ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 kwietnia 2015

KONSZACHTY

Dni postępowały pospiesznie, ku wiośnie prowadząc swój bieg niestrudzony. Naprzód rozpuściły harcowników-zwiadowców ze słońcem i ciepłym atlantyckim powietrzem w plecaku; ci jednak, wiosny wysłannicy szybko z sił opadli, pozwalając się doścignąć dniom słotnym i ponurym. Kotłowało się na ziemi w marcowym garncu i trudno było dociec, czy na święto Wielkiej Nocy nastąpi z zimą ostateczne pożegnanie, czy też ta niechciana, w srebrną biel ubrana pani pokaże jeszcze na co ją stać i rozsiadłszy się na jakim wzgórzu, rozpuści swą suknię śnieżną, a oddechem chłodu zgani nieśmiałą zieleń pól, pastwisk i łąk.
Kawiarnia czuła te narastające wiosny oczekiwanie. Niby wiodła swoje własne życie: raz obfite, innym razem kameralnie skromne. Coraz częściej też otwierała drzwi wychodzące ku ogrodowi, gdzie korzystając z krótkich i niepewnych chwil zbratanych ze słońcem trwała zabudowa wolnej przestrzeni.
Pod czułym okiem inżyniera Beka, który uprzednio poczynił był stosowne plany, stawiano podłużne zadaszenie. Powstawało w ten sposób miejsce, w którym podczas dni ciepłych i upalnych pokaźna część smakoszy kawiarenkowych dań mogła będzie spędzać dłuższe chwile pośród natury. Paździerzowo-drewniany dach miał chronić przez słońca żarem i ulewą, a ażurowa konstrukcja ścian, z deseczek, sztachet, słupków i pręcików pomyślana była, aby posadzone dzikie wino pięło się dodając uroku surowemu drewnu. Aż żal, że w chwili stawiania budowli do ogrodu nie zdołała jeszcze wtargnąć zieleń drzew, że nie zabieliły się kwiaty wiśni, że nie spurpurowiało kwiecie jabłoni, że nie puszczały pęków róże i piwonie, że winorośl jeszcze nie odbijała, nie wczepiała się mackami w drewniane rusztowanie ścian.
Kiedy to nastąpi, kawiarenkowi goście poczują się, jakby byli roślinami tej samej natury, która ich otacza. Więcej, za ową budowlą tworzoną właśnie na bazie prostokąta znajdowała się dalsza ogrodowa przestrzeń, do której dostęp gościom będzie zezwolony. Kawiarennik cieszył się także z tego powodu, że pośrodku miasteczka, tuż przy głównym placu, na zapleczu, za kamiennym parkanem rozbudowana, wchodząca w ogród kawiarenka będzie mogła cieszyć klientelę widokiem prawdziwie sielski i wolnym od zgrzytów i hałasów miasta.
Wynajęty majster od ciesiołki z pomocnikiem, redaktor Pokorski i sam pan Adam przy rozbudowie pracowali, niespiesznie lecz wytrwale, w zależności od kaprysów pani aury. Niby najtrudniejsze za nimi: ów dach z paździerzowych płyt, zabezpieczonych przed przemakaniem był już gotów, lecz kto wie, czy nie trudniejsza praca przed nimi nie została, a mianowicie – podłoga, w planach zamocowana na podwyższeniu, położona na podporach, te zaś ustawione na poczynionej betonowej wylewce (ot, trudność w starannym uchwyceniu poziomu). Inżynier Bek, który robotę doglądał, ręczył za to, że jeśli porządnie pilnować się jego planów, na takiej podłodze nie tylko stoliki i krzesła stawiać będzie można, ale też niestworzone w tańcu wyczyniać hołubce.  
W Ciżemkach natomiast remont obory, sporej, w kamieniu i cegle, z przyzwoitym (na szczęście) dachem posuwał się naprzód swoim własnym tempem. Bracia robotnicy najpierw odnawiali tynki, a na jednej ze ścian, tej ceglanej, od nowości nieotynkowanej czyszczono cegły, i artystycznie uzupełniano między nimi fugi; następnie zabezpieczano ceglaną powierzchnię lakierem.
Przed nimi jeszcze moc herkulesowej pracy pozostało: a to boksy dla koni przysposobić (myślano naprzód o sześciu), wrota naprawić, drzwi i okna wymienić. Cieszono się, że budynek mieszkalny był już wykończony i można było braciom-robotnikom zagwarantować kwaterunek. Przyjeżdżali bowiem w każdy weekend, a bywało, że ten czy ów pozostawał na dłużej.
Radca Krach, choć w mularskich rzemiosłach nie obeznany, przyjeżdżał, kiedy mógł, z mecenasem Szydełko i inżynierem Bekiem do pomocy. Dawano im pomniejsze, lecz, jak zapewniano, newralgicznie ważkie prace. Nadto inżynier Bek tak jak doradzał panu Adamowi przy zabudowie ogrodowej części kawiarenkowej posiadłości, tak Piotrowi i Joannie fachową służył pomocą. Mało tego: sobie tylko wiadomymi szlaki załatwił za bezcen metalowe rury, które jak nic pasują do wytyczenia nimi granic między komnatami, w których zamieszkają ciżemkowskie rumaki.
Kalendarzowa wiosna, jak widać, pochłonięta była tu i tam pracą, lecz dwa razy w tygodniu cała pracująca gromadka zjawiała się w kawiarence, gdzie, przy obiadowo-kolacyjnej strawie wspomożonej deserem i płynnymi napojami, prowadzono więcej niż interesujące rozmowy. Ciekawe w tym wszystkim jest to, że do tych konwersacji włączone zostały małżonki: radcy, mecenasa, inżyniera, doktora i redaktora. Babiniec ten dzielnie wspomagał płeć męską, zabierając głos (czasami w nadmiarze) w dyskusjach nieprzebranych, które razu pewnego nie zakończyły się przed północą.
(Niestety, doktor Koteńko nie zawsze służył przyjaciołom swoją obecnością, albowiem miasteczko i przyległe wioski nieszczęśliwie „zagrypiały”, stąd pan doktor chorowitków przyjmował do późnego wieczora, tudzież doglądał obłożnie cierpiących w ich własnych domostwach).
Zdarzyło się, że podczas takiej gromadnej dysputy do kawiarenki przywędrowały rodzone siostry zakonne. Wpadły niby małą Różę zobaczyć i nacieszyć oczy jej widokiem, ale kto wie, czy w tej wizycie nie brała udziału herbatka z rumem, którą tak przepięknie Maria przyrządzała.
- Widzę, że gości dziś mrowie i zajęci rozmową jak nigdy – przemówiła jedna z sióstr, rozglądając się po sali i roznosząc uśmiech serdeczny i znajomy.
- Oj, tak – potwierdziła Maria – akurat siostrzyczki trafiły na konszachty.
- Konszachty? – zaniepokoiła się druga z sióstr – czy moje uszy się przesłyszały?
Nie dziwmy się tej reakcji, gdyż najwyraźniej siostrze słowo „konszachty” skojarzyło się z czymś dalekim od boskiej niewinności.
- Proszę się nie niepokoić – zapewniła Maria, widząc w oczach sióstr słynne w całym mieście zakłopotanie – właśnie siostrzyczek nam brakowało. Zapraszamy.
I tym sposobem rodzone siostry zakonne włączone zostały do „spiskującej” wspólnoty, która radziła… radziła, a stary pisarz, choć również w „spisek” zamieszany, z pewnej odległości przysłuchiwał się zjawiskowym mowom, popijał mleko i… pisał.

2 komentarze:

  1. Dzięki za przeniesienie w ten śnieżny dzień do wspólnoty kawiarenkowej. Rozmowy sióstr zakonnych o rozbudowie i pracach murarskich musiały być owocne, a co wspomnień zostanie..Pozdrawiam świątecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. dalszy ciąg, rzecz jasna, ukaże się i może poznamy, o czym tak wdzięcznie prawiono :-)

    OdpowiedzUsuń