CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 lutego 2017

MACHINA CZASU (2) - (fragment "Prowincji")

Filcowe meloniki z wywiniętym rondem, kapelusiki a’ la Pola Negri, szykowne kapelusze ślubne, wplatane we włosy, śnieżnobiałe lub ukwiecone, męskie panamy i fedory, słomkowe dla pań i panów, o patrz, jest nawet cylinder - ten pewnie na kostiumowe zabawy, i tamte dwa stożkowe - słomiany i ten z wikliny, wietnamskiej mody, sombrero (chyba dla dzieci), a tam z delikatnej skórki też fedora, tyle że damska, i kaszkiety filcowe, czarne w dużym wyborze, niemodna cyklistówka, toczki, a na najwyższej półce futrzane czapki… do tego, jako dodatki, chusty i szale, i parasolki: lekkie, damskie z krótką rączką i dla mężczyzn, dostojne, w drzewie  rzeźbione, a nawet laski… czego tu nie ma - sklep kapelusznika jedyny w mieście, przepięknie urządzony, choć powierzchniowo niewielki. Patrzymy przez wysoką, prostokątną szybę witryny. 
- Chciałabyś taką fedorę? - pytam, obserwując jak zerka na popielaty kapelusik z lekko wyprofilowanym rondem obszytym grafitową tasiemką.
Uśmiecha się i odwraca wzrok ku kobiecemu manekinowi, ubranemu w długą drapowaną suknię… na delikatnej, cielistej barwy główce przymocowano ślubne, udekorowane malutkimi pączkami różyczek nakrycie głowy.
- Gdzieżbym w czymś takim miała iść do ślubu? - wzdycha nieco oszołomiona przepychem wystawy.
Idziemy dalej. Kilkanaście kroków po lewej stronie kolejny kiosk, w niedzielę otwarty. Przechodzimy.
- Wiesz co, kupimy sobie parę tygodników i zabierzemy je tam - mówię.
Kręci głową. Nie do wiary. Będzie miała czasopismo z tego świata.
Znajomy kioskarz poznaje mnie i sięga pod ladę, wertuje teczki.
- Jest dla was. Nikt nie odebrał. Z dwóch tygodni - dodaje.
Płacę i biorę. Dwa egzemplarze „Panoramy” pachną jeszcze drukarską farbą, „Dookoła świata”, „Przekrój” i „Za i przeciw”. Przeglądasz je pobieżnie, a potem dostrzegasz na półce coś, co wydaje ci się być znajome - maleńki, stożkowy flakonik. Kupuję ci „Być może”. Odkręcasz, wąchasz, upuszczasz kropelkę za ucho.
Przechodzimy ponownie na chodnik po prawej stronie ulicy.
- Tym wąskim wjazdem pomiędzy kamieniczkami doszlibyśmy do piekarni - tłumaczę. - Okrągłe, prawie dwukilowe bochny chleba, pamiętasz?
- Kupowałam.
- Z chrupiącą, złuszczoną, ciemnozłotą skórką. Gdybyśmy przyszli tu jutro przed siódmą rano, musiałbym zmieniać ręce, bo chleb gorący, och jak bardzo gorący. Moglibyśmy odłamać pajdę i jeść. W firmowym sklepiku niemal naprzeciwko kupilibyśmy mleko. Moglibyśmy jeść gorący, suchy chleb z mlekiem… lubisz?
- Lubię, ale może nie tak bardzo gorący.
- Doszlibyśmy do kasztanowej alei i zjedli przysiadając na ławeczce.
- Dobrze. Zrobilibyśmy to - uśmiecha się, a mnie się wydaje, że z biegiem czasu zaczyna przyzwyczajać się do tego czasu, do miasteczka.
Dochodzimy do rymarza. Dzisiaj ma zamknięte, ale w dzień powszedni zobaczyłabyś, jak ustawiają się jedna za drugą furmanki. Koniom woźnice przytraczają do szyi worek z obrokiem, konie krzeszą kopytami iskry na granitowym bruku, a gospodarze zachodzą do mojego chrzestnego. Tak, tak, jedyny w mieście rymarz był moim ojcem chrzestnym, pewnie nie wiedziałaś.
Zamknięte. Wyjechał na wieś, albo spotkać się z rzemieślnikami u jednego z nich. Przez okno niewiele się zobaczy, bo warsztat rymarza ciągnie się wąskim korytarzem przez całą szerokość kamieniczki.
Właściwie to mój chrzestny robił wszystkie te uprzęże, kantary, siodła i chomąta na zamówienie, bo to koń koniowi nierówny, a chodzi przecież o to, aby nie uszkodzić zwierzęciu skóry, a ta delikatna, choć zdawać by się mogło, że takie pociągowe, silne zwierzę wytrzyma wszelkie niewygody. Nic podobnego, koń to szlachcic wśród zwierząt i dlatego u rymarza można było nabyć dopasowane do końskiego grzbietu derki i czapraki, gdyby kto zechciał w siodle stępem albo kłusem gonić. Miał też nasz rymarz skórzane czapsy, co chroniły i jeźdźca i  konia przed otarciami. Były też baty, długie, ozdobne, częściej aby się nimi przed innymi gospodarzami pochwalić, aniżeli do bicia, bo starannie prowadzonemu koniowi pociągowemu wystarczało przed oczami batem świsnąć, by zrozumiał. Miał też chrzestny rymarz na składzie pędne pasy i takie, co na nich brzytwy ostrzono, a dla płci niewieściej wyplatał torebki z cieniutkich paseczków najszlachetniejszych skór.
Chodźmy dalej.
cdn.

[01.02.2017, Wersal pod Paryżem

4 komentarze:

  1. Oj, przeniosłam sie machiną czasu w okres mi znany, też kupowałam Być może i wymienione czasopisma...ale nie wiedziałam co to fedora.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... taka podróż, jak sądzę, jest interesująca, ku pamięci zostanie, a z tymi czasopismami to zaszła u mnie wielka zmiana (nie wiem, czy dobra) - gazet i czasopism kompletnie nie kupuję - polityki i kolorowanek mam dość...

      Usuń
    2. Od czasu internetu nie kupuję żadnych gazet.

      Usuń
  2. Te smaki i te zapachy także mam utrwalone.
    Serdeczności.

    OdpowiedzUsuń