Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 listopada 2024

TAK WŁAŚNIE (2)


2.

- Niech pan wstanie, zamykają już – usłyszał nad sobą głos dobrze mu znajomy, specyficzny, chrypliwy, choć tak jakby dawno nie słyszany.

Powoli otwierał oczy, prostował nogi i ręce, czując nagły chłód w plecach pomimo tego, że kiedy obejrzał się za siebie, w dalszym ciągu czuł ciepło dobywające się z kaflowego pieca. Teraz rozejrzał się szerzej obejmując rozległym spojrzeniem całą powierzchnię lokau, w którym się znajdował i przekonał się, że niewielu gości pozostało w karczmie, a dwaj kelnerzy sprzątali już, poczynając od opuszczonych przez ludzi stolików. Przeciągnął się na krześle po raz kolejny, potem wstał i jeszcze raz rozprostowała zastygłe od siedzenia kości, co przypominało szwedzką gimnastykę.

- Zasiedziałem się, co – stwierdził po chwili patrząc w oczy staremu człowiekowi, który go obudził, a był nim ostatni w miasteczku dorożkarz, który od niepamiętnych lat dowoził ludzi z miasta do stacji kolejowej dwukonną, ośmioosobową wagonetką.

- Za dziesięć minut mam kurs na późnowieczorny pociąg. Jest wolne miejsce, wysadzę pana, to po drodze – poinformował Karskiego stary człowiek, podtrzymując tego pierwszego za ramię.

Adam zgodził się i po uregulowaniu należności za posiłek, wódkę, ptysia i lemoniadę wyszedł z dorożkarzem z karczmy. Ulica, choć główna w miasteczku, była ciemna i tylko wątłe światło latarni nieznacznie rozświetlało jezdnię, chodniki i drobne, stare, raczej zapuszczone kamieniczki. Udali się na przystanek pod kościołem. Adam czuł w nogach alkohol i przenikliwe zimno rozpościerające się po całym ciele, zimno które powodowało, że starał się iść szybciej, co z kolei kolidowało z jego fizycznymi możliwościami sprawnego poruszania się.

Dorożkarz Wiciak był rzeczywiście ostatnim przewoźnikiem mieszkańców miasteczka na stację i z powrotem. Jeszcze kilka lat temu funkcjonowały w miasteczku trzy wagonetki. Dwie zostały zastąpione najpierw osobowymi nyskami, a później czerwoniakami – autobusami jeżdżącymi na dwóch trasach łączących centrum miasteczka z kolejową stacją odległą o 5 kilometrów od centrum miasteczka. Bardziej pojemne autobusy woziły też pracowników z miasteczka do niedalekiej cukrowni oraz dzieci z pobliskich wiosek i z cukrowniczej osady do szkół. Wiciak oczywiście liczył się z tym, że prędzej czy później będzie musiał zamknąć swój transportowy interes, lecz dotąd powstrzymywała go osiągnięta przez lata popularność u miłośników konnego transportu, którzy woleli dostawać się na stację wolniej, aby móc zakosztować przejazdu starą bryczką ciągnioną przez dwa świetnie utrzymane, silne, zimnokrwiste, belgijskie konie o dereszowatej maści, aniżeli podróżować po nowemu.

Dorożkarz Wiciak mieszkał zaledwie dwie przecznice dalej od kamienicy Kornackiego, dzisiejszej Karskiego, na odludnym przedmieściu, w miejscu gdzie zaczynała się wieś. Faktycznie było to dwuhektarowe gospodarstwo rolne składające się z łąki oraz pola przeznaczonego było pod uprawę mieszanki zbożowej, w tym owsa, który był najważniejszy w karmieniu dwóch dereszowatych rumaków, dzięki którym stary Wiciak i jego żona mogli egzystować. W pobliżu szerokiego strumyka, który był granicą posiadłości Wiciaków znajdowała się nieckowata dolinka należąca chyba do samego Boga, bo nie posiadała właściciela. Ta dolinka była bardzo urodzajna i rodziła minimum dwa pokaźne pokosy trawy, którą później wykorzystywał gospodarz do podkarmiania koni - rzecz jasna łącznie z mieszanką zbożową.

Wiciakowa trudniła się też krawiectwem i była z tego powodu bardzo popularna w miasteczku, gdyż ceniono jej pracę, sumienność i punktualność. Nawet obecnie, gdy przekroczyła sześćdziesiątkę i aby realizować zamówienia na sukienki, spodnie i garnitury nie mogła się obyć bez okularów miała liczne zamówienia, choć z biegiem czasu wyznaczała późniejsze terminu odbioru sukienek czy spodni, słowem, trzeba było przychodzić ze zleceniem ze sporym wyprzedzeniem.

Żona dorożkarza trzymała też w obórce zwykle parę świń, które zabijano dwa razy do roku - na Boże Narodzenie i Wielkanoc, po czym kupowała młode świnki, podpasała je i tak co roku kwitł ten jej wieprzowy biznes. Aby porządnie wyhodować zwierzęta nie wystarczał ten płachetek obsianej zbożem ziemi i Wiciakowa musiała kupować od rolników paszę dla świń, głównie ziemniaki, ale i wysłodki suche i mokre. Radziła sobie z tym świetnie, bo rolnicy zawsze mieli coś do uszycia albo do przeróbek, więc w ramach tak zwanej umowy barterowej przywożono jej pod sam dom niezbędne pożywienie dla świń. Wiciak z kolei w okresie kampanii cukrowniczej, choć kolidowało to nieco z pracą przewoźnika, najmował się do przewozu buraków do cukrowni, a stamtąd wysłodków w drodze powrotnej.

Oczywiście nie robił tego przy pomocy wagonetki – miał zwykły chłopski wóz i zaprzęgał go do swoich potężnie umięśnionych ulubieńców, wzbudzając przy okazji niemałe zainteresowanie wśród rolników, gdyż, prawdę powiedziawszy nikt w okolicy nie miał tak świetnych koni jak Wiciak. Miał nawet kupców na te konie, ale nie były one, jak mówił dorożkarz, na sprzedaż. Będą wiodły spokojne życie na końskiej emeryturze, zatrzyma je do samej śmierci ich albo jego.

Starał się wykonywać buraczane kursy, gdy nie miał w planie przejazdu na dworzec kolejowy. Kilkukrotnie prosił znajomego dorożkarza, tego, który zrezygnował już z prowadzenia działalności transportowej, aby pojechał swoją wagonetką za niego. Tamten zgodził się, nawet z radością, bo przypomniał sobie przy okazji dobre, stare czasy, kiedy to wraz z Wiciakiem i nieżyjącym już Radomskim kursowali na dworzec i z powrotem jak cyganie.

Tego późnego wieczoru w wagonetce pomieściła się cała pięcioosobowa rodzina, która przyjechała do miasteczka w odwiedziny z bardzo daleka. Dwoje małych dzieci było zachwyconych tym, że pojadą konno i chociaż noc stawała się coraz to ciemniejsza, więc widoki z pojazdu ciągnionego przez konia nie należały do atrakcyjnych, a mimo to czuć było ich podniecenie, które w przyszłości, narrator ma taką nadzieję, przerodzi się w solidną pamięć o wydarzeniu, które pewnie się już nie powtórzy.

Wiciak z usadowionym na koźle Karskim prawie że nie rozmawiali po drodze. Ten drugi wdzięczny był za podwózkę, zwłaszcza że czuł się skacowany i słaby. Dorożkarz czuł niejaką satysfakcję z tego, że zabierając Adama, może okazać mu coś w rodzaju współczucia czy też wyciągniętej ręki wsparcia dla człowieka, który zrobił tak wiele dla ciężko chorego Kornackiego i wytrwał w swej pomocy dla konającego aż do końca.

Wreszcie dojechali do domu, który był już własnością Karskiego. Wiciak wstrzymał konie, Adam zeskoczył na ziemię i na pożegnanie wymienili parę słów o tym, że muszą się kiedyś i to niedługo spotkać.


[30.11.2024, Toruń]

KARTKA Z KALENDARZA - 30.11.2024

 

Kartka z kalendarza na dzień 30 listopada 2024 roku

Sobota

Imieniny dzisiaj obchodzą: Andrzej, Fryderyk oraz Justyna, Konstancjusz, Kutbert, Maura, Tadea, Zbysława, Zozym

Przysłowia na dziś:

Gdy święty Andrzej ze śniegiem przybieży sto dni śnieg w polu leży ”

Kiedy na Andrzeja poleje, cały rok nie w porę rolę moczy, suszy.”

Na świętego Andrzeja dziewkom z wróżby nadzieja.”

Na świętego Andrzeja trza kożucha dobrodzieja.”

Święty Andrzej wróży szczęście i szybkie zamęście”

Śnieg na Andrzeja dla zboża zła nadzieja.”

Jeżeli na świętego Andrzeja wiatr i mgła, to od Bożego Narodzenia

będzie sroga zima.”

Gdy w Andrzeja deszcz lub słota, w grudniu drogi bez błota”

Słońce

Świt: 06:39

Wsch. Sł.: 07:19

Zenit: 11:24

Zach. Sł.: 15:30

Zmierzch: 16:09


Cytat dnia:

Pamięć jest głupstwem jak każda idea. Człowieka można tylko pamiętać poprzez innych ludzi.” - Marek Hłasko


30 listopada 1874 roku na Wyspie Księcia Edwarda urodziła się Lucy Maud Montgomery - kanadyjska pisarka. [zm. 24 kwietnia 1942 roku w Toronto]


Poniżej fragment rozdziału szóstego drugiej części powieści „Ania z Zielonego wzgórza”, pod tytułem „Mateusz rzecznikiem bufiastych rękawów”.

[...]

 — Wesołych świąt, Marylo! Wesołych świąt, Mateuszu! Czyż to nie cudne Boże Narodzenie? Cieszę się tak bardzo, że śnieg spadł! Nie lubię zielonej Gwiazdki! Bo wszakże zwykle nie ma zielonej... tylko brudna, szara i brunatna. Jakże mogli ludzie nazwać ją zieloną? Ależ... ależ... Mateuszu, czy to dla mnie? O, Mateuszu!

Mateusz niezręcznie rozwijał z papieru sukienkę, błagającym wzrokiem spoglądając na Marylę, która, niby to zajęta nalewaniem wody do imbryka, kącikami oczu z ukosa śledziła za Anią.

Ania wzięła sukienkę i przypatrywała jej się w uroczystem milczeniu. Ach, jakaż śliczna! Najmilszy brązowy kolor, miękki materiał o jedwabnym połysku! Spódniczka o delikatnych zakładkach i falbankach, staniczek pracowicie wymarszczony z koronkowym kołnierzykiem u szyi. A rękawy! Te były koroną dzieła! Długie obcisłe mankiety, ponad niemi zaś dwie wspaniałe bufy, rozdzielone po środku wąziutkimi zakładeczkami i kokardami z brązowej jedwabnej wstążki.

 — To gwiazdka dla ciebie, Aniu — rzekł Mateusz nieśmiało. — Ależ, Aniu... czy ci się nie podoba?... Cóż to!... cóż to!...

Bo oczy Ani nagle napełniły się łzami.

 — Czy mi się podoba? O, Mateuszu!

Ania złożyła sukienkę na krześle i splotła ręce.

 — Mateuszu, wszakże jest zachwycająca! O, nigdy nie potrafię dostatecznie wam podziękować? Patrzcie tylko na te rękawy! — Ach, wydaje mi się, że to sen uroczy!

 — Dobrze, dobrze, ale teraz zabierzmy się do śniadania — przerwała Maryla. — Muszę dodać, Aniu, iż nie uważam wcale, aby ta sukienka była istotnie potrzebna. Lecz wobec tego, że Mateusz ci ją podarował, szanujże ją. Tutaj oto jest wstążka, którą pani Linde ofiarowuje ci do warkoczy. Jest brązowego koloru, odpowiednia do sukienki. A teraz chodź i siadaj do stołu.

 — Nie wiem, czy będę mogła jeść śniadanie — rzekła uszczęśliwiona Ania. — W tak niezwykłej chwili śniadanie wydaje się rzeczą zbyt prozaiczną. Wolę nasycić wzrok mój tą sukienką. Cieszę się tak bardzo, że bufiaste rękawy są jeszcze modne. Czułam, że nie potrafiłabym przeżyć tego, gdyby wyszły z mody, zanim doczekałabym się sukni z takiemi rękawami. Nie umiałabym zupełnie być zadowolona. Pani Linde postąpiła bardzo ładnie, ofiarowując mi tę wstążkę. Jestem pewna, że stanę się w końcu dobrem dziewczęciem! Bywają chwile, że z przykrością myślę o tym, iż nie jestem wzorowa, ale ciągle postanawiam zostać nią w przyszłości. Jak to nieraz trudno jest dotrzymać postanowień, bo zdarza się, że nawiedzają nas nieprzezwyciężone pokusy. Postaram się, bezwarunkowo postaram zmienić się na lepszą!

W chwili gdy prozaiczne śniadanie dobiegało końca, na kładce, poniżej ośnieżonego pagórka, ukazała się drobna figurka Diany w czerwonym płaszczyku. Ania wybiegła naprzeciw niej.

 — Wesołej gwiazdki, Diano! Ach, jakież cudne Boże Narodzenie! Pokażę ci coś wspaniałego! Mateusz ofiarował mi prześliczną sukienkę z takimi rękawami! Nie umiałabym nawet wyobrazić sobie piękniejszej!



[30.11.2024, Toruń]

SŁOWA JAKIE DRZEWIEJ BYWAŁY 1723 - 1763 ZBAWCZYNA - ZBOCZYĆ SIĘ Z KIMŚ.

 

1723. Zbawczyna - zbawczyni

1724. Zbawicielów - zbawicielski, tyczący się zbawiciela

1725. Zbawić, zbawiać kogoś czegoś - pozbawić (życia)

1726. Zbawienny - zbawiony

1727. Zbawitelny - zbawienny, zbawczy

1728. Zbestwiałość, zbestwiłość - rozbestwienie, cielesność, jurność

1729. Zbezbożnić - zrobić bezbożnym

1730. Zbezeczcić - zbezcześcić

1731. Zbezpiecznieć - nabrać serca, pewności siebie

1732. Zbezpieczyć, zbezpieczać - zabezpieczyć, ubezpieczyć

1733. Zbić, zbijać komuś coś z głowy - wybić komuś coś z głowy

1734. Zbić, zbijać - wybić, pozabijać

1734. Zbić, zbijać - trudnić się rozbojem, rozbijać

1735. Zbić, zbijać w moździerzu - utłuc

1736. Zbiedz nagle - zejść, zdybać go gdzie, na czymś

1737. Zbieg - zbieżenie się, zbieganie się

1738. Zbiegać - bieganiem zmęczyć, spędzić

1739. Zbiegać - przewertować np. całą Biblię; rozbiegać się

1740. Zbiegały, zbieżały - ten, który się zbiegał, zmordowany biegiem

1741. Zbieglec, zbiegun - zbieg, uciekinier

1742. Zbier - zbir, łapacz

1743. Zbieranka - zgłoska

1744. Zbierca - zbieracz

1745. Zbierostwo - zbirostwo

1746. Zbierowód - ocean

1747. Zbijalnia - miejsce, gdzie zabijają

1748. Zbik, zdeb - żbik, kot leśny

1749. Zbiór - zebranie, treść, kwintesencja wiary chrześcijańskiej

1750. Zbiór - kupa, gromada

1751. Zbiór - klasa, kategoria, stan

1752. Zbiór / zbiórka - związek, stadło, pobranie się

1753. Zbiór - węzły małżeńskie (rozerwać zbiórkę córki z oblubieńcem)

1754. Zbitować - rozdzielić

1755. Zblachować, zblakować - zblaknąć, spłowieć

1756. Zblesieć - zgłupieć, postradać rozum

1757. Zbluć, zbluwać - pluć, zrzygać się

1758. Zbłagać - zmiękczyć błaganiem, ubłagać

1759. Zbłaźnić - zbałamucić

1760. Zbło - źdźbło

1761. Zbłogosławić - pobłogosławić

1762. Zboczny, zbaczający - uboczny, postronny

1763. Zboczyć się z kimś - przyłączyć się do niego spotkawszy go



[30.11.2024, Toruń]

FILOZOFOWIE I ICH POGLĄDY - SOKRATES (2)

 

Sokrates


    Arystoteles mówi, że Sokrates miał dwie żony: jedną była Ksantypa, która urodziła mu syna Lamproklesa, drugą Myrto, córka Arystydesa Sprawiedliwego, którą poślubił bez posagu i z którą miał dwóch synów, Sofroniska i Meneksenosa. Myrto miała być pierwszą żoną. Ale istnieje też tradycja (którą przyjmują Satyros i Hieronim z Rodos), że Sokrates miał dwie żony równocześnie. A przyczyna tego miała być taka, że w Atenach, zdziesiątkowanych przez wojny, ażeby powiększyć liczbę ludności ustanowiono prawo, iż każdy obywatel może oprócz żony prawowitej, legalnej, obywatelki ateńskiej, mieć dzieci jeszcze z drugą. Zgodnie z tym prawem miał postąpić Sokrates.

    Nie dotykały go szyderstwa, był wyższy ponad nie. Szczycił się skromnością swojego trybu życia i nie przyjmował od nikogo zapłaty. Mawiał, że głód jest najlepszym kucharzem, że człowiek nie potrzebuje wyszukanych napojów, by ukoić pragnienie, i że on, mając najmniejsze potrzeby, jest najbliższy bogom.

    Potwierdzenie tych cech jego charakteru można znaleźć nawet u poetów komicznych, którzy chcąc go ośmieszyć bezwiednie go chwalą.

    Oto jak go charakteryzuje Arystofanes **:

O człowieku, ożywiony szlachetną żądzą, zdobycia mądrości,

jakże będziesz szczęśliwy u Ateńczyków i w Grecji;

jako że masz dobrą pamięć, usposobienie myśliciela;

jesteś wytrzymały na trudy, nie męczysz się ani stojąc, ani chodząc,

dobrze znosisz zimno, nigdy ci nie spieszno do śniadania,

unikasz opilstwa, obżarstwa i wszelkich innych nieroztropności.

    Ameipsjas**** zaś wprowadza go na scenę w starym, zniszczonym płaszczu, i taki nam przedstawia dialog:

A. Witaj, Sokratesie, w małym gronie znakomity,

Ale do niczego na wielkim zgromadzeniu.

Oto jesteś wśród nas, mocarzu.

Ale jakby ci zdobyć przyzwoity płaszcz?

B. Słuszna to nagana pod adresem krawców — partaczy.

A. Co za człowiek! Nigdy, nawet kiedy jest głodny,

nie zdobędzie się na przymilne słowo.

    O jego dumie i sile charakteru świadczą również następujące słowa Arystofanesa:

Wyniośle kroczysz po ulicach, wodząc dokoła oczyma, nieobuty jesteś i wiele znosisz niedostatków, a patrzysz na nas z góry.

    Czasem jednak, w szczególnie uroczystych okazjach, Sokrates ubierał się porządnie, a nawet strojnie. Takim na przykład widzimy go w platońskiej Uczcie, kiedy idzie do Agatona.

    Miał równy talent do zachęcania, jak i do odradzania.

  • Z Teajtetem*** na przykład tak potrafił rozmawiać na temat wiedzy, że młodzieniec wyszedł z tej rozmowy — jak mówi Platon — pełen entuzjazmu.

  • A znowu spotkawszy Eutyfrona*, który już miał własnemu ojcu wytoczyć proces o zabicie cudzoziemca, tak z nim rozmawiał na temat pobożności, że skłonił go do poniechania oskarżenia.

  • Lyzis***** pod wpływem jego nauki, wzywającej do życia cnotliwego, stał się człowiekiem wysoce moralnym. Siła przekonywająca jego argumentów polegała na tym, że czerpał je z doświadczenia.

  • Ksenofont opowiada, że kiedy syn Sokratesa Lampriskos był niegrzeczny dla matki, ojciec przemówił do niego tak, że chłopiec zawstydził się swego zachowania.

  • Dowiadujemy się też od Ksenofonta, że Glaukona, brata Platona, skłonił do porzucenia myśli o karierze politycznej, tłumacząc mu, że nie ma dostatecznego po temu doświadczenia.

  • Natomiast Charmidesowi doradzał zajęcie się polityką, ponieważ uważał go za odpowiednio przygotowanego.

  • Mawiał nieraz: Jak dziwną jest rzeczą, że ludzie zawsze umieją odpowiedzieć na pytanie, ile posiadają owiec, nie umieją natomiast podać liczby swoich przyjaciół ani ich wymienić - tak nisko widać ich cenią.

  • Widząc, jak Euklides****** z zapałem kształci się w sztuce erystycznej, zauważył: „Będziesz umiał może, Euklidesie, radzić sobie z sofistami, ale nie z ludźmi". Uważał bowiem subtelności retoryczne za całkowicie bezużyteczne — co potwierdza też Platon w Eutydemie.

  • Kiedy Charmides chciał mu ofiarować niewolników, z których mógłby mieć dochód, nie przyjął. Niektóre źródła podają, że wzgardził nawet urodą Alkibiadesa.

  • W Uczcie Ksenofonta czytamy, że jako najmilsze z dóbr wychwalał wolny czas.

  • Twierdził, że jedynym dobrem jest wiedza, a jedynym złem niewiedza, że bogactwo i szlachetne urodzenie nie przynoszą chwały, ale — przeciwnie — tylko zło.

  • Kiedy ktoś mu powiedział, że matka Antystenesa jest Traczynką, odparł: „A ty czy sądziłeś, że człowiek tak szlachetny mógł się urodzić z obojga rodziców ateńskich?"

  • Za jego namową Kriton******* wykupił z niewoli Fedona, który, pojmany na wojnie, używany był jako niewolnik do najniższych posług


* Eutyfron – prosto mylący – postać z dialogu Sokratesa z głęboko religijnym współobywatelem.

** Arystofanes - (ok. 446–385 p.n.e.) – grecki komediopisarz.

*** Teajtet  - ok. 410 p. n. e., zm. 368 p. n. e. – starogrecki matematyk, uczeń Platona.

**** Ameipsias – grecki przedstawiciel komedii staroattyckiej

***** Lyzis – sofista grecki

****** Eukleides, ur. ok. 365 p.n.e., zm. ok. 270 p.n.e. – grecki matematyk

******* postać z dalszej części dialogu Platona, kontynuacji dzieła „Obrona Sokratesa”


[30.11.2024, Toruń]

29 listopada 2024

POEZJA (73 – 74) SONETY - Z CHAŁUPY I, Z CHAŁUPY XXXVII

 

JAN KASPROWICZ - Z chałupy - I


Chaty rzędem na piaszczystych wzgórkach;

Za chatami krępy sad wiśniowy;

Wierzby siwe poschylały głowy

Przy stodołach, przy niskich obórkach.


Płot się wali; piołun na podwórkach;

Tu rżą konie, ryczą chude krowy,

Tam się zwija dziewek wieniec zdrowy

W kraśnych chustkach, w koralowych sznurkach.


Szare chaty! nędzne chłopskie chaty!

Jak się z wami zrosło moje życie,

Jak wy, proste, jak wy, bez rozkoszy...


Dziś wy dla mnie wspomnień skarb bogaty,

Ale wspomnień, co łzawią obficie -

Hej! czy przyjdzie czas, co łzy te spłoszy?!…


JAN KASPROWICZ - Z chałupy - XXXVII


Mieli syna, dali go do szkoły;

Syn się uczy, aż się serce śmieje;

Z roku na rok wzrastają nadzieje,

Z nimi rosną i dziury stodoły.


To nic... wreszcie synalek Jemioły

Edukacji wsze przeszedł koleje;

Dzisiaj grzebie umarłe i pieje,

Pasie żywe - barany i woły.


Ojciec poszedł już dawno na wieki,

Nie doczekał się nawet dziekana:

Na trud, lata nie pomogą leki.


A matula w opałach od rana:

Drobi kluski przed księdza koguty,

Klepie pacierz i - czyści mu buty...



[29.11.2024, Toruń]