Właściwie to powinienem się cieszyć, że tym razem ominie mnie kolejne grillowanie w edukacji. Tak chyba jest w istocie. Więcej - ta zabawa w reformowanie systemu edukacyjnego w Polsce niewiele mnie już obchodzi, a ta pisemna reakcja jest raczej uwarunkowana genetycznie, chemicznie, czy jak to inaczej nazwać… w końcu parę ładnych lat się było nauczycielem.
Totalna reforma systemu oświaty trwa nieprzerwanie od samego początku transformacji ustrojowej i toczy się na żywym organizmie uczących się i nauczycieli. Kolokwialnie się wyrażając sterujący edukacją biorą wszystkich zainteresowanych „na przetrwanie”, robią co im się podoba… czy to zależy od tego, którą nogą rankiem z łóżka się wstanie? Pewnie tak.
Zasygnalizowana przez panią minister od reform oświatowych dobra zmiana - likwidacja gimnazjów, gruntowne zmiany w szkolnictwie zawodowym - to kolejny dowód na to, jak instrumentalnie podchodzą do szkolnictwa kolejne ekipy rządowe.
Ale ustalmy jedno. Wcale nie dziwię się pomysłowi pani minister. Podobnie jak ona uważam, że gimnazja w Polsce nie zdały egzaminu tak w dziedzinie nauczania, jak i, przede wszystkim wychowania. Różnica pomiędzy mną a panią minister jest jednak zasadnicza: ja od samego początku, tj. od roku 1999, kiery reforma oświatowa Handkego wchodziła w życie byłem przeciwny temu poronionemu pomysłowi; pani minister wywodzi się natomiast ze środowiska, które przyklasnęło tej reformie, a pan prezydent Kwaśniewski z aplauzem podpisał tę bzdurny dokument.
No i się zaczęło. Miało być jak w Wielkiej Brytanii i Ameryce. Miało być ogólnokształcąco i zawodowo na wysokim poziomie. Skończyło się na tym, że trzeba było wprowadzić niezbędne zmiany, potem zmiany do tych zmian, i do tych ostatnich kolejne. I eksperymentowano dalej; a to licea profilowane, techniczne, a to nowa matura (też zmieniano reguły), a i kształcenie zawodowe podlegało niezbędnym korektom, w końcu pomysły z przedszkolami i zerówkami… o szczegółach nie piszę, bo to temat na kilka przynajmniej prac doktorskich.
I w końcu wracamy do tego, co było jeszcze w PRL-u… a czy było źle? Powiedziałbym sarkastycznie, że chyba tak źle nie było, skoro obecni, poprzedni i jeszcze poprzedni rządzący jakoś nie protestują przeciwko wykształceniu zdobytemu w czasie niesłusznego ustroju. Jakoś nikt się nie zająknie, że jeżeli w PRL-u tak totalnie źle się działo, to wypadałoby unieważnić także wykształcenie, jakie się w tym czasie okupacji zdobyło. Nie ma odważnego.
Ale bezpośredniego powrotu do PRL-u nie będzie, na przykład w szkolnictwie zawodowym. Mówi się wiele o tym, że w Polsce brakuje fachowych rąk do pracy, nie na poziomie wyższym czy technicznym ale zawodowym. Potrzebni są ludzie do pracy, do obsługi coraz bardziej skomplikowanych maszyn, obrabiarek, etc. W PRL-u realizowano ten typ wykształcenia poprzez zawodowe szkolnictwo przyzakładowe i nikt mi nie powie, że można znaleźć lepszą formę nauczania „fachu” czy rzemiosła. Ale dzisiaj wielkich przedsiębiorstw, które byłyby zainteresowane współpracą z placówkami oświatowymi po prostu nie ma. Są kursy, kursiki i szkolenia, po których delikwent wie jak dokręcać śrubki, ale na spawaniu czy nitowaniu się nie zna. Takie czasy. Były onegdaj szkoły kształcące pielęgniarki, ba - były licea pedagogiczne - i komu to teraz potrzebne?
Jesteśmy natomiast mistrzami świata w reformowaniu systemu oświaty, a dwie fundamentalne ustawy: o systemie oświaty i
„karta nauczyciela” mają tyle poprawek i uzupełnień, że jeszcze za moich czasów organizowano szkolenia, których celem było nauczenie nauczycieli, jakich przepisów stosować już należy, a jakie bezwzględnie stosować trzeba, bo trzeba by być alfą i omegą, aby w tym, przepraszam za wyrażenie, biurokratycznym burdelu umiejętnie się poruszać.
A zdaje się, że nauczyciel to powinien zajmować się nauczaniem plus wychowaniem. Kto kiedykolwiek zaistniał w tej branży, potwierdzi moje słowa, że te wszystkie zmiany, te zmieniające się paragrafy, punkty, podpunkty i odnośniki nie służą i nie służyły ani porządnemu nauczaniu, ani też wychowaniu. Zdolniejszy uczeń jakoś dawał sobie radę w tym bałaganie; także odporniejsi na stres nauczyciele, przynajmniej przez jakiś czas, nie dawali się spuścić do klozetu z falą bzdurnych zarządzeń, rozporządzeń i okólników, ale odnosząc to, co dzieje się w oświacie do statystycznej średniej, oświata polska ledwie dyszy pod naporem biurokracji, permanentnego niedofinansowania lub zwykłej niegospodarności.
U nas reforma z reguły źle się kojarzy; podobnie jak restrukturyzacja, tyle że ta ostatnia nie trwa zbyt długo i w związku z tym na długa metę nie jest tak dokuczliwa. Kiedy pracowni usłyszał słowo restrukturyzacja widział, że zakład, w którym pracuje, musi, po prostu musi być sprzedany a on albo dostanie kopa i ciśnięty zostanie na bruk, albo też zmuszą go do pracy na gorszych warunkach, bo w końcu i praca ludzka jest towarem i ten, który ją wykonuje.
Reforma jest z kolei procesem długofalowym i tak jak w rolnictwie ogromny wpływ na produkcję mają warunki atmosferyczne, tak w przypadku edukacji cały proceder uzależniony jest od ilości pomysłów przedkładanych do realizacji przypadających na rok szkolny.
Kiedy siedziałem jeszcze w edukacji, czasami podejrzewałem tych twórców kolejnych pomysłów o nudę i frustrację, które to zaważyły na tym, że w końcu ci ambitni „uczeni” dochodzili do wniosku, że skoro są na państwowej posadzie, to w końcu muszą coś robić, muszą się czymś wykazać… i przepięknie się wykazywali.
Na koniec o jeszcze jednej prawidłowości. Otóż, zauważmy, tak, gdzie miało miejsce reformowanie, tam konieczne poprawki, albo wręcz nieuchronność zmian, nawet o 180 stopni.
Przypomnijmy sobie premierostwo pana Buzka - najpierwszego w Polsce (no, może przesadziłem, bo Balcerowiczowi należy się jednak pierwszeństwo) reformatora.
- reforma edukacji - do poprawek i poprawek do tych poprawek, wreszcie, na co się zanosi - do wymiany;
- reforma służby zdrowia - do poprawek i poprawek do tych poprawek, słowem bałagan;
- reforma emerytalna - fantasmagorie na Karaibach dla emerytów, odrzucona przez Rostkowskiego, pieniądze z drugiego filara dla załatania dziury budżetowej zabrane;
- reforma samorządowa - z trudem bo z trudem przetrwała, przyczyniając się do potrojenia armii urzędników.
Podsumowująca refleksja innego rodzaju…
Czy bardzo się pomylę, jeśli powiem, że ten, co swoje życie poświęcił na rujnowaniu starego, tak dla zasady… nie jest w stanie zbudować czegoś nowego i dobrego?
Osobiście nie dałbym zbudować swojego nowego domu pracownikowi obsługującego buldożer, którym przed chwilą zniszczył mi dom, w którym mieszkałem.
A pokolenie Solidarności dostało taką szansę.
[28.06.2016, Dobrzelin]