CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

07 listopada 2015

NAD STAWAMI (fragment 8.)

- O nic nie pytaj i nie sprzeciwiaj się - tłumaczył. 
Chociaż doskonale znał drogę, jechał wolno. Mgła snuła się wąskimi pasami równolegle do mokrej tafli asfaltu na wysokości reflektorów.
- Początkowo myślałam, że…
- Myślałaś, że odwożę cię do ciotki. Skoro już ustaliliśmy, że spędzisz ze mną dwie noce i rozmawiałaś o tym przy mnie z ciotką, choć pięknie skłamałaś, że jesteś wciąż u koleżanki i wybieracie się jutro na wycieczkę, oczywiście w towarzystwie rodziców koleżanki - mówił to z uśmiechem - skoro więc jest to ustalone, to nie będziemy się temu przeciwstawiać - nagle ściszył głos - no chyba, że nie chcesz… boisz się…
- Nie boję się. Wydawało mi się, że miałeś inne plany na weekend i przeszkodziłam ci w tym.
- Ryby grzecznie na mnie poczekają.
- Wiem, ale tym sposobem robisz krok dalej. Może niepotrzebnie?
Całkiem miło było nam nad  t w o i m i  stawami.
- Dziewczyno… gdyby to była inna pora roku, to i owszem, mogłabyś tam ze mną zostać i nie musiałbym się o ciebie martwić. Co innego facet taki jak ja, a co innego dziewczyna.
- Uważaj! - krzyknęła.
Dwie sarny przechadzały się poboczem, nie zdradzając wszakże chęci przejścia na drugą stronę drogi. Mimo to przyhamował i przezornie zjechał na lewy, przeciwległy pas.
- Częściej wychodzą na żer nad ranem. Pewnie otumaniła je mgła - stwierdził. W dalszym ciągu jechał ostrożnie na niższym biegu.
- Dlaczego „co innego”? Nie rozumiem.
- Przecież nawet się porządnie nie umyjesz, nie wyśpisz. To nie są warunki dla kobiety. Tak, tak… teraz mi pewnie powiesz, że nie masz wygórowanych wymagań.
- Bo nie mam… choć wiesz… z drugiej strony chciałabym poznać, jak mieszkasz. Może się jednak nie zawiodę.
Przejeżdżali teraz przez miasteczko. Mgła wciąż gęstniała, a uliczne latarnie emanujące wątłym, pomarańczowym światłem potęgowały jedynie wrażenie nieprzezroczystości powietrza. Samochód przedzierał się przez coraz bardziej lepkie i przesycone wilgocią pokłady matowej zawiesiny nietkniętej najmniejszym podmuchem wiatru. Przez chwilę, kiedy auto zagłębiało się w tę białą masę, drobinki chmurnej pary unosiły się nieznacznie ponad dach busa, lecz wkrótce opadały bezszelestnie i łączyły na trwale z hurmą miliardów nasyconych kropel mgły rozlanej nad miasteczkiem.
Przypomniał sobie, że w czasach, gdy miasteczko było jego domem, lubił przechadzać się uliczkami podczas takiej permanentnej mgławicy, podczas której nieliczni przechodnie jakich mijał, pojawiali się nagle i zdecydowanie wcześniej słyszał ich, aniżeli był w stanie zobaczyć.
Podróżowali dalej i jeszcze wolniej niż uprzednio, gdyż wjechali właśnie na drogę biegnącą wzdłuż zwartego kompleksu lasu, gdzie wysokie dęby i buki podszyte były niższymi krzewami głogu, kaliny koralowej i dzikiego bzu. Las zdawał się oddychać intensywniej niż miasto.
Pomyślał, że w jego pokracznym, murowanym domku, wciśniętym w leśną kotlinę panuje niemiłosierny chłód i będzie musiał napalić tak w kuchni, jak i w piecu; łatwiej będzie z łazienką, w której wystarczy wsadzić wtyczkę do kontaktu, uruchamiając podgrzewacz wody, ale i tak będzie chłodno, więc włączy starą farelkę, aby osuszyć wilgotne powietrze. 
Całe szczęście, że zarówno w kuchni jak i w piecu umieścił już szczapy drewna na podpałkę.
Z wiekiem stawał się coraz bardziej zapobiegawczy, jeśli chodzi o te najbardziej typowe, monotonnie powtarzające się dzień po dniu czynności. Nawet lodówkę musiał mieć wypełnioną, niekoniecznie ekskluzywnym towarem, ale zawsze można było coś zjeść, choć jako wszystkożerne zwierzę, nie miał wygórowanych wymagań, a na parapecie w kuchni, w wiklinowym, podłużnym koszyku leżały pomarańcze i mandarynki, lecz nie było jabłek. Nie zdążył wprawdzie posprzątać mieszkania, bo w końcu nie spodziewał się gości i zostawił na oparciach krzeseł spodnie, koszulę, a na stole korespondencję z dwóch tygodni, wodę po goleniu, jakiś tygodnik i teczkę, której nie zabrał z sobą. A czy w ogóle odkurzył dywan w pokoju, czy przetarł lustro w przedpokoju, czy naprawdę nie pozostawił w zlewie nieumytych szklanek.
- Co mówisz? - zapytała nagle i wtedy pomyślał, że to niemożliwe, aby słyszała jego myśli… a może jednak zdarza się coś takiego, jak percepcja czyichś niewypowiedzianych słów.
- Dojeżdżamy - powiedział i wykonał ostry skręt autem kierując się po szutrowej wyboistej drodze w stronę murowanego domku, śpiącemu w ciemności mglistego wieczoru.
A kiedy wysiedli i przeszli przez niedomkniętą bramę na podwórze, kiedy nacisnął klawisz włącznika, zapłonęło światło jedynej żarówki przymocowanej nad drzwiami pod ostrym skłonem dachu. Otworzył drzwi wejściowe i pospiesznie zapalił światło w przedpokoju, kuchni i pokoju. Pospiesznie zdejmowali z siebie wierzchnią warstwę ubrań. 
Podeszli do otwartych drzwi do pokoju. Przymknął mocno oczy zorientowawszy się, że to wszystko, o czym myślał w kontekście pozostawionego nieporządku, było prawdą.
- Jak tu ładnie… pięknie mieszkasz - usłyszał jej głos, kiedy przekraczała próg pokoju.
Odetchnął głęboko, zbyt głęboko. Był skonsternowany.
(...)


12 komentarzy:

  1. Wysłuchawszy Grechuty już wiem, czemu nie było jabłek...ale nie powiesz chyba, że w tej leśnej chatce stał fortepian, chociaż...z tym Grechutą pasowałby jak ulał do sytuacji :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mógłby tan stanąć, ale... to bardzo niewielki, skromny domek... ale z duszą

      Usuń
  2. Szkoda, że tych jabłek nie było...
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. się kupi... na teraz wystarczyc muszą mandarynki :-)

      Usuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jednakowoż brakuje mi radości w tym spontanicznym spotkaniu. Wyobraźnia podpowiada mi, że zbyt tu będzie dużo melancholii, przeczulenia i smutku. Nawet owoce nie pomogą. Pytania retoryczne : co czas pokaże, co będzie jutro uwidaczniają ten niepokój w poukładanym świecie obydwojga. A piosenka Grechuty przepiękna i pod kolor jesiennej melancholii.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. faktycznie, jest melancholia, smuteczek i niepokój. a radość... cóż... ona jest miedzy wierszami

      Usuń
  6. Przepraszam, ale ja naprawdę nie wiem dlaczego moje komentarze się powtarzają...
    Może dlatego ,że za często myślę o kawiarence???

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. Niewielki mały domek, ale z duszą, a w nim pachnące jabłka; coś mi to przypomina. Czy mandarynki wydają równie piękny zapach jak jabłka?
    Mój mały domek a w nim uśmiechnięta Mama -oby mi się snił co noc;
    pozdrawiam Basia :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Dołączam się do twego sennego marzenia, Basiu... niech Ci sie śni,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń