CHMURKA I WICHEREK

KAWIARENKA

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

25 lipca 2024

PROFESOR TUTKA (19) PROFESOR TUTKA O KOZACH W PACANOWIE

 

Do stolika w kawiarni, przy którym siedział już Profesor Tutka z kilkoma panami, podszedł rejent, prowadząc z sobą człowieka bardzo młodego, niemal chłopca, po czym przedstawił go znajomym: «pozwolą panowie, mój siostrzeniec». Gdy ktoś spytał chłopca, gdzie stale mieszka, odpowiedział, że w Pacanowie. A gdy zapytujący mruknął: «a... w Pacanowie...», młodzieniec, jak by urażony, zaczął mówić:

Jak powiem, że mieszkam w Pacanowie, każdemu przychodzi na myśl miasto, w którym kują kozy. Należy raz już skończyć z tym głupstwem, z tym idiotycznym twierdzeniem! Kto widział kiedy podkutą kozę?

No, zapewne, mało kto widział — powiedział jeden z panów — ale... mało kto był w Pacanowie.

Proszę państwa — mówił zaperzony młodzieniec — ta bzdura powstała stąd, iż przed laty rzeczywiście mieszkała w Pacanowie rodzina kowali, nosząca nazwisko Koza. Byli to bardzo pracowici ludzie i już o świcie słyszało się, że kuli. Mieszkańcy miasta mówili wówczas: «pora wstawać — Kozy kują!»

Zapewne... mogło być i tak—powiedział Profesor Tutka — ale...

Profesor Tutka zamyślił się nad czymś i dopiero po chwili zaczął mówić:

Napisałem niegdyś książkę, w której starałem się prostować rozpowszechnione mniemanie o różnych stworzeniach. Dowodziłem na przykład, że osioł niesłusznie posądzony jest o tępotę umysłową: nie jest to wprawdzie inteligencja błyskotliwa, .olśniewająca, ale osioł to nie kretyn; dałem wiele przykładów świadczących, jak to sympatyczne stworzenie radzi sobie rozsądnie w trudnych sytuacjach życiowych. Broniłem również hieny; cóż, że — kanalia... ale nie gorsza od kanalii innych; kobietę chciwą, która potrafi wynieść coś z pokoju świeżo zmarłego, nazywają hieną; jest to kobieta gorsza od hieny, bo tamto zwierzę, mieszkanka pustyni, nie mogło otrzymać należytego wychowania i zasad moralnych, jakie otrzymała w domu i w szkole kobieta. Poza tym, jeżeli to zwierzę znajdzie gdzieś na pustyni zmarłego Araba, to tylko ogryzie go należycie, ale znalezionych przy nim pieniędzy i zegarka nawet nie dotknie. Tak, proszę panów, dużo o zwierzętach jest opinii mylnych — mówił dalej Profesor Tutka.

Na przykład weźmy słynne «końskie zdrowie». Właśnie rzadko na które stworzenie czyha tyle chorób, co na konia: cały szereg dolegliwości, które trzeba nazwać «chorobami zawodowymi», jak «odparzenie», «spleczenie», «zaciąg», «podbicie», nie będę wyliczał wszystkiego, gdyż nie ma w tym towarzystwie rolnika, dorożkarza lub kawalerzysty, który by te wszystkie nazwy rozumiał, wspomnę tylko jeszcze o «kolce» i «ochwacie», które to choroby krążą groźnie a nieustannie nad koniem. Zwróciłem również w swej pracy uwagę, żeby nikt nie liczył na to, że «koń się uśmieje». Bo otoczony ogólną sympatią i poważaniem koń nie posiada żadnej lotności umysłu, a więc nie jest zdolny do zrozumienia dowcipu. Cała lotność poszła mu w nogi. I chociaż czytaliśmy miłe powiastki o mądrości tego zwierzęcia, niestety, trzeba ze smutkiem stwierdzić prawdę, że to głowa często piękna, ale — tępa. Kiedy mowa o koniu, przejdźmy teraz do konika polnego: ma opinię, że jest lekkomyślny; jest lekki, elegancki i — skacze. Skacze, bo inaczej nie może: choćby chciał iść powoli i poważnie za pogrzebem mrówki — to nie może: musi skoczyć. Skoczy i powagę diabli biorą. I tak, proszę panów — mówił Profesor Tutka — wymieniając w swej pracy różne zwierzęta, gady, ptaki i owady, idąc krok za krokiem, rehabilitowałem świnię, podwyższałem żółwia, obniżałem orła, kwestionowałem rzekomy nadmiar namiętności u karalucha, aż zbliżyłem się do ostatniego rozdziału mej książki, w którym dowodziłem, że łabędź przed śmiercią nie śpiewa. Pracę moją pochwalono nawet w gazetach, a chociaż zadałem sobie wiele trudu, pisano, że czyta się ją lekko. Jako młody wówczas autor łudziłem się, że ludzie poprzeczytaniu mojej książki zapamiętają, co tam było napisane, i sprostują swe mylne mniemania o tych licznych bestiach. Gdzie tam! To samo na każdym kroku słyszałem, co i przed napisaniem mej książki. Byłem tym tak rozgoryczony, że postanowiłem więcej nie pisywać. Ale co najciekawsze, panowie: gdy spojrzałem na rozdział mojej pracy, dowodzący niezbicie, że łabędź przed śmiercią nie śpiewa, i zamknąłem książkę z gestem wyrażającym rezygnację powiedziałem ze smutkiem: «to był mój łabędzi śpiew».

Profesor Tutka zamyślił się, potem ocknął z zadumy i powiedział:

Proszę panów — dlaczego o tym mówię? Otóż chcę powiedzieć człowiekowi młodemu, rodem z Pacanowa, że nic nie pomoże... Gdy coś przylgnie do bestii, człowieka czy jakiegoś miasta, nie pomogą żadne wyjaśnienia. A więc, drogi chłopcze, niech pan wierzy człowiekowi doświadczonemu: dopóki istnieć będzie sławny Pacanów, będą tam kuli kozy. Powiem więcej: nie będzie Pacanowa — jeszcze tam będą kuli kozy.



[25.07.2024, Toruń]

23 lipca 2024

OPOWIEŚCI NIEPRAWDZIWE - INACZEJ (5)

 

INACZEJ V

Było już grubo po dziesiątej, kiedy obudził się po raz wtóry, gdyż oczekując na przebudzenie dziewczyny, popadł w taką senność, że powrócił do swojego pokoju, zaległ na łóżku i zasnął. Przebudziło go skrzypienie otwieranego, jak się domyślił, okna w pokoju, w którym przebywała dziewczyna.

- Zapewne – pomyślał – promienie słoneczne pod ostrym kątem wkradły się do jej pokoju, możliwie że połaskotały jej przymrużone powieki i w końcu przykazały, aby wstała.

Ileż to spała? Dwanaście godzin. Nie dziwił się temu, bo sam czasami potrafił zasypiać na tak długo zwłaszcza wiosną i latem. Sądził też, że takiemu długiemu snu sprzyja pobyt w nowym miejscu. Sam doświadczył tego uczucia, kiedy zdarzyło mu się w przeszłości nocować w hotelu albo na początku studiów w akademiku. Prawdopodobnie dziewczyna nie opuszczała pokoju; byłby usłyszał, gdyby poruszała się po kuchni, podczas snu był wrażliwy na nawet najmniej donośne dźwięki, więc owo skrzypnięcie otwieranego okna z całą pewnością dotarło do jego uszu automatycznie. Poderwał się zatem, przypominając sobie, że miał zrobić śniadanie. Zerknął na zegarek z kukułką wiszący na ścianie jego sypialni naprzeciwko drzwi do przedpokoju. Upewnił się więc co do godziny i opuścił pomieszczenie, przeszedł pod pokój dziewczyny, delikatnie zapukał i odczekawszy chwilę, aż usłyszał „tak?” - a więc potrafi mówić – pomyślał, ucieszył się i lekko uchylił drzwi, nie wchodząc jednak do środka.

- Jak ci się spało? - zapytał.

Czekał czas jakiś na odpowiedź i kątem oka widział stojącą przy oknie dziewczynę ubraną w szlafrok zakrywający jej łydki. Delikatnie zwróciła głowę w jego stronę, bez lęku, acz nieśmiało, próbując nie patrzeć mu w oczy w momencie kiedy otworzył szerzej drzwi. Nie doczekawszy się odpowiedzi oznajmił, że zrobi śniadanie i zapytał, czy wypije kawy z mlekiem, a może samego mleka.

- Jest świeże, z porannego udoju – dodał, upodobniając się do wiejskiej gospodyni zachęcającej do wypicia mleka z dopiero co wydojonej krowy.

- Dziękuję. Zjem i wypiję wszystko, co pan zrobi – usłyszał nagle radując się, że w końcu dziewczyna zrozumiała, że nie warto milczeć. Nie przewidział tej odmiany, a jego radość wypływała też stąd, że wreszcie będzie miał kogoś z kim może porozmawiać.

- W łazience możesz się umyć, tylko że czeka tam na ciebie miednica z wodą i mydło. To taka prowizorka, ale niczego innego nie będzie… za parę minut doleję ciepłej, zaczekasz?

Dziewczyna skinęła głową i ponownie jęła spoglądać przez okno. On tymczasem dołożył parę szczap do paleniska, ale musiał wywołać płomień szmatką nasączoną naftą. Nastąpił nagły wybuch i paląca się energicznie szmatka objęła łaskawym płomieniem drewienka. Pomyślał, że za chwilę zrobi jajecznicę na maśle i z przyjemnością stwierdził, że woda w garnku pozostawiona na kuchennym blacie była jeszcze delikatnie ciepła, więc aby ją bardziej podgrzać zdjął trzy fajerki i ustawił garnek na żywym ogniu.

Wrócił do dziewczyny, pchnął niedomknięte drzwi.

- W pomieszczeniu obok łazienki jest toaleta i możesz z niej korzystać. Tam też nie ma rewelacji, ale szambo jest niewypełnione… a kiedy się obmyjesz, nie przelewaj wody do toalety, ja ją przelewam do wiadra, a potem wynoszę…

Przerwał, gdyż uznał, że mówi zbyt wiele, co prawdopodobnie stało się bezpośrednią reakcją na odzyskanie możliwości rozmowy z kimkolwiek. Dotąd rozmawiał z samym sobą, lecz nigdy na głos.

Upłynęło trochę czasu zanim przeszedł z garnkiem cieplejszej już wody do łazienki. Wlał ją do miski wcześniej opróżnionej z chłodnej wody, przyszykował mydło, świeży ręcznik i znów dotarł do drzwi dziewczyny. Zapukał.

- Gotowe, możesz się umyć. Nie będę wchodził. Robię jajecznicę.

Rzeczywiście zaczął robić jajecznicę. Skrajał kawałek kiełbasy, pociął szczypiorek, wyjął z plastykowego pojemnika jajka, ale odczekał parę minut zanim przegotuje się mleko i woda w czajniczku zacznie wrzeć. Czajnik był zaledwie litrowy, nie potrzebował większego, choć teraz zalał go w trzech czwartych pojemności. Miał w słoiczku trochę kawy z wymiany barterowej jednej z mieszkanek wsi, której przyniósł złowionego pięknego szczupaka. Wsypał po pełnej łyżeczce kawy do dwóch szklanek, następnie zalał je wrzątkiem, a potem dopełnił mlekiem. Dopiero wtedy przygotował jajecznicę. Zapewne zapach czy to kawy czy jajecznicy, dotarł do nozdrzy dziewczyny i pojawiła się za chwilę w kuchni, przysiadła na jednym z krzesełek.

- Dziękuję panu – powtórzyła uprzednie podziękowanie. - Proszę mnie nie pytać o szczegóły… sama powiem gdy… .

- W porządku, rozumiem cię.

- Czy pozwoli mi pan zamieszkać tutaj przez parę dni? - zapytała.

[…]



[23.07.2024, Toruń]

TEATR [4] ANTONI CZECHOW - JUBILEUSZ - JERZY ANTCZAK

 


Tadeusz Fijewski - Kuźma Chiryn

Jubileusz” to jednoaktowa Antona Czechowa, wystawiona po raz pierwszy w dniu 24 kwietnia 1891 roku


Jubileusz” to miniatura z życia prowincjonalnego banku, który właśnie obchodzi swój jubileusz. Z tej okazji Zarząd ma uhonorować prezesa, pana Szypuczina, okolicznościową laudacją oraz prezentem. Zapobiegliwy Szypuczin na wszelki wypadek napisał tekst i zakupił podarunek samodzielnie. Następnie prezes ma wygłosić pełen liczb referat o teraźniejszości i przyszłości banku, zaś niezbędne wyliczenia przygotowuje dla niego pan Chiryn - człowiek niechlujny i porywczy. W pracy przeszkadza mu nie tylko szef, ale także dwie kobiety - gadatliwa żona Szypuczina, Tatiana, oraz natrętna pani Mierczutkina, która koniecznie chce załatwić sprawę zaległej wypłaty dla swojego męża, choć bank nie ma z nią nic wspólnego.

Wątek „natrętnej pani” został uprzednio wykorzystany przez Czechowa w opowiadaniu „Bezbronna istota”.

Świetna rola zwłaszcza Tadeusza Fijewskiego.


miejsce premiery - Teatr Telewizji

data premiery - 15 marca 1971

przekład - Artur Sandauer

reżyseria - Jerzy Antczak

realizacja TV - Joanna Wiśniewska

Obsada:

Jadwiga Barańska - Tatiana

Tadeusz Fijewski - Kuźma Chiryn

Mieczysław Pawlikowski - Andriej Szypuczin

Wanda Łuczycka - Mierczutkina

Tadeusz Cygler - członek Zarządu Banku



[23.07.2024, Toruń]

FILMY (48) RYSZARD BUGAJSKI - ZAJĘCIA DYDAKTYCZNE

 


Anna Nehrebecka - Teresa Adamska


Rok produkcji: 1980

Film jest opowieścią o małżeństwie przeżywającym kryzys moralny i uczuciowy. Marek jest asystentem na wydziale historycznym Uniwersytetu Warszawskiego, Teresa jest lekarzem anestezjologiem w klinice Akademii Medycznej. Mają dwoje dzieci: 7-letnią córeczkę i 3-letniego synka. Pewnego dnia opuszcza ich gosposia i powstaje poważny problem, kto zajmie się domem. Teresa nie może rzucić pracy, tym bardziej że ma propozycję korzystnego wyjazdu na stypendium do Holandii. Tymczasem Marek ma poważne kłopoty na Uniwersytecie; popada w konflikt z nowym prodziekanem i nie chce użerać się - jak mówi - z draniami i łobuzami, rzuca pracę. Sytuacja o tyle więc się wyjaśnia, że on zajmie się domem i dziećmi, a Teresa wyjedzie. Dochodzi jednak do ostrego konfliktu, kiedy Marek dowiaduje się, że Teresa dopuściła się niemoralnego czynu przyjmując stypendium należące się komuś innemu - dr Laskowskiej. Wychodzi z domu z jedną walizką - Teresa biegnie za nim. Zziębnięta, zapłakana i zrozpaczona zaprzestaje poszukiwań. Wtedy Marek wychodzi z ukrycia, okrywa ją swoim płaszczem. "Co my teraz zrobimy? " - pyta bezradnie Teresa. "Wrócimy do domu" - mówi Marek.

[na podstawie https://www.filmpolski.pl/fp/index.php?film=124076 ]


Reżyseria - Ryszard Bugajski

Scenariusz - Ryszard Bugajski

Muzyka - Paweł Szymański


Obsada aktorska:

Anna Nehrebecka - Teresa Adamska

Krzysztof Gordon - Marek Adamski, mąż Teresy

Marek Bargiełowski - docent Lech Chojnowski

Stanisław Frąckowiak - lekarz Andrzej, kolega Teresy

Joanna Jędryka - doktor Krystyna Laskowska

Piotr Krukowski - Henryk, kolega Marka

Sława Kwaśniewska - wychowawczyni córki Adamskich

Anna Łopatowska - Beata, gosposia Adamskich

Andrzej Precigs - bibliotekarz

Igor Przegrodzki - profesor Wojciechowski, szef Teresy

Marek Przystup - lekarz Zbyszek, kochanek Teresy

Barbara Rachwalska - szatniarka Władzia

Maria Robaszkiewicz - Zocha, studentka Adamskiego

Andrzej Szalawski - profesor - dziekan, szef Adamskiego

Ewa Ziętek - Marzena, narzeczona Henryka



[23.07.2024, Toruń]


20 lipca 2024

FRAZEOLOGIZMY (2231 - 2273)

 

2231. i tak w koło/w kółko Macieju - tak samo, ciągle to samo

2232. i tak źle i tak niedobrze - o sytuacji, w której żadne z rozwiązań nie zadowala

2233. i to by było na tyle - na zakończenie jakieś wątku, wypowiedzi: tyle miałem do powiedzenia w tej sprawie, więcej nic nie mam do dodania, wyczerpałem temat

2234. jak amen w pacierzu - pewne, na pewno

2235. jak Bóg da - jak wszystko pójdzie dobrze, pod warunkiem, że nie zdarzą się niesprzyjające okoliczności

2236. jak Bóg przykazał - zgodnie z tradycją, obyczajem; należycie, przyzwoicie

2237. jak go Pan Bóg stworzył - bez jakiegokolwiek okrycia, zupełnie bez ubrania

2238. jakby kij połknął - wyprostowany w nienaturalny sposób, z wysiłkiem utrzymujący usztywnioną postawę

2239. jakby ręką odjął - od razu, nagle, najczęściej o przemijaniu boleści, o przezwyciężeniu choroby

2240. jak chłopcy w piaskownicy - zachowanie infantylne, nie przystające do zachowania osób pełniących ważne funkcje publiczne

2241. jak ciepłe bułki/bułeczki - o czymś, co cieszy się dużym zainteresowaniem i dlatego rozchodzi się, sprzedaje się szybko

2242. jak gdyby nigdy nic - bez przywiązywania wagi do czegoś, co się stało wcześniej

2243. jak grom z jasnego nieba - nagle, niespodziewanie, z zaskoczenia

2244. jak grom z jasnego nieba, coś uderzyło w kogoś jak grom z jasnego nieba - otrzeźwienie, opamiętanie

2245. jak grzyby po deszczu - w odpowiednich warunkach czegoś szybko przybywa

2246. jak jeden mąż - wspólnie, razem, wspierając się

2247. jak jeden mąż - jednocześnie; nagle

2248. jak kamień w wodę/w wodzie - nic nie wiadomo o kimś, nagle ktoś zniknął

2249. jak księżyc w pełni - okrągły; o pełnej, okrągłej twarzy

2250. jak kulą w płot - wypowiedź niezgodna z rzeczywistością, niezręczna; błędne działanie, postępowanie, chybiona, absurdalna decyzja

2251. jak na komendę - jednocześnie, natychmiast

2252. jak na lekarstwo - bardzo mało, niewiele, prawie nic

2253. jak na skrzydłach - lekko, z radością, z przyjemnością

2254. jak na swój wiek, jak na swoje lata - o kimś, kto zachowuje się inaczej od osób w ich wieku

2255. jak na ścięcie - niechętnie, bez entuzjazmu, bez optymizmu; także: iść jak na ścięcie.

2256. jak na złość - w zły czas; nie tak, jakby się chciało; brak czegoś wtedy, kiedy najbardziej potrzeba

2257. jak nożem uciął - nagle, znienacka, gwałtownie

2258. jak okiem sięgnąć - wszędzie, dookoła, daleko przed i za kimś przestrzeń dająca dużo do myślenia

2259. jak Pan Bóg przykazał - zgodnie z tradycją, obyczajem; należycie, przyzwoicie

2260. żyć jak pączek w maśle - szczęśliwie, w dobrobycie; w luksusowych warunkach; bez zmartwień

2261. jak Polak z Polakiem - szczerze, zgodnie dla dobra ogólnego, wspólnego

2262. dogadać się jak Polak z Polakiem - szczerze, zgodnie dla dobra ogólnego, wspólnego

2263. jak popadnie - byle jak, byle co; przypadkowo, przypadkiem, bez zastanowienia, pierwszy z brzegu

2264. jak po swoje - z pewnością siebie, z przekonaniem o swojej wartości; bezczelnie, z wyrachowaniem

2265. jak (jakby) ręką odjął - od razu, nagle, najczęściej o przemijaniu boleści, o przezwyciężeniu choroby

2266. jak równy z równym - mimo widocznej nierównorzędności, na tych samym zasadach, na tym samym poziomie; bez kompleksów

2267. jak się patrzy - doskonały, świetny; doskonale, świetnie

2268. jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B - trzeba być konsekwentnym w działaniu, nie można powinno się czegoś przerywać

2269. jak się komuś żywnie podoba - jak ktoś chce, po czyjejś myśli

2270. jak słoń w składzie porcelany - niezgrabnie, niezręcznie

2271. jak spod budki z piwem - nieelegancko, pospolicie; prostacko; wulgarnie

2272. jak spod igły - o czymś nowym, ładnym, składnym, ułożonym, eleganckim

2273. mówić jak ślepy o kolorach - nie znając się, nie dysponując wiedzą na jakiś temat


[20.07.2024, Toruń]

SZTUKA - REMBRANDT HARMENSZOON VAN RIJN (2)

 

9. Rembrandt Harmenszoon van Rijn, malarz holenderski (1606-1669)

Uczony przy pulpicie

inny tytuł: Ojciec żydowskiej narzeczonej



10. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Haman rozpoznaje swój los (1648 – 1665)



11. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Lekcja anatomii doktora Tulpa (1632)



12. Rembrandt van Rijn Harmenszoon

Mojżesz z tablicami Prawa (1659)



13. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Danae **(1636 – 1643)



14. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Święty Paweł w więzieniu (1627}



15. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Porwanie Ganimedesa *** (1635)



16. Rembrandt Harmenszoon van Rijn

Tobiasz **** i Anna z koźlęciem (1626)


* Haman – postać biblijna ze Starego Testamentu, najwyższy urzędnik króla Persji, Achaszwerosza.

Król polecił poddanym oddawać pokłon Hamanowi. Jednak wbrew poleceniu króla Żyd Mardocheusz nie oddawał pokłonu Hamanowi, za co ten postanowił zabić Mordechaja, a także innych Żydów w Persji. Na cześć tego wydarzenia obchodzone jest co roku święto Purim.

** Danae – postać z mitologii greckiej. Córka Akrizjosa, króla Argos i Eurydyki córki Lakedajmona i Sparty.

*** Ganimedes – w mitologii greckiej piękny młodzieniec, ukochany boga Zeusa, królewicz trojański, podczaszy na Olimpie.

Uchodził za syna Trosa i Kalliroe. Był najpiękniejszym młodzieńcem, w którym zakochał się Zeus Został porwany na Olimp przez orła lub samego Zeusa w postaci orła, aby tam roznosił Zeusowi i bogom ambrozję oraz nektar.

**** Tobiasz – postać biblijna, główny bohater Księgi Tobiasza. Pochodził z pokolenia Neftalego. Jego żoną była Anna. Obraz ukazuje moment zachwiania wiary mężczyzny w uczciwość żony. Anna pracowała u sąsiadów, gdzie wyrabiała sukno i szyła dla nich ubrania. Za pracę otrzymywała zapłatę również w naturze. Pewnego dnia otrzymała jako wynagrodzenie młodego kozła i przyniosła go do domu. Usłyszawszy beczenie zwierzęcia, Tobiasz przeraził się, że żona ukradła zwierzę i oskarżył ją o popełnienie grzechu.


[20.07.2024, Toruń]

DOKUMENT (11) - KRZYSZTOF KIEŚLOWSKI & ANDRZEJ TITKOW - BYŁEM ŻOŁNIERZEM

 



Kieślowski przedstawia w tym dokumentalnym filmie wspomnienia żołnierzy, którzy podczas wojny zapłacili ogromną, gdyż w toku wojennych działań stracili wzrok. Niewidomi weterani wspominają okoliczności w jakich przestali widzieć, co oczywiście wiąże się z traumą, która doprowadziła do odczuwanego przez nich bezsensu życia. Obecnie widzą świat już tylko w snach, o czym opowiadają przed kamerą i mikrofonem. Formułują opinię, że wszystkiemu winna jest wojna, jej okrucieństwo i bezsens.

Filmowej narracji towarzyszy muzyka złożona Jana Sebastiana Bacha pojawiająca się wraz z białymi planszami i widniejącymi na nich napisami oddzielające następujące po sobie tematy, na które wypowiada się pięciu niewidomych mężczyzn („Pytam lekarzy, która jest godzina”, „Nieraz takie się śnią sny”, „Trzeba było wtedy walczyć”, „Wojna winna kto więcej”). Pod koniec filmu pojawia się muzyka i czarna plansza. Muzyka płynie, a oczekiwana biel nie pojawia się.

Reżyseria: Krzysztof Kieślowski, Andrzej Titkow

Scenariusz: Krzysztof Kieślowski, Ryszard Zgórecki

Rok produkcji: 1970



[20.07.2024, Toruń]

19 lipca 2024

PROZĘ CZYTAM... (8) GIOVANNI BOCCACCIO - DECAMERON - SOKÓŁ

 

I DZIELĘ SIĘ


Wyjątkowo podzielę się jedną z nowel Boccaccia* w całości, a mianowicie niezwykle piękną i wzruszającą – „Sokołem”, przez tegoż właśnie niezrównanego mistrza słowa pisanego skomponowana. Podobno każda nowele powinna mieć swego „sokoła”.

* Giovanni Boccaccio - (ur. 1313 w Certaldo, zm. 21 grudnia 1375 tamże) – pisarz włoski, znany zwłaszcza ze swego dzieła Dekameron. Twórca nowożytnej nowelistyki


Opowieść dziewiąta. Sokół

Federigo degli Alberighi miłuje bez wzajemności; po stracie całego mienia pozostaje mu jedynie sokół, którego, nic innego nie mając, poświęca na potrawę dla umiłowanej białogłowy, gdy ta doń w gościnę przybywa. Uznawszy o tym dama zmienia postępowanie, wychodzi za niego za mąż i bogatym człowiekiem go czyni.

    Gdy Filomena skończyła opowieść swoją, królowa, widząc, że krom Dionea, który miał osobny przywilej, ona tylko nie opowiadała jeszcze, z wesołą twarzą w te słowa zaczęła:

Na mnie tedy kolej przychodzi i dlatego też chcę wywiązać się z mojego obowiązku powieścią, która wiele z poprzednią ma podobieństwa. Dowiecie się z niej nie tylko o tym, jaką władzę wdzięki wasze nad szlachetnymi sercami sprawują, ale takoż nauczycie się nagrody stosownej z własnej woli udzielać, nie czekając na los, który dary swoje nieraz w dziwaczny i niesprawiedliwy sposób rozdziela.

Wiedzcie tedy, że niedawnymi czasy w mieście naszym Coppo di Borghese Domenichi u wszystkich osobną czcią się cieszył, a może jeszcze się cieszy, więcej dla cnót i szlachetnych obyczajów niźli dla starożytności rodu swego. Ów zacny człek, niezaćmionej pamięci godzien, do lat sędziwych przyszedłszy lubił opowiadać sąsiadom i znajomym swoim o dawnych czasach i zdarzeniach. Umiał zaś mówić tak udatnie, językiem ozdobnym, i wspomnień miał tyle, że pod tym względem nikt z nim w paragon wchodzić nie mógł.

Wśród innych pięknych gadek powracał do opowieści o młodym szlachcicu, zwanym Federigo degli Alberighi, synu imć Filipa, który niegdyś żył we Florencji. Według jego słów, Federigo swoją rycerską biegłością i polerownymi obyczajami przed wszystkimi młodzieńcami we Florencji wziął przodek. Zakochał się on w pewnej szlachetnej damie, imieniem Monna Giovanna, uchodzącej podówczas za najpiękniejszą może we Florencji białogłowę. Dla pozyskania jej względów na turniejach na najzuchwalsze hazardy się ważył, wyprawiał wspaniałe uczty i podarunki czynił mnogie, na stan majątku swego wcale nie bacząc.

Aliści dama, równie uczciwa, jak piękna, nie dbała ani o niego, ani o to, co na jej cześć urządzał. Federigo siła pieniędzy ponad możność swą zmarnotrawiwszy, a nic nie zyskawszy, jak to łatwo się dzieje, popadł wkrótce w taką biedę, że z całej majętności nic mu nie pozostało krom małej posiadłości, z której nędzny profit czerpał, i jednego wspaniałego sokoła. Miłość jego przez tę biedę wcale się nie zmniejszyła, owszem, gorętszą jeszcze się stała; a ponieważ nie mógł w mieście już dłużej żyć tak okazale, jak by był tego pragnął, przeniósł się do owej posiadłości i tam, niczyjej pomocy nie prosząc, zajmował się polowaniem z sokołem i cierpliwie ubóstwo swoje znosił. Pod ten czas właśnie zdarzyło się, że małżonek Monny Giovanny ciężko zachorował. Czując się bliskim śmierci, spisał testament, mocą którego podrastającego synaczka swego zrobił dziedzicem wszystkich wielkich swoich bogactw; na przypadek bezpotomnej śmierci syna, Monna Giovanna, jako umiłowana żona, wszystko dziedziczyć miała. Po czym zmarł.

Po jego śmierci wdowa, jak to u naszych niewiast jest w obyczaju, udała się pospołu z synkiem na całe lato do jednej z posiadłości swoich, położonej blisko siedziby Federiga. Zdarzyło się, że synek jej, który niezmiernie ptaki i psy lubił, wnet z Federigiem się zaprzyjaźnił. Widując często jego sokoła, tak niezmiernie sobie w nim upodobał, że jedynie żądzą posiadania go pałał; nie śmiał jednak Fedeliga o niego prosić, wiedząc, jaką wartość doń przywiązuje. Po pewnym czasie chłopiec zachorował. Monna Giovanna, kochająca z całej duszy swego jedynaka, niewymownie chorobą jego się strapiła; po całych dniach nie odstępowała go, dodawała mu otuchy i prosiła ustawicznie, ażeby jej powiedział, czy czego przypadkiem nie pragnie, bowiem w tym razie uczyniłaby wszystko, aby go tylko ukontentować. Wielekroć już go o to pytała. Wreszcie pewnego dnia chłopiec odrzekł:

Matko, jeżeli zdołasz uzyskać dla mnie sokoła od Federiga, to wierzę, że wnet przyjdę do zdrowia.

Dama, usłyszawszy tę prośbę, przez długi czas rozważała w milczeniu, co ma uczynić. Wiedziała dobrze, że Federigo, miłując ją od dawna, nigdy jednego łaskawszego spojrzenia od niej nie otrzymał. Rzekła więc do siebie. »Jakże mogłabym się ośmielić posłać po tego sokoła do Federiga lub udać się do niego sama? Zresztą, jak słyszę, nigdy szlachetniejszy od tego sokoła ptak myśliwemu nie służył. Nadto, jak powiadają, sokół ów środek utrzymania dla swego pana stanowi. Nie mam, wierę, sumienia odejmować szlachcicowi ostatniej jego radości«.

Tak rozważając, jakkolwiek pewna otrzymania natychmiast sokoła, skoroby tylko o niego poprosiła, nie wiedząc, co rzec, nie odpowiedziała nic synowi.


W końcu jednak miłość dziecka zwyciężyła wszystkie jej skrupuły. Monna Giovanna postanowiła, mimo wszystko, udać się sama do Federiga, aby o sokoła go poprosić.

Rzekła więc do chorego:

Pociesz się, mój syneczku, i staraj się do zdrowia powrócić, a ja ci przyrzekam, że pójdę jutro zaraz z rana i będziesz miał tego sokoła.

Dziecię tak się tymi słowami uradowało, że tegoż jeszcze dnia znaczną ulgę poczuło. Na drugi dzień rano udała się Monna Giovanna w towarzystwie drugiej damy do małego domku Federiga i zapytała o niego. Ponieważ nie był to czas łowów na ptaki, więc szlachcic znajdował się w ogrodzie, zajęty jakąś robotą. Federigo, uwiadomiony, kto o niego pyta u bramy, zadziwił się w najwyższym stopniu i z radością wybiegł naprzeciwko niej. Ona zasię widząc, że się zbliża, uprzejmie ukłon mu oddawszy, powstała z kobiecym wdziękiem i zwróciła się do niego:

Dzień dobry, Federigo! Przychodzę tutaj, ażeby wynagrodzić cię za wszystko, coś z mojej winy wycierpiał. Miłowałeś mnie bowiem goręcej, aniżeli dla dobra twego należało. Nagroda na tym się zasadza, że chcę, abyś mnie wraz z tą damą dziś po przyjacielsku obiadem ugościł.

Madonno — odparł na to Federigo z pokorą — nie wiem, o jakich przykrościach, których wy kiedykolwiek przyczyną być mieliście, mówicie. Tyle wiem jeno, że dobra niemało od was wziąłem, i jeżeli cokolwiek wart kiedy byłem, to jedynie przymiotom waszym i miłości dla was to zawdzięczam. Dzisiejsze łaskawe odwiedziny wasze milsze mi są od wszystkich straconych dostatków. Przybyliście wszak w gościnę do nędzarza.

Tak mówiąc oprowadzał ją bojaźliwie po domku i ogrodzie. Nie mając jednak nikogo pod ręką, kto by mógł damy zabawiać, rzekł:

Ponieważ nikogo innego tu nie ma, tedy niechaj ta poczciwa kobieta, żona człowieka obrabiającego moje pole, towarzystwa wam dotrzyma, dopokąd ja obiadu nie przysposobię.

To rzekłszy odszedł. Dotychczas, jakkolwiek wielkim był jego niedostatek, nie zauważył, ilu najniezbędniejszych rzeczy rozrzutność go pozbawiła. Teraz jednak, gdy przyszło zacnie ugościć tę damę, dla miłości której niegdyś niezliczonych spraszał biesiadników, spostrzegł po raz pierwszy nędzę swoją. Srodze strapiony, ze ściśniętym sercem biegał po domu jak szalony i przeklinał los swój, nie mogąc znaleźć pieniędzy ani jakiej rzeczy, którą by w zastaw dać można było. Tymczasem zbliżyła się obiadowa godzina. Federigo, mimo gorącej chęci ugoszczenia damy, nie mógł nic w domu znaleźć, prosić zasię nikogo nie chciał, nawet pracującego u niego wieśniaka. Naraz wpadł mu w oczy dzielny sokół jego, siedzący w jadalnej komnacie na drążku; Federigo schwycił go, a widząc, że ptak jest tłusty, uznał to szlachetne stworzenie za potrawę godną damy. Nie namyślając się tedy długo, ukręcił mu łeb i rozkazał służebnej dziewczynie czym prędzej oskubać go, przyrządzić, na rożen nasadzić i troskliwie upiec. Po czym zasłał stół śnieżystym obrusem, który mu się jeszcze zachował, i poszedł z wesołym obliczem zaprosić damę do obiadu, na jaki go stać. Dama z towarzyszką swoją przeszły z ogrodu do jadalni i obsługiwane starannie przez Federiga, zjadły wraz z nim dzielnego sokoła, nie wiedząc nawet, jaka to potrawa. Po wstaniu od stołu i po uprzejmej pogawędce, dama, sądząc, że nadeszła pora wyznać Federigowi, po co właściwie tu przybyła, zwróciła się doń uprzejmie i tak rzekła:

Federigo, jeżeli masz w pamięci dawny stan swój i moją surowość obyczajów, którą zapewne za nieczułość i okrucieństwo poczytywałeś, to nie wątpię, że osłupiejesz na zuchwałą prośbę, z którą tu dzisiaj przybywam. Gdybyś miał jednak kiedykolwiek dzieci i mógł pojąć miłość, jaką się dla nich żywi, to pewna jestem, że chociaż w części dzisiejszy krok mój byś usprawiedliwił. Ty nie masz jednakoż dzieci, ja zasię jedynaka posiadam, a nie mogąc praw macierzyńskiej miłości w sercu mym przewalczyć, wbrew chęci mojej, wbrew przyzwoitości i rozsądkowi, widzę się obecnie zmuszoną prosić cię o podarowanie mi rzeczy, która ci jest droga wielce. Tym przedmiotem jest twój sokół, który nie bez racji tak znaczną wartość dla ciebie posiada. Przeciwny los tylko tę radość i pociechę ci ostawił. A jednak prosić cię oń muszę, syn mój bowiem tak niezmierną żądzą posiadania go zapłonął, iż drżę, ażeby choroba, której uległ, nie pogorszyła się lub śmiertelnego obrotu nie przybrała w wypadku, jeśli dziecię pożądanego przez siebie przedmiotu nie otrzyma. Zaklinam cię więc nie na miłość, którą dla mnie żywisz, ta cię bowiem do niczego względem mnie nie obliguje, ale na wielkoduszność, którą nad wszystkimi ludźmi górujesz, chciej mi podarować tego sokoła, a ja pamiętać zawsze będę, żeś dzięki temu darowi syna mi zachował, i wiecznej wdzięczności dla ciebie czuć nie przestanę.

Federigo, usłyszawszy żądanie damy i wiedząc, że mu zadosyćuczynić nie może, bo sokoła na potrawę dla niej już użył, począł w obecności jej gorzko płakać i ni słowa na odpowiedź znaleźć nie mógł. Na ten widok dama sądziła z początku, że łzy te wyciska mu bolesna myśl rozłączenia się z dzielnym sokołem i już powiedzieć chciała, że woli podarunku raczej nie otrzymać, wstrzymała się jednak i oczekiwała na odpowiedź Federiga, który, zapanowawszy wreszcie nad łzami swymi, tak się odezwał:

Madonno, od kiedy się Bogu podobało, abym serce moje ku wam obrócił, niejedną miałem sposobność doświadczenia niełaski losu i nieraz się nań żaliłem; wszystko to jednak było rzeczą krotochwilną w porównaniu z krzywdą, którą mi obecnie los wyrządził. Jakże bowiem zdołam z dolą moją kiedykolwiek się pogodzić, jeżeli pomyślę, że właśnie w tej chwili, gdyście wy, tak obojętni niegdyś dla bogactw moich, zubożały mój dom odwiedzili, ja nie byłem w możności małego, a tak pożądanego podarunku wam ofiarować! Dlaczego zasię tego uczynić nie mogę, zaraz się dowiecie. Skorom usłyszał, że chcecie w łaskawości swojej obiad u mnie spożyć, zważywszy na dostojny ród wasz i przymioty, pomyślałem, że powinienem ugościć was najdroższą potrawą, na jaką mnie stać, różną od tych, jakimi innych ludzi częstować się zwykło. Spojrzawszy na mego sokoła i zważywszy jego zalety, uznałem go za godną dla was potrawę. Kazałem go więc upiec i podać wam w przekonaniu, że tym sposobem najlepszy z niego użytek uczynię. Teraz jednakoż, gdy widzę, że żywego sokoła mieć byście pragnęli, boleść moja, stąd płynąca, iż waszego rozkazu spełnić nie mogę, jest tak silna, że nie wiem, zali się kiedykolwiek w życiu uspokoję.

Rzekłszy te słowa, pokazał jej na dowód pióra, szpony i dziób zabitego sokoła.

Dama na ten widok jęła naprzód ganić rycerza za to, że w celu ugoszczenia jej zabił tak szlachetnego sokoła, potem jednak podziwem się przejęła, zważywszy wielkość jego duszy, której sroga nędza nie zdołała dotąd osłabić ani złamać. Zbywszy się jednak wszelkiej nadziei posiadania sokoła, niespokojna o zdrowie syna, pożegnała Federiga ze smutkiem i wróciła z towarzyszką swoją do domu.

Syn Monny Giovanny (nie wiedzieć, czy wskutek strapienia z powodu nieotrzymania sokoła, czy też dlatego że choroba takie już przyrodzenie miała, że tylko śmiercią skończyć się mogła) w kilka dni potem rozstał się z tym światem. Matka po tej stracie długie dni we łzach i smutku trawiła. Ponieważ jednak młoda była jeszcze, a krom tego wielce bogata, tedy jej bracia naglili ją, aby wybór męża uczyniła. Monna Giovanna, mimo że najchętniej wdową byłaby została, uległa ich przedstawieniom i wspomniawszy na wspaniałomyślność i szczodrość Federiga, której dowód niedawno złożył w zdarzeniu z sokołem, odpowiedziała swoim braciom w te słowa:

Najmilej by mi było, gdybyście mi pozwolili zostać przy wdowiej zasłonie, gdy jednak koniecznie pragniecie, bym w powtórne związki wstąpiła, to wyjdę tylko za Federiga dagli Alberighi.

Na te słowa bracia drwić sobie z niej zaczęli mówiąc:

Co mówisz, głupia? Jakże możesz chcieć wyjść za człowieka, który nic nie posiada?

Wiem dobrze, panowie bracia, że prawdę powiadacie, wolę jednak męża bez majątku aniżeli majątek bez męża.

Bracia, upewniwszy się o niezachwianym jej postanowieniu, a przy tym przekonawszy się, że Federigo, mimo swego ubóstwa, jest wielce czcigodnym człowiekiem, oddali mu Giovannę wraz z całą jej fortuną. On zaś, pozyskawszy szlachetną i tak przez siebie umiłowaną białogłowę, a nadto wielki majątek, pełen radości lepiej odtąd gospodarząc, doszedł do kresu lat swoich”.


[19.07.2024, Toruń]