CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 lutego 2017

STAROŚĆ 4

4.
Tak i my dojechali do domu po mszy niedzielnej, co na dziesiątą była. Dojechali my, bo Węglarek w tę i tamtą stronę nas dowiózł furmanką. Ileż to wozów we wsi pozostało? Cztery? Oprócz niego jeszcze Widacki, Kozioł i Andrzejczak końmi do kościoła jadą, tyle że Andrzejczak, chłop najbogatszy powozem dojeżdża. Pozostali pieszo czy to na rowerze, bo wieś ubożuchna, ledwie dwadzieścia dymów zostało. Mówią, że na wymarciu, bo to i ziemia licha, i co młodszy do miasta ucieka. Najlepsze ziemie po pegeerze wykupił jakiś obcy, ale ten to do kościoła nie podjeżdża. A bo to swój ma, a może niechrzczony, Bóg jeden wie, kto to zaś on. 
Ze stu hektarów albo i więcej to teraz z ziemi pożytek, więc ten popegeerowiec to się rządzi dobrze i nawet pracowników ma do świń i do obróbki ziemi. Młodych sobie nabrał. Dwóch z wioski. Koziołów syn na ten przykład, choć młody, trzymać się będzie ojcowizny, bo najął się do obory u tamtego, a że u siebie nie ma więcej niż sześć hektarów, to i swoje pole obrobi.
Ksiądz będzie ci na naszej parafii z lat trzydzieści. Stary, wysuszony, choć jeszcze przy siłach, dla ludzi dobry, wyrozumiały, ze świecą drugiego takiego szukać. Ale też nie ma powodu, aby na ludzi miał narzekać, bo tu u nas wszystkie stare. Jeszcze dwie inne wioski do jego parafii przynależą, ale i tam podobnie, stare baby i chłopy, więc komu tam grzeszyć. Kto podpadł Panu Bogu, to przecie nie teraz, a w młodości, tak że wielkiej pracy z ludźmi w konfesjonale nie ma. A pewnie, że chodzą, chodzą do niego, przyklękają i żalą się na siebie. Choćby i moja Marysia. Ja jej się pytam, z czego ty się tak spowiadasz, bo ja tam u ciebie żadnych grzechów nie widzę. Nawet kiedyśmy byli młodzi, to przecie żyliśmy po bożemu. Już bardziej ja, o tak, do mnie to Pan Bóg miałby prawo z kijem przyjść i przemówić do rozumu, bo to do gospody człowiek zachodził trzeźwy, a wracał nieswoimi drogami. Ona mi mówi, że zawsze człowiek jakieś grzechy w sobie dusi, a jeśli nawet niepotrzebnie zawraca nimi księdzu głowę, to w końcu porozmawiać z nim lubi, bo wysłucha. To ja czy nie wystarcza jej kazanie, albo czy to nasz proboszcz do pogadania nieskory? Pójdziesz do jego pasieki, to przyjmie cię i miodem, i nalewką, co sam robi, i pogadasz z nim choćby do wieczora. Ale jednak, odpowiada, kiedy z nim porozmawiam tak w cztery oczy, nie przy ludziach, w ciszy i samotności, to całkiem inna rozmowa. Może i tak jest, nie będę się upierał.
Proboszcz to chyba do samej śmierci u nas zostanie. Gdzieżby przysłali drugiego na jego miejsce. Teraz to ksiądz czy to młody czy stary za pieniądzem goni, to kogo przyślą, jak sami biedniacy w okolicy. Ciesz się z tego, co masz, pewnie mu mówią, przywykłeś, ludzi znasz, pszczółki hodujesz, stary jesteś, czego ci więcej do szczęścia potrzeba. Prawda jest taka, że teraz ludzie, choć biedne, to naszemu proboszczowi jak mogą tak pomagają. Grosza nie mają, ale w każdej chałupie znajdzie się jakaś mąka, mleko, kura czy świeżyzna, to i niosą, żeby sobie księżula umilił stare lata. A lubią go za to, że kiedy pegeer rozkradali to przed ołtarzem pomstował. Nie trzeba sprzedawać, krzyczał, jeżeli już, to podzielić między chłopy. Dla każdego starczy. A oni nie, za grosze sprzedali jednemu, co tam w wyższych władzach miał poważanie. Wyszło na to, że nasz proboszcz ludzi buntuje, no i rozniosło się, sam biskup przyjechał i nasz księżulo zamilkł potem, czy to mu kazali milczeć, czy jak, dość powiedzieć, że przez rok cały był jakiś nieswój, dopóki nie zaczął tych pszczół hodować.
- Tak i zostańcie u nas na tego drożdżowca - powiadam do Węglarka i jego żony - obiecałeś.
Konia w cieniu zostawił, obroku podsypał, niech je.
Weglarkowa chyżo zeskoczyła z wozu. O, tej kobity żadna choroba się nie ima, żwawa i bystra, jakby pięćdziesiąt lat miała.
- A dasz siwkowi wody - odzywa się Węglarek - bo to nasze konisko popić sobie musi za dwie kobyły.
- Przyniosę wiadro - mówię do niego, a do Maryśki: - podłóż na ogień, przecie nie zagasło, herbatę rychtuj i krój drożdżowca.
Napompowałem wody, do bydlęcego wiadra przelałem, przyniosłem siwkowi. Wandzia Węglarkowa przeszła już do domu z moją kobietą, a wtedy Węglarek wydobył z kieszeni flaszkę z wiśniową okowitą.
- Co się obiecało, to stać się musi.
Rozsiedli my się wokół stołu, ciasto pachniało, podobnież herbata i aby uprzyjemnić te niedzielne chwile puściłem płytę z patefonu, bo w tym radiu same popaprańce śpiewają.
I tak przegadali my pół dnia, pojedli, popili, a nawet potańczyli, kiedy nam Weglarkowa nalewka we łbie zaszumiała. A dziwne to było, że Weglarek ani słowem o tej ziemi, com ją Popławskiemu w dzierżawę puścił, nie wspomniał.

[05.02.2017, Boecillo, Castilla y Leon, w Hiszpanii]

4 komentarze:

  1. Skoro nie grzeszysz, jako mi powiadasz, to czemu się miła tak często spowiadasz?
    Poczęstunek niegdyś skromniejszy bywał, ale rozmowy bogatsze...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja te furmanki na targach pamiętam. I kiedy patrzę na krakowskim Rynku na te wypasione bryczki powożone przez panie w wydumanych ubraniach, robi mi się smutno. To nie to. A w domach co tydzień pachniało ciastem, taki rytuał. Serdecznosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda inne to byly czasy moze bardziej toporne ale mialy swoj urok

      Usuń