ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 stycznia 2015

W Normandii

W tej rozłożystej, wielko-pagórkowatej, kamiennej, zielonej, mokrej i wietrznej Normandii trzeba mieć swojego Pecha i Opiekuna – Anioła Stróża.
Dzień zaczął się od nie mającego sobie porównania wiatru i przesłynnej ulewy, znanej dotąd z kraju zapomnianego przez boga, kraju niegrzecznych, źle wychowanych kierowców, przeuroczej, posępnej Belgii. Tenże dzielny wiatr (w domyśle huragan) omalże uniemożliwił mi osadzenie na swoim miejscu plandeki, czyniąc zeń szalony, samotny biały żagiel puszczony na łaskę i niełaskę gburnego Kanału La Manche.
Mój Anioł Stróż – Opiekun, On dodał moim członkom siłę. Zaprawdę, powiadam Ci, dokonałeś cudu – uczyniłeś coś takiego, co pozwoliło mi stawić czoła mocy tytanów.
Wszechwładny Pech spowodował też problemy z tak zwaną komórką, jedynym łącznikiem ze światem; nadto doprowadzi do szału moją dżipieskę. Ta bowiem, nie informując mnie dobrym słowem o swoim pomyśle, obrała kierunek na Kamczatkę albo na niejaki Bedryczów, gdzie, jak wiadomo, wieści giną bezpowrotnie. Skończyło się na tym, że mój peżocik zmuszony był przedzierać się przez krainę pięknych sielskich krajobrazów, lecz drożyn tak wąskich, że ledwo przypasowanych do jednego autka. Stwierdziłem więc, że coś niedobrego na rzeczy być może i na jednym z niewielu skrzyżowań, na takiej trawiastej wysepce wpasowanej pomiędzy dróżki przystanąłem, aby spróbować przywrócić dżipiesce właściwe tory myślenia. No i rzeczywiście, byłem zabłąkany jak ten japoński turysta na Saharze bez aparatu. Naprawiłem coś tam. Przybliżone, lecz inne parametry wpisałem i gotów jestem do drogi.
Niestety, po ostatnich ulewach trawa tak bardzo namokła, że łapki mojego peżocika bez litości ugrzęzły w błotku, co kryło się pod trawiastą darnią. Oj, napracowało się autko, wyżłobiło przednimi nóżkami nie byle jaką smoczą jamę, a Pech stał za krzakami i śmiał się do rozpuku. Nie dawaliśmy rady. Próbowałem odszukać jakąś pomoc w niedalekich wiejskich domkach. Nic z tego. Pechowy brak właścicieli, a zdałaby się najzwyklejsza łopata, bo pazurami ciężko wychodzi mi ziemna praca, zwłaszcza od czasu, kiedy kretem być przestałem.
I w tych niesprzyjających okolicznościach przyrody (należy zważyć, że miałem dojechać na czas pod więcej niż konkretny załadunek) nadarzył się Normandczyk młody a przystojny, który zechciał (zaprawdę, mój Aniele, kazałeś mu podążać w te zagubione strony) wyciągnąć z kłopotów. Przytroczyliśmy więc pas do jego Clio (nie kłamię, malutka klijówka miała czelność wydostać ciężarowego peżocika z błocka) i, na wstecznym daliśmy radę, a Pech w tych krzakach zębiskami zgrzytał.
Dzięki ci zatem, Normandczyku młody a przystojny. Niechże ci cię na onych „wąskodrożach” szczęści razem z twoim samochodzikiem, który mojemu dopomógł w chwili bliskiej rozpaczy.
W tym miejscu głowę swą pochylam nad Nim, Opiekunem, stróżującym Aniołem, który oby żył jak najdłużej i dbał o swoje cenne zdrowie, aby mieć sił wiele do walki z Pechem moim, za krzakami schowanym.

1 komentarz: