Jakże to tak… w porządnej kawiarence debatująca polityka? Trudno, pójdę do tej Canossy we włosienicy, ukorzę się, zażądam dla siebie kary.
Po pierwsze ta debata pomiędzy paniami to naciąganie prawa, zgoda na nierówny dostęp do mediów, wskazywanie na zwycięzców na podstawie sondaży wyborczych, nieliczenie się z tym, że wszystkie komitety, którym zezwolono na utworzenie list wyborczych we wszystkich okręgach spełniły wymagania złożenia określonej liczby podpisów poparcia, a zatem każda z tych partii powinna mieć takie samo prawo dostępu do prezentowania swoich programów, wyrażania własnych opinii i poglądów.
A bo to pierwszy raz w Polsce łamane jest prawo? Kogo to obchodzi?
Zatem telewizja publiczna jasno określiła, kto może być zwycięzcą: - PIS lub PO.
Gdybyśmy teraz przeszli z politycznego bagna na piłkę nożną, która, nota bene, również niewesoło pachnie za uszami, to organizując kolejne mistrzostwa świata, wystarczyłby na tę chwilę pojedynek Niemiec z Argentyną, bo piłkarskie reprezentacje obu tych krajów zajmują dwa czołowe miejsca w rankingu FIFA.
Ale nie będę się pastwił nad „publiczną”, bo to nie ma sensu. Widzowie i sympatycy obu partii mieli swój show, to najważniejsze.
Kto mnie zna, lepiej czy gorzej, ten wie, że w wyborach nie uczestniczę i jest to mój świadomy wybór; także dlatego, że nie lubię takich „ustawek” i nie chcę głosować przeciw komuś, lecz za.
Z natury, a także z wychowania jestem lewicowcem, lewicowcem dinozaurem, dodam, obracającym się wokół pewnych myślowych schematów takich jak: równość, sprawiedliwość, praca dla tych, którzy chcą pracować, równy dostęp do edukacji, kultury, służby zdrowia; państwo neutralne światopoglądowo, lecz nie zwalczające żadnych religii, w gospodarce: i własność prywatna, i spółdzielczość i własność państwowa, a obcy kapitał, proszę bardzo - na identycznych zasadach jak krajowe podmioty; w polityce zagranicznej: najlepsze stosunki ze wszystkimi sąsiadami, UE na równych zasadach, wyjście z NATO, bo wojenek nie znoszę, a na pierwszym miejscu człowiek: likwidacja tej przerażającej dysproporcji w zarobkach, a policja i wymiar sprawiedliwości służbą na rzecz społeczeństwa, tych wszystkich poszkodowanych, oszukanych, tych, których nierzadko nie stać na obronę swojej godności, nie zaś prawo konstruowane pod wymogi i dyktando korporacji, bandytów, złodziei i hochsztaplerów… mógłbym tak ciągnąć dalej.
Niesamowite wymagania, prawda? Dla mnie normalne.
Jeśli więc wspomniałem o lewicowości swojej, to czemu nie stawiam krzyżyka przy Zjednoczonej Lewicy? Czemu? Bo z mojej perspektywy lewicą nie jest, lecz zlepkiem ludzi o oportunistycznej wizji świata. Już za samo przymierze z USA, za tę każdorazową, pokorną zgodę na wszystko, czego zażądają od nas jankesi, „lewicy” nie szanuję. Nazwałbym to dobitniej, gdybym był trochę gorzej wychowany, więc ograniczę się do alegorii, w której występuje język i pewna, nie zawsze sympatyczna w odbiorze część ciała.
Czy to tak trudno zrozumieć, że nie chcę, aby Polska, wprowadzała demokrację do wszystkich niemal krajów świata, wzorem Stanów Zjednoczonych, siłą?
W ogóle to mierzi mnie to, co obecnie aż w nadmiarze w naszej, polskiej, platformianej racji stanu występuje, ta skłonność do pouczania innych, ba, nie tylko przywódców, ale i całych narodów. Niby dlaczego Rosja ma być państwem rządzonym na takich samych zasadach jak Francja czy Wielka Brytania? Dlaczego autorytarne rządy Arabii Saudyjskiej są cacy a Białoruś Łukaszenki jest be?
Dla mnie to idiotyzm, to cyniczna hipokryzja, ideologiczna i polityczna poprawność, która może doprowadzić do szału wszystkich tych, którzy potrafią myśleć samodzielnie i nie działać pod wpływem sugestii stetryczałego guru polskich elit, fanatycznego nieprzyjaciela Rosji Putina, imć Michnika, którego poglądy niejednemu zdołały zrobić z mózgu wodę.
Na „lewicę” zatem nie zagłosuję, gdybym miał głosować, i kiedy tak się po różnych komitetach rozglądam, to pewnie najbliżej by mi było do „Partii Razem”, choć, jak wspomniałem wyżej, publiczna telewizja już ustaliła, że „Partia Razem” wyborów wygrać nie może.
Owszem, przepiękną „gadanę” wyczynia czasami PSL-owski Piechociński, lecz, zapewne przez przeoczenie, nie wspomina, że reprezentuje on partię, w której najcudowniej rozwinęło się rodzinne i pozarodzinne kumoterstwo, więc program PSL-u jest nie dla mnie, bo nie zamierzam Piechocińców całować po łokciach, i prosić, aby mi fuchę w jakiej agencji załatwili. Tak mam.
Kukiza to trochę mi żal. On rzeczywiście sprawia wrażenie antysystemowca, co jest miodem na moje ciało, lecz tak naprawdę to nie wiem, co on by chciał pozamieniać w Polsce, bo na same JOW-y to ja się nie piszę.
Korwin, owszem, zdania nie zmienia, co jak na polityka, jest niespotykaną wręcz zaletą i w paru kwestiach podpisuję się pod jego zdaniem obiema łapami… tyle, że jak korwinowcy dorwią się do władzy, to rewolucja być musi; ja nie straszę, broń Boże, po prostu tak uważam, bo może i by się Korwinowi to udało, co mówi i zapowiada, ale przedtem musiałby zaistnieć przepiękny chaos, a jeśli chaos to i rewolucja, a ja na rewolucję za stary jestem.
Nowoczesna Balcerowicza… o, przepraszam, pana Petru, to nic nowego na świecie - to stary, dobry neoliberalizm z nową twarzą, a największą zaleta pana Petru jest właśnie to, że w swojej kampanii nie pokazuje oblicza swojego promotora, pana Balcerowicza, którego twarz co niektórym bardzo obrzydła, by nie powiedzieć, wywołuje u oglądaczy torsje. Tam gdzie Balcerowicz, nawet z twarzą Petru, tam mnie być nie może.
Dochodzimy więc do kolejnej partii, na któraą nie zagłosuję - PIS-u, partii o wielu twarzach. I znów, pewnie, że i w jej programie znajduję coś, czemu bym przyklasnął… bo mimo wszystko jest to partia ludzi, inaczej powiem, sympatykami tej partii są w dużej mierze ludzie utrąceni przez system, starzy, schorowani, wystawieni na margines. Ale i w tej partii są świnie, są ludzie, którzy robotą się nie zhańbili, jako ten mój nieszczęsny sąsiad, co, choć teraz nie w PIS-ie, to z jego listy startuje. I rzecz niezwykle ważna, decydująca dla mnie, bo osobista. Pan prezes określił był swego czasu moich rodziców, jako ludzi będących przestępcami, należącymi do jakowejś bandy, a ja tego faktu, choć z ojcem swoim i matką przebywałem znacznie dłużej niż pan prezes, ja tego faktu sobie nie przypominam, więc choćby ze względu na samą pamięć o tych, co mi życie dali, nie zagłosuję, nawet pomimo tego, że pani Szydło, co wyszło jak szydło z worka po debacie, na fotel premiera bardziej od pani Kopacz zasługuje.
O pani Kopacz, panu Tusku, o Platformie, to ja już sił mówić nie mam i musiałbym na serce jakie prochy brać, a to znowu wątroba mi siądzie i nie ma przeproś. I tylko tak się zastanawiam, jak to jest: pani premierka mówi do mnie tak, a ja słyszę co innego i się do tego śmieję, jak jaki wariat?
No bo, weźmy taki przykład przykładowy. Pani Kopacz mówi, że Polska tak pięknie się rozwinąwszy (tu procentami sypie) potrzebuje teraz, aby ludziska w Polsce pięknie zarabiali, bo zarabiają grosze… i jeszcze prosi młodych, żeby za granicę nie wyjeżdżali, bo już za chwileczkę, już za momencik zarobią tyle co za granicą… tak sobie zażartowała.
- Jezuuuuuu - wykrzyknąłem - na świętego Kryspina, toż te Platformersy osiem lat rządzili krajem i po lat ośmiu, pierwsza dama polityki odkryła, że Polacy za mało zarabiają, że na śmieciówkach opierają swoją przyszłość - o, matko, ale zapłon, podobny do tego, jakim popisał się pan były prezydent Komorowski, gdy po dostaniu łupnia w pierwszej turze wyborów stwierdził, że teraz to już wie, że wyborców słuchać należy.
No dobra… teraz zajrzę, czy kawiarenka stoi jeszcze w jednym kawałku, czy się zanadto nie zgorszyła, czytając to, com przed chwilką zakończył płodzić.