ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 października 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 23. ZASŁABNIĘCIE

 



ROZDZIAŁ 23. ZASŁABNIĘCIE

(w którym dowiadujemy się o pracy jaką wykonuje w Ciżemkach pani Joanna Kosmowska oraz o tym, że pan doktor Koteńko postanowił zająć się pacjentką na poważnie)

- Pani Joasiu, musi pani zwolnić tempo życia - powiedział doktor Koteńko zawezwany do omdlenia, jakie już po raz trzeci przydarzyło się pierwszej obywatelce Ciżemek.

- Kiedy panie doktorze tyle pracy przed nami. Wstaję przed szóstą, bo pan wie, że dwie krówki i dwie kozy mamy, i trzeba je wydoić, a z koziego mleka ser uwarzyć, bo na taki ser zbyt mamy, podobnie zresztą na krowie mleko nabywców znajdujemy. A potem te konie. Mam trójkę dzieci po porażeniu mózgowym i jedno autystyczne. Już przed ósmą rozpoczynam terapię, bo wie pan, że letnią porą najlepiej wykorzystywać koniki ranem albo wieczorem, kiedy nie ma już upału. Nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, jak szybko te dzieciaki przywiązały się do koni. To cudowne, że mogę obserwować z bliska, jak te szkraby reagują na kontakt ze zwierzęciem, z jakim namaszczeniem dotykają końskiego grzbietu, jak przytulają się do ich ciepłych ciał, jak ich niesprawne kończyny: nogi i ręce nabierają siły, jak zwiotczałe mięśnie wykazują nagle nadzwyczajne umiejętności chwytu, jak ich pozbawione sprężystości ciała niespodziewanie odzyskują równowagę. Wszystko to odbywa się stopniowo, malutkimi kroczkami, lecz dla mnie i dla ich opiekunów jest to zauważalne. A takie autystyczne dziecko, wie pan doktor przecież lepiej ode mnie, które żyło dotąd i żyje w swoim zamkniętym świecie przeżyć i emocji, potrafi teraz po tych zajęciach wykazać się aktywnością, której uprzednio nie zauważano. Jak ono ożywia się w kontakcie ze zwierzęciem, znajdując w tym jakiś cel, a jest nim właśnie bliski kontakt z końskim ciałem, wilgotnymi nozdrzami, grzywą, w która wplata swoje palce. Pan wie doktorze lepiej ode mnie - powtórzyła - że hipoterapia wskazana jest właśnie dzieciom przeżywającym świat inaczej, a kiedy ja to widzę i czuję, tym większa we mnie radość. Widzę w tym moim podopiecznym taki rzadko spotykany błysk w oczach, choć na początku była to raczej ciekawość powstrzymywana lękiem przed zwierzęciem, była chęć ucieczki, ale później, stopniowo ten strach ustępował… pan wie, hipoterapia wymaga cierpliwości...

Końmi i hipoterapią zaraziłam się na SGGW. Jest taka pani profesor, co piękną i mądrą książkę napisała… i bardzo chciałam kiedyś się tym zająć... i udało się.

Doktor Koteńko przymykał już swoją walizeczkę, z którą wędrował po domach pacjentów jak, nie przymierzając, komiwojażer oferujący błyskotki do kupienia.

- Ja to wszystko rozumiem, pani Joasiu - powiedział wyrozumiale - ale zdrowia oszukać się nie da, a jego brak spowoduje, że przyjdzie taka chwila, kiedy już więcej pani nie pomoże swym małym pacjentom. Młoda jest pani, młoda, więc swoją przyszłość wciąż jak przez mgłę pani widzi… a tu i o swoim dziecku pomyśleć trzeba. - uśmiechnął się doktor Koteńko.

- Jeszcze na mnie nie czas - odrzekła przyrumieniona na policzkach - musimy ogarnąć nasze gospodarstwo. Mąż też pracuje. Ciężko zdobywa dla siebie miejsce w weterynaryjnym fachu, skupiając się na razie na leczeniu piesków i kotków, a z tego się nie wyżyje, a chciałby sobie porządny gabinet sprawić. To kosztuje i chociaż oboje naprawdę od naszych rodzin silne wsparcie mamy, to trzeba cierpliwości…

- To tak jak przy hipoterapii - westchnął pan doktor - potrzeba wiele cierpliwości - znam też wasze plany odnośnie otwarcia ośrodka jeździeckiego… ale wszystko w swoim czasie - dopowiedział i kilka tabletek na dzień dzisiejszy do zażycia przez Joannę pozostawił. Wypisał też receptę i, co najważniejsze, skierowanie na badania.

- Pani Joasiu, jutro koniecznie chcę panią widzieć o siódmej rano na czczo w naszym ośrodku, i koniecznie uśmiechniętą - nakazał - musimy się pani gruntownie przyjrzeć od środka.

- Przyjdę na pewno, panie doktorze - zapewniła - może jeszcze zdążę po powrocie z ośrodka z radcą Krachem porozmawiać.

- Pan radca Krach u państwa o tak porannej porze? To do niego niepodobne.

- A tak. Zjawi się u nas z małżonką, aby poważną sprawę z nami omówić… to pan doktor nic nie wie, o zakusach radcy Kracha?

A doktor Koteńko nie wiedział, bo i skąd.


[31.10.2021, Toruń]


WERSETY (2) TAK BYWA

 


"Umierający Gal" Muzea Kapitolińskie, Rzym

Tak bywa

choćbyś uczepił się babcinej sukienki

matka czytałaby ci wiersze

dziadek karmił łyżeczką miodu z własnej pasieki

a ojciec mówił jak masz żyć

odnajdą cię i zhańbią

postawią pod pręgierzem

wychłoszczą i porzucą pod cmentarnym płotem

oto potężna nienawiść

wokół ciebie i do ciebie zlanego potem

puka każdej nocy


Słuchałem

słuchałem uważnie

niby chłopiec z rozbieganymi oczami

kopiący piłkę

grający w cymbergaja

a jednak wsłuchiwałem się uważnie

mówiła do mnie

a ja połykałem słowa

pieściłem je

jakbym rozpuszczał w ustach

tabliczkę czekolady

mówiła człowiek miłość serce z rozumem

radość świat piękno przyjaźń

częstowała mnie

chłonąłem jak gąbka


Obudziłem się wczoraj

dzwonek u drzwi eksplodował mnie

zdążyłem jedynie pożreć kartkę ze słowami

człowiek miłość serce z rozumem

radość świat piękno przyjaźń

one tutaj nie obowiązują.


ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (561 - 563) POWRÓT. GDZIE SĄ ŹRÓDŁA NIENAWIŚCI. PO DRUGIEJ STRONIE STOŁU.

 


561.

Powróciłem byłem przed momentem do jednej z kawiarenkowych opowieści, którą napisałam jeszcze w 2012 roku i nie jest ona ujęta w cyklicznej publikacji pt. "Kawiarenka". W tym miejscu chciałbym nadmienić, że początkowo cały ten blog miał być opowieścią kawiarnianą; później dopiero wskoczyły do niniejszej kawiarenki inne tematy. Gdzieś przed rokiem postanowiłem kawiarniane opowieści jeszcze raz opublikować, zmieniając to i owo, ale pominąłem teksty sprzed daty 25 listopada 2014 roku, uznając je za literacko słabsze. W sumie doliczyłem się 116 tekstów zebranych w cykl, a ponawiając go w formie nieco zmienionej jestem dopiero na 22 rozdziale, więc pracy przede mną mnóstwo. Szczerze przyznam, że przedostatni tekst pochodzący z dn. 07.10.2018, pisany w Portes-les-Valence we Francji był tym ostatnim, a powodem zaniechania pracy nad kolejnymi odcinkami była drastyczna rozbieżność pomiędzy obmyśloną przeze mnie fikcją, a rzeczywistością zafundowaną nam przez pis. Nie spodziewałem się wtedy, że mój dyskomfort jeszcze bardziej się pogłębi.

A przeglądana przeze mnie opowieść dotyczyła obrzędu "Dziadów" ukazanego w dramacie Adama Mickiewicza "Dziady" część II - mojego ulubionego dramatu tego poety - (zbieżność daty "Wszystkich Świętych czy "Święta Zmarłych" nieprzypadkowa)

562.

Czy może mi kto odpowiedzieć na pytanie, skąd na świecie bierze się nienawiść? Gdzie szukać jej źródeł? Skąd taki kaczyński czerpał wiedzę na temat nienawiści? Jaka wiedźma podpowiedziała nie mojemu prezydentowi, aby odmówił człowieczeństwa części społeczeństwa? Jezus Maria, przecież ten nie mój prezydent skończył przynajmniej trzy klasy szkoły podstawowej i to powinno mu wystarczyć, dziecku w jego wieku, aby zrozumieć, że powinno się szanować drugiego człowieka. Byłaż to godkówna? Ale i ona musiała się tej nienawiści do ludzi nauczyć. Od kogo?

To co ostatnio zdarzyło się w sejmie przechodzi ludzkie pojęcie. Pojawia się na mównicy jakiś niedorobiony, ułomny na ciele i umyśle struś pędziwiatr i takie plecie androny, że Matko Boska. Gdzie taki pokurcz inteligencji się zrodził? Kto zaprogramował to dziwadło? Dosyć. Kończę.

563.

Nie będę na grobach cmentarnych bliskich mi osób. Daleko. Drogo. Mam dwa dni odpoczynku dzisiejsza niedziela i jutro. W inne dni jestem, że tak się wyrażę, zarobiony. Myśli moje oczywiście będą tam, gdzie są nie tylko od święta, ale chyba niemal codziennie. Dla mnie osoby, które kochałem, podziwiałem, znałem, ba, szczyciłem się ich znajomością, nie odeszły ode mnie nigdy i ilekroć je wspominam, zasiadają po drugiej stronie stołu, przy którym siedzę.


[31.10.2021, Toruń]


29 października 2021

DOBRE KINO (3) . JEJ SIĘ TYLKO CHCIAŁO SPAĆ.

    Ani chybi, że z sentymentu, najpierw w "Kino Polska", później w internecie odświeżam w pamięci ten cudowny film, o którym już po raz drugi piszę w kawiarence. W jaki sposób go określić? Baśniowy? Uroczy? Z przepiękną melodią na samym początku? Co za scenografia! Dźwięk! Kostiumy! Cała plejada znakomitych aktorów z grającym komisarza Stefanem Bartikiem na czele - najlepsza role tego mało znanego aktora. A jaki scenariusz Czekalskiego i Chmielewskiego! Jaki wymarzony debiut reżysera - Tadeusza Chmielewskiego.

    Film został doceniony w San Sebastian, w Kraju Basków, gdzie na Miedzynarodowym Festiwalu Filmowym dostał Złotą Muszlę - główną nagrodę.

    I ja go doceniam, także z tego powodu, że nie mam prawa oczekiwać podobnej filmowej narracji w obecnych czasach. Doceniam tę komedię również z powodów umieszczonych poniżej - dialogów poprowadzonych przez Jeremiego Przyborę. Oto trzy sekwencje.

1)

Lulek: Panienka kupi tę cegłę… no… stówka… no…

Ewa: Ale mnie pan przestraszył. Myślałam, że to jakiś złodziej (…). Tak późno, a kawaler jeszcze cegły sprzedaje?

Lulek: Cegła tańsza od kapoty… Daj pani stówę i cześć. Pięćdziesiąt… No, dwadzieścia.

Ewa: Nawet nie jadłam kolacji. Nie mam pieniędzy, wszystko wydałam na podróż.

Lulek: Jak można było wybrać się w podróż bez pieniędzy? Trzeba było pożyczyć.

2)

Policjant: A to co? Dorsz? Plum. He, he. Tak, tak, samobójstwo przez utopienie dokonuje się zawsze z cegłą, z kamieniem albo z premedytacją.

Ewa: Ale to nie jest cegła do topienia. To jest cegła do sprzedania. Może pan kupi?

Policjant: Że się wam nie udało utopić, symulujecie z tą cegłą przestępstwo, żebym was zaaresztował, a potem w odosobnieniu zażyjecie lumi... luminium...

Ewa: Ależ nie, nic podobnego...

Policjant: UUU, nie, nie tylko tak.

3)

Komisarz: Dubiela!

Dubiela: Tak jest!

Komisarz: Wyrzucić mi tę prostytutkę!

Dubiela: Tak jest, panie komisarzu.

Panie komisarzu, melduję, że tak z drugiej strony ta prostytutka jest

nam pożyteczna.

Komisarz: Z której strony jest ona nam pożyteczna?

Dubiela: Bo jak ją wyrzucimy, panie komisarzu, to areszt będzie pusty, a za

pusty areszt też był raban w siódemce.

Komisarz: Racja. Zostawić! Jezus Maria, że tak powiem.

Policjant: Panie komisarzu, melduję posłusznie, że doprowadziłem desperatkę.

Komisarz: Do czego doprowadziliście desperatkę?

Policjant: Do prostytutki... ale chwilowo 



To o tym filmie mowa


siedemnastoletnia Barbara Kowalska - naiwna acz urocza Ewa, która przyjechała do miasteczka, aby się uczyć w technikum i wspaniale grany przez Romana Kłosowskiego początkujący adept techniki złodziejskiej



komisarz policji dbający o ład i porządek na dowodzonej przez siebie placówce - świetna rola Stefana Bartika


Tytułowej Ewie z łatwością udaje się sprzedać cegłę zlęknionemu obywatelowi miasteczka (Henryk Modrzewski)


Zygmunt Zintel (po lewej) wcielający się w rolę dynamicznego majora Pietkę ("pamiętam, pamiętam" - inspektora lustrującego komisariat


Ludwik Benoit - złodziej w "objęciach policjantów komisariatu numer 8, Bronisława Pawlika i Cezarego Julskiego


młodziutki Stanisław Mikulski jako Piotr Malewski - policjant, któremu przyszło opiekować się Ewą (w tym momencie leżącą na ławeczce)

[29.10.2021, Toruń]







27 października 2021

CZTERDZIEŚCI LAT Z ODKŁADEM WYCIĘTE TOPOREM (1)

 

Ilustracja nieznanego grafika sporządzona do książki
 "Rip van Winkle" Washingtona Irvinga


Wstęp.

Pierwsza część opowiadania będzie połączeniem elementów humorystycznych z niezwykłymi, prowadzącymi wytartą ścieżką ku narracji science fiction. Dopiero w części drugiej niniejszej opowieści stanie się jasne, że historia, która na samym początku udostępniona została jako fantastyczna, w rzeczywistości zdarzyła się naprawdę.


1.

- Wziąłem, panowie, udział w tym eksperymencie, bo naukowcom się nie odmawia, zwłaszcza, gdy pochodzą oni z różnych krajów.

Gałązka pochylił się nad stolikiem, na którym stały talerze z resztkami kurcząt w białej, śmietankowej potrawce. Krążący jak bąk wokół łyżeczki po miodzie pozostawionej na parapecie kelner w tej chwili dostrzegł pewne zamieszanie wokół stolika Gałązki, podbiegł więc w rączych podskokach w to miejsce i zebrał z blatu przykrytego białym, lnianym płótnem talerze i sztućce. Sobie znanym tylko sposobem umieścił tę kawalkadę krągłych, fajansowych przedmiotów na zgięciu przedramienia i ramienia lewej ręki, przytrzymując to wszystko lewą dłonią pełniącą tutaj rolę oparcia.

Trzej towarzysze pogawędki pana nauczyciela zachowywali pozycję wyczekującą zarówno na dalszą część wypowiedzi szacownego polonisty, jak i też na kolejne rozlanie jarzębiaku. Gałązka dostrzegł to drugie wyczekiwanie i czym prędzej wlał do kieliszków sporo kropli bursztynowego płynu, wypełniając nim naczynka do alkoholu niemal po ich same gładkie krawędzie, po czym oznajmił: - najlepszego! - i przystąpił do kontynuowania to, co miał w zamyśle do powiedzenia.

- Przyznaję, panowie, że od samego początku nie wierzyłem w zapowiedź kierownika eksperymentu, wchodząc do wehikułu czasu, jaki skonstruowano w pomieszczeniu dawnej hali sportowej, przeniosę się wraz z innymi uczestnikami owej tajemniczej sztuczki w przeszłość odległą o jakieś czterdzieści lat z odkładem, a więc że niby ta piekielna machina miała skrócić moje życie do wieku niemal dziecięcego.

- Czy domyśla się pan, panie Andrzeju, dlaczego właśnie pana wyznaczono do tego eksperymentu? Czyżby finanse odegrały tu decydującą rolę? - wtrącił się w wypowiedź starego nauczyciela kierowca autobusu miejskiego na emeryturze. Dość było prześledzić ton owego wywodu, aby dojść do wniosku, że pan emeryt raczył sobie delikatnie zadrwić z humanisty.

Nauczyciel nie od razu odpowiedział, co z kolei skłoniło czynnego wciąż, acz w zaawansowanym wieku organistę zareagować w ten oto sposób:

- Panie profesorze, zeszłym razem, kiedyśmy się w remizie na brydżu spotkali, mówił pan, że ci eksperymentatorzy dopadli pana tutaj, w tym lokalu, i aby uczynić rozmowę łatwiejszą w odbiorze, popiliście panowie niemało... czy zatem...?

- Sugerujesz, panie organisto, że mnie spojono, żem zasnął po wypiciu alkoholu i wszystko to, co mnie spotkało później, podczas tej wędrówki w przeszłość, jest moim wymysłem, senną marą?

- Nie wykluczam tej możliwości - pan organista roześmiał się szczerze i chwilę później uczynili to emerytowany kierowca ciężarówki, jak i też dorabiający do skromnej emerytury tokarz, pan Ludwik, który zwykle najrozmowniejszym uczestnikiem spotkań towarzyskich czworga panów nie był.

- Przyznaję, że byłem po kilku kieliszkach czystej, ale to raczej z tego powodu, że skupiłem się, może zanadto, na wielce interesującej opowieści panów naukowców - ciągnął swój wywód polonista. - Doprawdy nie umiem panom odpowiedzieć na pytanie, czemu akurat mnie wybrano... z innymi, zechciejcie panowie zwrócić na ten fakt uwagę, że nie byłem jedyną myszką w tym eksperymencie, ale też nie o to w tym wszystkim chodziło. Otóż koordynator eksperymentu w pewnym momencie zapytał mnie, czy byłbym w stanie zaakceptować podróż do przeszłości, co wiązałoby się z całkowitym wymazaniem z pamięci tych lat życia, które upłyną mi od czasu, kiedym został przy pomocy tajemnej machiny wciśnięty do teraz, kiedy mogę cieszyć się znajomością z panami.

- I jak pan zareagował? - spytał jeden z panów siedzących przy stoliku nauczyciela Gałązki.

- Po pierwsze zareagowałem pytaniem, chcąc się dowiedzieć, czy już na zawsze pozostanę w swych latach dziecięcych, czy też będę mógł wrócić do przyszłości. Odpowiedziano mi, że zależeć to będzie jedynie ode mnie - oba rozwiązanie są możliwe. Dodano, że wciśnięty zostanę dokładnie w miejsce, w którym jako chłopak egzystowałem, do tej samej swojej rodziny, środowiska, gdzie poruszałem się każdego dnia, a przy tym, żadna z osób, które mnie w tej przeszłości otaczają, nie będzie świadoma, że podlegam akurat eksperymentowi. Całe moje otoczenie traktować mnie będzie w tak, jakby te czterdzieści kilka lat mojego życia po prostu nie istniało. Rozumiecie panowie, że stosunkowo łatwo dałem się na coś takiego skusić?

Przyjaciele pana Gałązki zmuszeni byli zgodzić się z nim, że przystał na warunki eksperymentu - rzeczywiście były intrygujące.

- Zastanawia mnie to, jaki był cel tego przedsięwzięcia. Do zdobycia jakich to informacji dążyli panowie naukowcy? - rzucił pytanie organista.

Gałązka spojrzał każdemu z panów prosto w oczy, po czym jak najpoważniejszym tonem głosu oświadczył:

- Panowie naukowcy chcieli się dowiedzieć, czy i w jakim stopniu osoba powracająca w swoje przeszłe lata będzie w stanie zmodyfikować swoje życie, posiadając już w swoim umyśle pewne doświadczenie, jeśli chodzi o swoją przyszłość. Zabrzmi to być może skomplikowanie... postaram się wyjaśnić, że świadomość, na ten przykład, mojej przyszłości, mojego życia osobistego czy kariery, kiedy już wszedłem w ten eksperyment, ta moja świadomość istniała zaledwie w moich snach i marzeniach. Innymi słowy przyszłość moja nie została przede mną odkryta, istniało natomiast w moim umyśle zaledwie jedno z wyobrażeń - kim mogę się stać, z kim i gdzie zwiążę swój los.

- Cóż takiego się stało, że wytrwał pan w tej przeszłości i do nas powrócił? - tym razem pytania zadał milczący dotąd tokarz Ludwik.

- Poniekąd powrót ten był dziełem przypadku - odparł natychmiast pan Gałązka i zawieszając swój głos na nie dość że dług, ale i przedłużającą się chwilę, przystąpił do rozlanie kolejnej, prawdopodobnie już ostatniej porcji jarzębiaku.


[27.10.2021, Toruń]

26 października 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (560) ROCZNICA

 

Aby nie popadać w melancholię, która mogłaby niepostrzeżenie dostać się pomiędzy linijki tekstu poniżej, przedstawiam szpitalne, norweskie danie (zaznaczam, że było do danie do wyboru). Główni bohaterowie to: łosoś, brokuły, ziemniaczki typu el dente, tudzież kremowy, przepyszny sos...ech, wspomnienia.

560.

    W dniu 8 grudnia 2019 roku napisałem: "Gdyby kto pytał... Od 24 października jestem w szpitalu w Oslo po poważnym wypadku, jakiemu uległem. Udało mi się przeżyć. Mam nadzieję wrócić do kraju w nadchodzącym tygodniu."

    W tej krótkiej notatce pojawił się błąd. Otóż w szpitalu w Oslo znalazłem się dnia 25 października 2019 roku, bezpośrednio po wypadku jakiemu uległem.

    Tak, wczoraj minęły dwa lata od tego wypadku, w którym omal nie straciłem życia i do dzisiaj odczuwam jego skutki. To wydarzenie zmieniło całe moje życie. Było ciężko, bardzo ciężko. W tych najcięższych czasach podano mi dłoń, wspomożono mnie, za co dziękuję tym wszystkim, którzy wiedzą, że jest za co dziękować. Martwię się teraz tylko tym, że chociaż jest ze mną lepiej, nie zdołałem dotąd odpowiedzieć z nawiązką na okazaną mi pomoc. A że ten wypadek wpłynął na moje obecne życie, to fakt, którego chyba nie muszę tłumaczyć. Są takie instytucje i urzędy, które, jakby z radością wykorzystują fakt, iż wskutek tamtego zdarzenia załamało się moje życie zawodowe, a też i po części, rodzinne. Jest też człowiek, całkowicie niezwiązany z wypadkiem, który dla własnych potrzeb wykorzystuje tę feralną historię z 25 listopada 2019 roku. Ale przecież trzeba nadal żyć, chociaż czasami nie chce się wstawać, nie chce się widzieć wschodu słońca, bo przychodzą chwile totalnego zwątpienia. Próbuję z nimi walczyć. Raz mi się to udaje, innym razem niekoniecznie. Po raz kolejny dziękuję wszystkim, którzy przyczynili się do tego, że jednak żyję, dziękuję służbie ratowniczej, lekarzom, pielęgniarkom i pielęgniarzom, którzy się mną zajmowali w dalekim Oslo, dziękuję pani Edycie, która się mną zajęła, gdy przebywałem w szpitalu; dziękuję też wszystkim moim znajomym i nieznajomym, także tym, którzy komentują poruszane przeze mnie tematy na kawiarence, dziękuję za okazaną pomoc i wsparcie; nareszcie dziękuję swoim najbliższym, że byli ze mną i w dalszym ciągu ze mną wytrzymują.


[26.10.2021, Toruń]


25 października 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (557 - 559) NA GRANICY. MOWA PIESEŁKI. SPACER Z DZIADKIEM.

 

557.

    Wojna pisu z Unią, drożyzna, korupcja, czwarta fala covid 19 i wojna z uchodźcami na granicy z Białorusią to tematy października. Dodałbym do tego jeszcze to, że robi się coraz chłodniej, zwłaszcza nocami, co może nie ma tak wielkiego przełożenia na to, co u mnie w mieszkaniu się dzieje, ale już na wspomnianej granicy deszcze, wichury, a potem wysokie spadki temperatury wyczyniają prawdziwe spustoszenie.

    Przyjęło się w polityce, że w krajach, w których głową państwa jest powszechnie wybierany prezydent, jego małżonka, dla której wymyślono nazwę - pierwsza dama, staje się, że tak się wyrażę, elementem łagodzącą ostrą nierzadko politykę. Innymi słowy, wszędzie tam, gdzie prezydent - mężczyzna nie może, nie chce lub mu nie wypada zabierać głosu w jakiejś niemiłej sprawie, tam jest pole do działania dla pani prezydentowej. Z tego też powodu panie prezydentowe, będąc swoistym hamulcowym buforem dla wyrażania brzydkich słów naznaczonych wielką polityką, owe prezydentowe działają śmiało na polach kultury, oświaty, zdrowia czy polityki społecznej. Należy koniecznie dodać w tym miejscu, że piszący niniejsze słowa, nigdy nie wyraził się negatywnie o inicjatywach pań prezydentek, nawet jeśli media nazbyt eksponowały działania pierwszych dam. Uważam bowiem, że bez względu na to jakiemu politykowi - mężowi pierwsza dama ścieli łoże, przekaz medialny każdej pożytecznej inicjatywy z nią związany, winien być poddany szerokiemu rozpowszechnieniu.

    Nie inaczej miało miejsce przed paroma dniami. Otóż, podaję za Polsatem, "byłe pierwsze damy: Jolanta Kwaśniewska, Anna Komorowska i Danuta Wałęsa wsparły protest "Matki na granicę" przed placówką Straży Granicznej w Michałowie". Prawda, że można, tak zupełnie bez podziałów, bo w końcu to tylko większość polskich katolików, pani godek i smok katolicki z Krakowa uznaje, że dzieci emigrantów to nie dzieci, w każdym bądź razie nie nasze, albo jest wielce prawdopodobne, że są to dzieci, jak pięknie wyraził się pan czarnek na temat uczniaków nie chodzących do kościoła, są to dzieci Szatana.

    Prawdopodobnie podobne poglądy na temat dzieci uchodźców ma dama serca obecnego prezydenta, więc w Michałowie nie była (strasznie wiało). No cóż, nie my wybieraliśmy panu prezydentowi małżonkę.

558.

    Ponad miesiąc trwa zmaganie Adelki z chorobą. Trudno powiedzieć jaką, bo opinie na ten temat czwórki weterynarzy są podzielone. W ostatnich dniach tak jakby piesełka, która straciła na wadze około 2 kg (z pięciu!!!) zdawała się do zdrowia powracać. Ma potężny apetyt, ale nade wszystko informuje nas o tym jej psia mowa. Jakież ona czyni zabiegi słowne, wypraszając dodatkową karmę, w jakich pełnych entuzjazmu słowach zwraca się do nas, że pora iść spać albo też wygłaszając prawdziwą litanię, kiedy to wita lub żegna przychodzących do naszego mieszkania gości. Tak jak po zachowaniu poznaje się stan zdrowia człowieka, to samo można poznać o zwierzęciu, które się dobrze zna. Czasami najistotniejsza część naszego zmartwienia pojawia się nad ranem, gdy pilnie obserwujemy, co też Adelcia ma nam do powiedzenia. Jeśli ma, to znaczy, że nie jest źle; gorzej, gdy milczy.


559.

    Początkowo myślałem o tym, czyby nie napisać czego o Szaniawskim, a konkretnie na temat jego sztuk teatralnych, które obecnie zaczytuję. Zmieniłem zdanie (chociaż jeszcze o sztukach Szaniawskiego napiszę) pod wpływem dwóch okoliczności. Pierwsza, to istotnie pewien fragmencik z "Żeglarza", a druga to zdjęcie, które tutaj publikuję: dziadek trzymający mnie za rękę (w dłoni drugiej ręki ma prawdopodobnie papierosa) na niewidocznym mostku podczas spaceru. Staw przemysłowy, bezrybny, po lewej stronie. Tak jakbym widział siebie i dziadka na tym zdjęciu wczoraj, niesamowite uczucie. Wracamy ze spaceru. Za chwilę dojdziemy do ciężkiej staliwnej bramy - może być otwarta - i znajdziemy się na wąskiej ścieżce, będącej jak gdyby miedzą pomiędzy sporej wielkości stawem (tym razem zarybionym) a murami cukrowni. Pisząc mury mam na myśli po części rozwalony, stary mur ceglany i znajdujący się za nim, nieco powyżej, płot zbudowany z elementów betonowych. Proszę sobie wyobrazić, to trudne, wiem, że leżę sobie na łóżku, przymykam oczy i dosłownie widzę siebie z dziadkiem przekraczających ową bramę; nad nami po lewej stronie piętrzy się gmach przemysłowego zakładu, unoszą się jakieś lekkie, niegroźne na szczęście dymy, a może jest to skroplona para wodna, dziadek w pewnej chwili przystaje - w owym czasie miał kłopoty z chodzeniem, spoglądamy w stronę stojącej, pomarszczonej drobną falą wody, mijamy się z kimś idącym z przeciwka, dziadek zamienia z nim (mężczyzna) kilka słów, idziemy dalej, gdzie w pewnym miejscu ścieżyna łagodnie skręca w lewo, stąd widać już nasz dom, mój dom dzieciństwa, mój pałac, królestwo bez granic. W miejscu, gdzie kończy się staw, dobiega kresu wąska ścieżka, zaś po lewej stronie maluje się nasz, tak starannie pielęgnowany ogród z sadem. Dochodzimy do furty i wtedy dziadek dochodzi do swoich uli albo przysiada na ławeczce, patrząc jak pszczoły powracają z podróży z nektarem.

    Otwieram oczy i automatycznie wpadam na pomysł napisania opowiadania, które, wbrew pozorom, nie będzie zawierało wątku spaceru z dziadkiem.


[25.10.2021, T.]


24 października 2021

ZACZYNAMY OD BACHA (3) FRANCISZEK SCHUBERT

 

    Tym razem będzie muzycznie i mam nadzieję, że muzyka zostanie zagrana na wysokim C.

    Muszę przyznać, że jakkolwiek od lat fascynuje mnie muzyka klasyczna, to w przypadku Franciszka Schuberta zwróciłem szczególną uwagę na jego kompozycje podróżując po Europie i słuchając Go na radiowym kanale France Musique. Muzyka Schuberta stała się odtąd wierną towarzyszką podróży, ale też czasów, gdy odpoczywałem w kraju po peregrynacjach związanych z moją pracą zawodową. Na początek przedstawiam w kawiarence utwór, który, jak sądzę, zna bardzo wielu słuchaczy niekoniecznie przepadających za klasyką.


"Ave Maria"D. 839 wykonanie: Barbara Bonney



    Kolejnym utworem, z którym zaprzyjaźniłem się do końca życia jest "Melodia węgierska" grana w studiu "France Musique" przez Davida Freya, a prawda jest też taka, że mógłbym go słuchać w nieskończoność. Muzyczny ten temat umieszczam w kawiarence nie po raz pierwszy, a to z racji tego chociażby, że rzeczona "Melodia węgierska" Schuberta zdaje mi się być jedną z najbardziej optymistycznych i dodających wiary w to, że muzyka, czy nawet szerzej - sztuka i literatura potrafią być pomocne w obecnych czasach, jak je nazywam - czasach wielkiej smuty. Ten utwór grany z taką radością i starannością zarazem, każe mi wykasować z pamięci ową prymitywną mowę jaką wygłosił prezydent na zakończenie XVIII Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina - niechże ludzie, którzy pasjami słuchają disco polo nie zabierają niepotrzebnego głosu w materiach, które są poza zasięgiem ich intelektu.


Franciszek Schubert : "Mélodie hongroise" D. 817,  - wykonawca: David Fray



    Następną kompozycją, (a będzie nią "Impromptu" z opusu 90 numer 3 Schuberta), która zajdzie do kawiarenki, a uczyni to po raz pierwszy, zagrana jest w prześwietny sposób przez Krystiana Zimermana. Zawsze podziwiałem tego pianistę za to, że z wielkim szacunkiem odnosił się do partytur Szopena, Bacha czy Beethovena, i to samo uczynił w przypadku utworu Schuberta. Jest w tej interpretacji naszego wielkiego pianisty jakaś szczególna dostojność, biegłość techniczna, a zarazem daleki jest pan Krystian od tak zwanego, że posłużę się kolokwializmem, "gwiazdorzenia". Warto posłuchać, chociaż jest to zapewne nieco trudniejszy w odbiorze utwór, lecz z drugiej strony trzeba przyznać, że w Schubercie jest wiele z Szopena



Krystian Zimerman gra  "Impromptu" Op. 90 No. 3 in G - Dur  Schuberta




    Na zakończenie ósma, niedokończona symfonia Franciszka Schuberta prezentowana w kawiarence przez berlińskich filharmoników pod dyrekcją Leonarda Bernsteina. To dzieło naprawdę wspaniałe, choć niedokończone, będące połączeniem klasycystycznej formy symfonii obecnej w twórczości m. in. Beethovena i Mozarta z tematem z półki romantycznej, a mające też znaczący wpływ na wielkie, pompatyczne dzieła Mahlera. Na uwagę zasługuje wielce ciekawy, melodyjny i wielokroć przetwarzany, dominujący, kluczowy motyw muzyczny w tym utworze, a sposób jego przetworzenia i ścieżki powrotu do głównego, zaznaczonego na samym początku utworu jest klasycznie doskonały, a przez to reprezentatywny dla gatunku muzycznego, jakim jest symfonia.

Jeśli ktoś ma ochotę na poświęcenie części swojego wolnego czasu na odsłuchanie tego arcydzieła - zapraszam. 



               Franciszek Schubert "Symfonia 8, niedokończona" " D 759,                       wykonanie - Berliner Philharmoniker  pod dyrekcją Leonarda Bernsteina




[24.10.2021, T.)

23 października 2021

POEZJA (6) SIERGIEJ JESIENIN - SPOWIEDŹ CHULIGANA

   

 Jeden z najpiękniejszych wierszy sławnego rosyjskiego poety wywodzącego się ze wsi... tu... obszerny fragment "Spowiedzi chuligana" w tłumaczeniu nie byle kogo, bo Brunona Jasieńskiego

    I rzeczywiście jest to spowiedź zaczynająca się od jakże sugestywnych słów, że "nie każdemu dane jest jabłkiem spadać na cudze kolana". I Jesienin nie był tym jabłkiem, nie miał lekko w swoim nazbyt krótkim życiu, ale dzięki wytrwałej pracy i niezaprzeczalnemu talentowi stał się obok Majakowskiego i Błoka najsławniejszym poetą, wyrosłym na polach i miedzach, pod strzechami wiejskich chałup. Jest w poecie niezwykła radość z tego powodu, że potrafił się wybić na ponadprzeciętność i teraz może oświecać "dusz bezsilną jesień" tych, którzy go jeszcze pamiętają, i rodziców, którzy zgarbieni przez lata, ryją jeszcze w ziemi jak kret i nie rozumieją, że ich syn jest "w Rosji największym poetą".

    Poeta z rozrzewnieniem wspomina krainę swego dzieciństwa, wieś, gdzie żyją jego ojciec i matka, co pojęcia nie maja o wierszach swego syna. Ten z kolei jest przekonany, że jego rodzice przyszliby zadźgać widłami każdego, kto nakrzyczałby na niego.

    W sumie to z poety jest właśnie taki krzykacz dzisiaj chodzący w lakierkach, gdy uprzednio jako dziecko "bosymi nogami kałuże jesienne wycierał".

    Bycie sławnym poetą nie zmieniło Jesienina na tyle, aby miał zapomnieć o "krowie z szyldu rzeźnika", o klaczy, której i dzisiaj gotów by "nieść każdej klaczy ogon, jak weselnej sukni tren". Obecny poeta z ukontentowanie wspomina woń gnoju i miłe mu są "zbrudzone mordy świńskie". Tak, jeśli jest to spowiedź, to wypowiedzianym przez poetę grzechem jest chyba tylko to, że opuścił swoją prymitywną, wiejską ojczyznę, choć na swoje usprawiedliwienie ma to, że nigdy jej do końca nie zdradził i wciąż choruje wspomnieniami dzieciństwa.

    Piękny to wiersz, do bólu szczery i do bólu radosny, z epitetami i metaforami pochwyconymi jak tylko można pojmać lassem wartkiego rumaka.

 Spowiedź chuligana

Nie każdemu dane jest jabłkiem

Spadać na cudze kolana. 


Oto jest największa na świecie spowiedź –

Spowiedź chuligana.


Ja umyślnie się nigdy nie czeszę

I głowę noszę w wietrze rozchwianą jak świeca.

Waszych dusz bezsilną jesień

Przyjemnie mi w ciemnościach wam oświecać.

Przyjemnie mi, kiedy przekleństwa kamień

Dosięga mnie jak grad i chce mnie zwalić z nóg.

Ja tylko mocniej ściskam znów rękami

Rozkołysanych włosów moich stóg.


Jak dobrze wtedy wspominać tak ukradkiem

Zarosły staw i olchy skrzyp pod deszczem,

Że gdzieś w dalekiej wsi są ojciec mój i matka,

Co gwiżdżą na najlepsze moje wiersze.

Dla których drogim był jak ciało i jak łan,

Jak wietrzyk, co od pól wiosennych rankiem mży,

Oni by przyszli zadźgać was widłami

Za każdy wasz rzucony we mnie krzyk.


Biedni, biedni wieśniacy!

Już was lata zgarbiły żałośniej,

Zawsze jeszcze ryjecie się w ziemi jak kret.

O, gdybyście zrozumieli,

Że syn wasz jest w Rosji

Największym poetą!

Małoście to o życie jego kiedyś nadrżeli,

Gdy bosymi nogami kałuże jesienne wycierał?

A dziś on chodzi w cylindrze

I w wydłużonych lakierach.


Ale mieszka w nim wiejski krzykacz,

Co przyczaił się tylko i czeka.

Każdej krowie z szyldu rzeźnika

On kłania się jeszcze z daleka.

I spotkawszy dorożkarza na placu,

Wspominając woń gnoju od pól i dren,

Gotów ogon nieść każdej klaczy,

Jak weselnej sukni tren.


Kocham ojczyznę.

Ja bardzo kocham ojczyznę!

Choć w niej tęsknoty jak wierzbowa rdza,

Miłe mi są zbrudzone mordy świńskie

I w ciszy nocnej dźwięczne chóry żab.

Jam czule chory wspomnieniem dzieciństwa,


Kwietniowych zmierzchów śni mi się woń i kurz.

Jakby się pragnął pogrzać w kucki z bliska,

Przycupnął klon nasz u ogniska zórz.

O, ilem jajek na nim w gniazdach wronich,

Wdrapując się po sękach, niegdyś kradł!

Czy po dawnemu mocna kora z jego pnia? (...)


[23.10.2021, T.]




22 października 2021

SZTUKA I LITERATURA - WOKÓŁ LUDZI BEZDOMNYCH (1)

 



    Gdybyśmy zestawili te dwa dzieła, próbując porównać ich znaczenie dla tej części ludzkości, która zafascynowana jest sztuką, bezsprzecznie Afrodyta z Melos, zwana częściej Venus z Milo robi na publiczności większe wrażenie, aniżeli "Biedny rybak" lub "Ubogi rybak"– obraz olejny francuskiego malarza symbolisty Pierre’a Puvisa de Chavannes’a.

    Te dwa dzieła sztuki ogląda w paryskim Luwrze doktor Tomasz Judym, główny bohater powieści "Ludzie bezdomni Stefana Żeromskiego.

    "Wenus z Milo" to symbol piękna, miłości, harmonii i szczęścia, a w powieści ta okaleczona czasem, chociaż niezmiennie urodziwa postać starożytnej, greckiej kobiety uosabia piękno świata, dostępne na przełomie XIX i XX wieku głównie ludziom bogatym, natomiast "Biedny rybak" symbolizuje ludzkie cierpienie, nędzę i krzywdę społeczną. 

    W tej biedzie wychował się przyszły lekarz nędzarzy: parobków z Cisów i górników Zagłębia Dąbrowskiego. Owszem, jako człowiek wykształcony Tomasz Judym miał aspiracje stania się jednym z zamożnych lekarzy Warszawy, lecz chcąc spłacić dług środowisku, w którym wyrósł dokonał wyboru - będzie leczył biedaków.

    Niestety, nie spełnią się marzenia Joanny Podborskiej, bliskiej Tomaszowi kobiecie, emancypantce, zakochanej w doktorze, która jednak nie zwiąże się z Judymem na stałe, gdyż ten pragnie samemu naprawiać świat.



    Kiedyś w liceum kwestie społeczne ukazane w tej świetnej powieści Żeromskiego, powieści realistycznej, modernistycznej, będącej pod wpływem impresjonizmu, ekspresjonizmu i naturalizmu były przedmiotem zażartych niejednokrotnie dyskusji, a decyzja Judyma o "odepchnięciu" miłości kobiety, która tak bardzo podziwiała młodego doktora nie była przyjmowana z entuzjazmem. A w ogóle, czy dobrze zrobił Tomasz Judym przedkładając dzieło Pierre’a Puvisa de Chavannes’a nad Wenus z Milo... może o tym i o owym kolejnym razem.

[22.10.2021, T.]




20 października 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 22. POCHWAŁY

 


 ROZDZIAŁ 22. POCHWAŁY

(w którym szacowni przyjaciele wymieniają pomiędzy sobą pochwały odnoszące się do swoich działań będących rzeczywiście powodem do dumy)




    Do późnej nocy, która rychło zamieniła się w sobotni przedporanek panowie: inżynier Bek, mecenas Szydełko, radca Krach i właściciel kawiarenki, pan Adam, czas z jak największym pożytkiem przepędzali przy uroczym jarzębiaczku, wspomaganym kolumbijską kawą, a wcześniej przy sutej kolacji, którą Kawiarennik sam przyrządził; a była to kaczka a'la zając, w piwie ciemnym z warzywami podana, w gęstym sosie własnym o pomstę do nieba proszącym przez dietetyków, z brokułami, ziemniaczkami opiekanymi na sposób francuski, z przepysznym polskim, kremowym, śmietankowym chrzanem, w posmaku orzechowym, także z sałatą lodową i pomidorami, plus do tego lekkie, białe, półwytrawne, przyzwoicie schłodzone wino ze wzgórz Sancerre… czyż mam ci ciągnąć dalej…?

- A gdzież doktor Koteńko? - ktoś zapyta.

    Owszem i pan doktor na pogodną wieczerzę przybył z przyjacioły swoje, korzystając z nadzwyczajnej dyspensy osobistej małżonki, pani Zofii. Jednakowoż około północy pana doktora wywołano, najpierw telefonicznie, podjechano doń prosząc, aby wybawił ze zdrowotnych tarapatów jakąś kobiecinę z wioski, która stanowczo od szpitalnej porady wolała pana doktora zobaczyć i podzielić się z nim swymi bólami. Rad nie rad, pan doktor kuferek swój zabrał, z którym nie rozstawał się prawie nigdy i na ratunek z fachową odsieczą pospieszył, na pocieszenie miłego towarzystwa pozostawiając zapewnienie, że po wizycie odwiezionym będzie wprost do kawiarenki, aby wieczerzy zaznanej dokończyć.

    Między innymi z tego powodu czterech panów w kawiarence zostało, cierpliwie powrotu pana doktora czekając i karmiąc się przez ten czas uparcie naprzód w głęboką noc płynący rozmową dłuższą niż zwykle, lecz jak zwykle pożyteczną.

    Znajdujemy się w toku prowadzonej przez przyjaciół rozmowy w chwili, gdy mecenas Szydełko rozpowiadał, jako to w stowarzyszeniu prawniczym działając, udało mu się trzy z czterech egzekucji wyrzucających ludzi na kamienny bruk ulicy podciąć swawolne skrzydła, wykazując przy tym potężne naruszenie prawa przez podawcze strony; w czwartej ze spraw, jedyne, co zdołał, to odwleczenie sądowego nakazu o trzy miesiące.

- Niezłą wykonałeś pracę, przyjacielu - pochwalił mecenasa inżynier Bek - oby tak dalej.

- Ja tylko porządnie swoje zadanie starałem się wykonać - przyznał skromnie pan mecenas. - Daleko większą zasługę ponoszą ci nasi wolontariusze, którzy wokół każdej sprawy chodzą jak natrętne muchy, zbierają materiały i podsuwają mi przed oczy gotowe dokumenty jak to porządni tubylcy czynią, pachnącą pieczeń przed nos zgłodniałego podróżnika podsuwając.

- Nie mniej jednak - wtrącił Adam - to pana rzetelna praca kończy pozytywnie dzieło.

- Tak, tak - dołączył się do pochwał radca Krach - zwłaszcza, że finansowych profitów z tych wygranych procesów pan nie masz, przyjacielu.

- Cóż, panie radco, taka u nas zasada panuje w stowarzyszeniu: nieść pomoc przede wszystkim tym, co znikąd pomocy nie zaznali, a chwała ze zwycięskiego postępowania i tak się w powietrzu rozniesie miłym zapachem. Wie pan doskonale, że w naszej profesji liczy się bardzo każdy odniesiony sukces, który gdy w porę spostrzeżony przyczynia się ewidentnie do pozyskania, która materialnie byt nasz, mecenasów poprawi.

- To prawda - westchnął pan radca.

- A ja słyszałem, przyjacielu - odezwał się ponownie inżynier Bek - że i panu los pomyślność zgotował.

    Radca Krach do wypowiedzi wywołany, nie bez satysfakcji przytaknął, poprosiwszy przyjaciół o wypicie w tej intencji kieliszka mocnej jarzębiny, co też bez zbędnych ceregieli, a nawet z przyjemnością uczyniono.

- To prawda, inżynierze. Po pierwsze spółkę z obcym kapitałem wyswobodziłem z oków podstępnego prawa, przez co zaoszczędziłem jej ponoszenia zbędnych kosztów i w konsekwencji umocniłem się finansowo, mniemam, że sprawiedliwie; po drugie umocowałem na rynku okoliczną grupę producencką jabłek i owoców miękkich (jakże dostojna nazwa - owoce miękkie). W tej sprawie jakichś szczególnych profitów się nie spodziewam, jednakowoż moja małżonka tego roku nie będzie narzekała na brak surowca do przetworów, a i pan Adam skorzysta na tym, bo i dla kawiarenki wystarczy.

- Spodziewałem się tego po panu - wyrzekł z uśmiechem Adam - gdyż pan radca zawsze o kawiarence pamięta. Powróćmy jednak do pana, mecenasie: czy sprawa tych trzech spółdzielni otworzonych przez bezrobotnych dobiegła szczęśliwego finału?

- Jak najbardziej, panowie. Poproszono mnie o pomoc, więc pomogłem. Dodam, że przy jednej wespół z panem radcą pracowaliśmy wytrwale.

- O więcej szczegółów proszę, mecenasie - domagał się inżynier.

- No cóż, panowie, zaistniała możliwość tworzenia wspomnianych spółdzielni przy znacznym wsparciu finansowym z zewnątrz, także unijnym, tedy o pomoc w napisaniu projektów mnie poproszono, nie będę ukrywał, że po miłej znajomości. Dwóm sam dałem radę, lecz przy tym trzecim, pana radcę z kolei o pomoc poprosiłem uzumpełnił swą wypowiedź pan mecenas Szydełko

- Jakaż tam w tym moja zasługa! - żachnął się radca Krach.

- Skromność pana radcy zawsze cnotą pozostanie do naśladowania - mecenas dziarsko pana Kracha klepnął po ramieniu - jak by tam nie było, już od tygodnia na nasz lokalny rynek pracy weszły trzy nowe podmioty gospodarcze: pierwszy zajmował się będzie praniem odzieży, prasowaniem, łataniem i szyciem, ot nie nazbyt feministyczne to przedsięwzięcie, lecz potrzebne bardzo; drugi zajmie się szeroko rozumianą zielenią miejską, przez co rozumiem porządkowanie skwerów i parków, dbanie o płuca naszej miejscowości; wreszcie trzecia firma, przy której powstaniu dołożył swoją pięść pan radca, to przedsiębiorstwo budowlane, które spróbuje na trudnym naszym rynku funkcjonować z sukcesem dla siebie i z pożytkiem dla społeczności.

- Bardzo miło to słyszeć - pochwalił zrealizowane projekty Kawiarennik i nie omieszkał polać w kieliszki jarzębiaku.

    Wtedy odezwał się pan radca.

- Panie Adamie, doradztwo doradztwem, ale to przecież pańska osobistą zasługą jest zatrudnienie tej młodej pary, która jak nic, zwróciłaby się po zasiłek, bo miejsc pracy u nas tyle ile wody na pustyni.

- Owszem, zatrudniłem, ale głównie dzięki temu, że to sami panowie napędzają klientów do kawiarenki.

Radca Krach roześmiał się serdecznie.

- Czyżby? A może to dzięki naszemu pismu, naszym pozostałym przyjaciołom, ale też dzięki pana udatnym pomysłom, jak ten z prelekcją o sztuce pana profesora, po której do dnia dzisiejszego Gauguiny na ścianach wiszą..

- Niechże i tak będzie - wyrzekł Adam i przyjaciele skubnęli po kieliszku jarzębiakowej wódeczki, czym błogie w trzewiach swoich poczynili ukontentowanie.

    W dalszym ciągu rozmowy panowie wciąż bez zazdrości wymieniali pomiędzy sobą pochwały, a zadaniem chwalonego było ową pochwałę ze skromnością pomniejszać.

    Później konwersacja potoczyła się wokół Naszego Głosu, pisma, które wciąż na popularności zyskiwało, tudzież o planowanej od dawna wspólnej do Ciżemek wyprawy, gdzie łąka, woda i lasek w sam raz na letnie upały. Pan Adam napomknął jeszcze o rozważanym wespół z panem profesorem plenerze, co spotkało się z inżyniera Beka, bogatego nie tylko w kulinarne, lecz również w artystyczne talenty aprobatą, a pan radca Krach w tajemniczy sposób zapowiedział swoje najnowsze plany, których wprawdzie jeszcze dziś nie zdradzi, lecz z pewnością powiadomi o nich koleżeństwo o nich, gdy tylko nabiorą prawnej i realnej mocy.

    Byliby towarzysze pana Kracha na żywca jego język z gardła wyrwali, aby wyszeptał kilka dalszych słów o projekcie, lecz tymczasem w zacienionej, kawiarenkowej sali pojawił się we własnej postaci na wpół zdyszany doktor Koteńko, który wbrew naturze swojej dobiegł do stolika, pochwycił oczekujący go kieliszeczek jarzębiaku, odważnie uniósł go i skorzystał jednym haustem z jego zawartości, powstrzymując się od popitki.

- Trafiłem, panowie, trafiłem z diagnozą! - wykrzyknął, budząc w przyjaciołach odruch konsternacji.

- A teraz, bardzo was proszę, przyjaciele, pozwólcie mi zagrać - uprosił władczo podochocony pan doktor - To będzie scherzo Chopina - dodał i podał też numer, lecz żaden z przyjaciół od degustacji jarzębiaku nie miał prawa numeru żartu zapamiętać, gdyż umysł ich po kilku kieliszkach począł krążyć w barwnej, a kojącej zmysły krainie wyobraźni.


[20.10.2021, T.]