Śnieżyca nie zakończyła się ani do południa, ani do szesnastej, kiedy robiło się już ciemno. Trzy umęczone wędrówką studentki spały sprawiedliwie na materacach pod kożuchami, a Maurycy z Ernestem już to utrzymywali wysoką temperaturę w piecyku, już to co jakiś czas krzątali się między drewutnią a schroniskiem, nosząc drwa; całkiem sporo było tych sosnowych szczap, którymi palono tak wspaniale, że rura odprowadzająca spaliny do komina czerwieniła się radośnie, dostarczając tak potrzebnego ciepła. Na szczęście krwawą barwą mieniące się rury były zabezpieczone w miejscu zetknięcia się z kominem solidną blachą, tak że mężczyźni nie martwili się o to, że wzniecając bystry ogień mogą doprowadzić do pożaru.
Ernest, który przeczesał doszczętnie drewutnię mógł się pochwalić znaleziskami w postaci dwóch wiader wypełnionych węglem, prymusa na spirytus i dwóch lamp naftowych. Ukryte to było pod stertą słomy; najwidoczniej nie chciano, aby znalazło się to w rękach nie turystów, a pospolitych złodziejaszków. Kiedy wiadra z węglem znalazły się w pomieszczeniu schroniska, Maurycy ucieszył się bardzo, słusznie przewidując, że zbliżająca noc będzie spokojniejsza, bo podsypując kostki węgla, nie będzie się on palił tak szybko jak drewno.
- Cóż tam jeszcze widziałeś w tej drewutni? - zapytał Maurycy, a w odpowiedzi usłyszał, że zaraz przy wejściu stoi chyba stulitrowa beczka po piwie lub winie, a obok niej metalowy, ocynowany kociołek. Usłyszawszy to Maurycy stwierdził, że i beczka, i kobciołek przydadzą się, bo panie, gdy odtają ze snu, pewnie chętnie obmyłyby się w ciepłej wodzie, którą uzyska się ze stopionego śniegu. Tak więc obaj przyjaciele przystąpili do działania – napełnili cały kocioł śniegiem (potem uzupełniali go) i postawili na blacie piecyka. Śnieg tajał wprawdzie powoli, a i zrobiło się ciut chłodniej wewnątrz pomieszczenia, lecz po godzinie białe szaleństwo stopniało niemal całkowicie, a powstała zeń woda z każdą minutą nabierała przyjaznej temperatury.
Maurycy z Ernestem zrobili sobie legowisko tuż obok pieca, uruchomili prymuskę, postawili nań czajnik z wodą z butelki i szybciutko sporządzili herbatę, którą uzupełnili sporą dawką rumu. Dziwili się przy okazji, czemu trzy młode panie śpią jak śnięte ryby podczas przyduchu w stawie i dopiero później miało się okazać, że studentki jeszcze przed atakiem śnieżycy zabłądziły, a że urwało się połączenie ze stacją pośrednicową, ich komórki stały się zupełnie bezużyteczne, nie mogąc wskazać zagubionym kobietom właściwej drogi choćby do najbliższej wioski. Tymczasem zaczął padać śnieg i zdając się na przypadek lub wręcz dobrą wolę Najjaśniejszego, poczęły wędrować dalej, aż w końcu piekielnie utrudzone dotarły do schroniska, gdzie wręcz padły po zjedzeniu skromnego posiłku i napiciu się gorącej herbaty z rumem, którą je poczęstowano. Początkowo nic a nic nie mówiły o zbłądzeniu. Młodzi ludzie, zwrócił uwagę Maurycy, bardzo często nie przyznają się do własnych ułomności, do drobnych nawet niepowodzeń, co zakłóciłoby ich pozytywne relacje w środowisku, w którym funkcjonują. Nie biorą pod uwagę faktu, że prędzej czy później te nawet minimalne dysfunkcje ujrzą światło dzienne, a wtedy staną twarzą w twarz z krytyką ich poczynań w sposób tyleż okrutny, co ubarwiony ciętym humorem.
- A zatem może lepiej, że nasze boginie spią teraz – zawyrokował Maurycy – a jak sen je opuści, może wtedy dowiemy się czegoś więcej na temat powodów i przebiegu ich wędrówki.
Ernest zauważył, że mija właśnie dziesiąta godzina snu studentek i zastanawiał się, jak długo przyjdzie im wspólnie dzielić pomieszczenie schroniska. Wprawdzie powoli opad śniegu stawał się mniej intensywny, jednakowoż małe były szanse na to, aby wyruszyć w stronę dolin następnego dnia – szlaki turystyczne był pokryte nawet metrową, jak przypuszczali mężczyźni, warstwą śniegu i chociaż uprzednie prognozy atmosferyczne mówiły o tym, że zbliża się poważne ocieplenie, to jednak należało się liczyć, że pobyt w schronisku może potrwać około tygodnia, czyli mniej więcej tyle czasu aż skończą się zapasy jedzenia.
[29.03.2025, Toruń]