ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 lutego 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (324-325) FOWISTA MANGUIIN. TADEUSZ FIJEWSKI - AKTOR I CZŁOWIEK.

324.

Na zakończenie lutego (mam cichą nadzieję, że i zimy), chciałbym pokolorować świat pędzlem nieco zapomnianego postimpresjonisty, fowisty Henri Charlesa Manguina. Jak na fowistów przystało, obrazy tego malarza toną w rozmaitości barw, także, a może przede wszystkim tych nierzeczywistych, niezwykłych, wyrażając obiektywne piękno, ale też specyficzny sposób patrzenia na na świat oczami malarza. Obiektywizm to zarówno szkic przedstawiający wcale nie idealnej urody kobietę na skale pośród morskich fal, nie tylko scena sjesty, jakże typowej dla okolic Saint-Tropez, gdzie Manguin osiadł przed samą śmiercią, to także jakże typowe dla francuskiego krajobrazu mocarne, otyłe platany, które dojrzewają późno, lecz kiedy już wystrzelą w niebo z nagich krętych ramion liście, cień serdeczny przed słońcem rozłoży parasol dla stęsknionych chłodu.

Subiektywizm z kolei wynika z nałożonych na płótno barw. Dominującym kolorem staje się lazurowy błękit, nie brak żółcieni, brązu i fioletu, nieco mniej zieleni tam, gdzie być powinna. Z przyjemnością patrzy się na te pejzaże.












325.

Na zakończenie chciałbym nawiązać do niedawnego posta poświęconego Tadeuszowi Fijewskiemu. Proponuję obejrzeć dokumentalny film Krzysztofa Rogulskiego nagrany w związku z 50-tą rocznicą pracy scenicznej wielkiego polskiego aktora.



[28.02.2021, Toruń]

26 lutego 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (321 - 323) WIOSNA NADCHODZI. STRACHY NA LACHY. ITALIA-TYROL-DOLOMITY.


321.

Przyszła pora na wiosnę. I odezwała się, choć w mieście nie bardzo ją jeszcze widać jeśli chodzi o ptactwo wszelakie. W ogóle ptaków na osiedlu niewiele, bo i zieleń jedynie na obrzeżach, a całkiem ładny park o jakieś czterysta metrów oddalony – tam pewnie skrzydlaci mieszkańcy urzędują. U mnie częstymi gośćmi jest para srok, którą jeśli zauważy Masza, zawsze dzielnie obszczekuje. Jeszcze kilka dni temu, no, powiedzmy, w ostatnią sobotę śnieg leżał na balkonie sporą warstwą, przez co pieski moje wchodziły na balkonik niezbyt chętnie, szczególnie ciepłolubna Adelka. Teraz, gdy śnieg poszedł precz, psinki chętniej wychodzą na świeże powietrze, zwłaszcza kiedy słońce uśmiecha prosto w oczy.

Wczoraj słychać było kilkukrotne grzmoty, znacznie donośniejsze od odgłosów wystrzałów dochodzących z pobliskiego poligonu. Zaryzykuję… były to huki spowodowane użyciem materiałów wybuchowych do kruszenia lodu na Wiśle, gdyż rzeka przed kilkoma dniami stanęła i poszerzyła swój nurt.

322.

Nie wiem czym to wyjaśnić, ale od prawa do lewa słychać bezustanne straszenie. Jednego dnia straszą nas covidem, aby następnego poluzować obostrzenia tylko po to, aby kolejnego dnia wprowadzić nowe sankcje dla obywateli. Sprawdza się powiedzenie: kto wcześniej wstaje, ten rządzi. Tłumaczą się dynamicznym rozwojem pandemii, ale żeby tak z dnia na dzień nie wiedzieć, co będzie? Do tego straszenia dołączają media, i to różnych frakcji. Straszyły nas śnieżycami i mrozem (tak jakby w zimie była to sprawa niezwykła); teraz jakąś cieplarnianą bombą. Po prostu strach się bać. Onegdaj owszem, bywały gwałtowne załamania pogody, przechodzące fronty łupały nasze kości, ostrzegano przed nimi (zanim pan Wicherek wystąpił, pojawiał się na ekranie telewizora zręczną kreską narysowany pan, któremu wiatr kapelusz zerwał z głowy albo ten sam pan kręcił piruety na znak, że będzie ślizgawica), ale nie takim głosem jakby następował koniec świata.

Albo… rządowi naukowcy aż rok czekali na to, aby wszem i wobec ogłosić, że przyłbice, które na gwałt rychtowano, i te maseczki szumowskiego pożytku w walce z wirusem nie przynoszą. Trzeba było całego roku, aby świat nauki wydał sprawiedliwy werdykt. A ludziska myślą teraz, że pewnie tym razem niedzielski minister załatwił nam furę tych słuszniejszych i każe brać… po uprzednim zapłaceniu.

323.

A ja wybrałem się dzisiaj w podróż wirtualną do Italii, podróż okraszoną paroma zdjęciami.

  • Zaczynam od zdjęcia, które mnie zaciekawiło, lecz już nie pamiętam, gdzie je we Włoszech zrobiłem....

  • Drogowskazy mówią nam, że jesteśmy we włoskim Tyrolu, gdzie mówi się po niemiecku, bo dawniej był to obszar należący do Austro-Węgier.  Znajdujemy się w Dolomitach. Niedaleko stąd do Cortina d’Ampezzo;  znacznie dalej do Wenecji.

  • Jedno z włoskich miasteczek. Pragnę zwrócić uwagę na pewien szczegół. W bardzo wielu miastach ulice są asfaltowe, natomiast przejścia dla pieszych wykładane kostką.

  • Ot i urokliwe miasteczko wciśnięte w dolinę. Niemal bezpośrednio za tym kościółkiem i po prawej za hotelem strzelają w niebo strome szczyty gór. Takie są właśnie Dolomity. Pojawiają się nagle i albo kryją się w gęstych chmurach, albo rysują ostrymi wierzchołkami niebo.

  • Widoczek z trasy na strzeliste skały Dolomitów. Być może na dalszym planie jaśnieją góry okalające Cortina d’Ampezzo.

  • Na koniec jeszcze jeden z widoczków, a jadę w stronę Cortiny.
A' propos maseczek
Wiecie teraz, dlaczego mamy używać maseczek takich a takich?


[26.02.2021, Toruń]







24 lutego 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 2. MEDIALNA NOSTALGIA

 


ROZDZIAŁ 2. MEDIALNA  NOSTALGIA

(w którym czcigodni panowie najwięcej rozmawiali sobie o telewizji, najczęściej z pewnym rozrzewnieniem, co z kolei doprowadziło ich do apetytu na jarzębiak)


- Panowie, moja żona, po tych ostatnich wydarzeniach, tak powiedziała - po tych ostatnich, oświadczyła, że bezterminowo rezygnuje z telewizora w części dotyczącej informacji.

Doktor Koteńko rozpoczął tym wywodem kolejny herbaciany wieczór w towarzystwie czterech nieodłącznych kompanów (dzisiaj pan inżynier Bek znalazł czas na herbatkę wzmocnioną rumem oraz, jak się okaże, czymś więcej), czym wprawił przyjaciół w spore zakłopotanie, albowiem nie zwykł zabierać głosu jako pierwszy.

- Pani Zofia, o ile sobie dobrze przypominam, nigdy nie była zwolenniczką telewizyjnej muzy – zauważył radca Krach.

- Owszem, choć dawniejszymi czasy mimo wszystko oglądała telewizję częściej, zwłaszcza teatralne poniedziałki oraz, jak się wyraziła, ambitniejsze filmy, których za tamtych niesłusznych czasów nie brakowało.

W tym miejscu konieczną trzeba poczynić uwagę, że pan doktor i pani emerytowana nauczycielka Zofia małżeństwem byli zaledwie od roku, a wiedzę na temat telewizyjnej oglądalności pan doktor Koteńko czerpał z rozmów i opowieści swojej żony.

- Czy dostrzega pan, panie doktorze jakąś niedogodność dla siebie w związku z tą deklaracją pana żony? – zapytał mecenas Szydełko.

- A, skądże. Ja już odwykłem od telewizora dawniej. Jeśli już, to przyrodnicze programy oglądam. No, czasami opery posłucham jakiej albo koncertów muzyki klasycznej, które zdarzają się, lecz niestety o niezwykłych dla mnie porach.

- A ja tam pośmiać to się i pośmieję – wtrącił radca Krach – i, panowie, wcale nie mam na myśli komedii, których moja z kolei żona jest miłośniczką. Ot, śmieję się na ten świat nasz cudaczny, na tych do bólu śmiesznych polityków, co to w okienkach różnych stacji występują, sądząc, że mnie, radcę z długoletnim stażem, pod włos wezmą swoją mową trawiastą i będą mnie łaskotać tam, gdzie na to żonce swojej nie pozwolę.

- Podobnież jest i u mnie – mecenas Szydełko pokiwał głową z aprobatą dla wypowiedzi radcy, choć zaraz dodał, że zdarza mu się oglądać ze swoją żoną seriale, których ta nie opuszcza i na swój sposób przeżywa losy dzielnych bohaterów. – Poza tym u mnie, panowie, posucha. Jeśli już, to na naszych siatkarzy popatrzę, albo na biegi narciarskie, na snookera, czy też uraduję swoje oczy tenisem.

- Zatem, panowie – odezwał się Stary Pisarz – z jednej strony telewizor wydaje się nam niepotrzebny wcale, z drugiej zaś, jeśli się obrażamy, to przecież że nie na wszystko, co w tym odbiorniku się mieści.

Zgodnym chórem przytaknęli pozostali.

- A zauważyliście panowie, że obecnie, choć wybór programów bez porównania większym jest i każdy, prawdą mówiąc, znajdzie tam coś dla własnej przyjemności, to my zaczynamy tęsknić do tych czasów, kiedy dwie instytucje programowe wystarczały nam zupełnie? – zapytał retorycznie radca Krach i przezornie zamówił po pięćdziesiątce jarzębiaku dla każdego, aby w ten sposób ukoić żal i nostalgię, które zaczynały panoszyć się po sali.

- A my właśnie z żoną przedwczoraj kupiliśmy sobie nowy telewizor – wmieszał się do rozmowy inżynier Bek, lecz jakoś chłodnym wzrokiem przyjęto jego wypowiedź, która w niczym do słów pana radcy nie pasowała.

Kawiarennik Adam zdając sobie sprawę z nagłej konieczności zapobieżenia nastrojom tak bardzo mglistym, bo listopadowym, czym prędzej napełnione kieliszeczki przyniósł i przed gośćmi postawił, a kiedy to zrobił ośmielił się zauważyć, że jest amatorem starszych rodzimych filmów, a że w kinie ich nie grają, to w telewizji albo w internecie ich poszukuje.

Panowie Koteńko, Bek, Krach, Szydełko i Stary Pisarz w jednej chwili, jak jeden mąż uczynili z zawartości kieliszków właściwy pożytek.

- A ja z kolei, panowie, znajdowałem i znajduję przyjemność w radiofonii – pociągnął swoją wypowiedź Kawiarennik, kiedy po konsumpcji jarzębiaku, przyjaciele zdawali się już zwalczać w sobie pierwszą falę nostalgii – te słuchowiska, powieści w odcinkach, strofy dla ciebie, czy pamiętacie?

- Jeszcze raz po pięćdziesiątce dla wszystkich, łącznie z panem, panie Adamie – zażyczył sobie doktor Koteńko, który, jak widać, czuł, że zaczęta przezeń rozmowa potoczyła się w stronę dlań nieoczekiwaną, zbyt bliską wspomnień serdecznych, więc jarzębiakiem postanowił westchnienia swoje uśmierzyć .

[24.02.2021, Toruń]

23 lutego 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (320) TADEUSZ ŁOMNICKI

 


Aż trudno w to uwierzyć, lecz nie ma wyjścia, 29 lat temu odszedł ze sceny Teatru Nowego w Poznaniu najwspanialszy polski aktor Tadeusz Łomnicki. Wikipedia podaje: „Dorobek artystyczny Łomnickiego obejmuje 82 role sceniczne, 51 ról filmowych, 26 ról w spektaklach teatru TV, 12 reżyserii teatralnych. Dwie spośród jego sztuk – „Noe i jego menażeria” i „Kąkol i pszenica” doczekały się realizacji.”

Tadeusz Łomnicki jako Król Lear

Powszechnie uwielbiany za rolę „Małego Rycerza” w „Panu Wołodyjowskim”, choć publiczność zapamiętała go z szeregu ról teatralnych, także w Teatrze Telewizji. Miał też pan Tadeusz swój „Teatr na Woli”, był członkiem KC PZPR za co go niesłusznie, moim zdaniem, ganiono, za co przez polityków Solidarności został aktorem wyklętym; dziś dominują aktorzy grający rolę w „serialach bankowych”, dzisiaj o jego rocznicy śmierci nie wszystkie media pamiętają. 


Stworzył Tadeusz Łomnicki wiele charakterystycznych ról łączących w sobie dramat i komedię, jak ta powyżej rola w jednoaktówce Czechowa "Złoczyńca".



 Powyżej opowieść filmowa o Tadeuszu Łomnickim wypowiedziana przez reżysera Eugeniusz Korin i studenta, także partnera scenicznego  Grzegorz Wonsa.


Po śmierci Wielkiego Aktora Polska Kronika Filmowa poświęciła Tadeuszowi Łomnickiemu całe jedno wydanie.


Warte podkreślenia są też słowa, które na temat aktora i reżysera wypowiedzieli współcześni mu twórcy teatralni i filmowi.

  • "Jack Nicholson przyjeżdżał do Polski specjalnie dla niego, na jego przedstawienia, by obserwować jego grę, by się uczyć" - Emilian Kamiński 

  • "Gdy zaczynałem pracę nad "Pokoleniem", nie miałem pojęcia o pracy z aktorem. Łomnicki dał mi zaraz na początku kariery szansę uzupełnienia mego wykształcenia. Przychodząc na plan przeprowadził najpierw analizę postaci i wyznaczył poszczególne etapy rozwoju. Miał dar przewidywania zakończenia, będącego dramaturgiczną konsekwencją całości." - Andrzej Wajda

  • "Tadeusz grał jedną ze swoich najważniejszych scen w tym przedstawieniu: rozmowę obłąkanego Leara z oślepionym Gloucesterem. Pod koniec tej sceny Lear ucieka swoim prześladowcom. Tadeusz wybiegł za kulisy, i jak potem się okazało, usiadł w fotelu, który był przygotowany do następnej sceny z jego udziałem. Tam, w kulisie czekał na swoje wejście nieżyjący już aktor Marek Obertyn i to on zobaczył, jak nagle Tadeusz spada z krzesła i opada na podłogę. Ja i kilku współpracowników, którzy oglądali próbę z widowni, usłyszeliśmy dziwny odgłos i krzyk, prawdopodobnie Marka. Pobiegliśmy za kulisy i zobaczyliśmy leżącego Tadeusza. Wszyscy myśleliśmy, że to jakieś zasłabnięcie, wiedzieliśmy też, że ma wstawiony rozrusznik serca. Szybko przyjechała karetka pogotowia i przewieziono go na OIOM. Razem z jego żoną Marysią Bojarską, która była też obecna na próbie, czekaliśmy w szpitalu na wynik badania. Po kilkudziesięciu minutach dowiedzieliśmy się od lekarza, że Tadeusza już nie ma z nami." - Eugeniusz Korin. 

  • "Dwie szczególnie wyraźne manifestacje talentu Łomnickiego to Kordian i Arturo Ui, w którym wszystkie elementy tej indywidualności to jest mistrzostwo techniczne, agresywność i siła spojrzenia na świat, dynamiczny temperament, iście kuglarskie, cyrkowe zdolności trawestacyjne, doszły do głosu po raz pierwszy w pełnej sile". - Erwin Axer

[23.02.2021, Toruń]




22 lutego 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 1. UZALEŻNIENIA.

 

W Zapiskach informowałem o tym, że zamierzam zrobić porządek z tekstami o kawiarence, aby mogły kiedyś nadać się do druku, jeśli sił do edytorskich, i nie tylko edytorskich, zmian mi wystarczy. Jeżeli się uda, wyjdzie z tego powieść składająca się z ponad stu rozdziałów, a trzeba też będzie ją poszerzyć o nowe wątki. Większość tekstu jest już gotowa, ale wymaga niezbędnych korekt i zmian. Póki co przedstawiam propozycje wstępu i pierwszego rozdziału.



KAWIARENKA


They wonder much to hear that gold, which in itself is so useless a thing, should be everywhere so much esteemed, that even men for whom it was made, and by whom it has its value, should yet be thought of less value than it is.“

  • Thomas More - „Utopia”



WSTĘP


Kiedy wszem i wobec do czynienia mamy z podłością a występkiem, i żywieni jesteśmy słowem nikczemnym dla zaspokojenia ciemnej strony naszego jestestwa, autor opowieści postanowił przejść się pod prąd tego, co z taką starannością uprawiają dzisiejsze nietęgie rozumy. Chciałby on tchnąć w umysły jeszcze nie skalane pychą, żądzą władzy i mamoną wiarę w to, że piękniej urządzony świat jest możliwy do zaistnienia, i wcale ku takiej zmianie nie trzeba podejmować się rzeczy i spraw ponad ludzkie siły. Potrzeba jeno dobrej i nie przymuszonej woli, wiary w ludzi i do nich zaufania.

Niech postaci tej opowieści przykład dają, że to, co niemożliwym się wydaje, wielce prawdopodobnym do wykonania.


ROZDZIAŁ 1. UZALEŻNIENIA

(w którym poznajemy piątkę przyjaciół rozmawiających z sobą w kawiarence o uzależnieniach jakim podlegają)


- Czy wiecie, co mnie najbardziej dokucza w wieku niezbyt sędziwym jeszcze, lecz świadczącym o tym, że po równi pochyłej się toczy ku ostateczności? - głos Starego Pisarza domagał się bezapelacyjnej odpowiedzi.

- Cóż to takiego? - ozwał się do tablicy wywołany doktor Koteńko.

- Cierpię na nieuleczalną chorobę...

Radca Krach aż oniemiał, zbliżył do swoich ust filiżankę z kawą o zapachu kardamonu i wlawszy w siebie niewiele kropel aromatycznego płynu, omal się tymi kroplami nie zachłysnął; następnie zakasłał, niby z przesadnym żartem, już to zdradzając nagłym kaszlem votum separatum dla stwierdzenia, jakie usłyszał.

- Jakże to? Niechże się pan ze słów swoich wytłumaczy i nie straszy przyjaciół.

Stary Pisarz dłonie swe zaparł na śliskiej tafli stołowego blatu i niemal dźwignął na nich swoje ciało, mniej sprężyste niż dawniej i więcej sił do jego uniesienia wymagające.

- To prawda, panowie. Jestem na zabój, jak rzekłby zakochany młodzian, na zabój uzależniony i w coraz to większy popadam nałóg.

Mecenas Szydełko usłyszawszy te słowa, drążył w pamięci skałę zapomnienia, nie mogąc przypomnieć sobie, czy aby kiedykolwiek Stary Pisarz naruszył alkoholowe prawa grawitacji popadał w nikotynizm lub, zachowaj Boże, w narkotycznym transie gubił noce i dnie.

- Mówże pan, na boga - wykrztusił z siebie Szydełko - na czym pana problem polega.

I Kawiarennik za barem stojący zdawał się krótką a znacząca rozmowę posłyszeć z oddali i natychmiast słuch swój zbliżył rozmawiających z sobą przyjaciół tak mocno i dotkliwie, że zdołał odizolować swój zmysł się od innych szepczących głosów w sali.

- Panowie - zaczął niepewnie Stary Pisarz - ja już od pisania wyzwolić się nie potrafię. Bóg mi świadkiem, że próbowałem zasnąć bez otwierania zeszytu, bez sięgania po pióro, bez nastawiania światła na przygotowaną, pustą powierzchnię biurka, bez przysuwania doń fotela i wygodnym ułożeniu w nim swego ciała. Nie pomogło, panowie. To nie pomaga.

Radca Krach roześmiał się szczerze.

- A to dobre - wykrzyknął - rozbawił nas pan serdecznie. Zaiste, nieuleczalna ta choroba. I jak groźna! Doktorze, niechże pan zabierze głos w tej sprawie.

- Nazwałbym to przyzwyczajeniem raczej. Nieszkodliwym, a wręcz zalecanym dla zachowania psychicznej równowagi, nie zaś tym, co nazywa pan brzydkim słowem nałóg - odrzekł doktor Koteńko.

- Nałóg czy przyzwyczajenie, mniejsza o kłótnię słów. Nie masz, jak sądzę, dla mnie ratunku. - upierał się stary pisarz, trwając przy stanowisku swoim.

- A czy pan myśli, literacie - odezwał się mecenas Szydełko - czy pan myśli, że po nocach nie ślęczę nad dokumentami? że mów obronnych nie układam? że wyroków albo uzasadnień wysokiego trybunału nie śledzę? Jakże mnie z tym żyć, no niech pan powie?

- Podobnie ze mną, panowie - wtrącił radca Krach - tyleż u nas majątkowych spraw po uszy w bagnie. Wydostań je z niego, wyprostuj. Doradzaj przy tym magistratowi, jak tu sprawę przeprowadzić, aby na burmistrza opozycja nie rzuciła, krętactwo mu zarzucając. Mnie łeb od tego puchnie i puchnąć będzie, ot choroba uzależnienia od pracy.

- A ja panu powiem - wzrok doktora Koteńki skupił się na sprawcy zamieszania - że wielokroć moje myśli jak komary natrętne powracają do mnie, kiedy zaaplikowany choremu środek zdaje się zapominać swego działania. Wtedy wertuję wyniki badań, weryfikuję swoje wskazania i podejrzenia, w literaturze fachowej nosem grzebię, po kolegach wydzwaniam (zdarzało się, że w noc ciemną ich budzę), słowem podlegam typowej dla zawodu swojego determinacji, która wyłącza mnie na pewien czas z żywych i obecnych.

- Panowie! - to głos Kawiarennika rozległ się po sali, zdawać by się mogło, listopadowo uśpionej i smętnej - w ten oto sposób, mając na podorędziu tematy tak ważkie, jak pana pisarza przyzwyczajenia, przez niego samego nałogiem nazwane, mając - ciągnął składnie - na względzie to, z jakim gromkim odzewem spotkały się pana literata perturbacje z samym sobą, rad będę widywać panów częściej, oddając wasz stolik do dyspozycji waszych dyskusji, sporów i opowieści, których tak bardzo mi brakowało, bom, przyznaję z bólem, lecz teraz i z ulgą, bom uzależnił się niegdyś od rozmów w kawiarence mej toczonych. A na powitanie tej zapowiedzi kieliszeczkiem brendy służę, na koszt firmy, rzecz prosta.

Dłonie panów rozpuściły oklaski po sali.

Nawet Stary Pisarz, choć wciąż zamyślony, zaklaskał, uznając się najwidoczniej za pokonanego w tym krótkim acz istotnym sporze.

[22.02.2021, Toruń] 


21 lutego 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (317-319) SŁOWO. PRZEZ PROWANSALSKIE ALPY. GŁÓD.

 

317.

Spostrzegam jedną zasadniczą rzecz. Obraz i dźwięk działają na wyobraźnię bardziej niż słowo, słowo pisane. Staliśmy się cywilizacja obrazkową. Czy to dobrze, czy źle? Nie mnie to osądzać. Stawiam na taką kolejność:

1) obraz 2) dźwięk (muzyka/melodia) 3) słowo.

Jeśli na ten przykład jesteś opiekunem grupy młodzieży, z która odbyleś fascynującą podróż i opowiadasz o niej opowiadasz rodzicom tychże młodych ludzi, to najintensywniej odniosą się do prezentacji zdjęć, także filmów zrobionych podczas eskapady. Następnie rodziców zainteresuje muzyka… ot ktoś zagrał na gitarze albo cała grupa śpiewa jakąś wesołą piosenkę. Na koniec zaistnieją w świadomości rodziców słowa.

Same słowa w cywilizacji obrazkowej niewiele dzisiaj znaczą.

Myślę, że trochę szkoda, że słowa wloką się na końcu, bo właśnie zrozumienie słów daje największe pole do popisu naszej wyobraźni. Kiedy posługujemy się obrazem, tak zmasowanej wyobraźni nie potrzeba, ale pisze o tym ten, dla którego słowa są na pierwszym miejscu, więc to, co napisałem jest jak najbardziej subiektywne.

318.

Powracam pamięcią do swoich służbowych, transportowych podróży. Francja. Jadę z południa, powiedzmy że z Tulonu, Marsylii, bądź też bliżej z Aix-en-Provence do Grenoble, a może dalej, do Włoch pod Turyn. Poruszam się trasą między innymi 4085, potem 85-tką. Dojeżdżam więc do Sisteron,

  • dojeżdżam do Sisteron

miasteczka położonego u podnóża skalistych gór, gdzie znajduje się słynna cytadela (tam więziono Jana Kazimierza zanim został królem Polski) 

  • Sisteron

i podążam dalej, równolegle do autostrady 51, przecinam prowansalskie Alpy, kierując się w stronę Wysokich. Widoki przednie, zwłaszcza w okolicach przełęczy Col de-la-Faye. 

  • Col de-la-Faye.

Widoki przednie, zwłaszcza w okolicach przełęczy Col de-la-Faye. 

  • Widoczek 1.

  • Widoczek 2.

A wcześniej przedzierając się jeszcze przez Alpy Prowansalskie, takie oto zakrętasy. W tym miejscu często wyznaczane sa odcinki specjalne w Rajdzie Monte Carlo.

  • Fragment krętej górskiej drogi

Dalej jest Gap, 94-ką do Briancon, następnie przełęczą Col de Montgenèvre do Włoch, pod Turyn
.

319.

Na dzisiaj przygotowałem wiersz Stanisława Grochowiaka

Głód

A jednak jest w nas ten głód życia. Dziesięć, co nas rozdziela,

Dziesięć, co nam każe w żałobną muzykę

Wnosić wasze uszy martwe, jak woskowe lichtarze,

Na oczy ślepych wchodzić garścią bzu wilgotną.


Płaczemy śmierć cudzą, tak, na zawsze cudzą.

Przygodę innych, legendę nie o nas:

Garsteczką gliny nabrzmiałą od słońca,

Krzykiem wtulonym w pachnące chusteczki.


A jednak jest w nas ten głód życia. Ten ogród, gdzie taniec

Wiedziemy jak dzieci, odginając głowy,

Oślepieni stadem motyli tańczący nad nami,

Zabijających

Nalotami skrzydeł.


[21.02.2021, Toruń]


20 lutego 2021

ŻBIK. PO WÓZEK.

S. Borysowski - "Wioska w śniegu"

Zmęczenie spłynęło bardziej na Ceglarza, który pieszą odbył podróż i chociaż posilony, czuł kilometry w nogach, i na koniec dnia wdrapać się musiał na sen – to była ostatnia jego droga pod górę, przez otwarte drzwi kuchni, przez sień, do pokoju, w którym piec kaflowy tracił już ciepło, bo ostatni raz zasilany był o poranku. Ale ciepłe i wilgotne powietrze z pomieszczenia kuchennego przedostawało się przecież do pokoju, więc Ceglarzowi nie powinno być zimno, zwłaszcza że księżycówka wymalowała rumieniec na jego twarzy, a na dodatek ten nowy koc pozostawiony przez panią z opieki, Żbik przeznaczył właśnie dla swego współlokatora, bo u niego, w kuchennym zdecydowanie cieplej. Cieplej, ale i trzeba mieć na uwadze taką kaflową kuchnię, aby ogień w niej nie przygasł, gdyby na ten przykład pojawił się po raz kolejny wiatr podczas przechodzenia chłodnego frontu. Wtedy najlepiej rzucić na ruszt wilgotnego miału trzymanego właśnie na takie wietrzne noce i dnie. Ceglarz zatem chwiejnym krokiem udał się do pokoju, a wspiąwszy się na łóżko, zagrzebał się w kołdrę i pod koc; zasnął niemal natychmiast jak po dobrze wykonanej robocie.

Żbik sięgnął jeszcze raz po papierosa. Pomyślał, że musi zorganizować jakiś tytoń, bo skręty się kończą, a Ceglarz też pali, więc dopóki obaj nie zdecydują o tym, aby rzucić palenie, papierosy są potrzebne. Tymczasem Żbikowi nie było jeszcze do snu, toteż wdział na siebie kufajkę – podarunek od kobiety opiekującej się chromym dzieckiem, czapę wełnianą i podbite od środka filcem gumowe buty, i wyszedł czym prędzej przed dom zakosztować zimowej nocy, mroźnej, jeszcze sypiącej białym puchem, lecz coraz mniejszym i rzadszym. Przeszedł tych kilkanaście kroków w stronę drewnianego płotu, do furty, w miejsce gdzie stał radiowóz aspiranta. Stąpał po świeżo spadłym śniegu, który skrzypiał pod nogami, zdradzając tym samym, że mróz mocno trzyma i chyba jeszcze tej nocy się ochłodzi, tym bardziej, że Żbik wpatrując się w srebrno-czarne niebo dojrzał pierwsze tej nocy gwiazdy, niechybny znak, że śnieżyca, która zawitała w te strony około północy (będzie prawie dwadzieścia godzin od kiedy padał śnieg), ma się ku końcowi i teraz mróz obejmie w posiadanie puszystą biel. Noc, choć bezksiężycowa, zdawała się być ciemną, w czym wielka zasługa spadłego śniegu i tej sinej, rozgwieżdżonej poświaty. Żbik podążał wolnym krokiem w stronę wsi, gdzie było ludniej i jeszcze jaśniej z powodu kilku latarni ustawionych przy głównym komunikacyjnym szlaku przy remizie, ośrodku zdrowia i dalej na placyku, gdzie usytuowano sklepy i punkt gastronomiczny. Aby dostać się urzędu gminy i szkoły, trzeba było doszedłszy do placu, skręcić w prawo, zejść ostatnimi czasy odnowioną drogą w dół, mijając dawne pegeerowskie latyfundia, cztery niepięknej urody bloki mieszkalne, dalej posterunek policji i kilka nowych domów jednorodzinnych, za którymi stała odnowiona szkoła. Przy szkole kończyła się droga łącząc się pod kątem prostym z wąską drożyną obiegającą wioskę od północy. Tam, po prawej i lewej stronie, przy tej drożynie najwięcej stało domów, starych, niewielkich, z dostępem do długich, prostokątnych pół, co najwyżej ośmiohektarowych. Żbik miał zamiar dojść do jednego z tych domów, gdzie mieszkała babcia Kosecka z jej niepełnosprawnym wnukiem. Wielkie nieszczęście spotkało tę rodzinę. Rodzice Kamila zginęli w wypadku samochodowym; on sam, poturbowany, po kilku operacjach nie odzyskał władzy w lewym ręku i musiał chodzić o kulach. To że nie stracił ochoty na życie zawdzięcza swej babce, kobiecie nieugiętej, jeszcze młodej, obecnej sołtysce, ale nade wszystko osobie znoszącej z godnością przeciwności losu, lubianej i szanowanej we wsi, bo też podziwiano ją za tę jej niezłomność, za to, że choć już bez męża, radziła sobie w gospodarstwie jak mogła, a jeśli nie mogła lub nie potrafiła, to wieś jej pomagała. Żbik dowiedział się o tym już w pierwszym tygodniu swego pobytu w wiosce i też jej pomagał, ot, przy kopaniu ziemniaków, przy karmieniu świń i drobiu. Z tą pomocą to tak jak z bronią obosieczną – ty pomożesz jej, ona tobie. Żbik zasłużył sobie pracą u Kosteckiej na wikt, ubrania, środki czystości i gdyby tylko zgodził się u młodej babci zamieszkać, byłaby szczęśliwa, bo co mężczyzna w domu, to mężczyzna, ale nie protestowała, gdy odmówił, widocznie miał ku temu swoje powody.

Przestało zupełnie padać, gdy Żbik doszedł do domu Kosteckiej. Świeciło się w jednym z okien, patrzyli na telewizję, bo światło migotało nieznośnie i dopiero z pewnej odległości można się było przekonać, jak niebezpieczna jest ta migotliwość dla oczu.

Żbik przemierzył tych kilkanaście kroków z drogi do frontowych drzwi domku Kosteckiej, zapukał mocno cztery razy. Posłyszał głos kobiety, potem szuranie pantofli do drzwi.

- Już, już, idę – usłyszał matowy głos Koteckiej.

Otworzyła drzwi, lecz odrobinę wcześniej zapaliła lampę zamontowaną na zewnątrz nad wejściowymi drzwiami.

- A, to ty, przyszedłeś…

- Zgodnie z umową.

- Tak jak mówiłam, będą to dwie kosiarki. Mam je na wózku.

- Na kiedy ma być zrobione? - zapytał.

- Masz poro czasu, przecież zimą nie wykasza się traw.

Chłopak przykuśtykał na kulach.

- Cześć, Kamil!

- Dobry wieczór, panie Żbik.

- Nie wejdzie pan? – to głos Kamila.

- Chętnie, ale nie dziś, późno jest – odparł. - Gdzie ten wózek z maszynami?

- W komórce. Otwarta. Sam przyszedłeś?

- Sam. Dlaczego?

- We dwóch raźniej i łatwiej. Wózek źle jedzie po takim śniegu, lepsze byłyby sanie, których nie mam.

Zawahał się pred skleceniem kolejnego zdania.

- To pani… wie?

- Oczywiście, Żbiku. Wiatr ze śniegiem wieści niesie.

- Nie sądziłem… chciałem zatrzymać w tajemnicy. Mój towarzysz nie był dzisiaj w wiosce. Nie chciałem, aby pani Zdzisława z gminy go dopadła.

- Tu każdy dom, każda uliczka ma uszy… kiedyś o tym porozmawiamy.

- I umówiłem się z panią grubo po zmroku po te kosiarki, a tu masz, pani wie wszystko. To pewnie i w gminie wszystko wiedzą.

- Kto to wie…

- Wiedzą.

- Panie Żbik, ta jedna z kosiarek jaką pan naprawi, będzie wasza.

- Pani za dużo mi pomaga.

- Nieprawda – wtrącił się do rozmowy chłopak. - Wszystkie trudniejsze prace spadają na pana, panie Żbik. Gdybym był zdrowszy, to ja pomagałbym babci.

- Wiem jedno – poruszasz się o kulach coraz sprawniej. Następnym razem zajdę tu z moim towarzyszem. Musi poznać takiego dzielnego chłopca jak ty.

Żbik pożegnał się z Kosteckimi, podszedł do komórki, wyciągnął z niej wózek i udał się w drogę powrotną do domu. Ceglarz spał, a w kuchni lekko przygasło. Musiał dołożyć parę szufelek miału.

[20.02.2021. Toruń]