ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 stycznia 2015

Teatr jednego aktora

- Sprzątałam sobie, zamiatałam, od sceny paliłam światło; przechodzę dalej, między rzędami krzeseł i tam, pomiędzy czwartym a piątym, w samiuśkim środku, aż się przestraszyłam, zobaczyłam go; leży i drzemie, jakoś tak niechrapiąco, a czuć od niego alkohol, ale nie za bardzo, chyba jakiś smakowy; trącam go, a ten jak na nogi stanie; przestraszyłam się i to jak, zbladłam zaraz, a on dopiero co wstał i tłumaczy, że mu się coś śniło straszliwego i do rąk mi pada, i całuje, bo wziął mnie za wybawczynię od tego snu, co go tak poruszył; jak wstał, to wyglądał nawet przystojnie; chciał pomóc, więc mu szczotkę na mokro dałam, takiego mopa, niech po moim suchym pojedzie, kiedy do roboty skory.
Powiedzieć skąd jest, nie powiedział; tylko że z daleka, usłyszałam, a na przedstawienie przybył nie żeby się wyspać, ale że teatr lubi, nawet w takim miasteczku jak to, gdzie objazdowy przyjeżdża, a tak, to zwykle amatorzy grywają.
Dawniej, za moich czasów i córki, co teraz błąka się po świecie, za cyrkówkę-treserkę robi, to teatry pełne aktorów przyjeżdżały, nie jak teraz, jeden aktor przez całą godzinę deklamował; mówią, że dlatego, aby było taniej.
Wnuczka w mamę nie poszła. Domatorka. Jakby łańcuchem do tej pipidówy przywiązana; oświatą w mieście się zajmuje, bo skończyła studia i się zna. To ona tego aktora zamówiła. Raz dwa przyjechał, bo teraz aktory za pieniędzmi gonią zupełnie tak samo jak ludzie i choćby na zasraną prowincję, a przyjadą, zrobią ten występ i grzecznie pokwitują odbiór gotówki.
Wnuczka to aktorów, śpiewaków, zespoły rozmaite co tańczą, grają i śpiewają zaprasza, także literatów, choć do nich to trzeba prowadzić nabór ze szkół. Zaprasza, bo mówi, że chce, aby się coś we wsi działo, we wsi i miasteczku, bo u nas to niby jest miasto, ale takie mocno podupadłe, wsiowe. 
Sprzątnęliśmy, nie powiem, pół godziny nadrobiłam, więc pytam się jego, czy może głodny, bo jeśli głodny, na pewno głodny, to wnuczka w domu jest, to coś nawarzy, a ciasto to ma upieczone i jeszcze jej zostało, bo upiekła dla tego aktora. Grzeczny był, pochwalił, pojadł, ale taki małomówny był, jakby żałował słów i szykował je na spektakl.
Chciałam, żeby sobie wnuczka życie ułożyła, ale jak ma sobie ułożyć, gdy towarzystwa nijakiego nie ma, dom i praca, bez żadnej zabawy, a jak przyjaciółka przyjdzie jaka, to o tej robocie rozmawiają w kółko. Dawniej przychodził jeden, ale taki jakiś spryciarz był, wiele o sobie mówiący i dobrze, że sobie poszedł i nie przychodził potem wcale. Ale mnie wnuczki żal, taka zaradna, ładna i mądra... i nic. Powiedziała mi, że ona nadałaby się do Czechowa, a ja głupia nie zrozumiałam, bo zaraz zapytałam, czy ja go znam i czy go już zaprosiła, a ona wtedy, babciu, to taki pisarz, co pisał o takich jak ja. Już więcej się nie rozpytywałam, bo nie czytałam tego Czechowa, a że o wnuczce napisał, to bardzo miło z jego strony. 
Odmawiał, odmawiał, ale jakoś tak bez przekonania, bo głodny był, wiedziałam, a że z daleka, to pewnie strudzony. Jak można, będąc strudzonym, wyspać się na trzech twardych krzesłach bez obicia?
Dlatego poszedł za mną, poszedł jak ten owczarek sąsiadki, co to za każdym razem pod sklep mnie podprowadza i czeka aż wyjdę. A wychodzę późno, bo ze sprzedawczynią od dziecka się znamy, razem w jednym miesiącu żeśmy ślubowały i obie w jednym roku mężów swoich pochowały, to i mamy o czym gadać. A owczarek, choćby nie wiem co się działo, siedzi i czeka, to mu daję kawałek kaszanki, albo serdelka rzucę za tę jego wierność.
Jak ten owczarek za mną szedł; do domu go wprowadziłam; Agnieszka zdziwiona patrzy na niego, rada by nie wpuszczać za próg nieznajomego, ale mrugnęłam do niej, więc wpuściła; ten znów się wziął za rąk całowanie, dobrze wychowany, a ona przecież nie przywykła do tego i z tego zaskoczenia to się nawet do niego uśmiechnęła i gadali potem przy odgrzanym bigosie, co go ze świeżym chlebem podała, a potem przy cieście i kawie, a ja sobie odpoczęłam we własnym pokoju, lecz nawet nie zmrużyłam oka, bo myślałam.
Potem wnuczka puściła taka muzykę, co jej słucha często; nawet ja ja polubiłam, kiedy mi powiedziała, że takie smętne pieśni śpiewali gondolierzy w tej Wenecji, mieście na wodzie położonym, kiedy turystom zakochanym pokazywali pałace i kościoły. Pomyślałam sobie, że to pewnie muzyka o zakochanych jest, więc może i dobrze, że wnuczka z nim słucha, choć on pochodzi z daleka i nic a nic nie wiemy o nim, a napił się może tylko ze zmęczenia, z pragnienia, a może z samotności, bo z tej samotności to czasami się pije, bo nie ma z kim porozmawiać.
Potem zasnęłam, choć nie chciałam, a chyba późną nocą to wnuczka przyszła do mnie, aby mnie przykryć, tak myślałam, a ona wyrwała mnie ze snu, że niby chce ze mną porozmawiać, no i musiałam się odsunąć, bo Agnieszka powiedziała, że tej nocy nie może spać w swoim łóżku, bo temu nieznajomemu pościeliła, więc co miała robić; przyszła do mnie i rozmawialiśmy do rana, i ucieszyłam się z tej rozmowy, odetchnęłam z ulgą i tak mocno, tak mocno zacisnęłam kciuki.

2 komentarze:

  1. Bo samotność to straszna rzecz...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to prawda, Stokrotko, ale też należy się do niej przyzwyczajać... rzecz jasna, ja o sobie mówię

      Usuń