ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

05 stycznia 2015

Sadze (szkic...fragment)

Z komina płynęły sadze. Drobniutkie okruszki niedopalonego węglowego miału krążyły w powietrzu z wiatrem. Czasami wpadały do oczu. Ich ostre, mikroskopijne krawędzie sprawiały ból.
W zależności od kierunku wiatru śnieg był czarny i płozy sanek hamowały nawet podczas zjazdów z niewielkich wzniesień na pochyłościach terenu. Aby zjeżdżać z górek należało więc przysypać trasę śniegiem podebranym spod spodu, a potem zalać tak spreparowany szlak wodą, aby powstał lód. 
Im dalej od zakładu, tym śnieg był bielszy, a oczy można było otwierać szeroko. 
Śniegu było dużo, bo zima przychodziła wtedy, gdy trzeba i najczęściej święta bieliły się śnieżnym puchem, a to zawsze przyjemniej niż po zmarzniętych grudach błota chodzić lub wręcz taplać się w ziemio-gliniastej mazi.
Na święta przynosiliśmy choinkę ze szkółki, w której dorastały świerki. Ojciec wybierał największe drzewko, sam je spiłowywał albo pozbawiał życia siekierą. Holowaliśmy drzewko na saniach, przedostając się przez zaspy. 
Nasza choinka nie miała szklanego czuba; miała gwiazdę, której jedno z ramion dotykało sufitu. Była przystrojona dziesiątkami bombek, srebrzystym anielski włosiem, nanizanymi na nici błyskotkami, soplami landrynkowych cukierków i łańcuchami.
Za oknem paliła się inna choinka - wielopiętrowy piec, który trawił kamień wapienny, aby w dalszym procesie defekacji rozdrobnione wapno dodane do cukrowego soku wytrącało kwas fosforowy i inne niecukry. Piec był oświetlony i właśnie z powodu licznie osadzonych na jego zewnętrznej powłoce lamp, nazywany był choinką. Do zasypnika pieca w wózkach poruszających się na szynach i wciąganych na górę przy pomocy mechanizmu wykorzystującego metalowe oblinowanie, dostarczane było wapno i węgiel. Co dwie minuty rozlegał się metaliczny, głuchy odgłos upadających węglowych i wapiennych kamieni.
Ojciec spędzał święta w domu przy choince oraz w zakładzie wytwarzającym cukier. Było mi go żal, że nie spędza z nami całych świąt, a trzeba dodać, że czasami pracował parę tygodni pod rząd po 12 godzin na zmianę. Ojciec wypoczywał w ostatnim z "przechodnich" pokojów. Nie spał jednak zbyt długo, nawet wtedy, kiedy był zmęczony i potrzebował więcej snu. Nigdy nie spóźniał się do pracy; wychodził wcześnie, po cichu, nie budząc nikogo.

Całe szczęście, że umarł i dzięki temu nie usłyszał z ust jednego z polityków, że organizacja, do której należał, była grupą przestępczą. 

Przymknięte oczy i głowa zwrócona ku ziemi zapobiegały przedostawaniu się do oczu niewielkich grudek sadzy. Trzeba się było nauczyć chodzić z opuszczoną głową, choć ilekroć wspominam ojca, nie opuszczam głowy; ignoruję sadzę oraz tego człowieka, który nazwał mojego ojca przestępcą.
(...)

4 komentarze:

  1. Mój ojciec zdążył się dowiedzieć o sobie rzeczy mało przyjemnych... Wniosek o przyznanie mu ,,chlebowego'' odznaczenia przepadł z powodu takiego, że Tato był w Wehrmachcie. Był, jasne! Tyle że bynajmniej nie dobrowolnie! Jak wielu innych młodych Pomorzan... Bardzo ciężko tę ocenę przeżywał przez lata...

    OdpowiedzUsuń
  2. Straszne to musiało być...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. straszniejsza, mimo wszystko, śmierć Jego, o czym chyba nie napiszę...

      Usuń