ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

30 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (56) DROBNOSTKI (23-27)

 23.

Bronią się, że atakują Kościół, przeszkadzają w modlitwie, mażą po drzwiach i ścianach. Nie przeszkadza im wygłaszanie politycznych homilii przez czołowych polityków zjednoczonej prawicy, agitacja przedwyborcza, nie przeszkadzają im pedofile w sutannach i jędraszewski. Specyficzna jest ta chrześcijańska miłość tego ostatniego. Nazywa część ludzi (założę się, że większość z nich była ochrzczona) zarazą. Co się robi z zarazą? Doktorze Rieux, co się robi z zarazą? Walczy się z nią, wygania, eksterminuje, pokonuje, zabija. Jędraszewski rzecznikiem zabijania ludzi. Na razie są to przedstawiciele środowisk LGBT, potem będą lewacy, czyli wszyscy na lewo od pis. Nie przeszkadza im jędraszewski – lubią zabijać.

24.

Streszczenie w pigułce. Życie Stanisława nie jest pozbawione cienistych dróg, problemów, kłopotów, czy jak je tam zwać. Ma tego świadomość, że bez podzielenia się z kimś tajniami własnych niedoskonałości. Ponieważ nie ma ani zaufania ani doświadczenia w kontaktach z psychologami, by już nie wspominać o psychiatrach, myśli o zwierzeniu się ze swoich problemów księdzu, ale nie w formie spowiedzi, a rozmowy. Akurat zna pewnego proboszcza, zrównoważonego, broń Boże fanatyka, nie świętego za życia, a realnego, dysponującego mądrością człowieka oczytanego nie tylko w Biblii, dziełach Kościoła i jego teologów, a w literaturze powszechnej, w filozofii, ale też obdarzonego swoistym instynktem do udzielania prawych a pomocnych odpowiedzi. Przepastnie długie a pożyteczne rozmowy ich obu odbywają się w sanatorium, gdzie restaurują swoje podniszczone życiem organizmy. Istotnie, Stanisław nabywa wielu cennych wskazówek od proboszcza, a ksiądz… no cóż, on z kolei zaczyna wątpić w sens własnego życia, tak jakby Stanisław wyssał mu siłę i dumę z istnienia.

25.

Chciałeś wicepremierze i masz. Potraktowano twoje zalecenie poważnie. Oddziały „ORMO” są już przed świątyniami i na ulicach. Dostało się we Wrocławiu kobiecie od osiłka – mięśniaka. Ten bokser ubrany przepisowo na czarno i w kominiarce na łbie jako sparingpartnerkę obrał sobie wracającą ze strajkowego spaceru kobietę. Podobno pochwycony przez policję. Gdzie indziej wyznawca (w sutannie) Pana Boga i Kaczora postanowił wziąć myśliwską strzelbę w swoje ręce i postraszyć rozstrzelaniem demonstrantek, tudzież policji, która będzie miała nie lada orzech do zgryzienia, albowiem pan ziobro zalecił karanie kobiet a nie księży, a rzecznik Episkopatu Polski jak gdyby nigdy nic powiedział, że oni, to znaczy czarni, oni w ogóle do polityki się nie mieszają, a rydzyk nie zaprasza na imieniny pisiaków, a tak w ogóle to nie rozumie o co „come on” jest ten protest.

26.

Słońce stało jeszcze na zachodzie, a na wschodzie stał już księżyc w pełni swojej. Potem słońce zaszło i światłość niewymowna rozlewała się tam. Podniosłem lornetkę do oczu i zapatrzyłem się. Chmury tworzyły wielką, rozległą deltę rzeki, wpadającą do morza, wyspy, wysepki, szukałem tego miejsca na wybrzeżu lub w delcie, gdzie teraz przeniósłbym się chętnie. Siedziałem w parowie, odpoczywając, siedząc pod krzakiem leszczyny, suszce, którą ściąłem w lesie. Papierosa paliłem i patrzyłem na zbocza wąwozu, na drzewa, niebo wstrząsające, na ścianę równego lasu. Ach, Boże, Boże.”

Patrzyłem więc. Potem sarenka ostrożnie wyszła z lasu i zaczęła skubać saradelę. Podnosiła płochliwie raz po raz swój łeb. Nie widziała i nie czuła mnie siedzącego pod krzakiem leszczyny. Nic jej nie spłoszyło i po kwadransie najadłszy się, weszła wolno do lasu.

Boże, jak ona wchodziła w ten las. Jak do domu wchodziła. Z ulgą wchodziła. Boże, żebym ja tak wchodził do tego lasu, który wokół mnie, który też moim domem.” 

Tak mógł napisać tylko Edward Stachura. Tak pisał w „Dziennikach podróżnych” 16 października 1967 roku.

27.

Czy jeżeli, o czym śpiewają jaskółki, które jeszcze nie odleciały do ciepłych krajów, wprowadzą w końcu ten stan wyjątkowy, to czy przy okazji nie wejdą w buciorach do naszych domów, do naszych serc, do naszych myśli? Trudno powiedzieć, czy wejdą. Bo może nie wejdą i wezmą kobiety na zmęczenie. W każdym razie już są. Stawiając na to, że wprowadzą, musiałbym postawić na wyczerpaną już baterię kaczyńskiego. Nic już z niej nie będzie. Stawiając na to, że nie wprowadzą, sądzę organizacja u nich szwankuje. Na dwoje pani babcia wróżyła.

28.

Zaprawdę powiadam wam, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu.

Przechodzi do kontrataku i mówi, jakim prawem tak mówię, przecież ty (czyli ja) nie masz rodziny (tu nie chodzi mi o tę czwórkę obok mnie, bo obie suczki wliczam, a jakże)?

Prawda. Ale miałem. Wiecie jak fajnie mieć rodzinę, mówię… znaczy się odniosłem to stwierdzenie do przeszłości. Dzisiaj jest niefajnie. Dzisiaj ona i on, i jeszcze kilku, może stu, a może sto tysięcy, wszyscy oni należą do rodu radia maryjka.

[30.10.2020, Toruń]


29 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (55) DROBNOSTKI (17-22)

 17.

Chłopiec pierwszy raz był w kinie. Nie w takim do końca prawdziwym, bo było to kino objazdowe, a projekcje filmowe odbywały się raz w tygodniu. Pierwszy raz był na „Faraonie” Kawalerowicza. Najbardziej zaintrygowało go zaćmienie Słońca. Jak to możliwe, że ludzie w dawnych czasach bali się zaćmienia? Jak to możliwe, że kapłani zdołali je przewidzieć? Matka powiedziała mu, że bywa taka władza, która potrafi wykorzystać niewiedzę ludzi i korzystając z tej niewiedzy steruje nimi. Czy wtedy to zrozumiał?

18.

Na coś w rodzaju „ciąży urojonej” cierpi Adelka. Tak strasznie przywiązała się do pluszowego Hipka, że biega z nim, śpi z nim albo kładzie go przed sobą i obserwuje, a wystarczy, gdy ktoś głośniej się odezwie, suczka pomrukuje, a i potrafi groźnie zaszczekać. Kiedy Hipek pierze się w pralce, albo gdy jest zszywany, Duśka oczywiście patrzy zjawiskowo na swego podopiecznego. Hipka nie można uderzyć, ale rzucać nim, aby suczka aportowała już wolno, więc albo to jest symptom ciąży, albo to tylko i aż ulubiona zabawka Adelki.

19.

Stało się – po raz kolejny obejrzałem „Palacza zwłok” i po raz kolejny potwierdzam, że jest to arcydzieło filmowe a Rudolf Hrušínský grający tytułowego bohatera, Karela Kopfrkingla naprawdę zasługuje na Oskara. Zresztą Hrušínský to niezapomniany Szwejk, więc tym bardziej należy cenić aktora, który potrafił wcielić się w tak różne pod psychologicznym względem postaci.

20.

Oglądając od czasu do czasu relacje z Giro Italia, sprawiałem przyjemność swojej pamięci, gdyż kolarze podążali momentami śladem moich kursów ciężarówką. Wprawdzie po Włoszech jeździłem rzadziej niż np. po Francji, ale akurat doskonale przypominam sobie trasę do Etny na Sycylii, Dolomity i Sestriere, wysoko w Alpach niedaleko granicy z Francją. Tam w Sestriere od późnej jesieni po wczesną wiosnę często leży śnieg, którego, jak mi się wydaje po włoskiej stronie Alp jest więcej niż po francuskiej, nie licząc oczywiście samych szczytów. Udając się w stronę Turynu, lepiej omijać tę stację narciarską jeśli się nie ma łańcuchów.

21.

Sprawdza się mój i czarny, i biały scenariusz bieżących wydarzeń w kraju. Z czarnym mieliśmy do czynienia podczas orędzia prezesa – bij zabij, nie ustąpią o krok. Wszyscy inni źli, my dobrzy, więc trzeba się zbroić – apelował prezes do swoich pułkowników, kaprali i szeregowców. A tak naprawdę patrząc w oczy wicepremierowi – panika, strach potężny, niemal płacz.

Pozytywny scenariusz to siła i determinacja kobiet. Taki ruch oddolny – spontaniczny, niesterowany ale prowadzony słusznym instynktem popartym przemyśleniami. Dumny jestem z polskich kobiet, ale jednocześnie boję się o ich zdrowie i życie, bo kaczyński jest przy swym tchórzostwie i braku odpowiedzialności bezwzględny. Zapętlił się całkowicie, a jego ostatnie działania przypominają konwulsyjne ruchy złapanego w sieć zwierzęcia.

22.

Jeszcze bardziej się zapętla. Był gorszy sort, były zdradzieckie mordy, są przestępcy z opozycji. Słowa wodza bez komentarza. Pierwsze wrażenie: na mównicę wchodzi człowiek, któremu bardzo pochopnie wystawiono przepustkę w psychiatryku. Nie ma takiej skali, która ogarnęłaby poziom nienawiści tego nieszczęśliwego człowieka. Stać go dosłownie na wszystko, a nic nie wskazuje na to, aby ktoś potrafił powstrzymać go od popełnienia kolejnego szaleństwa.

A może znów nie obejrzymy Teleranka?

[29.10.2020, Toruń]


PEJZAŻE

Dla odetchnięcia od spraw bieżących i ważnych, do których powrócę w kawiarence, proponuję zerknąć na kilka obrazków, pejzaży namalowanych w konwencji realistycznej. Wprawdzie realizm w malarstwie nie jest moją ulubioną formą ekspresji twórczej, jednakowoż przyznać muszę, że tego typu dzieła działają uspakajająco na skołatane nerwy. Obserwator takich obrazów skupia się na temacie płócien, a kiedy tematyka bliska jest przepięknej natury, kiedy dominantą dzieła staje się pejzaż, człowiek odpływa myślami w krainę widoków, z którymi rad byłby się zaprzyjaźnić do końca swego żywota.

Przedstawiam w kawiarence kilka pejzaży Pedera Morka Monsteda (10.12.1859 -20.06.1941), duńskiego malarza realisty.














[29.10.2020, Toruń]


27 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (54) DROBNOSTKI (11-16)

 11.

Na placu Campo de' Fiori w Rzymie spalono Giordano Bruno. Kościół katolicki skazał go na śmierć w płomieniach za herezję. Gdybyśmy cofnęli czas do końca XVI wieku trzeba by wyciąć całą Puszczę Białowieską, aby starczyło drzewa na stosy dzisiejszych heretyczek – kobiet. Po kilku stuleciach postawi się tym kobietom pomniki, a co?

12.

Zauważyłem, że dużo lepiej mi się pisze, jak na krześle siedzę czy na taborecie jakimś twardym, niż jak w fotelu jestem zapadnięty. W fotelu mogę się dawać ponosić, ale jest tam za dobrze chyba. Tak że jak kiedyś będę mógł wybierać może, fotel czy krzesło zwykłe, to wybiorę to drugie, dla dobra własnego i dobra wszystkich.” [E.Stachura, Dzienniki Podróżne t.1.] W chwili obecnej piszę siedząc na lekko wymoszczonym czymś miękkim krześle, ale większość moich występnych tekstów sporządzane był, gdy w moje pośladki wpija się twarde, drewniane siedlisko krzesło.

13.

Gdyby Masza była dużym psem, wszystkie psy na moim obecnym osiedlu chodziłyby przed nią na baczność, a koty na kolanach, w tym również najsłynniejszy w Polsce kot i jego pan.

14.

Niestety znam kilka osób, znam nawet bardzo dobrze, zaryzykuję, że zbyt dobrze… osoby, które z chęcią wejdą w skład pisowskich oddziałów do obrony kościołów, czytaj: oddziałów walczących z kobietami. Znam przynajmniej jedną osobę, która jest gotowa zabić, gdy będzie tego chciał właściciel najsłynniejszego kota w Polsce; znam też osobę, która gotowa jest oddać życie za kościół katolicki. Muszę przyznać, że w dawnych czasach tacy ludzie mieli znacznie więcej możliwości dla realizacji swych życiowych celów. Potrzebowano bowiem ludzi do obsługi narzędzi tortur, specjalistów od rozpalania ognia pod stosami czy też można było uczestniczyć w rekrutacji do wypraw krzyżowych.

15.

Palacz zwłok” Ladislava Fuksa to książka o rodzeniu się fanatyzmu, fascynacji śmiercią i faszyzmem. Książkę, o której swego czasu już pisałem, trzeba koniecznie przeczytać, bo jest, no cóż, literackim arcydziełem, tak jak adaptacja powieści Fuksa „Spalov mrtvol” w reżyserii Juraja Herza.

Nieuchronnie problem przedstawiony w powieści Fuksa, chociaż dotyczył czasu bezpośrednio poprzedzającego wybuch II wojny światowej przywołuje mi na myśl proces wykluwania się fanatyzmu w dzisiejszej Polsce. Pozornie normalna, szanująca się rodzina / jednostka staje się nagle zafascynowana bezkompromisową władzą nad innymi ludźmi.

Bezustannie namawiam do przeczytania „Palacza zwłok”, a także do obejrzenia filmu – tu z polskimi literami.



16.

Brat w rozmowie telefonicznej przypomniał mi:

- A pamiętasz tę dziewczynę… Ala miała na imię,. Ta nasza kumpela….

- Jasne, że pamiętam. Miała taką zajęczą wargę.

- Tak ale był to mały defekt, prawie niezauważalny.

- To prawda. Nie zwracaliśmy na to uwagę.

Po jakimś czasie mówi:

- Ty wiesz, że ja zapominam, co jadłem w zeszłym tygodniu na obiad, a dobrze pamiętam tę Alę… gdzie mieszkała… tam na dole...

- Tak, na parterze kamienicy, tuż przy parkanie i torach – odpowiadam. - Wiesz, ja też tak mam z tą pamięcią.

[27.10.2020, Toruń]

26 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (53) DROBNOSTKI (1-10)

 1.

Chłopiec z przyklejonym do szyby policzkiem stara się dosięgnąć wzrokiem latarni świecącej żółtym światłem; w tym świetle szamocą się z wiatrem łupinki śniegu wydarte z wora chmur wiszącego nad krainą szczęśliwości.

2.

Kiedy wstanie o białym poranku, upomni się o to, aby zejść do ogrodu i zmierzyć wysokość śnieżnego kożucha, w jaki ubrała się tej nocy ogrodowa ławka.

3.

Nie byłoby tej radości, gdyby nie wystawił za okno plastykowej tacki zasypanej przysmakami dla ptaków: ziarnkami słonecznika, zmiażdżonymi nasionami lnu i pszenicy, plasterkami słoniny, okruszynami razowego chleba i drobnymi kostkami smalcu. W jednym z rogów tacki stał kilogramowy odważnik, aby poryw wiatru lub nieostrożna ptasia konsumpcja zadanego jadła nie doprowadziła wyszynku do katastrofy.

4.

Dotarłem do „Dzienników – Zeszytów Podróżnych” Edwarda Stachury – dotąd nie czytałem. Pierwsza pobieżna penetracja to same pozytywne wrażenia.

5.

Po raz pierwszy oglądam „Sanatorium pod klepsydrą” - film Wojciecha Jerzego Hasa na podstawie prozy Schulza (książkę czytałem). Klimat surrealistyczny. Za scenografię panom Skarżyńskiemu i Płockiemu należy się Oskar.

6.

Droga do miasta. Autobus. Chłopiec wybiera miejsce przy oknie. Zawsze lubił obserwować umykający świat, a teraz aby go zobaczyć musi przytknąć ciepłe jeszcze usta do zimnej, matowej szyby i nagrzanym powietrzem pochodzącym prosto z płuc odmrozić maleńką cząstkę białej tafli. Kiedy wreszcie wychucha zamróz, matka chwyci go za rękę, pociągnie ją i powie, że pora wysiadać.

7.

Dlaczego wszystko co robię wydaje mi się, że robię to po raz ostatni, że wszystko zmierza do końca? Obecnie jestem w momencie poszukiwania machiny, która na trwałe przeniosłaby mnie do przeszłości.

8.

Jak żyd – tułacz jestem, bez rodziny wokół siebie. Pogrzebany nie wstanę z popiołów. Pogrzebią mnie ci których wskażę, tam, gdzie wskażę, kiedy – kiedy Bóg szepnie do ucha. W testamencie, który przy mnie znajdą, zabronię kategorycznie, aby ci, którzy czas jakiś temu mnie pogrzebali, przyszli ponownie na pogrzebanie moich zwłok. Nie podoba mi się zarówno śmiech ich jak i płacz.

9.

Czy kto uwierzy, że chłopiec jedną z alejek w ogrodzie nazwał Aleją Mickiewicza, a zanim to zrobił wypielił ją, zagrabił i kawałkami cegieł odgrodził od grządek warzywnych. Leda, sporych rozmiarów brązowa, wielorasowa suka jako pierwsza przeszła tą Aleją, na końcu której w półcieniu starej jabłoni wymościła sobie legowisko.

10.

Do końca świata będę powtarzał, że Bóg jest we mnie, w tym ogrodzie. Podobnie mówił dziadek chłopca obserwując kursujące pomiędzy ulami a kwiatami akacji pszczoły. Siedzieli na ławkach przy ogrodowym stole i modlili się jedząc kanapki z ugotowanymi na twardo jajkami. Chłopiec pił schłodniałe kakao, a dziadek wino gronowe – ogrodowe, mszalne.


[26.10.2020, Toruń]

24 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (52) STRAJK KOBIET. ROCZNICA.

1.

Wydaje się, że kolejny plan kaczyńskiego polegający na wypowiedzeniu przez jego kucharkę wojny kobietom podczas pandemii legł w gruzach. Myślę, że dyktator nie spodziewał się aż takich protestów, które przybierają na sile i, co zdarza się chyba pierwszy raz, protestów, w których język sprzeciwu zastąpiony został emocjonalnym językiem barykad obfitującym w zwroty aż nadto dosadne.

Obserwuję to jak najbardziej słuszne pospolite ruszenie polskich kobiet wspartych przez mężczyzn, myślę, że i przez całe rodziny, z wielką nadzieją, bo chociaż decyzja sędziów dublerów jest nieodwołalna, to może ten strajk kobiet będzie zaczynem do eliminacji ze sceny politycznej skorumpowanej formacji totalitarnej prawicy. Może w końcu szefowie i członkowie partii politycznych i działacze ruchów społecznych osiągną porozumienie i w kwestii na Polski najważniejszej - odsunięcia pisu i jego przystawek od władzy i położenie tamy staczania się naszego kraju w mroki średniowiecza. Jest szansa, ale sądzę, że bardzo minimalna, że dojdzie do takiego porozumienia - chciałbym dożyć tej chwili, kiedy staniemy się normalnym demokratycznym państwem.

Ale droga do takiego stanu daleka i wyboista, więc może prodemokratyczne elity polityczne na poważnie zastanowiły się nad oddaniem władzy w kobiece ręce.

Z wielkim niesmakiem obserwuję służalczość policji, jej tępotę, ciągłe kłamstwa zwierzchników, brutalność i brak refleksji nad tym, co robi. Tyle lat policja w Polsce walczyła o uwiarygodnienie swoich działań, o poprawę wizerunku i wystarczyło pięć lat dyktatorskich rządów pisu, aby zaprzepaścić tę szansę, jaką społeczeństwo dało policji. Kiedy obserwuję zachowanie policjantów wykorzystywanych do prywatnych rozgrywek politycznych przez pis, dochodzę do wniosku, że gdyby wydano im rozkaz strzelania do ludzi, do osób LGBT, ale też do kobiet za to tylko, że wykrzykują na demonstracjach swój gniew, nasi dzielni mundurowi bez zmrużenia oka wystrzelaliby dla przykładu osoby wskazane im przez pis.

A wojsko? Wojska w Polsce nie ma...

2.

Jutro mija równy rok od wypadku jakiemu uległem w Norwegii podczas komercyjnego kursu z Anglii do Norwegii. Rok temu wydobyto mnie ze zgliszcz auta, przewieziono śmigłowcem do szpitala i po raz pierwszy mnie  zoperowano. Po roku wciąż poruszam się o kulach, choć oczywiście stan mojego zdrowia się poprawił: żebra się pozrastały, również kości nogi, kolano też, choć nie potrafię jeszcze poruszać się samodzielnie, a i muszę uważać  z sercem po przebytym w norweskim szpitalu zawale. Myślę, że gdyby nie pandemia dzięki rehabilitacji mój stan zdrowia byłby lepszy, ale nie narzekam. Dziękuję norweskiemu personelowi medycznemu, że uratował mi nogę, może nawet życie. Dziękuję znajomej Polce z Norwegii, która odwiedzała mnie w szpitalu w Oslo i dodawała otuchy w tych trudnych dla mnie chwilach. Dziękuję najbliższym, że wytrzymali ze mną ten rok. Dziękuję moim znajomym i przyjaciołom, którzy wsparli mnie materialnie w najtrudniejszym ekonomicznie momencie życia. Sobie z kolei gratuluję tego, że od roku nie palę papierosów - paradoksalnie ten wypadek doprowadził do cudu - nigdy bowiem nie sądziłem, że uda mi się rzucić palenie. Chciałbym powrócić do takiego stanu zdrowia, abym mógł pracować, zarabiać na siebie i rodzinę, doczekać się emerytury. Chociaż nie mam planów i pomysłów na życie  w dającej się przewidzieć przyszłości, chciałbym jeszcze to i owo zrobić przed odejściem z tego świata. Przykro mi, że dożyłem czasów dyktatury. Myślę, że ani ja, ani wszyscy pozostali rozsądnie myślący ludzie nie zasługują na rządy pisu. Wiem na pewno, że gdybym miał lat dwadzieścia parę czy trzydzieści parę włączyłbym się do walki z pisowską mafią - dzisiaj nie mam na to sił i możliwości. Jedynym, sposobem mojej osobistej walki z dyktaturą  jest ostracyzm. Rozstałem się z ludźmi, o których wiem, że kolaborują z pisem, bądź też sympatyzują z pisowską mafią lub rydzykową sektą. Gdybym miał dwadzieścia lat mniej i był zdrowszy niż obecnie, zdecydowałbym się na emigrację... oczywiście przy założeniu, że rządzi dyktator z Żoliborza przy wsparciu takich kreatur jak rydzyk czy biskup krakowski. Katolikiem już nie jestem. Nie wiem, co mnie jeszcze czeka.

[24.10.2020, Toruń]


MELODIE WSPÓŁUCZESTNICZĄCE W CZASACH ANTYKOBIECEJ DYKTATURY

Ten post miał być poprzednim, ale ze zrozumiałych względów wczoraj puściłem tekst związany z prowokacją wobec kobiet ze strony nielegalnego trybunału konstytucyjnego. Byłbym nie w porządku z kobietami i względem siebie, gdybym nie napisał o wczorajszej demonstracji, której chwalebnym przedłużeniem była dzisiejsza, także ta w Toruniu. Ale że akurat wcześniej przygotowałem kilka muzycznych "pocztówek", to pomyślałem sobie, aby nie rezygnować z muzycznego charakteru wpisu i przy okazji zadedykować kobietom trochę tej muzyki, którą osobiście lubię słuchać.

Na początek Malagueňa w wykonaniu młodego podówczas Paco de Luci.



Przechodząc od hiszpańskiego flamenco pozostaję w kręgu muzyki iberoamerykańskiej, a konkretnie kubańskiej. W zamieszczonym poniżej klipie spotykamy dobrych znajomych z grupy "Buena Vista Social Club", tj. Compay Segundo, Omarę Portuondo czy Pio Leyva, wykonujących słynną "Guantanamerę". Dla zainteresowanych grupą "Buena Vista Social Club" podaję też link:



Kto lubi klezmerską nie przejdzie obojętnie wobec kolejnego nagrania. Pozostajemy w Hiszpanii, a konkretnie w Barcelonie - tam funkcjonuje wielopaństwowy zespół Barcelona Gipsy Klezmer Orchestra, wielonarodowy, aczkolwiek z jedną wspólną cechą - wykonawcy są pochodzenia cygańskiego. Gitara, skrzypce, kontrabas, akordeon, klarnet, perkusja i piękny głos solistki. Wszystko na swoim miejscu w tej znanej piosence "Djelem, djelem"



Przyznam, że następna wykonawczyni i jej zespół to jedno z moich ostatnich odkryć. Sona Jobarteh jest angielką o gambijskich korzeniach. Wraz ze swoimi afrykańskimi przyjaciółmi wykonuje muzykę zachodnioafrykańską Gambii, Senegalu, Mali, Gwinei i Gwinei-Bissau. Zamieszczony klip trwa ponad godzinę, ale wystarczy choćby przez 10 minut posłuchać tej, jakże oryginalnej muzyki, wczuć się w jej niezwykły, nieeuropejski rytm wystukiwany na nie tak często występujących w naszym kręgu kulturowym instrumentach perkusyjnych: congach i tykwach wzbogaconych harficzną korą i gitarą. Dla mnie warto posłuchać  tej muzyki choćby ze względu na jaj oryginalność (także głos i urodę solistki)




Na zakończenie moja ulubiona Cesarzowa, czyli Cesaria Evora, ale tym razem towarzyszy jej Kayah. Panie śpiewają wyciszającą przynajmniej na jakiś czas emocje piosenkę "Embarcação"



[24.10.2020, Toruń]


23 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (51) PROTEST KOBIET

 Dzieje się tak, jak prognozowałem w kilku wcześniejszych postach. Pisowska dyktatura nie cofa się przed niczym. W tym momencie oglądam jak tchórzliwy policjant na usługach dyktatury traktuje gazem kobiety protestujące przeciwko orzeczeniu pseudo trybunału konstytucyjnemu zabraniającemu aborcji w sytuacji ciężko uszkodzonego, zdeformowanego płodu. Ciekawe czym skończy się ten wczorajszo-dzisiejszy protest. Pewnie jeszcze dzisiaj policyjni siepacze ubrani w mundury bez nazwisk nie użyją przeciwko demonstrującym ostrej amunicji, może padnie rozkaz do rozpędzenia protestujących i osadzeniu ich w aresztach, bo w końcu prezes musi się wyspać, a nie można hałasować nieopodal jego domu. Oczywiście wstyd mi za policję, że pełni w dzisiejszych czasach rolę ochroniarza partii rządzącej i jej szefa. Ale wstyd mi również za polskie wojsko, które  przez cały czas łamania prawa przez pisowców i ich sojuszników, przypomina milczącą pierwszą damę.

Dzisiaj policja jeszcze nie strzela, ale Bereza Kartuska, ten pierwszy polski sanacyjny obóz koncentracyjny przed nami. 

Właśnie przy pomocy gazu dzielni policjanci wydarli protestującym olbrzymi baner z napisem "Wypierdalać". Dochodzi do pierwszych łapanek.  Doprawdy przykry to widok, gdy patrzy się na bezbronne kobiety stojące twarzą w twarz z uzbrojonymi przynajmniej w tarcze i hełmy policjantów. Ponieważ interesują mnie tego typu wydarzenia także pod kątem psychologicznym, próbuję sobie wyobrazić zachowanie się policjantów, zwłaszcza tych puszczających strumienie gazu w ludzi, próbuję sobie wyobrazić ich zachowania, gdy już powrócą w domowe pielesza po wzięciu kończeniu misji. Co powiedzą swym żonom? matkom? ojcom? małym córeczkom? dziewczynom? Jakiż spokojny będzie ich sen! Pokwitują własnym podpisem premię jaką dostaną za potraktowanie gazem pieprzowym protestujących.

Ciekawe jest to, że w Polsce właściwie nie dochodzi w ostatnich kilku latach do spektakularnych aktów łamania porządku publicznego przez demonstrujących - nie ma napaści na policjantów, podpaleń, masowego niszczenia obiektów użyteczności publicznej czy prywatnych, a mimo to policja zachowuje się brutalnie i stosuje nieadekwatne środki przymusu bezpośredniego. Tak było w przypadku protestu przedsiębiorców, osób LGBT i tak jest obecnie, gdy protestują głównie, ale nie tylko kobiety.

Z przerażeniem obserwuję jak wiele policyjnych busów stoi na ulicy Mickiewicza, tak jakby ta rzesza żołdaków miała chronić stolicę przed najazdem stu tysięcy uchodźców, gdy tymczasem ochronie podlega jeden człowiek - jarosław kaczyński.

Zdaje się, że nieformalna, jak sądzę, reżyserka tego spontanicznego protestu, powiadamia zgromadzonych, aby zgromadzić się w tym samym miejscu jutro o dziewiętnastej. Trwają niecenzuralne okrzyki pod adresem prezesa.

Ukazuje się komunikat policji informujący o tym, że powodem "jednostkowego " użycia gazu przez policję była próba przerwania przez demonstrantów kordonu policyjnego i rzucanie kamieniami w policjantów przez osoby protestujące. Ten komunikat nie jest zgodny z prawdą, bo to policja była stroną napastliwą.

Czy kobiety dadzą radę? Czy my, gorszy sort, poradzimy sobie z pisowską dyktaturą? Trudne pytanie. Jestem pesymistą. Oby nie doszło do wojny domowej. I jeszcze jedno. Dopóki dyktatura dysponuje siłami zbrojnymi w postaci policji i wojska, wewnątrz których nie istnieją osoby, które nie zgadzają się na dyktatorskie metody sprawowania władzy i w obronie demokracji gotowe są wypowiedzieć władzy posłuszeństwo, dopóty dyktatura będzie trwała... niestety.

[23.10.2020, Toruń] 

18 października 2020

POPIERAMY SWOJEGO PROBOSZCZA

Podobno to nie pierwszy raz. Hazardowi towarzyszyły mocne drinki. Wciągnął się, ale żeby podczas mszy? Ministrant mówił, że czuć było od niego alkohol. Matka ministranta: a daj spokój- to mszalne wino. Nieprawda. Raz nalali sobie z drugim po pół szklanki. Oczywiście w tajemnicy, aby nie zauważył. Przyszli do domu i nie było od nich czuć, od żadnego z nich. Musiał tankować jeszcze na plebanii. Maksymilian, organista potwierdza, ale niechętnie. W końcu czterdzieści lat związany z kościołem, więc musi strzec jego tajemnic, ale przyznaje w rozmowie z sierżantem policji, że proboszcz przesadzał z alkoholem, ale proszę tego nie zapisywać. Dlaczego? Bo nie. A czy kiedykolwiek ktokolwiek z parafii próbował proboszczowi przetłumaczyć, że robi źle, naraża parafię na złe gadanie, siebie na pośmiewisko i chorobę, z której już nie wyjdzie? Czy ktoś doradził mu, aby zgodził się leczyć? Rada parafialna: kilka starych kobitek, organista i ta młoda jeszcze pielęgniarka z pobliskiego ośrodka – wszyscy buzia w ciup, język między zębami. A czy to... – odzywa się ta pielęgniarka, ale nie kończy, no i w końcu sam sierżant. Moi państwo, a czy wy myślicie, że mnie przyjemnie wysłuchiwać na ten temat. Ja z obowiązku, bo donosy były, tak, nie jeden, a kilka, i telefony, że wszedł na ambonę i z tej ambony… pawia… Jak to możliwe, skoro z ambony dziś kazań się nie mówi. Pielęgniarka ambitnie zaprzecza. To miało być przed mszą. Sierżant przeczytał z kartki, że proboszcz ostatnio przygotowuje kazania właśnie na ambonie przed pierwszą niedzielną mszą, kiedy jeszcze ludzi nie ma w kościele. No to skoro ludzi w kościele wtedy nie ma, to skąd kto ma wiedzieć. Pielęgniarka ambitnie podważa wersję anonima. A skąd ja mam wiedzieć. Przyjechałem do was służbowo, bo muszę zakończyć sprawę. Nie daj Boże prasa się dowie. Już wie – to jedna z bab spojrzała na organistę. Przysięgam, że to nie ja. Podejrzewam, że to te szczeniaki, co do mszy posługiwali. Przepraszam, ale znam obie rodziny tych chłopców. Głęboko religijni. Jeżeli tam co matka z ojcem powiedzą, to dzieciaki choćby ich przypalano, ani mru mru. Fakt faktem, rozniosło się już i nic tego nie cofnie – jedna z kobiet – a wyjście trzeba znaleźć. Inna, ta najstarsza, najbardziej obeznana z rady parafialnej w sprawie, taka prezeska, uświadamia, że do czasu przyjazdu biskupa proboszcz pozostanie w dziekanacie w Ż. Tam ma czas na przemyślenie. Ksiądz dziekan tymczasem przeniesie na tę chwilę do parafii księdza rezydenta, schorowany wprawdzie, ale da sobie radę, nawet się ucieszył. To jaką należy obrać linię, pyta kolejna członkini rady, bo ludzie za księdzem proboszczem są i jeszcze dzisiaj gotowi są wysłać reprezentację do księdza biskupa, aby nie przywoził innego na miejsce naszego Antoniego. Milczenie. Każdy każdemu patrzy w oczy. Chce się czegoś dowiedzieć. Pierwszy nie wytrzymuje sierżant. To sprawa polityczna. Wiecie, że robienie z tego hucpy to woda na młyn wrogów kościoła. Na mój rozum, niechby na ten miesiąc pobył na parafii ten rezydent, a proboszcz niby chory wróci po tym miesiącu jak niby nigdy nic. A plotkom ukręcimy łeb – ambitnie zasugerowała pielęgniarka. Ksiądz proboszcz jest chory na serce, a lekarz nawet sam zasugerował mu, że kieliszek – dwa czerwonego wytrawnego wina na serce nie zaszkodzi, a nawet… Co tak milczycie!

Pielęgniarka przejmuje teraz ster nad rozmową, bezapelacyjnie i w całości. Jeśli ksiądz biskup spróbuje przywieźć w tym swoim oplu insigni kogoś nowego, to raz, że do samego papieża napiszemy, a dwa, nie wpuścimy biskupa na plebanię, bo to czy ksiądz proboszcz to nie człowiek, nie mężczyzna, że potrzebuje od czasu do czasu sobie wypić, a czy to mężczyzna nie potrzebuje kobiety? Kto pośród nas jest święty?

Zawrzało jak w ulu, bo wprawdzie rada wiedziała o kochankach proboszcza, ale żeby tak przy sierżancie policji? Pielęgniarka za późno ugryzła się w język.

Czyli, że zdarzyło to się pierwszy raz, sierżant notuje, choroba serca, mszalne wino, te wcześniejsze napisy na parkanie, krzywdzące i oskarżające proboszcza, to, że ci opozycyjni radni miejscy, większość lewacy rzucali na księdza kalumnie, ten polityczny spektakl; wszystko to doprowadziło proboszcza do takiego stanu…

… że niedziela w niedzielę ręce o tak mu latały przy podawaniu komunikantów – najstarsza z rady, choć chyba najgłębsza z katoliczek odezwała się i wyszła z sali katechetycznej.

Już nie wróciła.

[18.10.2020, Toruń]

13 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (50) ALTZHEIMER TWÓRCZY. WIETNAMKI. WIELODZIETNA RODZINA.

 

1.

Taki przypadek. Miałem sen, podczas którego wyśniło mi się opowiadanie, a cała wyjątkowość tej historii polega w pierwszym rzędzie na tym, że ta moja opowieść napoczęta pod powiekami była dosyć szczegółowo opracowana – treść może nie za obszerna, ale zdanie ułożone po zdaniu i, co ciekawe, aż do samej puenty na końcu opowieści, to co tak lubię. I proszę sobie wyobrazić, że tuż po przebudzeniu pamiętałem wszystko detalicznie. Nawet pomyślałem sobie, że nie będę się ponownie kłaść, tylko od razu uruchamiam swego „szczeniaczka” i piszę. Ale poniechałem tego zamiaru i… już za dnia i teraz w noc głęboką, a mglistą nie pamiętam dosłownie nic. Nie pamiętam nie tylko samej treści, ale też z grubsza biorąc, o czym zamierzałem napisać.

To już drugi taki przypadek. Może dwa, trzy tygodnie temu obudziłem się około piątej nad ranem (czyli już nie spałem). I tak sobie leżąc, siedząc, pogryzając coś, co wypadło przypadkowo z lodówki, popijając herbatkę wymyślałem jakąś fabułę… nie żeby jak w poprzednim przypadku komponować w sobie całość opowieści w szczegółach, ale określić w miarę dokładnie, do czego ma zmierzać moje opowiadanie. No i musiałem podmęczyć się tymi myślami, powróciłem do łóżka, zasnąłem, a po przebudzeniu nie pamiętałem nic. Tak dla siebie nazwałem te stany „twórczym Alzheimerem”.

 

 

2.

Zanim w trzeciej części napiszę coś o czytaniu, a właściwie o moim subiektywnym odbiorze literatury, wtrącę tutaj cytatę z „Listów do Kwiecieńki” Hrabala (znów ten Hrabal), którą poprzedzę słowem wstępu. Zapewne ludzie interesujący się choćby w minimalnym wymiarze polityką wiedzą, że polskie, a także węgierskie władze, polski pis i konserwatywny katolicki kościół, tudzież partia zwana konfederacją nie przepadają za obcokrajowcami („nie będą nam tutaj w obcych językach mówić…”), a już absolutnie protestują przeciwko przyjmowaniu uchodźców, którzy nie dość że, jak powiedział pan wiceprezes rady ministrów, roznoszą choroby, to na dodatek mają ciemniejszy kolor skóry i wierzą w niesłusznego Boga.

To ja chciałbym dać odpór tym prawdziwym Polakom, prezentując poniżej jakże piękny stosunek autora „Postrzyżyn” do piękniejszej części narodu wietnamskiego goszczącego w Czechach. Zaprawdę, warto przeczytać…

„A teraz, droga Kwiecieńko, usłyszałem, że także dni tych moich Wietnamek są policzone, że wcześniej czy później będą musiały wracać do domu, że umowy wygasły, dni już z wolna, ale nieubłaganie uciekają i dziewuszki oraz wszyscy inni ze Wschodu polecą z powrotem, do kraju, a ja tu zostanę sierotą... A ja bym chciał, tak bardzo bym chciał, aby te młode kobiety zawsze z nami mieszkały, chciałbym nawet, aby nasze państwo, aby ta nasza aksamitna rewolucja uznała te nieśmiałe ślicznotki za naszych gości, że powinniśmy je traktować, jeśli tego zechcą, za swoich współobywateli... i nakupimy owoców i kwiatów, i pójdziemy w odwiedziny... ach, te niepowtarzalne paluszki, oczy, fryzury, niepowtarzalny chód, czystość i przyjemny sposób bycia, kiedy chodzą po Pradze bezszelestnie, jakby ich stawy biodrowe były naoliwione bezcennymi olejkami... A przecież to nie potrwa długo ― i ostatni samolot z nimi wzbije się pod niebo i zostanie po nich tylko wspomnienie, po każdej z tych nieśmiałych ślicznotek zostanie aura, która otaczała ich taneczne ciała, zostanie to, co tu pozostawiły, to astralne, ów fluid, to, o czym pisał Paul Eluard... kocham na twojej twarzy przyjście płonącej lampy w biały dzień... zostanie po nich to, co umiał namalować Paul Delvaux... te przestronne i opuszczone dworce, pełne sygnałów i świateł, gdzie jednak przechadzają się piękne nagie blondynki, uczesane i umalowane, i gotowe tylko i wyłącznie się kochać, ślicznotki, spacerujące po opuszczonych peronach i nad torami, dworce  pełne tryskającej żądzy i oczekiwania... gdzie są też mężczyźni, którzy jednak dyskutują i z grubymi okularami na nosach mówią sobie nawzajem naukowo o pięknie azjatyckich motyli...

Miałem rację???

3.

Upłynęło trochę wody w Wiśle, aż w końcu doszedłem do pewnego wniosku, że w moim przypadku, miłośniku czytania, pobierana oczami, sercem i umysłem literatura jaką czytam, można podzielić na trzy rozdziały:

1)   Literatura / książki / autorzy, których nie czytam z bardzo wielu względów, zbyt wielu, a skumuluję swój osąd, parafrazując  zdanie zaczerpnięte z którejś z trzech części historii o Kargulu i Pawlaku: - Aniu, ta literatura mi nie podchodzi.

2)  Książki i autorzy, których czytam, może nie zawsze z pełnym przekonaniem, może nie zawsze jestem entuzjastycznie nastawiony do zaproponowanego przez nich literackiego świata, ale z szacunkiem się o tych pisarzach, poetach i ich dziełach wypowiadam.

3)  Książki i autorzy, których uznaję za własnych, a znaczy to w pewnym uproszczeniu, że wyobrażam sobie, iż sam chciałbym i mógłbym, gdyby talentu, pracy i cierpliwości starczyło, mógłbym te książki napisać. Innymi słowy ta literatura i jej twórcy to moja rodzina, z którą mam ochotę spotykać się jak najczęściej. A zatem moimi kuzynami są: Hrabal, Kafka, Fuks, Stachura, Marquez, Żeromski, Iwaszkiewicz, Redliński, Hemingway, Dostojewski, Różewicz, Mickiewicz, Staff, Leśmian, Jesienin, Szymborska, Poświatowska i wielu, wielu innych, bo nie ma to jak wielodzietna rodzina.

A    A na koniec dwa obrazki Paula Delvaux, belgijskiego malarza XX wieku, którego dzieła Bohumil Hrabal skojarzył z nieśmiałymi ślicznotkami z Wietnamu... mnie się podobają.

    


    


    [13.10.2020, Toruń]

12 października 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (49) BILET DO NIEBA

 

Cieszy się tam z sukcesu Igi. Chyba nawet bardziej niż radowała się z gry i wyników Radwańskiej. Ostatnie… jak ten czas rozlatuje się na strzępy… moje z nią spotkania były przy włączonym telewizorze, włączonym na mecz tenisowy, na Federera, którego uwielbiała, na Agnieszkę. Teraz włączyła sobie plazmę na Igę. Z pewnością polubiła jej młodość, ambicję, no i te dynamiczne forehandy i oburęczny backhand, i to jak szybko podchodzi po rozegranej piłce do pola serwisowego, i nie ma obaw przed żadnym uderzeniem, nie ciska słownym mięsem na korcie, jeżeli już to : - jazda Iga!!!

Zapewne wykupiła sportowe kanały, w tym te z tenisem. Zawsze lubiła sport. Szewińską na ten przykład, Lubańskiego, Wszołę, drużynę siatkarzy Wagnera. Tenis polubiła, odkąd zobaczyła jak gra Federer.

Tam chyba ma dostęp do wszystkich kanałów – w końcu pracowała całe życie, rzadko kiedy chorowała, do tego dom, i tak dalej, jak to kobieta.

Mam nadzieję, że nie pozwalają jej tam oglądać i słuchać wiadomości, i nie ma swego profilu na portalu społecznościowym, bo zaraz jakiś byle kto przyczepiłby się do niej, a jeśli chodzi o politykę, to w jej wieku lepiej się nią nie interesować. Nie zniosłaby jej i dla własnego zdrowia lepiej, nie denerwować się.

Tak sobie czasami myślę i myślę okrutnie, że może i lepiej się stało, że mi odeszła stąd tam, że nie musi tego wszystkiego oglądać i przeżywać na nowo; jestem pewien, że by jej się nie podobało tutaj, jestem pewien.

Niedługo są jej imieniny – bo u nas w rodzinie imieniny zawsze się liczyły, nie urodziny, bo po co komu wiedzieć, że postarzał się o rok – imieniny, więc wypadałoby wpaść na godzinkę, złożyć życzenia. Rosół na pewno będzie, i żurek albo flaczki, trochę drugich dań, i sałatki, i ciasta upieczone przez ojca. Choćby dla tych ostatnich warto przyjść, choćby o czterech nogach.

Ciekawe, czy przez internet można zamówić bilet do Nieba…

[12.10.2020, Toruń]

SPÓŁDZIELNIA

 

Czy to było wtedy, gdy udałem się do Spółdzielni po prośbie dziadka, czy też podążyłem za śledziami z beczki, które niespodziewanie pojawiły się w końcu lata, nie pamiętam. Dość powiedzieć, że miałem z sobą materiałową torbę, którą obciążał portfel wypełniony banknotem i kilkoma monetami. Wybrałem drogę pomiędzy stawami, nieco dłuższą, ale ciekawszą, bo to idzie się najpierw wzdłuż górnego stawu pod ceglanym, nieco rozwalonym parkanem, przechodzi się potem przez żelazną bramę, idzie mostkiem, pod którym sześciocalowa rura prowadzi wodę od stacji pomp do stawu „pod kominem” i wtedy ma się po obu stronach udeptanej ścieżki szpaler olch, wierzb i osik, a za nimi stojące stawowe wody. Przyjemny chłód panował w czasie letnich upałów na tej ścieżce, delikatnie skręcającej po stu metrach w prawo; mijało się po prawej staw kolejny – ten był bezrybny i połączony z labiryntem rowów odprowadzających fabryczne, cukrownicze wody gdzieś hen ku rozlewiskom. Jeszcze jeden przeskoczyło się mostek, jeszcze należało przejść wyłomem w betonowym murze i człowiek wkraczał na ulicę, będącą równocześnie drogą wiodąca do miasta z jednej strony, a z drugiej do głównej międzynarodowej trasy.

Przemierzyłem tych niespełna dwieście metrów i znalazłem się przy przystanku autobusowym, w tamtych czasach będących rzeczywistym oknem na świat. Kilka metrów dalej znajdowały się trzy punkty informacyjne czyli oszklone gabloty, wewnątrz których zawieszano porządne, sporego formatu zdjęcia z podpisami. Tematyka tych nieruchomych czarno-białych obrazów przypominała slajdy motywów wyjętych z kroniki filmowej puszczanej przed firmami w kinach; można było: ujrzeć sekretarza przemawiającego z mównicy ustawionej w zakładowej stołówce, przypomnieć sobie okoliczności w jakich nasza reprezentacja w piłce nożnej zdobyła bramkę na chorzowskim gigancie, dowiedzieć się o kolejnej inwestycji w drogownictwie, nacieszyć oczy dwiema przyczepami zebranej pszenicy, a z zagranicy - zapoznać się z projektami na najbliższą zimę Christiana Diora czy Yvesa Saint Laurent. W linii tuż obok stała wielka zielona tablica z przyszpilowanymi ogłoszeniami: coś ktoś sprzedawał, ktoś chciał nabyć, wymienić, pożyczyć coś innego; okazyjnie na tej tablicy pojawiał się afisz zachęcający do odwiedzenia cyrku lub operowego przedstawienia w wielkim mieście, a raz na tydzień zamieszczano składy na najbliższe mecze piłkarskie naszej miejscowej drużyny – trampkarzy, juniorów i seniorów.

Gdy pobieżnie zapoznałem się z merytoryczną zawartością gablot i tablicy, rzuciłem jeszcze wzrokiem na kioskową wystawę, podbiegłem prosto do Spółdzielni. Piszę o Spółdzielni z uwagi na dziadka, który nigdy inaczej nie nazywał tego do pewnego czasu jedynego wielobranżowego sklepu w naszej osadzie. Jeżeli tego dnia do Spółdzielni wysłał mnie dziadek, to w portfelu prócz pieniędzy miałem napisaną przez niego i podpisaną imieniem i nazwiskiem kartkę. Treść informacji mogła być taka: „Uprzejmie proszę o sprzedanie mojemu wnusiowi butelki wina gronowego”, po czym następował podpis. Dziadek od pewnego czasu miał problemy z chodzeniem, więc aby się napić porządnego wina (porządnym winem było najczęściej prawdziwe wino gronowe gruzińskie, bułgarskie, rzadziej rumuńskie lub węgierskie – dziadek nie przepadał za wytwornymi rodzimymi jabłkowitami) wysyłał mnie do Spółdzielni, na co godziłem się z chęcią, gdyż pieniędzy przekazywane mi przez dziadka starczało także na cukierki, lody i oranżadę.

Jeżeli tego dnia do Spółdzielni wysłał mnie tatuś (musiało to być dobrze po południu, a tatuś jakimś sposobem dowiedział się, że po piątej po południu spodziewana jest niespodziewana dostawa śledzi w beczkach – hurra! -) moje zadanie było trudniejsze. Musiałem przypomnieć pani ekspedientce o tym, że potrzebuję śledzi z mleczem, czyli panów, gdyż mój tatuś przygotowując sałatkę śledziową w śmietanie, zawsze w śmietankowej zalewie oprócz cebulki, pieprzu, liścia laurowego i innych ziołowych dodatków musiał się znaleźć zmiksowany mlecz. Zwykle w takiej beczce mężczyzn śledzi było mniej niż kobiet, więc trzeba było dokonać właściwego wyboru.

- Pamiętaj, że te z mleczem są nieco większe – instruował mnie tatuś – ale najważniejsze, że są one miększe od tych z ikrą. Jeśli pani sprzedawczyni pozwoli ci wybierać śledzie z beczki, uważaj na te miękkie.

I wybierałem. Nie pamiętam, czy akurat tego dnia, ale wybierałem i byłem w tym dobry, bo słyszałem za sobą:

- Ty, szczeniak, może już dosyć tego przebierania? Każdy chciałby mleczaków.

Ale te z ikrą też się brało – tatuś przygotowywał je w oleju, choć do obiadu, często do ziemniaków gotowanych w łupinkach, najlepsze były śledzie w zalewie śmietankowo-mleczowej.

[12.10.2020, Toruń]    

07 października 2020

ZAPISKI... (48) IGA. GŁOS. KNIAŹ PREZES.

 1.

Zwlekałem z napisaniem kolejnego wątku Zapisków z tej racji, że czekałem na ćwierćfinałowy mecz Igi Świątek, a nie chciałem zapeszyć. Iga jednak po wyeliminowaniu Kanadyjki Bouchard i Rumunki Halep pokonała Włoszkę Martinę Trevisan i znalazła się w czwórce najlepszych tenisistek tegorocznego Roland-Garros z dużymi szansami na finał. Przed dziewiętnastoletnią Polką długa i, oby nie zapeszyć, obfita w sukcesy sportowe kariera. Myślę, że oprócz oczywistego talentu, warunków fizycznych i pracowitości, o sukcesie i prognozowanych przeze mnie sukcesów w przyszłości decydują walory mentalne – wypracowana przez współpracę z psychologiem pewność siebie, odwaga, niezłomność i odrobina szaleństwa, która cechuje niemal wszystkich wielkich sportowców. Nawiasem mówiąc kiedyś marzyło mi się zostać psychologiem sportu. W sporcie interesowały mnie nie tylko wyniki, ale i to co doprowadza jednych sportowców do sukcesu, a innym każe przeżywać gorycz porażki. W dzisiejszym sporcie, kiedy o zwycięstwie decydują ułamki centymetrów i setki setne sekundy wspomaganie psychologiczne jest na tyle istotne, że może być języczkiem u wagi zwycięstwa.

2.

W nocy, konkretnie dziesięć minut przed północą stało się nieszczęście. Nieszczęście z przymrużeniem oka, oczywiście, bo straciłem zarówno kablówkę jak i też sieciowe wifi do internetu. Tragedii oczywiście nie było, bo w telefonie mam sporo „giga” do wykorzystania, ale interesował mnie sam fakt, co się stało, a że kontakt ze światem urwał się tuz przed zaśnięciem, tajemnicę powodu awarii wziąłem z sobą do snu. Nie wiem jak to jest w przypadku innych ludzi, ale jeśli wynika u mnie jakiś problem przed zaśnięciem, potrafię się z nim zmagać przed snem, a jeśli nawet usnę, to problem poddawany jest analizie podczas snu. Wiem, że to głupie, ale co na to poradzić, kiedy droga moich myśli w konfrontacji z przykrą rzeczywistością przebiega w ten sposób. Nie inaczej było w tym przypadku. A zatem śpiąc już głowiłem się nad tą przyczyną awarii: czy doświadcza jej cały blok? Czy jest do wyeliminowania i w jakim czasie? Czy trzeba będzie dzwonić do operatora, aby sprawdzili zdalnie w czym rzecz? A jeśli dekoder jest do wymiany, to czy mają rezerwowe? Kiedy zdołają go ponownie zainstalować? A ci z kosztami? A może to jakieś rutynowe sprawdzanie sieci? I tym podobne historie. Oczywiście jeszcze raz piszę – to jest jedna z tych historii rozpatrywanych z przymrużeniem oka, ale rzeczywiście działa się ona za zamkniętymi powiekami moich oczu. We śnie pojawiały się różne dialogi, wśród których najczęściej pojawiał się tekst: - a teraz otwórz oczy i zobacz, czy palą wszystkie światełka w dekoderze, czy też jedno nie daje znaku życia, jak w czasie powstania awarii. Drugi głos odpowiadał z kolei: – nie wstawaj, nie otwieraj oczu, jeszcze nie działa. Nie wiem, ile minęło czasu, ale w pewnej chwili usłyszałem we śnie: - no, możesz już otworzyć oczy… koniec awarii!

Co było robić? Otworzyłem oczy i rzeczywiście był już sygnał.

Cud czy co? Ja oczywiście nie wierzę w takie cuda, nie przykładam wielkiej wagi do snów, tak jak nie wierzę w duchy, więc taką podpowiedź ze strony jakiegoś głosu, który pojawił się we śnie i spowodował, że się obudziłem tylko po to, aby przekonać się, że awaria została usunięta, taką podpowiedź i tak traktuję z przymrużeniem oka. Jestem zdania, że te wszystkie zjawiska, które nie do końca dają się logicznie wytłumaczyć, to efekt działania naszego mózgu, który analizuje dostarczone mu dane i poniekąd odpowiada na zapotrzebowanie naszych wewnętrznych pytań i niespójnych myśli. Jeśli z natury jesteśmy bojaźliwi lub obawiamy się przebywać w określonych miejscach i sytuacjach, jest duża szansa, że sen sprokuruje nam podobne doświadczenie; jeśli jesteśmy bardzo religijni i wrażliwi na tym punkcie, jest wielce prawdopodobne, że w naszym śnie spotkamy Boga, świętych, lub też będziemy mieli jakąś religijną wizję. Mógłbym rozwinąć ten temat, tj. kwestię wyobraźni, przeżyć religijnych, uczuć, woli, charakteru, ale pod trójką czeka jeszcze inna sprawa…

3.

Kniaź prezes został wicepremierem rządu, w którym wymyślony przez niego i podlegający mu premier jest jednocześnie owego kniazia przełożonym. Materiał dla Gogola, Gombrowicza i Mrożka, także dla „Rejsu” Piwowskiego. Wczoraj kniaź prezes został zaprzysiężony (podległość) przez pana prezydenta, którego sam ów kniaź na prezydenta namaścił. Poza tym kniaź – fujara zapomniał rękawiczek antycovidowskich, skutkiem czego pierwsza osoba w państwie zmuszona była ściągnąć z własnych łapek rękawice, aby nie ubliżyć godności kniazia. No i na zakończenie, już po uroczystości, kniaź prezes odwrócił się na pięcie, pokazał zgromadzonym pulchną tylną część ciała i udał się opróżnić kuwetę swojego kociaka.

To dzieje się naprawdę.  

[07.10.2020, Toruń]

04 października 2020

REZYDENT 3

 

Wspominam siedząc w pozycji półotwartej wspominam to lato, co odeszło zbyt szybko, ot życie pomiędzy wczoraj a przedwczoraj… znalazłem sobie namiastkę szczęścia, niewielką formułkę, według której wytwarza się uśmiech na twarzy, do tego nie tylko mój; te kobiety jakie miałem wtedy wokół siebie – kwitła w nich radość, chociaż zmęczone po kolacji, zmywały naczynia śpiewająco, to znaczy śpiewały przy zmywaniu, a ja dopiero co przyjechałem z Piotrem od naszego piekarza, przyjechałem z bułkami, bo na tę wycieczkę, która miała się odbyć nazajutrz i trwać „hurra” dwa dni, potrzebne były bułki na drugie śniadanie dla dzieciaków, a mieliśmy wszystko, szynkę i mielonkę do bułek, a rano trzeba było zrobić jeszcze jajecznicę, bo nie chcieliśmy ryzykować z zupą mleczną przed podróżą. Nareszcie mieliśmy więcej czasu dla siebie, a Stachurski wpadł na pomysł, aby uczcić ten początek dwudniowego „nicnierobienia” alkoholem zawartym w śliwkowej i wiśniowej nalewce własnej roboty i tak siedzieliśmy sobie na werandzie przy tych napojach i cieście, i białym twarogu ze śmietaną i cebulką, i oczywiście przy maśle i maślanych bułeczkach. Co i rusz następował wywód kochanego pana Adama, który chwalił naszą organizację, że potrafiliśmy wciągnąć do pracy przy przygotowywaniu posiłków dzieciaków, że udało nam się wyznaczyć bez sprzeciwu kilkuosobowe grupy dyżurujące – a to pomagające przy obieraniu ziemniaków, to znów zajmujące się przygotowaniem stołów, kiedy indziej zaangażowane do zmywania naczyń – tamtego dnia nie, bo dzieciaki powinny były się wyspać przed podróżą.

- Tak ma być - powiedziała któraś z kobiet - kolonia kolonią, a dzieciaki od małego należy wdrażać do prac na rzecz ogółu, przy czym organizacyjnie ma to wyglądać w taki sposób, aby nikt nie poczuł się pokrzywdzony. Dzieciaki, mówię wam, potrafią to docenić, kiedy traktuje się je sprawiedliwie, a z drugiej strony pozwala im się wykazać – to takie pedagogiczne podejście, prawda?

- Nie wiem jak komu, ale mnie przypomniało się wtedy dzieciństwo, harcerstwo i w ogóle niedorosłość - odezwała się Teresa i na ten niespodziewanie zasugerowany zew wstąpiły w nasze dusze słowa biesiadnych piosenek o harcerzu gapie i o tym jak dobrze zdobywać góry, i o tym jak miasta, rzeki i wioski umykają w półotwartych oknach wagonu. Popisywaliśmy się śpiewem, który nawet nam wychodził, a to zapewne z powodu przepłukiwania gardeł nalewkami: śliwkowej - na pobudzenie głosu, wiśniowej na niemylenie tonacji dur i mol.

Lato odeszło szybko, ale te dwie tury kolonii pozostawiło po sobie niezatarte wspomnienia. Było zmęczenie, ale też otrzymywaliśmy wyrazy sympatii od dzieci i ich rodziców, fundatorzy też byli zadowoleni, kobiety zaprzyjaźniły się absolutnie, słowem na naszym świecie zapanował raj na ziemi. Nie zapominałem o swoim ogrodzie, a wyjątkowa tego lata stabilność pogody - trwało przez półtora miesiąca coś pomiędzy suszą a skrajną wilgotnością – pozwoliła na harmonijny wzrost i dojrzewanie wszystkich roślin – tylko cieszyć się z życia, i tylko zaniedbałem pisanie, jakoś nie mogłem się odnaleźć w tej nadmiernie sprzyjającej mi rzeczywistości, aż zaczynałem podejrzewać, że prawdziwe jest twierdzenie o konieczności przeżywania przykrych chwil, aby móc wspiąć się na wyżyny literackich możliwości.

[04.10.2020, Toruń]