CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 kwietnia 2020

WESPNĘ SIĘ NA PALMĘ (4)


Po wyjściu mojego osobistego fryzjera wykąpałem się; poczułem się lżejszy i cokolwiek piękniejszy, chociaż w moim wieku ciało już nawet nie rozgląda się za niedawną czerstwością i sprężystością właściwą posturom młodzieńczym. A jednak tych kilka zwodniczych kilogramów mniej poprawiło mój humor, kiedy stojąc przed lustrem wcierałem w policzki i szyję nawilżający krem i nasączałem zapachem kolońskiej wody tors i ramiona.
Było coraz późniejsze popołudnie, ale to akurat dobrze, bo okna i balkon mojego mieszkania wychodziły właśnie na południowy zachód i można było zatopić się ukośną pręgą pomarańczowego słońca, być muskanym łagodnym zionięciem wiatru, który jednak słabł z każdą popołudniową godziną, aby w porze kolacji znieruchomieć na amen.
Znalazłem się tedy na balkonie, na leżaku ustawionym ku słońcu, z wyciągniętym z koperty listem, do którego treści wracałem co i rusz, podobnie jak do kompaktowej płyty – załącznika tej niespodziewanej dla mnie korespondencji. Przez chwilę pomyślałem, godząc się z obecnymi moimi myślami, że jednak nie powinienem informować fryzjera o tym liście. Owszem, pokusa długiej i nieskrępowanej rozmowy na temat przekazanej mi subtelnym charakterem ręcznego pisma treści była poniekąd ekscytującym pomysłem na pokonanie samotności… o tak, odczuwałem samotność, zwłaszcza po przejściu zawału w szpitalu… fryzjer Mach nadawał się na lekarza skołatanej wyobcowanej duszy, ale w końcu stwierdziłem, że powinienem jednak uszanować prywatność nadawczyni, osoby, którą bardzo dobrze znałem, i którą…

„Byłabym nie zaprzątała Ci myśli o minionym czasie, gdyby nie ten półgodzinny prawie film, którego kopię Ci posyłam. Nie domyślasz się kto jest jego autorem? Naprawdę się nie domyślasz? Zgaduję, że jednak wiesz. Tak, to on, ten facet z lornetką na szyi, na torsie, ten facet penetrujący szeroką, nadrzeczną plażę w poszukiwaniu nagich piersi opalających się kobiet, pocałunków już nie tylko kradzionych ale zdobywczych, najczęściej brawurowych, męskich, ale też i delikatnych lub egzaltowanych kobiecych; być może też odkrywający seksualną namiętność nastolatków, ale też osób dojrzałych, niekoniecznie, a nawet najczęściej nie będących małżonkami. Zapamiętałam, że ten podstarzały pan po pewnym czasie pojawiał się w miasteczku, osadzie, parkach i na nadbrzeżu z kamerą zawieszoną na ramieniu. Mówiono, że zakupił ją okazyjnie od jakiegoś rosyjskiego żołnierza, zakupił i zaczął się bawić w robienie filmów. Jakim cudem zachował się ten film? Czy było ich więcej, podejrzewam, że tak – nie wiem. Przypadkowo natrafiłam na niego, już zgranego na płytę, na pchlim targu. Oczywiście moją uwagę zwrócił tytuł wykaligrafowany tuszem na białej karcie wsuniętej do plastykowego opakowania: ten tytuł był nazwą naszej miejscowości”

Przysnąłem trzymając w ręce złożony na pół list. Znalazłem się w autokarze wracającym z Bieszczad. Katarzyna właściwie leżała oparta o moje ramię. Ja z kolei siedziałem na małym, niezbyt wygodnym, łamanym siedzeniu usytuowanym pośrodku autobusu. Poza kierowcą i głównym organizatorem kilkudniowej wycieczki wszyscy spali, włącznie ze mną… tak myślę.

[25.04.2020, T.]

20 kwietnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (5) HISTORYJKI Z ADELKĄ

HISTORYJKI Z ADELKĄ

[Adelka po nieprzespanej nocy]
Na przykład rozmowa.
Rozmowa przebiega w taki oto sposób:
Patrzy się na mnie, niemal w oczy.
- Zrobimy, co pieski lubią?
Wyciągam rękę ku niej. Opuszcza głowę. Masuję ją palcami. Głowę pomiędzy uszami.
- A teraz brzuszek, co?
Na samo słowo "brzuszek" wygina w pałąk, w taki  most - cały swój korpus. Delikatnie pocieram brzuszek. Czasami lekko uciskam jej serducho, bo masaż serducha też lubi. Zdarza się, że aby doznać masowania unosi jedną z tylnych nóżek.
- No, dzisiaj dobry brzuszek, nietwardy, to bardzo dobrze.
Jak jest twardy, co się zdarza, ma potem żołądkowe problemy.
A potrafi się też położyć na plecach, aby ją miziać po nieowłosionym, cieplutkim brzuszku. Może w tej w tej pozycji zasnąć.
- To może teraz zrobimy "titit"?
"Titit" polega na dotknięciu palcem nosa suczki. Reakcja jest natychmiastowa: wysuwa z pyszczka swój długi, zabawnie szorstki język i zaczyna nim lizać, i mój palec, i rękę, i wszystko czego tylko dosięże.
Szczekliwa. Czasami bardzo szczekliwa. 
- Cicho bądź - mówię stanowczo. - Lepiej byś coś zaśpiewała.
Najpierw otwiera pyszczek, tak jakby chciała coś powiedzieć, lecz wykonuje to bezgłośnie. Po chwili z jej mordki wydobywa się skomlenie.
- Jak ślicznie! - mówię do niej wtedy. - Jak pięknie śpiewasz!
Widocznie odbiera moje słowa jako zachętę i kontynuuje śpiewną rozmowę, przechodzącą momentami w zawodzenie.
Czasami jednak zabiera śpiewny głos nieproszona. Dzieje się to najczęściej wtedy, gdy szuka czegoś, nie może na przykład sięgnąć po swego Hipka lub Żółwika, albo gdy podąża skomleniem za węchem i chce wymusić na mnie, abym ukroił jej kawałek kiełbasy, a najlepiej ogórka lub kapusty. Podtrzymuję tę rozmowę komplementami pod jej adresem. Zdarza się, że coś jej tam rzucę. W przeciwnym przypadku odpowiadam:
- To nie jest jedzenie dla psów, sorry.
A kiedy spoglądając na jej pustą miseczkę i widzę, że zjadła swój posiłek, mówię wtedy:
- No widzisz, zjadłaś wszystko i nic mi nie zostawiłaś, a teraz chcesz, żebym ja ci dał coś ze swojego żarcia? O, nie ma tak!
Patrzy wtedy na mnie takim wzrokiem, który wyraża wielkie niezrozumienie w obrębie typu strunowców, gatunku ssaków. Ale stara się tym wzrokiem zrozumieć wszystko. Jestem smutny, zmartwiony - potrafi mi przynieść Krówkę, Żółwika lub Hipka; rzuca mi go na twarz. To oczywiście zachęta z jej strony do zabawy. Adelce wydaje się, że na mój smutek najlepsza jest zabawa. Kiedy nie podejmuję tak rzuconej rękawicy, powtarza rzucanie stworzeniami kilkukrotnie. Często daję się ubłagać i wtedy albo przeciągam z nią tego Hipka, albo odrzucam precz, a ona go przynosi. Hipek, Żółwik, Słonik i Krówka są już nie pierwszej młodości i delikatnie pokaleczeni. 
[Adelka z Żółwikiem]

Nie więcej jak dwa dni temu Żółwik przechodził operację cerowania szyi przez moją żonę. Adelka oczywiście cały czas śledziła ten zabieg, aż do pomyślnego jego zakończenia.
Kiedyś (wiem to z opowieści) pluszaki Adelki podległy kąpieli w pralce. Program ustawiony był chyba na 20-30 minut i przez cały ten czas Adelka obserwowała, jak w okienku pralki pojawiają się jej zabawki.
Adela jest przyjaźnie nastawiona do życia, do każdego zwierzątka czy człowieka. Nawet maksymalnie pobudzona, nie odgryzie ręki, choć ząbki ma ostre. Przywiązana jest natomiast nie tylko do swoich pluszaków, ale też darowanych od czasu do czasu "smaczków". Z reguły po pierwszej próbnej konsumpcji "zakopuje" "smaczek" w kołdrze, pod kocem czy poduchą i wtedy... wtedy zadaję suczce wymowne pytanie:
- Gdzie to masz???
Adelka tak jak chyba wszystkie stworzenia na świecie nie będące człowiekiem, nie jest na tyle wyrachowana, aby skłamać. Owszem, czasami matki zwierząt, ot, na przykład czajki, odprowadzają potencjalnego agresora od gniazda krążąc coraz to dalej od niego. W omawianym przypadku chodzi raczej o prawo własności. Jak zatem na tak postawiona pytanie reaguje Adelka? Oczywiście kieruje wzrok, potem pyszczek do schowanego przed chwilą "smaczka" i zmienia się w niezwykle ostrego brytana. A kiedy po chwili wyrażam żądanie:
- Dawaj to!!!
pobieżny obserwator miałby prawo przypuszczać, że spolegliwa skądinąd Adelka za chwilę pożre mnie jeśli nie za jednym kłapnięciem szczęki, to za trzecim kęsem postradam życie.
Ja jednak wiem, że moja suczka jest zagorzałą pacyfistką, i że są to strachy na lachy.
- Daj spokój, nie denerwuj się, nie warcz. Przecież wiem, że i tak mnie nie ugryziesz.
Historia ze "smaczkiem" kończy się zwykle tym, że że bez obawy wyciągam ku gadzinie rękę i mówię:
- Daj, potrzymam ci.
I biorę w łapę tego "smaczka", a Adelka zadowolona, że nie musi go przytrzymywać własnymi łapami, przystępuje do konsumpcji.

[A tutaj z jednookim Hipkiem]

[20.04.2020, T.]


19 kwietnia 2020

WESPNĘ SIĘ NA PALMĘ (3)

3.
- W tej kopercie jest pana wynagrodzenie, ale proszę jeszcze nie odchodzić, napijemy się po lampce koniaku, samemu, rozumie pan, nie wypada pić takiego trunku; dostałem go od przyjaciela z Limoges, który odwiedził nas z żoną i wnuczkiem pewnego dnia naszej złotej, polskiej jesieni.
Fryzjer jest zaskoczony, ale przystaje na moją propozycję. Siadamy więc do stolika w moim pokoju. Robię kawę, przygotowuję ciasteczka, właściwie to obaj wykonujemy te ceremonialne czynności, wreszcie wyciągam z barku wysoką, szczupłą butelkę koniaku, nadpitego z powodu tego listu, który dostałem. Ten list znajdował się w barku; wcisnąłem go pomiędzy zwarty szereg burgundzkich i akwitańskich win – również podarunków od Bernarda. Widzę, że mój fryzjer spostrzega tę różową, napoczętą niezdarnie kopertę i dziwi się zapewne, dlaczego jej miejsce nie jest, dajmy na to, w szufladzie.
Może mu o wszystkim opowiem, o tym liście; opowiem mu, kiedy za tydzień ponownie zaproszę go do ogolenia mi brody, tylko brody, bo przecież włosy nie zdążą mi odrosnąć.
- Najlepszego! – wypowiadam okruch banalnego toastu; dotykamy się szkłami kieliszków, wypijamy, czujemy w przełyku i głębiej narastające ciepło, a że uruchomiliśmy przy okazji nerwy odpowiadające za węch, delektujemy się zapachem koniaku i sięgamy po słodycze, ciasteczka w formie rogalików nasączonych różanym nadzieniem.

Ten drugi dzień truskawkobrania był wielokroć intensywniejszy od poprzedniego. Do przedpołudnia zwiozłem do gospodarstwa kobiałki pełne truskawek, a do zmroku wykonałem jeszcze dwa takie kursy, bo postanowiliśmy z Bartkiem, że tego dnia to ja będę się zajmował transportem; on zrobi to nazajutrz. Pierwszym kursem zjechałem z panią Grochocką,  która musiała przygotować dla nas obiad, jak i też przenieść pierwszą partię truskawek do ukrytego w podcieniu kasztanowca vana. Wróciłem zatem do swoich przyjaciół, którzy znajdowali się gdzieś pośrodku truskawkowego pola, a był to czas, kiedy dołączył do nas sąsiad Grochockich.
Katarzyna oczekiwanie na puste kobiałki uprzyjemniła sobie zajęczą drzemką, wystawiając już i tak smagłe ramiona na kąśliwe dotknięcia słonecznych promieni. Na intensywnie błękitne niebo, wbrew prognozom pogody nie nasunęła się choćby jedna wiotka a nieśmiała chmurka. Po tygodniowych ulewach rozszalało się lato.

Ta wycieczka rzeczywiście zbliżyła nas do siebie. Zaczęliśmy poruszać się według własnego widzimisię, z oporem reagując na uwagi przewodniczki, która wychodziła z siebie, aby dostarczyć naszej grupie jak najwięcej historycznych i krajoznawczych informacji o miejscach, w których zatrzymywaliśmy się, gdzie spożywaliśmy posiłki, bądź też po prostu zatrzymywaliśmy się dla odpoczynku. Myślę, że pani przewodnik zrozumiała w lot przyczynę naszej z Katarzyną niesubordynacji – zawsze ostatni albo pierwsi, zawsze pozostający w danym miejscu dłużej, tak jakbyśmy podziwiali akurat nadchodzący zachód słońca lub byli zakochani w "Damie z gronostajem" – karciła nas dobrotliwym, pełnym wyrozumiałości spojrzeniem, kiwnięciem głowy… może przypominała sobie czasy własnej wczesnej i pierwszej miłości. Przewodniczka nie mogła mieć lat więcej niż trzydzieści parę, mogła się podobać, żywa, energiczna, konkretna… aż pewnego razu, nie pamiętam kontekstu, ktoś z naszej grupy zapytał, czy tak jakoś się wyraził, że nasza cicerone wyrzekła, że jest sama na świecie, no, może nie dosłownie tak się wyraziła, ale dała znać, że nie posiada męża (brak obrączki nie musi oznaczać panieństwa), ani też przyjaciela od serca czy seksu. Zdobyła się na szczerość i tak właśnie się wyraziła. Poczułem wtedy do niej sympatię; Katarzyna również. Byliśmy z Kasią w takim wieku, kiedy nasuwało się samo przez się takie pytanie: - dlaczego tak ładna, inteligentna i sympatyczna kobieta nie znalazła swojego dozgonnego wielbiciela?
Od tego czasu staliśmy się z Kasią mniej uciążliwi, bardziej skoncentrowani na opowieściach pani przewodniczki, i wiele wskazuje na to, że koncentrowaliśmy się też bardziej i śmielej na sobie, co nie mogło już uciec uwadze współtowarzyszy wycieczki. Śledziły nas ich spojrzenia, na co reagowaliśmy uśmiechem oraz, zdarzało się, niewinnymi pocałunkami w ten czy inny policzek.

(…)

[19.04.2020, T.]


17 kwietnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (4)

1.
Szerząca się epidemia zmieniła już świat i aż strach pomyśleć, co będzie po niej i czy będziemy jako społeczeństwa świata i rządy umieli wyciągnąć z jej przebiegu wnioski. Czy na ten przykład dopuścimy do władzy specjalistę od epidemii, który na wieść, że koronawirus rozprzestrzenia się w Chinach, zaleci włożenie lodu do majtek, gdyż z Chin do Polski, hoho, droga daleka i wirusowi nie oddamy ani jednego guzika.
Czy zwróciliśmy uwagę, że nawet w najbardziej socjalnie nastawionych do osób starych i chorych krajach, największe żniwa covid-19 zbiera w domach opieki społecznej? Koniecznie trzeba będzie coś z tym zrobić.
Chciałbym doczekać czasów, kiedy zmienią się preferencje wydawanych przez rządy pieniędzy. Na przykładzie pisowkiego autorytarnego państwa widać to doskonale. Od lat wmawia się ludziom, że największym zagrożeniem dla Polski jest Rosja, kupuje się bezcelowo potwornie drogie samoloty, tworzy się jakieś bezsensowne wojsko Macierewicza, które nie wiadomo czemu służy (ostatnio nawet panowie i panie miłujący strzelanie dostaną od rządowego Orlenu upust na paliwo, gdyż to "terytorialsi", a nie medycy, stoją w pierwszym szeregu walki z pandemią), dalej kształci się na poziomie średnim przyszłych żołnierzyków (o, zgrozo, w moim liceum jest taka klasa, i w szkole, w której byłem dyrektorem również).Tymczasem to pandemia, susze, powodzie, pożary i katastrofy najwięcej naszemu krajowi przynoszą szkód. Kiedyś jeszcze wrócę do tego tematu.
Nie wolno pozwolić na to, aby na stanowisku wojewody, czy też jakimkolwiek innym pozostawała tak ohydna kreatura jak niejaki doktor Radziwiłł, który łamie prawo i życie lekarzy i pielęgniarek, dając im nakazy pracy i wymierzając niegodne kary pieniężne.
Nie wolno dopuścić do tego, aby jakimkolwiek krajem rządziło oszołomstwo na wzór obecnie rządzących Polską.
2.
Koronawirus wtargnął także w moje życie, ale w końcu nie jestem przecież wyjątkiem, narzekać nie mam prawa. Jeżeli już narzekanie to raczej ze względu na to, że nikomu pomóc nie mogę, że nie jest mi dane powrócić do dawnych czasów "niewidzialnej ręki". Mogę nawet powiedzieć, że przez tego koronawirusa zapominam o swej kontuzji, która, niestety, wciąż daje się we znaki, a nawet wydaje mi się, że noga boli mnie bardziej, pozytywów nie dostrzegam, jeżeli już to przejawiają się one w oszczędzaniu przepisanych mi leków. Ale bez narzekania. Jest jak jest i cieszmy się, że mogło być gorzej. Mam takie delikatne marzenie, aby na jeszcze starsze lata wyjechać sobie do normalnego kraju jakim są Czechy. Rozbrajające są moje suczki, czytam sobie, piszę i tylko ta monotonność zabija moje pomysły.
3.
No właśnie czytam "Traktat o łuskaniu fasoli" Wiesława Myśliwskiego i tak jak wielu innych tekstach tego zacnego pisarza odnajduję pewne wspólne akcenty, jak ten o młodości:
"Młody jest gotów na wszystko, aby starszych wyprzedzić. Młodemu się spieszy. Młody nie ma tej cierpliwości, której nabiera się z doświadczeniem. Nie ma zrozumienia, że i tak zmierzamy ku jednemu. Młodym zawsze się wydaje, że zbudują nowy, lepszy świat. Wszystkim młodym. Nowym młodym, starym młodym. A i tak wszyscy zostawiają po sobie taki świat, że nie chce się na nim żyć. Według mnie, im szybciej z młodości się wyrasta, tym lepiej dla świata, powiem panu. Byłem młody, to wiem. I też wierzyłem w ten nowy, lepszy świat."
Tak sobie myślę, że powinienem przeprosić ojca i matkę za ten świat, w którym teraz żyjmy. Oni zostawili go w porządku, a ja? Szkoda gadać!

[17.04.2020, T.]


16 kwietnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (3)

Głosowanie na Anżeja
Na marginesie walki medyków z koronawirusem i nieudolności wobec powyższego państwa, garść refleksji związanych z głosowaniem na Dudę.
- reelekcja Andrzeja Dudy na prezydenta RP właściwie od czasu pierwszych zachorowań, których nie udało się ukryć, na covid-19 stała się priorytetem dla pisowskich władz, który oszukańcza propaganda motywuje koniecznością przestrzegania Konstytucji RP,czyli najważniejszego dokumentu prawnego, który dotąd przez władze pisowskie przestrzegany nie był. Nie będę w tym miejscu rozwodził się tym, że udział obywateli w głosowaniu tradycyjnym czy korespondencyjnym naraża głosujących i członków komisji wyborczych na zakażenie wirusem, bo jest to sprawa poruszana przez epidemiologów i nie powinna być kwestionowana. Nie będę też szeroko omawiał kwestii prawnych; dość powiedzieć, że o głosowaniu korespondencyjnym na Anżeja zadecydowały względy pozaprawne i niekonstytucyjne. Ponieważ w swoim życiu zawsze starałem się przestrzegać prawa, próba pisiaków wmanewrowania mnie w pseudowybory, jest bezcelowy. Głosowanie 10-go maja nie gwarantuje anonimowości, równości i powszechności, a zwycięzca jest powszechnie znany - to pan spędzający miło czas na Tik Toku.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że bojkot głosowania, w którym nie wezmę udziału sprawi, iż zmniejszam do absolutnego minimum szansę kandydatów opozycyjnych. To przykre, bo wydaje mi się, że każdy rywal Dudy jest kandydatem lepszym niż obecnie sprawujący urząd niedouczony prawnik z Krakowa. Niestety udział w wyborach to dla mnie legitymacja bezprawia i akceptacja cynizmu i hipokryzji władzy - nie chcę w tym prymitywnym obrządku uczestniczyć.
Kilka słów o kandydatach na urząd prezydenta, na których teoretycznie mógłbym głosować, gdybyśmy mieli do czynienia z praworządnymi wyborami.
Dwie najbardziej rozczarowujące kandydatury to Pani Kidawa-Błońska protegowana przez PO i pan Robert Biedroń, kandydat Lewicy. Pani Kidawa-Błońska jest bezbarwna i była nią również wtedy, gdy możliwe było prowadzenie kampanii wyborczej. Kandydatka PO ma za małą siłę przebicia w prezentowaniu swoich i partii poglądów i nawet jeśli są one do zaakceptowania, to przy tak słabej energii kandydatki, nie wróżyłbym jej sukcesów w walce o urząd.
Robert Biedroń powtarza z kolei stare, wyświechtane frazesy, z których dominuje miłość do ludzi, ale deklaratywność to nie to samo, co umiejętność i możliwość wprowadzania w czyn planów i wizji. Zdecydowanie bardziej przekonywujący na Lewicy byłby pan Adrian Zandberg.
Bardzo trudnym do rozgryzienia jest zdecydowania lepiej prezentujący się w mediach (także w internecie) pan Kosiniak-Kamysz. Powstaje pytanie, czy można zaufać człowiekowi, który został rekomendowany przez partię "obrotową", która porozumieć potrafi się z każdą siłą polityczną, wykazując zadziwiającą giętkość kręgosłupa moralnego? Dla mnie kandydat PSL i pana Kukiza jest osobą, której do końca nie ufam.
Medialnie skuteczny jest dla mnie kandydat narodowców Krzysztof Bosak. Nie można mieć większych zastrzeżeń do tego, w jaki sposób prezentuje swoje poglądy, aczkolwiek z niektórymi z nich do tego stopnia się nie zgadzam, że nie byłbym w stanie na niego zagłosować.
Zdecydowanie moim faworytem jeśli chodzi o kandydatów opozycyjnych jest pan Szymon Hołownia. Wydaje się, że pan Szymon w sposób najbardziej zgodny z prawdą interpretuje rzeczywistość społeczno-polityczną, co jeśli chodzi o przymioty przyszłego ewentualnego prezydenta Polski jest cechą niezwykle cenną - leczenie polskiej demokracji i państwa prawa możliwe będzie jedynie po postawieniu właściwej diagnozy. W przeciwieństwie do pozostałych kandydatów, pan Hołownia zdaje się wiedzieć, jakie powinny być priorytety państwa; mówi o tym z pełnym zaangażowaniem i wręcz z pasją.
Na chwilę obecną termin głosowania nie jest znany. Pisiaki oczywiście zrobią wszystko, aby Duda wygrał i to w pierwszej turze, choćby miało to oznaczać utratę zdrowia czy wręcz śmierć głosujących. Jedyne na co możemy sobie w tym chwili pozwolić, to czekać...czekać...czekać.

[16.04.2020, T.]

15 kwietnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (2)

1.
Trudno sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nami współczesność. Tym razem odnoszę to stwierdzenie do alternatywnej rzeczywistości jaką stwarza narracja reżimowej telewizji. Właśnie się dowiedziałem (obejrzałem w internecie, bo nie włączam PIS-trójki w telewizorze), że posłusznym pisiakom dziennikarzom nie spodobało się to, że w stacji TVN wyrażono dezaprobatę dla poczynań zbawcy narodu, który po raz kolejny obszedł prawo (tym razem zaproponowane przez siebie) i, między innymi, udał się służbowo na grób swojej matki w asyście ochroniarzy, nie zachowując ze względu na obecność w zamkniętym dla ogółu ludzi cmentarzu na Powązkach koronawirusa odległości. Obiektywni reżimowi dziennikarze byli oczywiście oburzeni na prywatną stację, że w niekorzystnym świetle przedstawia pana prezesa, lecz po chwili znajdują błyskotliwą odpowiedź, sugerując, że ta prywatna stacja ma powiązania z prokuratorem Piotrowiczem... wróć, ma powiązania z PRL-owska służbą bezpieczeństwa, a pani redaktor Justyna Pochanke, dziennikarka TVN24 miała matkę, która... domyślmy się, że matka dziennikarki źle się Polsce prawdziwych polaków zasłużyła. Stalinowskie metody, aż komentować się nie chce. 
2.
Generalnie jedna z zasad dobrego zachowania brzmi: krytykuj czyny i zachowania, nie zaś wykonawcę czynności. Innymi słowy dopuszczalne winno być stwierdzenie, że pan premier Morawiecki rozmija się z prawdą, pan prezydent zachowuje się nieadekwatnie do zajmowanego przez siebie stanowiska, pan Macierewicz opowiada historie rodem z mchu i paproci, szeregowy pan poseł Kaczyński sprawia wrażenie, iż nie przepada za znaczną częścią populacji naszego kraju.
Generalnie uznaję tego typu narrację, z jednym wszakże zastrzeżeniem, a mianowicie: jeżeli zachowania wymienionych wyżej panów cechuje daleko posunięta cykliczność, niezwykle częsta powtarzalność, może to oznaczać, że zasadniejszym byłoby nazwanie po imieniu pana premiera kłamcą, prezydenta pajacem, pana Macierewicza bajarzem czy bajerantem, a szeregowego posła nienawistnikiem.
3.
Kiedy zdarzało mi się rozmawiać z kimś, kto lepiej ode mnie orientuje się w zawiłościach politycznych krajów Europy zachodniej, na moją sugestię, że w Polsce rządzonej przez pisowski reżim jest niestety głupiej i gorzej, mój rozmówca oświadcza, że przecież w jego państwie są również głupi politycy, jest korupcja, prawo nie działa tak jak potrzeba, i tak dalej.
Czyżby?
Konia z rzędem temu europejskiemu przywódcy (może poza Erdoganem i Orbanem), dla którego najistotniejszym celem rządzących są w czasie zarazy wybory, i temu zagadnieniu podporządkowuje się, tak, tak, w naszym kraju:
- ilość zachorowań na covid-19 oraz zmarłych na tę chorobę, tudzież dostosowuje się liczbę "ozdrowieńców" dla potrzeb przeprowadzenia wyborów prezydenckich 10-go maja.
Jestem w stanie zrozumieć prezesa reżimowej partii Kaczyńskiego, staram się zrozumieć jego owczy pęd do władzy. Człowiek tak wyobcowany ze społeczeństwa, współodpowiedzialny za katastrofę lotniczą pod Smoleńskiem, człowiek owładnięty manią wielkości, do szpiku kości zakłamany, człowiek nienawidzący ludzi, gotowy poświęcić życie społeczeństwa dla powstałej w jego umyśle chorobliwej idei... tak, tego człowieka stać na wszystko... natomiast nie rozumiem, jak może współdziałać w realizacji tych planów lekarz z zawodu, tymczasowo minister władający służbą zdrowia.
4.
Żenujące obrazki policjantów wlepiających mandaty ludziom np. za powrót z pracy do domu z wykorzystaniem parkowej alejki. Idiotyczne pytania dotyczące tego gdzie i w jakim celu przemieszcza się kierowca osobowego samochodu. Ustalanie przez policjantów hierarchii konsumenckich potrzeb obywateli. Stosowanie nieadekwatnej do zagrożenia siły względem kobiet. Irracjonalne tłumaczenia obowiązujących przepisów, przy czym całkowite niezrozumienie istoty sprawy, że wszelkie obostrzenia dotyczące obywateli, te wprowadzone przez ministra od zdrowia i rząd zakazy i nakazy pozostają w sprzeczności z prawem najwyższym Konstytucja RP, która owszem, przewiduje wprowadzenie zakazów, ale tylko w wypadku wprowadzenia jednego ze stanów nadzwyczajnych, którego, póki co w Polsce nie ogłoszono. Tacy policjanci (zwróciłem uwagę, że bardzo wielu z nich, tych najbardziej skorych do karania obywateli to dzieci, czy jak się często mówi: służba w policji uratowała im życie, bo niczego innego poza pałowaniem robić nie potrafią) to prawdziwy skarb dla reżimu totalitarnego. Prezes Kaczyński wie o tym doskonale.
5.
Na koniec coś pogodnego - autobiograficzna historyjka z policją w wyraźnym tle.
Zajechałem swego czasu pod Barcelonę. Rozładowałem autko i korzystając z wolnego czasu udałem się pod McDonalda "celem uzyskania wifi". Parking przed sieciówką niewielki i wypełniony po brzegi. Zdeterminowany do odszukania czegoś, czego nie widać ("Neonówka"), podjechałem swoim Renault Masterem pod prąd, to jest na uliczkę, skąd wyjeżdżają samochody dostawcze, dostarczające towar do McDonalda. To ryzykowne miejsce, w jakim się znalazłem obfitowało w parę kresek porządnego zasięgu. Przeglądam internet, może piszę bloga... nagle tuż obok auta pojawiają się całkiem dobrze zbudowani policjanci. Lekki dreszcz. Spokojnie. Panowie udają się do lokalu na jakiegoś Macka. Odetchnąłem, ale myślę już o zakończeniu penetracji wirtualnego świata. Po paru minutach wyłączam laptop... już już mam przekręcić kluczyk stacyjki, kiedy dostrzegam przed maską auta jednego z policjantów. Chyba w tym samym momencie zapuściłem motor. Policjant przede mną coś pokazuje obiema rękoma. mam wyłączyć silnik? Wyjść z auta? Przygotować dokumenty? Zerkam we wsteczne lusterko i dostrzegam w nim tego drugiego policjanta, który najwyraźniej wskazuje mi, abym śmiało włączył wsteczny bieg i lekko dodał gazu. Widzę że ten policjant z tyłu wstrzymuje teraz ruch na głównej drodze, skąd zjeżdża się do restauracji. Ten z przodu ruchami rąk zachęca do szybszej jazdy na wstecznym. To znaczy, że, mój świecie, nie dostanę mandatu, nie zostanę nawet pouczony, że wjechałem w ulicę pod prąd, pod zakaz wjazdu. Ci dwaj mężczyźni stwierdzili po prostu, że gabaryty mojego auta są spore, a droga wstecz wąska, i ciężko mi będzie wykonać manewr cofania bez pomocy kogoś z zewnątrz.
Szczęśliwie wyjechałem. Pokłoniłem się tym dwóm Katalończykom w mundurach.
Myślę, że ci policjanci spod Barcelony zupełnie nie pasują do koncepcji autorytarnego, policyjnego państwa, jakie wymyślil dla nas prezes Kaczyński.

[15.04.2020, T.]

14 kwietnia 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (1)

Minęły właśnie jedyne swojego rodzaju święta, zakażone koronawirusem i tępotą władzy. Kto wie, co w obecnych czasach zarazy jest najgorsze:
- lęk przed zakażeniem i jego konsekwencjami,
- obawa przed utratą pracy = środków do egzystencji spowodowanych przez epidemię,
- strach przed tym do czego może doprowadzić autorytarna władza psychopatologicznego szaleńca sprawowana tchórzliwie z tylnego siedzenia autobusu zwanego PIS.
Myślę, że każda z tych obaw ma swoje uzasadnienie i każda z nich prawdopodobnie ustąpi po jakimś czasie, ale dla niektórych z tym ustępowaniem małe to pocieszenie - nie każdy przeżyje czas pandemii, nie każdy odzyska środki do życia, a wielu z nas spotkają w przyszłości represje, tak to do bólu czuję.
Rzeczywistość w czasie zarazy przynosi jakże wiele przykładów pozytywnych, odważnych i z serca płynących zachowań. Pomoc sąsiedzka, na masową skalę produkcja przez obywateli maseczek i innych przedmiotów chroniących ludzi przez wirusem, niebywałe poświęcenie personelu medycznego, kobiet (najczęściej) w sklepach, czy w końcu nas, obywateli, którzy w znakomitej większości przestrzegają surowych obostrzeń wprowadzanych przez rząd, słusznie, choć nielegalnie.
Ale też czas zarazy to okazja na wypłynięcie na wierzch pozbawionych moralności szumowin; tych którzy pragną zarobić na ludzkim nieszczęściu podwyższając bezzasadnie ceny, i tych polityków obecnego rządu, którzy nareszcie w pełni mogą pokazać światu, opozycji i wyborcom, w jak głębokim poważaniu mają ludzkie sprawy, jak kosztem zdrowia i życia obywateli dążą do utrzymania władzy. Jeśli kto miał jeszcze wątpliwości, że podział Polaków na lepszy i gorszy sort to figura retoryczna, która pojawiła się onegdaj w szczerej wypowiedzi psychopaty z Żoliborza, to wielkanocne gromadne obchody rocznicy smoleńskiej katastrofy w Warszawie, gdzie nie uszanowano utworzonego przez siebie prawa oraz podwózka szeregowego posła limuzyną na grób w zamkniętym dla ogółu ludności cmentarzu jedynie potwierdzają te najgorsze przypuszczenia - władza pisowska jest dogłębnie zła, skorumpowana, nieuczciwa i obłędna.
Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że Rasa Panów nie zboczy z zaplanowanej przez prezesa nikczemnej drogi szaleństwa. Obawiam się, że czekają nas w przyszłości obozy koncentracyjne... w końcu nie wszyscy Polacy dają się ogłupiać, wyjście z UE i utrwalenie narodowo-socjalistycznej władzy na wzór NSDAP. Czy posuwam się za daleko w swej ponurej przepowiedni? Bynajmniej. Już niedługo może się zdarzyć tak, że Kaczyńscy przejmą władzę nad Sądem Najwyższym, tak jak przejęli nad wojskiem i policją. O ile w sądownictwie nie brak postaci porządnych, dla których prawo znaczy więcej niż judaszowe srebrniki podrzucane za milczenie, o tyle w wojsku polskim jakoś nie widać znaczących postaci, którzy zająknęliby się z powodu nieszanowania przez pisowskie rządy prawa. "Ruki po szwam" obowiązują też w polskiej policji, zaś ostatnie idiotyczne kary wymierzane jedynie obywatelom za nieprzestrzeganie sprzecznego z prawem przepisów z pominięciem rasy panów, którzy także tych przepisów nie przestrzegają, świadczą jedynie o tym, że przeciwników państwa pisowskiego będzie miał kto do tych obozów doprowadzać,
(...)

[14.04.2020, T.]

12 kwietnia 2020

WESPNĘ SIĘ NA PALMĘ (2)


 2)
- A kogo się pan spodziewał? Rozmawialiśmy przecież.
Namydla mi twarz. Piana jest gęsta jak dobrze utrzepane białko z cukrem. Dlaczego nigdy nie zdołałem z mydełka czy kremu do golenia wydobyć tak zwartej i trzymającej się twarzy konsystencji? Oni chyba mają na to jakiś ukryty sposób. Czegoś dodają do szklanego pojemniczka z wodą w której maczają pędzel. Sól? Soda oczyszczona? Coś innego, co daje obfitą pianę? Rozmieszcza ją teraz starannie po mojej twarzy, pędzlem i trzema palcami ciepłej dłoni. Ściera nadmiar puszystej białej masy spod nozdrzy i kącika lewego oka, a brzytwę ma już w pogotowiu, dopiero co potarł ją o gruby skórzany pasek, już wyrwał sobie z głowy włos, który przeciął dwukrotnie sprawnym cięciem błyszczącego w świetle popołudniowego słońca ostrza. Kciukiem podnosi mój podbródek, skupia wzrok na moich policzkach, bakach, uszach, na wysmarowanej pianą szyi.
- Rozmawialiśmy – mówię, pragnąc odłożyć w czasie tę jego zaprogramowaną na moim zaroście czynność, tak jakbym siedział na fotelu dentystycznym odwlekając ratowanie wiertłem prawej górnej czwórki. – Nie obrażam się przecież na pana – mówię – a tak mówiąc miedzy nami, przypomina mi pan fryzjera mojego dzieciństwa, który sadzał mnie na drewnianej skrzynce jaką umieszczał na fotelu.
- Był pan zadowolony z jego usług? – zapytał.
- Nie pamiętam. Zapamiętałem go jako wielkiego gadułę; zapamiętałem zapach wody kolońskiej, którą spryskiwał moją głowę i tę niezwykle intensywną częstotliwość szczęknięć nożyczek, niewspółmierną do liczby ścinanego włosia. I jeszcze te nożyczki z nacinanym ostrzem pamiętam, jak rwały moje włosy.
- Tak… teraz niewiele włosów panu zostało, a i te musimy skrócić, bo zachodzą na uszy…

  
To dziwne uczucie – zdawać sobie sprawę z tego, że jest się kogoś podporą, że nawet jeśli ta głowa położona na moim ramieniu wydaje się  być cięższą niż jest nią w istocie, gdy  w pewnym momencie chciałoby się zmienić pozycję, przesunąć się w lewo, unieść, wyprostować nogi, a jednak nie czyni się tego, bo nie wypada płoszyć gołębiego snu i ma się satysfakcję z tego, że włosy partnerki pachną lawendą a uszy parują piżmową perfumą... Ale tę satysfakcję ma się nie tylko z tego powodu, że czuje się jej głowę na swoim ramieniu, włosy aksamitne, oddech rytmiczny i kształtny zarys wygiętych w łuk, wąskich acz wyraźną kreską namalowanych brwi. Wyobraża się sobie coś więcej; że oto znalazłeś się w posiadaniu nie tylko całego wtulonego w twoje ramię ciała, ale posiadłeś jej duszę, cóż z tego, że uśpioną teraz monotonnym warkotem silnika autobusu, zmęczeniem po wspinaczce na Święty Krzyż. Cóż z tego!

Katarzyna zjawiła się przede mną i była po lekkim śniadaniu. Nie było czasu na rozmowę. Ustalono, że to ja pociągnę wózek z kobiałkami w stronę do lasu, a z powrotem zajmie się nim brat Kasi, Bartek, starszy od niej o trzy lata, rumiany blondyn, całkowicie do siostry nie podobny. Pozostało mi przywitać się z dziewczyną, ściskając podejrzliwie mocno jej dłoń, ale nikt tego, na szczęście i szczególnie dla Katarzyny brata, nie zauważył, a to z tego powodu, że Bartek wielkim był swojej siostry obrońcą i przewodnikiem po jej dorastaniu.
(…)

[12.04.2020, T.]

07 kwietnia 2020

WESPNĘ SIĘ NA PALMĘ (1)


(1)

Wiem, że czeka mnie dzisiaj po południu spotkanie z golibrodą. Jest mi to obojętne, czy klawisz dzwonka naciśnie kobieta czy mężczyzna. Kiedy zadzwoniłem wczoraj przed jedenastą, zamawiając usługę na miejscu, odezwał się mężczyzna, chociaż w tle słychać było kobiecy głos, a zatem mogłem się liczyć z tym, że odwiedzić mnie może także kobieta. Dlatego wykąpałem się porządnie i zmieniłem piżamę. W końcu mógłbym się ogolić sam, a nawet samemu podciąć sobie włosy wokół uszu, to naprawdę nie sprawiłoby mi większego problemu, ale zdecydowałem się na zaproszenie kogoś, kto zrobi z moją twarzą i głową porządek, a także z moimi myślami. Co tu dużo mówić, lubię się wygadać. Lubię też słuchać, co inni mają do powiedzenia. Trafiłem dobrze – fryzjerzy w tej dyscyplinie to potęga. Na pół godziny przed przyjściem do mnie pana lub pani z nożyczkami i maszynką do golenia otrzymam wiadomość, albo ten ktoś zadzwoni do mnie. Czekam cierpliwie.
 ......................................................................................................................................
Postanowiłem zarobić. Święta godzino, nadeszłaś w końcu i ty, obejrzałaś się za siebie i stwierdziłaś, że u mnie wszystko w należytym porządku; nie mam poprawki, ba, nawet dostałem o stopień wyżej z matmy i fizy, i w ogóle zaobserwowano, że się podciągnąłem. No i dobrze, bo w te wakacje umyśliłem sobie wyjechać na całe dwa miesiące, ale do tego potrzebne są pieniądze, więc wybrałem się na zarobek.
Udałem się, mój Boże, na wieś, tam gdzie braliśmy od gospodyni jajka, masło zawinięte w liść łopianu i ser twarogowy. Jechało się tam na te Druszki rowerem, bo było daleko. Za siedzeniem umieściłem spory kosz z metalowej siatki, aby łatwiej było przetransportować te gospodarskie zakupy do domu.
Przed paroma dniami też wsiadłem na rower. Wcześniej dowiedziałem się, że gospodyni (miała sparaliżowanego męża) będzie potrzebować ludzi do zbioru truskawek. Jak ja lubiłem zbierać truskawki! Prawie tak samo jak je jeść. Zacząłem zbieranie z miejsca, ledwo zsiadłem z roweru. Gospodyni rozjaśniały oczy, bo byłem pierwszy, którego zaangażowała do pracy.
- A nie zostałby pan z nami przez tydzień? Zarobi pan, a nam pomoże. Świetny urodzaj latoś, a że my mamy najwcześniejszą odmianę, zanim spadną ceny, nieźle zarobimy.
- Zostanę, oczywiście, że zostanę, tyle że od jutra – powiedziałem. – Dzisiaj jeszcze wpadnę do domu, powiem, co i jak, wezmę z sobą jakieś rzeczy do chodzenia, do spania.
Grochocka ucieszyła się i zaraz dała mi do ciągnięcia wózek z kobiałkami. Potem instruktaż: takie a takie mam zbierać, jeszcze twarde, choć już nie zielone, i delikatnie, obowiązkowo z szypułkami, ale jeśli trafią się przepięknie dojrzałe, to do innej kobiałki, będą do pierogów i w ogóle do jedzenia, ale za wcześnie na wysyp dojrzałych, tym niemniej…
Kuzynka Grochockiej Katarzyna miała przyjechać z bratem do pomocy, obiecał przyjść stary sąsiad, który zwykł był chodzić po ludziach i imał się rożnych prac. Rad byłem spotkać się z tą kuzynką, o rok młodsza, do drugiej technikum chodzi, na kolejarkę się szykuje, widziałem ją parę razy, jak w kolejowym uniformie jechała do internatu, gdy zdarzyło mi się pomykać autobusem do szkoły. Mieszkała na sąsiednim osiedlu, tym nowym, gdzie nie miałem znajomych, bo ja w starej części osady, tej przedwojennej jeszcze.
Tak że pierwszego dnia, święta godzino, zbierałem truskawki jedynie z Grochocką; późnym popołudniem dołączył do nas ten sąsiad, co się ima każdego gospodarskiego zajęcia. Skłamałbym, że robota szła mi jak po maśle. Przerażała długość redlin i wszechpotężna nieskończoność wysokich, gęstych, zielonych krzewin. Dojrzewanie dopiero co się zaczęło. Na każdym krzaczku nie więcej niż dwa, trzy czerwoniutkie owoce i dopiero dalej, gdzie kończyły się truskawkowe zagony witające się na skraju horyzontu ze świerkowym lasem, tam dalej na piaskach, owoców było więcej, choć tam właśnie zieloność sadzonek przyblakła.
Skończyliśmy około ósmej i jeszcze za widoku wsiadłem na rower, dojechałem do domu, i przed kolacją powiedziałem rodzicom co i jak. Nie zmartwili się. Matka zapakowała mi bety do spania, dwie pary spodni do kolan, koszule i bluzki, ale tę noc spędziłem jeszcze w domu, nie bardzo obolały, raczej z myślami utkwionymi w kuzynce Grochockiej Kasi.
To z nią razu pewnego wybrałem się w Góry Świętokrzyskie i Bieszczady. Właściwie to nie tylko z nią, ale z całym autobusem młodzieży, starszych i emerytów. Wójt tę wycieczkę zorganizował i traf chciał, że zbiegiem okoliczności znaleźliśmy się na niej ja i Katarzyna. W połowie września zeszłego roku to było. Pogoda dopisała, ale najbardziej dopisała okoliczność zajmowania miejsca obok siebie w autobusie. Początkowo miałem za złe Katarzynie, że nie dopuszczała mnie do okna, lecz w miarę rozwoju tej dosyć spontanicznie rozwijającej się znajomości, zaniechałem prób zmiany miejsc, zadowalając się rozmową z młodszą ode mnie o rok dziewczyną, która dodatkowo zaczęła mi się podobać, a już uwielbiałem jej kasztanowe włosy i kształtną główkę, którą opierała na moim ramieniu, ilekroć zaglądał w Kasine oczy sen.  
(...)

[07.04.2020, T.]

02 kwietnia 2020

SŁOWO O MAFII


"Niech mnie nikt nie rusza, mówię. Ty, i ty, i ty, i pan, i pani, i pan: czy można prosić was? Nie ruszajcie mnie. Nie mówcie o mnie. Ni źle, ni dobrze, ni w ogóle, ni mimochodem. Bo cokolwiek powiecie, to i tak nie będzie to. Pomińcie, proszę, mnie milczeniem. A najlepiej zapomnijcie. Szczęście z wami, cicho ze mną."*
Potem temu smutkowi, który potrafi gryźć najtwardsze metale, temu smutkowi Stachury wychodzą naprzeciw posiłki - cała ożywiona materia, natura wraz z niebem, ziemią, gwiazdami i słońcem, podają mu ręce ci, których kocha i ci, którzy jego kochają. I wtedy Sted podnosi wreszcie łeb, bo po raz pierwszy widzi tak sromotnie zwyciężony smutek jego.
Jako znikomo znaczący spadkobierca myśli rozproszonych Steda, pytam się, czy i mnie tu i teraz opuści sromotnie pokonany smutek. I pytanie to zmienia się w figurę retoryczną, bo wiem, że mnie nie opuści w skali zarówno tej mniejszej, okołorodzinno-blokowej, jak i tej skali większej, przeogromnej.
W telewizji obejrzałem i wysłuchałem, co miał do powiedzenia jeden z pisarzy młodego, tak mi się wydaje, pokolenia. Nie pamiętam jego nazwiska, prawdopodobnie nie czytałem żadnej z jego książek, ale wysłuchałem jego wypowiedzi. Powiedział, że mamy obecnie do czynienia z najgorszym rządem w historii Polski, tej ponad tysiącletniej.
Słusznie powiedziane, albowiem w czasach, w których żaden wróg fizyczny, żadna armia ościennego państwa nam nie zagraża, w tych czasach cyniczne drwiny ze zdrowia i śmierci obywateli, nie mieszczą się w zdroworozsądkowej głowie. Kiedy odwoływane są wielkie imprezy sportowe: olimpiada i mistrzostwa Europy w piłce nożnej, wiodące gałęzie gospodarki przeżywają potworny kryzys, kiedy na całym świecie, a także w naszym kraju wprowadzane są drakońskie (przy okazji niezgodne z prawem) przepisy ograniczające swobody obywatelski, kiedy w wielu krajach, w tym w tak niekochanej przez rządzących Rosji przekładane są referenda, głosowania i wybory, kiedy dziesiątki tysięcy ludzi walczy z pandemią ryzykując własnym życiem, kiedy tysiące ludzi szyje maseczki, konstruuje przyłbice dla tych, którzy poświęcają się dla nas, przekaz od psychopaty z Żoliborza jest taki, że ludzie powinni iść do wyborów, w domyśle wybrać na kolejną kadencję bezwolną plastykową pacynkę zabawiającą się w czasie epidemii uciesznymi gierkami z małolatami.
Od momentu, gdy Andrzej Duda uratował przed wyrokiem polskiego sądu trzech przestępców w chwilę po objęciu urzędu, nie miałem wątpliwości, że Polska znalazła się w objęciach mafii, mafii działającej przeciwko społeczeństwu obywatelskiemu. Rządy zuchwałego cynizmu, hipokryzji i kłamstwa doprowadziły nasz kraj nad skraj przepaści. Kłamie się na temat zasobności publicznych środków, na temat gospodarki, liczby zakażonych koronawirusem i zmarłych w wyniku covid-19.
Jedno co można przyznać prezesowi Śmierć, to fakt, że zdołał on do swoich przestępczych, niezgodnych z prawem zachować, zebrać ludzi o najgorszym zestawie cech osobowościowych - ludzi kompletnie pozbawionych własnego zdania, nieuków i ignorantów, łasych na kasę cyników, wiernych wykonawców woli niskiego wzrostu szaleńca, który w swoim życiu nie przepracował ani godziny, bo zajęty był knuciem i szczuciem na ludzi myślących inaczej niż on, by nie powiedzieć - w ogóle myślących,
Kaczyński potrafił przekupstwem i kłamstwem przyciągnąć do swoich chorych planów rzesze wyborców, niesamodzielnych, odpornych na argumenty, niewykształconych, łatwo poddających się manipulacji, wreszcie nie posiadających rozumu. To dzięki tym ludziom możliwa jest władza w rękach mafii pisowskiej, to dzięki tej grupie wyborców Kaczyński i jego mafijne sługi mogą  łamać konstytucję, premier może kłamać, prezydent zachowywać się jak wiejski głupek w piaskownicy, parlamentarzyści mogą przegłosowywać najgłupsze z najgłupszych ustawy, także te godzące w polskich przedsiębiorców i pracobiorców.
Mógłbym kontynuować ten główny wątek przeciwko faszyzującym rządom bezprawia, ale tak podczas wypowiedzi, częstokroć załamuje się głos, tak w trakcie pisania klawiatura może odmówić posłuszeństwa.
Na koniec półnuta nadziei. Obserwującym obecną sytuację w naszym kraju nie uszła pewnie wiadomość, że samorządowcy gromadnie występują przeciwko organizacji wyborów 10 maja, mając na uwadze troskę o zdrowie i życie obywateli oraz wskazując na techniczne trudności. W odpowiedzi na te akty desperacji samorządowców, przyboczny prezesa Śmierć, człowiek po narkotykowych przejściach zaszantażował prezydentów i burmistrzów miast, wójtów i starostów, że ich protest skończyć się może wprowadzeniem na ich miejsce komisarzy, co będzie się wiązało z utratą przez samorządowców ich stanowisk. 
I okazuje się, że tam, gdzie macki pisowskiej mafii nie sięgają, tam możliwy jest taki, wielce uszanowany przeze mnie głos burmistrza Kęt, pana Krzysztofa Klęczara  
Szanowny Panie, może Pan tego nie rozumie, ale są w życiu sprawy ważniejsze niż "stanowiska". Burmistrzem się bywa, człowiekiem się jest. Nie Pan dał mi "stanowisko" i nie Pan mi je odbierze. W ostatnich wyborach zaufało mi ponad 78 % głosujących Mieszkańców Gminy Kęty, to Im ślubowałem służyć, nie "stanowisku" czy Panu Marszałkowi. Mam mnóstwo wad, ale jestem uczciwy. Nie narażę zdrowia i życia moich Pracowników i Mieszkańców. Ludziom, którzy mnie wybrali pozostanę wierny.
W temacie komisarza odpowiem krótko, cytatem, który od lat jest dla mnie drogowskazem: "Człowiek nie jest stworzony do klęski. Człowieka można zniszczyć, ale nie można pokonać". Urzędnik może wstawić Komisarza. Burmistrza wybrać i odwołać mogą tylko Obywatele. Dodam też, że nie martwię się o siebie. Poza magisterką i doktoratem mam jeszcze 3 hektary ziemi i dwie silne ręce. Nie boję się pracy, Dziadek i Ojciec mnie jej nauczyli. Na chleb dla rodziny zarobię. Stając w obronie zdrowia Obywateli nie łamię prawa. Do takiej postawy obliguje mnie nie tylko elementarna ludzka przyzwoitość, ale też kluczowe zapisy Konstytucji RP".

* - E. Stachura, "Cała jaskrawość", s.73

[02.04.2020.T.]