… I
DZIELĘ SIĘ
Wyjątkowo
podzielę się jedną z nowel Boccaccia* w całości, a mianowicie
niezwykle piękną i wzruszającą – „Sokołem”, przez tegoż
właśnie niezrównanego mistrza słowa pisanego skomponowana.
Podobno każda nowele powinna mieć swego „sokoła”.
*
Giovanni Boccaccio - (ur. 1313 w Certaldo, zm. 21 grudnia 1375 tamże)
– pisarz włoski, znany zwłaszcza ze swego dzieła Dekameron.
Twórca nowożytnej nowelistyki
Opowieść
dziewiąta. Sokół
Federigo
degli Alberighi miłuje bez wzajemności; po stracie całego mienia
pozostaje mu jedynie sokół, którego, nic innego nie mając,
poświęca na potrawę dla umiłowanej białogłowy, gdy ta doń w
gościnę przybywa. Uznawszy o tym dama zmienia postępowanie,
wychodzi za niego za mąż i bogatym człowiekiem go czyni.
Gdy
Filomena skończyła opowieść swoją, królowa, widząc, że krom
Dionea, który miał osobny przywilej, ona tylko nie opowiadała
jeszcze, z wesołą twarzą w te słowa zaczęła:
— Na
mnie tedy kolej przychodzi i dlatego też chcę wywiązać się z
mojego obowiązku powieścią, która wiele z poprzednią ma
podobieństwa. Dowiecie się z niej nie tylko o tym, jaką władzę
wdzięki wasze nad szlachetnymi sercami sprawują, ale takoż
nauczycie się nagrody stosownej z własnej woli udzielać, nie
czekając na los, który dary swoje nieraz w dziwaczny i
niesprawiedliwy sposób rozdziela.
Wiedzcie
tedy, że niedawnymi czasy w mieście naszym Coppo di Borghese
Domenichi u wszystkich osobną czcią się cieszył, a może jeszcze
się cieszy, więcej dla cnót i szlachetnych obyczajów niźli dla
starożytności rodu swego. Ów zacny człek, niezaćmionej pamięci
godzien, do lat sędziwych przyszedłszy lubił opowiadać sąsiadom
i znajomym swoim o dawnych czasach i zdarzeniach. Umiał zaś mówić
tak udatnie, językiem ozdobnym, i wspomnień miał tyle, że pod tym
względem nikt z nim w paragon wchodzić nie mógł.
„Wśród
innych pięknych gadek powracał do opowieści o młodym szlachcicu,
zwanym Federigo degli Alberighi, synu imć Filipa, który niegdyś
żył we Florencji. Według jego słów, Federigo swoją rycerską
biegłością i polerownymi obyczajami przed wszystkimi młodzieńcami
we Florencji wziął przodek. Zakochał się on w pewnej szlachetnej
damie, imieniem Monna Giovanna, uchodzącej podówczas za
najpiękniejszą może we Florencji białogłowę. Dla pozyskania jej
względów na turniejach na najzuchwalsze hazardy się ważył,
wyprawiał wspaniałe uczty i podarunki czynił mnogie, na stan
majątku swego wcale nie bacząc.
Aliści
dama, równie uczciwa, jak piękna, nie dbała ani o niego, ani o to,
co na jej cześć urządzał. Federigo siła pieniędzy ponad możność
swą zmarnotrawiwszy, a nic nie zyskawszy, jak to łatwo się dzieje,
popadł wkrótce w taką biedę, że z całej majętności nic mu nie
pozostało krom małej posiadłości, z której nędzny profit
czerpał, i jednego wspaniałego sokoła. Miłość jego przez tę
biedę wcale się nie zmniejszyła, owszem, gorętszą jeszcze się
stała; a ponieważ nie mógł w mieście już dłużej żyć tak
okazale, jak by był tego pragnął, przeniósł się do owej
posiadłości i tam, niczyjej pomocy nie prosząc, zajmował się
polowaniem z sokołem i cierpliwie ubóstwo swoje znosił. Pod ten
czas właśnie zdarzyło się, że małżonek Monny Giovanny ciężko
zachorował. Czując się bliskim śmierci, spisał testament, mocą
którego podrastającego synaczka swego zrobił dziedzicem wszystkich
wielkich swoich bogactw; na przypadek bezpotomnej śmierci syna,
Monna Giovanna, jako umiłowana żona, wszystko dziedziczyć miała.
Po czym zmarł.
Po
jego śmierci wdowa, jak to u naszych niewiast jest w obyczaju, udała
się pospołu z synkiem na całe lato do jednej z posiadłości
swoich, położonej blisko siedziby Federiga. Zdarzyło się, że
synek jej, który niezmiernie ptaki i psy lubił, wnet z Federigiem
się zaprzyjaźnił. Widując często jego sokoła, tak niezmiernie
sobie w nim upodobał, że jedynie żądzą posiadania go pałał;
nie śmiał jednak Fedeliga o niego prosić, wiedząc, jaką wartość
doń przywiązuje. Po pewnym czasie chłopiec zachorował. Monna
Giovanna, kochająca z całej duszy swego jedynaka, niewymownie
chorobą jego się strapiła; po całych dniach nie odstępowała go,
dodawała mu otuchy i prosiła ustawicznie, ażeby jej powiedział,
czy czego przypadkiem nie pragnie, bowiem w tym razie uczyniłaby
wszystko, aby go tylko ukontentować. Wielekroć już go o to pytała.
Wreszcie pewnego dnia chłopiec odrzekł:
— Matko,
jeżeli zdołasz uzyskać dla mnie sokoła od Federiga, to wierzę,
że wnet przyjdę do zdrowia.
Dama,
usłyszawszy tę prośbę, przez długi czas rozważała w milczeniu,
co ma uczynić. Wiedziała dobrze, że Federigo, miłując ją od
dawna, nigdy jednego łaskawszego spojrzenia od niej nie otrzymał.
Rzekła więc do siebie. »Jakże mogłabym się ośmielić posłać
po tego sokoła do Federiga lub udać się do niego sama? Zresztą,
jak słyszę, nigdy szlachetniejszy od tego sokoła ptak myśliwemu
nie służył. Nadto, jak powiadają, sokół ów środek utrzymania
dla swego pana stanowi. Nie mam, wierę, sumienia odejmować
szlachcicowi ostatniej jego radości«.
Tak
rozważając, jakkolwiek pewna otrzymania natychmiast sokoła,
skoroby tylko o niego poprosiła, nie wiedząc, co rzec, nie
odpowiedziała nic synowi.
W
końcu jednak miłość dziecka zwyciężyła wszystkie jej skrupuły.
Monna Giovanna postanowiła, mimo wszystko, udać się sama do
Federiga, aby o sokoła go poprosić.
Rzekła
więc do chorego:
— Pociesz
się, mój syneczku, i staraj się do zdrowia powrócić, a ja ci
przyrzekam, że pójdę jutro zaraz z rana i będziesz miał tego
sokoła.
Dziecię
tak się tymi słowami uradowało, że tegoż jeszcze dnia znaczną
ulgę poczuło. Na drugi dzień rano udała się Monna Giovanna w
towarzystwie drugiej damy do małego domku Federiga i zapytała o
niego. Ponieważ nie był to czas łowów na ptaki, więc szlachcic
znajdował się w ogrodzie, zajęty jakąś robotą. Federigo,
uwiadomiony, kto o niego pyta u bramy, zadziwił się w najwyższym
stopniu i z radością wybiegł naprzeciwko niej. Ona zasię widząc,
że się zbliża, uprzejmie ukłon mu oddawszy, powstała z kobiecym
wdziękiem i zwróciła się do niego:
— Dzień
dobry, Federigo! Przychodzę tutaj, ażeby wynagrodzić cię za
wszystko, coś z mojej winy wycierpiał. Miłowałeś mnie bowiem
goręcej, aniżeli dla dobra twego należało. Nagroda na tym się
zasadza, że chcę, abyś mnie wraz z tą damą dziś po
przyjacielsku obiadem ugościł.
— Madonno
— odparł na to Federigo z pokorą — nie wiem, o jakich
przykrościach, których wy kiedykolwiek przyczyną być mieliście,
mówicie. Tyle wiem jeno, że dobra niemało od was wziąłem, i
jeżeli cokolwiek wart kiedy byłem, to jedynie przymiotom waszym i
miłości dla was to zawdzięczam. Dzisiejsze łaskawe odwiedziny
wasze milsze mi są od wszystkich straconych dostatków. Przybyliście
wszak w gościnę do nędzarza.
Tak
mówiąc oprowadzał ją bojaźliwie po domku i ogrodzie. Nie mając
jednak nikogo pod ręką, kto by mógł damy zabawiać, rzekł:
—
Ponieważ nikogo
innego tu nie ma, tedy niechaj ta poczciwa kobieta, żona człowieka
obrabiającego moje pole, towarzystwa wam dotrzyma, dopokąd ja
obiadu nie przysposobię.
To
rzekłszy odszedł. Dotychczas, jakkolwiek wielkim był jego
niedostatek, nie zauważył, ilu najniezbędniejszych rzeczy
rozrzutność go pozbawiła. Teraz jednak, gdy przyszło zacnie
ugościć tę damę, dla miłości której niegdyś niezliczonych
spraszał biesiadników, spostrzegł po raz pierwszy nędzę swoją.
Srodze strapiony, ze ściśniętym sercem biegał po domu jak szalony
i przeklinał los swój, nie mogąc znaleźć pieniędzy ani jakiej
rzeczy, którą by w zastaw dać można było. Tymczasem zbliżyła
się obiadowa godzina. Federigo, mimo gorącej chęci ugoszczenia
damy, nie mógł nic w domu znaleźć, prosić zasię nikogo nie
chciał, nawet pracującego u niego wieśniaka. Naraz wpadł mu w
oczy dzielny sokół jego, siedzący w jadalnej komnacie na drążku;
Federigo schwycił go, a widząc, że ptak jest tłusty, uznał to
szlachetne stworzenie za potrawę godną damy. Nie namyślając się
tedy długo, ukręcił mu łeb i rozkazał służebnej dziewczynie
czym prędzej oskubać go, przyrządzić, na rożen nasadzić i
troskliwie upiec. Po czym zasłał stół śnieżystym obrusem, który
mu się jeszcze zachował, i poszedł z wesołym obliczem zaprosić
damę do obiadu, na jaki go stać. Dama z towarzyszką swoją
przeszły z ogrodu do jadalni i obsługiwane starannie przez
Federiga, zjadły wraz z nim dzielnego sokoła, nie wiedząc nawet,
jaka to potrawa. Po wstaniu od stołu i po uprzejmej pogawędce,
dama, sądząc, że nadeszła pora wyznać Federigowi, po co
właściwie tu przybyła, zwróciła się doń uprzejmie i tak
rzekła:
—
Federigo, jeżeli
masz w pamięci dawny stan swój i moją surowość obyczajów, którą
zapewne za nieczułość i okrucieństwo poczytywałeś, to nie
wątpię, że osłupiejesz na zuchwałą prośbę, z którą tu
dzisiaj przybywam. Gdybyś miał jednak kiedykolwiek dzieci i mógł
pojąć miłość, jaką się dla nich żywi, to pewna jestem, że
chociaż w części dzisiejszy krok mój byś usprawiedliwił. Ty nie
masz jednakoż dzieci, ja zasię jedynaka posiadam, a nie mogąc praw
macierzyńskiej miłości w sercu mym przewalczyć, wbrew chęci
mojej, wbrew przyzwoitości i rozsądkowi, widzę się obecnie
zmuszoną prosić cię o podarowanie mi rzeczy, która ci jest droga
wielce. Tym przedmiotem jest twój sokół, który nie bez racji tak
znaczną wartość dla ciebie posiada. Przeciwny los tylko tę radość
i pociechę ci ostawił. A jednak prosić cię oń muszę, syn mój
bowiem tak niezmierną żądzą posiadania go zapłonął, iż drżę,
ażeby choroba, której uległ, nie pogorszyła się lub śmiertelnego
obrotu nie przybrała w wypadku, jeśli dziecię pożądanego przez
siebie przedmiotu nie otrzyma. Zaklinam cię więc nie na miłość,
którą dla mnie żywisz, ta cię bowiem do niczego względem mnie
nie obliguje, ale na wielkoduszność, którą nad wszystkimi ludźmi
górujesz, chciej mi podarować tego sokoła, a ja pamiętać zawsze
będę, żeś dzięki temu darowi syna mi zachował, i wiecznej
wdzięczności dla ciebie czuć nie przestanę.
Federigo,
usłyszawszy żądanie damy i wiedząc, że mu zadosyćuczynić nie
może, bo sokoła na potrawę dla niej już użył, począł w
obecności jej gorzko płakać i ni słowa na odpowiedź znaleźć
nie mógł. Na ten widok dama sądziła z początku, że łzy te
wyciska mu bolesna myśl rozłączenia się z dzielnym sokołem i już
powiedzieć chciała, że woli podarunku raczej nie otrzymać,
wstrzymała się jednak i oczekiwała na odpowiedź Federiga, który,
zapanowawszy wreszcie nad łzami swymi, tak się odezwał:
—
Madonno, od kiedy
się Bogu podobało, abym serce moje ku wam obrócił, niejedną
miałem sposobność doświadczenia niełaski losu i nieraz się nań
żaliłem; wszystko to jednak było rzeczą krotochwilną w
porównaniu z krzywdą, którą mi obecnie los wyrządził. Jakże
bowiem zdołam z dolą moją kiedykolwiek się pogodzić, jeżeli
pomyślę, że właśnie w tej chwili, gdyście wy, tak obojętni
niegdyś dla bogactw moich, zubożały mój dom odwiedzili, ja nie
byłem w możności małego, a tak pożądanego podarunku wam
ofiarować! Dlaczego zasię tego uczynić nie mogę, zaraz się
dowiecie. Skorom usłyszał, że chcecie w łaskawości swojej obiad
u mnie spożyć, zważywszy na dostojny ród wasz i przymioty,
pomyślałem, że powinienem ugościć was najdroższą potrawą, na
jaką mnie stać, różną od tych, jakimi innych ludzi częstować
się zwykło. Spojrzawszy na mego sokoła i zważywszy jego zalety,
uznałem go za godną dla was potrawę. Kazałem go więc upiec i
podać wam w przekonaniu, że tym sposobem najlepszy z niego użytek
uczynię. Teraz jednakoż, gdy widzę, że żywego sokoła mieć
byście pragnęli, boleść moja, stąd płynąca, iż waszego
rozkazu spełnić nie mogę, jest tak silna, że nie wiem, zali się
kiedykolwiek w życiu uspokoję.
Rzekłszy
te słowa, pokazał jej na dowód pióra, szpony i dziób zabitego
sokoła.
Dama
na ten widok jęła naprzód ganić rycerza za to, że w celu
ugoszczenia jej zabił tak szlachetnego sokoła, potem jednak
podziwem się przejęła, zważywszy wielkość jego duszy, której
sroga nędza nie zdołała dotąd osłabić ani złamać. Zbywszy się
jednak wszelkiej nadziei posiadania sokoła, niespokojna o zdrowie
syna, pożegnała Federiga ze smutkiem i wróciła z towarzyszką
swoją do domu.
Syn
Monny Giovanny (nie wiedzieć, czy wskutek strapienia z powodu
nieotrzymania sokoła, czy też dlatego że choroba takie już
przyrodzenie miała, że tylko śmiercią skończyć się mogła) w
kilka dni potem rozstał się z tym światem. Matka po tej stracie
długie dni we łzach i smutku trawiła. Ponieważ jednak młoda była
jeszcze, a krom tego wielce bogata, tedy jej bracia naglili ją, aby
wybór męża uczyniła. Monna Giovanna, mimo że najchętniej wdową
byłaby została, uległa ich przedstawieniom i wspomniawszy na
wspaniałomyślność i szczodrość Federiga, której dowód
niedawno złożył w zdarzeniu z sokołem, odpowiedziała swoim
braciom w te słowa:
—
Najmilej by mi
było, gdybyście mi pozwolili zostać przy wdowiej zasłonie, gdy
jednak koniecznie pragniecie, bym w powtórne związki wstąpiła, to
wyjdę tylko za Federiga dagli Alberighi.
Na
te słowa bracia drwić sobie z niej zaczęli mówiąc:
— Co
mówisz, głupia? Jakże możesz chcieć wyjść za człowieka, który
nic nie posiada?
— Wiem
dobrze, panowie bracia, że prawdę powiadacie, wolę jednak męża
bez majątku aniżeli majątek bez męża.
Bracia,
upewniwszy się o niezachwianym jej postanowieniu, a przy tym
przekonawszy się, że Federigo, mimo swego ubóstwa, jest wielce
czcigodnym człowiekiem, oddali mu Giovannę wraz z całą jej
fortuną. On zaś, pozyskawszy szlachetną i tak przez siebie
umiłowaną białogłowę, a nadto wielki majątek, pełen radości
lepiej odtąd gospodarząc, doszedł do kresu lat swoich”.
[19.07.2024,
Toruń]