PROWINCJA
Rozdział 1. [fragment]
W końcu spotkaliśmy się na tej stacji, niewielkiej, na której pospieszne nie stają i aby się dostać do celu to trzeba bezwzględnie z przesiadką. On włóczył się gdzieś po tym niewielkim świecie, odwiedził kogoś, komu coś też przyobiecał, a ponieważ cały czas był w biegu, zadzwonił do mnie, że o tej a o tej pojawi się na peronie, więc może się ze mną spotkać i pojedziemy do niego, a podczas podróży znajdzie dla mnie czas, i tylko prosi, abym wziął z sobą rękopis, to jeszcze rzuci na niego okiem.
Ucieszyłem się, że znalazł dla mnie trochę czasu, choć może mniej niż za pierwszym razem, kiedy jego telefon odnalazł mnie przy wyrębie lasu.
- Drogi panie - usłyszałem jego głos, wyłączając piłę - postanowiłem zaryzykować i zainwestować w pana swoje pieniądze. Odezwę się niebawem. Daj mi pan tydzień, dwa na pozałatwianie innych spraw, zgoda?
To była moja pierwsza wielka, prawdziwa, choć wciąż jeszcze sceptyczna radość. Na jej cześć z niezwykłą energią przystąpiłem do robienia porządku z tymi wiatrołomami, a pod wieczór posłałem najmłodszego do spółdzielni po trzy butelki zero siedem czystej, muzycznej, zdaje się, że Chopin miały na imię. Panowie z leśnej brygady zaraz poszperali w leśnej pakamerze i znaleźli w niej pęta kiełbasy, kiszone ogórki i cebulę, a kiedy rozpalili ognisko, poczułem się jak Janek Pradera z „Siekierezady”.
Wiedzieli już, że skoro postawiłem, to musiałem mieć do tego powód, bo rzadko stawiałem, a jeżeli już, to tanie piwo w srebrzystych puszkach, cienkie i niesmaczne. Najstarszy odważył się powiedzieć, że pewnie syn mi się urodził i stąd moja szczodrość niepojęta, a ci trzej pozostali już do mnie przystąpili, aby mnie wyściskać, niedźwiedzia zrobić, albo i podrzucać do góry, na pół wysokości świerczków.
- Nic z tych rzeczy - powiedziałem - taki jeden zgodził się wydać moją książkę, co to opowiadałem wam o niej podczas roboty.
A tak, opowiadałem im podczas przerw na posiłki. Najstarszy zawsze mnie o to prosił; on z tych co czytają, a raczej czytali, więc rad był usłyszeć jak nie tylko opowiadam, ale wręcz recytuję poszczególne wątki, bo akurat do tej powieści to pamięć dobrą miałem i czytałem z pamięci.
Jedliśmy, pili, palili, a moja radość rozrywała mi piersi.
Potem przez cały miesiąc przeważał sceptycyzm i pragnąc go przydusić znów zaczynałem czytać z pamięci, a mróz srogi rozpanoszył się wtedy po lesie, a my co i rusz zmienialiśmy miejsce wyrębu.
Wziąłem więc z sobą przedostatni rękopis, właściwie wydruk i spotkałem się z Hornym na tej małej stacyjce. Podaliśmy sobie dłonie i wskoczyliśmy do jednego z dwóch wagonów spalinówki.
- Widzę, że jest pan jeszcze w sile wieku - powiedział - w moim wieku - dodał i odebrał te spięte rozdziałami kartki.
Tak jakby wiek miał jakiekolwiek znaczenie, pomyślałem sobie, a może i ma, lecz nie wiedziałem, czy to lepiej czy gorzej, że jestem w jego wieku. On się nie zdradzał. Wertował kartki i czytał, czytał, nosem kręcił, okulary poprawiał i czytał. Sprawiał wrażenie, że tekst, który wcześniej wysłałem, jest mu dobrze znany, bo przeskakiwał wzrokiem co kilka stron, a w paru miejscach przystawał i spod luźno spoczywających na nosie okularów przyglądał mi się bacznie, jakby chciał o coś zapytać i w końcu po pół godzinie jazdy zapytał dlaczego zaczynam od rozdziału drugiego i po jasną cholerę dałem taki idiotyczny tytuł, że niby nie przejdzie u niego, bo jeśli czytelnik przeczyta: „Prowincja” to zaraz się zniechęci, to tak jakby podawało mu się pod nos „Komunistę” albo co innego. Pytał mnie o ten tytuł i odpowiadał zaraz sobie, że dla mnie to gotów byłby nawet poświęcić reputację wydawnictwa. Stać go na ekstrawagancję, bo ma trzy konta, a to jedno, najstarsze, zapewni dostatnie życie także jego wnukom, więc może sobie pozwolić na tę wspaniałomyślność bankructwa jednego tytułu.
W końcu dorwałem się do odpowiedzi, tłumacząc, że dwie dekady temu myślałem o tej książce i od samego początku nie wyobrażałem sobie nazwania jej tak, jak to uczyniłem.
- Przecież ta książka jest o tym właśnie - upierałem się, a on przytaknął i odparł, że właściwie to mam rację, ale w dzisiejszych czasach ludzie szukają czegoś, co ich zaskoczy, co będzie „exclusive” i tak dalej.
- Dlaczego jednak tekst zaczyna się od drugiego rozdziału, drogi panie, tego za diabła nie zrozumiem, nawet przyjmując do wiadomości tak bardzo niespójną, wielowątkową fabułę, poszatkowaną w taki sposób, że sam diabeł fotografii z tego nie zdejmie? - zapytał i w tym przypadku liczył na moje wyjaśnienie, lecz zanim to nastąpiło, pociągnął ten wątek dalej.
- Wie pan, dlaczego poprosiłem pana raz jeszcze o rękopis? Sądziłem, że tym razem dostanę cały materiał, włącznie z tym pierwszym rozdziałem.
A ja na to (zbliżaliśmy się właśnie do stacji przesiadkowej), że w pierwszym rozdziale znajdzie się właśnie to, o czym teraz mówimy i te moje oczekiwanie na jego odpowiedź. Wytłumaczyłem mu, że w pierwszym rozdziale „Prowincji” muszę też opisać tę moją radość na wieść, że zgodził się pan zainwestować we mnie a ja zainwestowałem przed miesiącem w trzy „Chopiny”, które zagrały w lesie przy wiatrołomach.
Wróciliśmy do tej rozmowy przy kawie w spóźnionym pospiesznym do stolicy.
- Przepięknie pan to zagmatwał - powiedział - nie dość, że umieszcza pan w swojej opowieści tyle przeróżnych wątków, pisze pan w różnych osobach i każe się domyślać, kto jest głównym narratorem, to na dodatek każe mi pan w ciemno zaakceptować pierwszy rozdział, którego pan jeszcze nie napisał.
Pomyślałem sobie, że Horny, choć sprawiał wrażenie biznesmena, który przypadkowo zajął się kolportażem literatury, będącej dla niego towarem, jak każdy inny, był jednak fachowcem w branży jaką się zajmował i wiedział o literaturze znacznie więcej, niż początkowo sądziłem.
- Widzi pan - kontynuował - zaczynam rozumieć pana intencje. Otwiera pan przede mną szufladę, wypełnioną szkatułkami, w których zamyka pan pewne wątki a ja otwieram je po kolei, albo nie po kolei, bo można otwierać je w dowolnej kolejności i zaczytuję się nimi, a w pewnej chwili odkrywam, że i te wątki mają swoje córki i synów… tylko czy czytelnik to zrozumie?
Pozostawił to pytanie bez odpowiedzi a ja zupełnie łatwo oddaliłem się do tego lasu zniszczonego przez huragan, do wiatrołomów, z którymi nasza brygada pilarzy robiła porządek… oddaliłem się do tych rozmów prowadzonych podczas przerw w pracy z silnymi mężczyznami, którym czytałem z pamięci stronę po stronie opowieści.
(…)
®smoothoperator®
[Dobrzelin 29.12.2015]