herbatą wyglądała wtedy nieestetycznie, ale to nic, skoro tej starej kobiecie to smakowało. W końcu idziemy do łóżka, bo dla nas te okolice szóstej lub siódmej rano to straszny czas i musimy się zanurzyć w siebie i w pościel, bo jeśli tego nie zrobimy, przez cały dzień będziemy chodzić jak otumanieni, senni i niezdatni do robienia czegokolwiek. Później, jeszcze przed południem wstanę sam, bo przecież ciebie nie ma.

Kiedy naprawdę się obudziłem, to pomyślałem sobie, jakie figle wyczynia ze mną sen. Jak bardzo on przekłamuje rzeczywistość. Choćby ten lot nad miastem – przecież go nie było; fizyczna niemożliwością było n a s z e wpłynięcie przez uchylone okienko do n a s z e g o mieszkanka.

Powód jest prosty - c i e b i e nie ma, przestałaś być dla świata, dla świata, lecz nie dla mnie; dla mnie cały czas istniejesz i jeszcze dzisiaj się z tobą zobaczę, nie, nie zobaczę, nie mam dla ciebie swoich oczu, jedynie wezmę z sobą ten list, który napisałem wczoraj, przedwczoraj, może wcześniej, i wsadzę go pod tą doniczkę, w której zaczynają rozkwitać kwiaty nasturcji, drobniutkie, kremowe i lekko pomarańczowe… zatem idę, mijam bramę, kieruję się w prawo, alejką tuż przy murku, doliczyłem się dwunastu grobów, teraz w prawo, grób twój jest w drugim rzędzie… zatrzymuję się nagle!

- Ty? Przyszedłem jak listonosz, mam list do ciebie – spoglądam w stronę grobu, nasturcje kwitną - Chcę włożyć ten list – mówię – po to tu przyszedłem – skąd tu się wzięłaś? - pytam.

Konsternacja, pełna konsternacja.

- Bierzesz mnie za kogoś innego – słyszę – za moją matkę… tak bardzo jestem podobna? Pokaż ten list.

Zabiera mi z ręki, rozkłada, zaczyna nieśmiało czytać.

- Tak bardzo jestem podobna do mojej matki? - powtarza.

- Bardzo… nawet wydaje mi się, że ty jesteś… nią…

- Może tak, może nie, zgadnij.

Umyka mi jej obraz. Widzę, jak lipcowy, silny, taki jaki zwykle występuje przed burzą, porywa kartkę papieru, przechwyconą najpierw przez nią, a potem… potem powstaje wir, słychać pierwszy grzmot, pierwsze błyskawice rozdzierają zamaszyste brunatne, ciemne grząskie chmury.

- To jesteś t y - mówię – jak mogłem tego nie wiedzieć. Błagam cię wróć… jutro znów polecimy, daleko, wysoko, wprost do nieba.

Obudziłem się.


[21.04.2024, Toruń]

2 komentarze:

  1. Ciekawe, skąd u żyjących bierze się chęć pisania listów do zmarłych. Ja też myślałam, że pomogą mi pozbierać się po stracie syna. Nie lubię bicia dzwonów, bo dla mnie są zapowiedzią czegoś złego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje się, że taki list to tylko forma porozmawiania z osobą zmarłą, co odbywa się oczywiście na bazie metaforyki, choć oczywiście nie każdy akceptuje ten rodzaj "rozmowy ze zmarłym". Nie wiem, czy znasz sztukę "Zegarek" Szaniawskiego - tam jest coś o tym. Chyba niedługo udostępnię tę sztukę z Kazimierzem Opalińskim i Tadeuszem Łomnickim w rolach głównych - warto zobaczyć. Wiem, że wielu z nas nie lubi bicia dzwonów, ja to lubię... dzwony biją nie tylko zapowiadając złe wiadomości... mnie, jak magnes, przyciągają.

      Usuń