ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 stycznia 2013

Dzień dobry


"Gęba pierwsza"


Tfu, tfu, na psa urok, odczyniam, tym dymiącym węgielkiem, chustą splamioną kroplami wody, skarpetkami nieczystej urody. I już. Delikwent śpi. Miej nad nim dozór.
Do rzeczy. Wyklułem się pod inną postacią, albowiem we mnie tkwią same gęby uliczne, jak latarnie, jak flagi, majowe zwłaszcza.
Dziś rzecz o "dzień dobry" będzie, nie byle jaka.
Się jeden jegomość zbiesił i zasmucił srodze, żem zaniechał powitania go, a radowania się z jego widoku. Z petycją przybiegł do mnie a na niej napisano, że...
- należy pierwej wypatrywać jegomościa, a wzrokiem doprowadzać go do się,
- to uczyniwszy oczekiwać posłusznie, ach ukaże się się na odległość nieco tylko większą, niż zasadzenie mu kopa,
- kiedy zaś podejdzie do nas, odstawiając a przyginając w kolanku jedną nóżkę, skłonić się ku jegomości, wzrok kładąc na jego nienagannie błyszczących lakierkach, trwać w tej pozie aż łaskawie  pogłaszcze nas po łysinie...
- natenczas, wyprostować kibić, usta w uśmiechu rozdziawić i w oczęta patrząc wydobyć ze z wnętrza owo "dzień dobry" i oczekiwać echa tejże,
- wówczas podjąć rozmowę: jak tam się wiedzie? cóż, tam panie w polityce? Palikotowe czy Solidarne się trzymają? ale jakąż to pan mowę palnął! aleś pan dołożył i tym, a zwłaszcza owym! komu pan teraz nogę podkłada, a pod kim dołki kopie? tak, tak, słuszne to, i po bożemu, i po chrześcijańsku.
I sobie od razu pomyślałem, jaka piękna to gęba przemawia do mnie, do mnie prawi. Się przysunąłem bliżej i raz dwa kciukami i wskazującymi przyszczypnąłem te rumiane obłudne poliki, potarmosiłem mokry nosek, uszęta naderwałem, po karku zdzieliłem, za baczki uniosłem.
Na "dzień dobry", moja ty przypudrowana gębo, zasłużyć u mnie trzeba. Złego ci nie życzę, lecz dobrego? Jakim sposobem?
A bo mnie wkurzył. A bo tylko mnie wkurza?
Powiedziałem.


Caravaggio - David with the Head of Goliath


30 stycznia 2013

Śmieszno i żałośnie

Teatrzyk Niemądrego Misia 
miał był zaszczyt przedstawić
komedię ze sfer wyższych
w jednym akcie opowiedzianą
aż tu
Na ukrytej przed publicznością, za kurtyną, scenie, na proscenium, w garderobach, w suflera budce, tu i ówdzie sali, tam i sam, wszędy i owędy hałaśliwe a płaczliwe niemal odzywały się głosy. Darto się wniebogłosy i czupryny na czaszkach darto. Czy to aktorzy, czy reżyser ze scenografem, czy muzyk, czy  to kostiumolog ze szwaczką albo majstrem od świateł, wszyscy z wnętrz swoich, z trzewi swoich wydawali dźwięki  srodze nieszczęście na myśl przywodzące. Wśród nich takowe nuty słyszano:
- Biada, po stokroć biada nam!
- O nierządne królestwo!
- Gospodi' pomyłuj!
- Jakiż to koniec nastał nam żałosny!
- Na żebry pójdziem, na żebry!
- Sodoma i Camorra!
A że miała to być generalna próba dla prasy, dziennikarz ganiany wte i wewte o zmiłowanie prosił, języka zasięgnąć pragnął i błagał o wytłumaczenie, czemu przypisać tę nagłą eksplozję babelowej wieży.
- Cisza, szaleni!!! - wrzasnął na rozochocony tłum - gadać tu mnie, a żywo, jaki was szatan opętał.
Ucichło niezupełnie.
Podszedł jeden, rumiany na twarzy, wzburzony pianą z pyska, z ramionami wywiniętymi jak skrzydła Pegaza.
- Panie, a toż chleb nam zabierają, wydzierają z ust. My, panie wędrowne ptaki, komedianty. Nam rozśmieszać lud umiłowany, nam grać, swawolić, uszczęśliwiać, błaznować i lekce sobie ważyć nadętą powagę; nam naigrywać się i warcholić, śpiewać sprośne piosneczki i tańczyć, a przy tańcu smiec się do rozpuku.
- Czemuż więc tego nie robicie, a w kłótniach i gwarach marnujecie talenta?
- Panie redaktorze, kiedyż nam zabierają to, co do powiedzenia, wytańczenia i zaśpiewania mamy. 
- Prawdę mówi! - czereda głosów jak jeden potężny bas-baryton zabrzmiała.
I wtem przed szereg wyszła skromna, zalękniona, acz o przystojnym obliczu aktoreczka. Dalibóg, znana publiczności kwiaciareczka Eliza Doolittle z Pigmaliona.
Przed szeregiem stojąc, na odwagę się zdobyła w tym oto słowie.
- Proszę pana ... bo my tu wszyscy w teatrze udajemy grając i kiedy nienawidzimy, sztylet w plecy, albo truciznę sypiemy do kielicha ... a innym razem, kiedy obśmiewamy, drwimy, śmiejemy się z kogo, to tak jakbyśmy sami się z siebie śmiali ... my to wszystko, panie redaktorze udajemy. A wszystko po to, aby człowiek śmiejąc się i radując, zamyślił się nad sobą, nad swoim losem, nad swymi wadami, aby wypoczął przy anegdocie i świadom śmieszności, spróbował żyć mądrzej. A tu, proszę pana jedna taka wychodzi na mównicę i odbiera nam cała śmieszność naszych żartów i ośmieszając na poważnie człowieka, znajduje w tym satysfakcję, ubliżając godności ludzkiej. I jeszcze jest to wielka i uczona pani, a nie widzi w sobie zła, które rozsiewa. A my, panie redaktorze, już nie wiemy, czy grać, czy nie grać, bo śmieszność tej pani przerasta nas wszystkich, a komediopisarz to w taką wpadł depresję, że głową uderza o ścianę i tylko nie potrafię, powiada, i płacze, i nie potrafię, powtarza   stworzyć postaci śmieszniejszej i równie żałosnej jak pierwowzór.

Bosch, Hieronymus - The Cure of Folly (Extraction of the Stone of Madness) - Renaissance (Northern) - Oil on wood - Allegory - Museo del Prado - Madrid, Spain

Hieronim Bosch - Leczenie głupoty

25 stycznia 2013

Podarować mózg

Z rękopisu znalezionego w komodzie

"Nie będzie więcej niedziel, bo niedziele wywołują rozpacz, nawet jeśli bywają ciepłe, z dłuższym snem. Najgorzej jest nocą, kiedy sen jest jeszcze nieobecny, a na pożegnanie brakuje słów. W każdym bądź razie tuż przed rozstaniem należy się przynajmniej pożegnać z sobą i zresetować mózg. Taki zresetowany mózg może się jeszcze komu przydać, zakładając, że wierzy się w reinkarnację.
Taki podarowany mózg to jedyna korzyść i, jak mniemam, jedyny powód życia. Trzeba się powolutku szykować do drogi, a ucho tak nastawiam ciekawie ... i nikt nie woła..."

Śmierć Adama

Piero della Francesca - "Śmierć Adama"


Miasteczko


Z rękopisu znalezionego w komodzie
„Jest ulica, którą można poruszać się w obu kierunkach. Co więcej, ulica ta krzyżuje się z innymi mniejszymi ulicami. Każda ulica otwarta jest o dowolnej porze dnia i nocy dla wszystkich obywateli miasteczka i przyjezdnych, bez względu na tę całą paletę barw różniących ludzi od siebie.
W miasteczku są urząd i kościół. W urzędzie pracują obywatele, którzy przechadzają się ulicami miasta. Raz są to urzędnicy idący lewym skrajem głównego komunikacyjnego szlaku miasta, innym razem są to urzędnicy spacerujący prawym poboczem drogi. Wszyscy urzędnicy dbają o to, aby wzdłuż ulic brzęczące rojami pszczół lipy rzucały chłodny cień na jasne, kremowe fasady kamieniczek.
Kościół, choć jedyny w mieście otwiera swe furty przed wyznawcami różnych religii, jak i też przed tymi, którzy postradali wiarę lub jej nie doświadczyli.
Ważne jest to, że w miasteczku nazywa się rzeczy po imieniu. Przymiotniki określające rzeczowniki i przysłówki, które określają czynności dla każdego obywatela znaczą to samo. Chociaż obywatele miasteczka posiadają całą masę cech wyróżniających ich od siebie, wykazują oni zdumiewający szacunek dla odmienności poglądów i jednocześnie postępują według przyjętych zasad, nie zawsze spisanych w formie praw nabytych, lecz takich, które tkwią głęboko w pamięci zbiorowości.
Miasteczko nie jest na tyle biedne, aby uciekali z niego młodzi; nie jest też na tyle bogate, aby przyjezdni chcieli w nim prowadzić interesy dla osiągnięcia spodziewanego, wysokiego zysku. Nikt z przyjezdnych nie zobaczy tutaj ludzi, którym z powodu braku pracy świat wymyka się z rąk. Obywatele miasteczka wiedząc o tym, że każdego z nich może spotkać okrutny los w postaci choroby, śmierci najbliższych, utraty pracy i towarzyszącej jej apatii, gotowi są nieść pomoc wszystkim znajdującym się w potrzebie. W szkołach pierwszym i najważniejszym nauczanym przedmiotem jest ten, dzięki któremu człowiek uczy się szacunku dla drugiego człowieka.
Przy kuflu piwa opowiadał mi o tym miasteczku pewien jegomość w słusznym wieku, wyglądzie często zaglądającego do szklaneczki bywalca zajazdów i szynków, lecz wzroku przenikliwym, zdradzającym jasność umysłu. Kiedym słuchał tej opowieści i już gotowy byłem ostatni swój grosz oddać na podróż do tego miasteczka, aby,  jako przyjezdny, móc doświadczyć na sobie specyficznego uroku tego miejsca, jegomość z pianą piwną na wąsach potrząsnął głową i zachłysnął się śmiechem.
- Dobry człowieku – odezwał się po chwili – czyżbyś przypuszczał, że miasteczko, o którym ci opowiadałem, istnieje? Nic bardziej fałszywego. Widzę, że się nabrałeś na tę projekcję, nie mającą nic wspólnego z rzeczywistością. Zdaje się, że pozostawiam cię w nie lada kłopocie i konsternacji. Przeczuwam, że oczekujesz ode mnie wyjaśnień. Skąd we mnie ta pewność, że miasteczko nie istnieje? Odpowiedź jest dziecinnie prosta.
Człowiek może zdobyć bieguny zimna i wspiąć się na najwyższe szczyty; może odkryć lek na najstraszniejszą chorobę i stać się armatnim mięsem na polu walki. A jednak człowiek nie zdoła nigdy zrozumieć najprostszych spraw. Zbudowanie takiego miasteczka jest dla człowieka zbyt trudne.”

23 stycznia 2013

Zapomnienie

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"Com przeżył i widział opowiem, bo pamięć krótsza jest niż okamgnienie. Skoro tak, to może opowieść zbyteczna, bo komu potrzebny błysk flesza, chyba że order mu do piersi przyszywają. Nie opowiem, bo zbyt ponury wyszedłby tekst o zapominaniu, o przekreślaniu. Dalibóg, mogłoby się okazać, że człowiek wilkiem jest człowiekowi, za co przepraszam te inteligentne drapieżniki.
Jeśli już więc zapomniany, sam zapominam i pamiętać nie chcę. Nie chcę znać uśmiechu swego i wyrozumiałości, i tych lat zmarnowanych w nieświadomości, że należało inaczej. Nie chcę pamiętać młodych i starych, walkach, obronach, potyczkach, sukcesach i klęskach. Już sama pamięć jest klęską."
W taki oto sposób kończył się zapis na jednej z najbardziej zakurzonych a pomiętych stron rękopisu.
Do pieca z nim. Mróz daje się we znaki.

Zimowy poranek
Wiktor Korecki - "Zimowy poranek"


  

22 stycznia 2013

Ratunku

Teatrzyk Niemądrego Misia
miał przedstawić inscenizację
aż tu
ryms

Rekwizytor podłej postury, tudzież głowy zamotanej w jakoweś chusty, apaszki czy szale wpadł był w szał po wypiciu stu gram trunku (dla uspokojenia). Paradoksalnie jest wpadać w szał, będąc na odwykowym względem szału kojącym nerwy napoju. Do rzeczy. Potrącił był rekwizytor jakowąś korbę, odbezpieczając mechanizm i belka, na której zawieszano kurtynę siłą grawitacji dosięgła rekwizytorowego łba, roztrzaskując się na nim w proch i pył. 
Jak to ze łbem było? Snadnie wyrósł guz na nim, lecz rekwizytor nie jeden guz na swym czerepie nosił i jeszcze nie jeden poniesie.
Taki to los człowieczka małego, stworzonego wyposażania udawanego świata w przedmioty mające wskrzeszać realność.

18 stycznia 2013

Sanna

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"Zupełnie irracjonalnie słuchając Vivaldiego, jadę na saniach leśnym. lekko wznoszącym się, to znów opadającym traktem. Przemierzam ten szlak, wsłuchując się w tętent końskich kopyt i tę magiczną ciszę lasu, przerywaną z nienagła jakowymś chrzęstem śniegu przebiegającej w oddali sarny lub trzaskiem łamanej ciężarem zmrożonego puchu gałązki. Sanie wloką się coraz wolniej, koń parska a nad chrapami duszna para tworzy mglisty obłok.
Nie wiedzieć czemu wyrosłym w śródziemnomorskim klimacie koncertom Vivaldiego tak do twarzy w słowiańskim futrze i czapie, na mazowieckim i podlaskim mrozie.
Jadę tedy głębokim borem, białym, uśpionym i tak potrzebnym mojej duszy, w której istnienie niektórzy wątpią. Sam. Lubię samotność przestrzeni, kiedy jedynie muzyka, moja przyjaciółka, towarzyszy mi w drodze donikąd."


Keith Hurvey, Raphael Wallfisch, City of London Sinfonia & Nicholas Kraemer

16 stycznia 2013

Bal u senatora

Teatrzyk Niemądrego Misia
ma zaszczyt przedstawić
znamienite wyjątki
z widowiska patriotycznego
"Bal u Senatora"
odbytego z Wielkiej Okazji i ku Czci
Wielkiego Patrioty,
którego Los Okrutny zaciągnął raz pierwszy:
w szeregi tych, co walczyli o Świętą Wolność Ukochanej Ojczyzny;
po raz drugi doświadczył Go srodze,
zsyłając Patriotę na Senatorskie Ławy.


W akademii wykorzystano znaczące wątki poezji

J. Lechonia, J.Żuławskiego, K.I.Gałczyńskiego,        F. Karpińskiego, I.Krasickiego, J. Kasprowicza       W. Bełzy,  J. Słowackiego.
Występują: Chór Patriotyczny, Senator-Bohater i Osoba.
Kurtyna unosi się - światła.

Chórzysta 1.
Ojczyzna nas woła,

Z nią starce, dzieci, żony,

Kto dźwignąć broń wydoła,
Śpieszmy do ich obrony.
Nie trwóżmy się, że nas mało,
Którzy idziemy za chwałą,
Bo zawsze nie tłumu siła,
Ale wolna ręka biła.

Chórzysta 2.
…Ach, to nic,
że tak bolały rany,
bo jakże słodko teraz iść
na te niebiańskie polany.

Chórzysta 3.
Będziemy iść karnie pomimo przeszkody,
Będziemy z zapałem walczyć o twój byt;
Aby w nagrodę, kiedyś, z piersi młodej,
Okrzyknąć twego odrodzenia świt!


Chórzysta 4.
Synkowie moi, da nam to Bóg,
że spadną wreszcie kajdany z nóg
i nim wy męskich dojdziecie sił,
jawą się stanie, co dziadek śnił:
szczęściem zakwita krwią wieków żyzny
łan naszej wolnej Ojczyzny!

Chórzysta 5.
Święta miłości kochanej Ojczyzny,
Czują cię tylko umysły poczciwe!
Dla ciebie zjadłe smakują trucizny,
Dla ciebie więzy, pęta nie zelżywe;

Chórzysta 6.
W mej pieśni, bogatej czy biednej -
Przyzna mi ktoś lub nie przyzna -
Żyje, tak rzadka na wargach,
Moja najdroższa Ojczyzna.

Chórzysta 7.
Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej,
Od żyta złotej, od lasów szumiącej,

Chórzysta 8.
Da Bóg nam kiedyś zasiąść w Polsce wolnej,
Od żyta złotej, od lasów szumiącej,

Chórzysta 9.
Biada, kto daje ojczyźnie pół duszy,
A drugie tu pół dla szczęścia zachowa;

[Chórzyści po dygnięciu, ledwo przez gawiedź zauważonym, skupiają się w sobie, odchodzą na plan dalszy, w kole stają; stojąc tak dostojnie, niby derwisze a mędrcy, wszczynają mruczando z patriotycznej pieśni "Jak to na wojence ładnie".
Z półmroku, laską stukając, wielebnie, jak z niewoli, ukazuje się postać dostojnego starca. Zaliż jest to nasz Bohatyr? A surmy gdzie? Nie grają? Jako ten generał z Orduty, jako Stary Wiarus wpełza na środek sceny. A członki jego drżące, a postać cała jakby zdzielona batogiem i ku ziemi schylona. Bruzdami poorane lico, włos lichy na głowie, pięknie posiwiały. W łatach ci on - Bohatyr - w łatach i strzępach kaftan jego i bryczesy. Żal odwłok ściska.
Wtem, na ladze wspierając ramię, głowę unosi do tłumu, przemawia bolesnym, bezrymowym głosem.]

Senator Bohater
Jam ci to, wolności ojczyzny ukochanej orędownik. Ilem przeżył, ilem cierpiał dla niej, Bóg jeden wie. Broczyłem krwią, tymi [pokazuje czyste ręce] rękoma toczyłem święte boje. W kazamatach uwięzion, cierpienia swe krwią na zimnych murach znaczyłem. Dzieciństwo, młodość i wiek dojrzały przepadły w boju za Ciebie, ukochana, wytęskniona i wyśniona moja ojczyzno. A Ty, kiedy wreszcie powstałaś, nie oszczędziłaś mnie, każąc mi ostatki swych sił poświęcić na senatorską pracę, grosza przy duszy nie zostawiając. A żyć trzeba, dla Ciebie żyć trzeba.
I nadszedł ten czas, kiedy Ty odpłacasz mi się nie tylko słowem patriotycznym, armatnim. Rzucam się na kolana przed Tobą, bo Ciebiem najbardziej ukochał.
[Ze strony lewej Osoba z walizką w ręce wkracza dziarsko przed oblicze Bohatryra. Stojąc przed nim, pręży się jak rekrut. Salutuje. Otwiera walizkę.

Osoba
Bacz na to, Bohaterze. Ojczyzna niegodna twych ran całować, lecz Ojczyzna nie zapomniała i skruszona stoi przed twoim obliczem. Przelicz!

[Senator Bohater wysypuje zawartość walizki, po czy liczy z rozwagą a skrupulatnością każdy banknot. I tak jeden do drugiego, jeden do drugiego, składa w sterciki]

Osoba:
Zgadza się? Tyle być miało.

Senator Bohater
A jużci, że się zgadza. Jest ile być miało. Nareszcie prawdziwej toruńskiej kiełbasy zjem, a i żonie na chleb z omastą starczy
[zamyka kufer, odwraca się i postępuje za kulisy]

Osoba:
Hola, hola. Trzeba podpis złożyć. 
[pokazuje dokument, Senator Bohater odwraca się, bierze dokument i rozkładając go na plecach Osoby składa swój podpis piórkiem wyjętym zza pazuchy.]

Osoba
Teraz już wszystko w najwyższym porządku.

[Senator Bohater znika w półmroku, światła rozjaśniają scenę, chór nagle ożywia się i tworząc szpaler przed publicznością śpiewa:]

To już jest koniec nie ma już nic,
jesteśmy wolni możemy iść,

opada

KURTYNA




Jerzy Duda-Gracz - "Obraz 1698, Motyw polski - oczekiwanie 2" 


15 stycznia 2013

"Odpocznij po biegu"

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"Już odpoczywam. Zabiegałem się. Dopiero teraz widzę ciemność przed oczami, choć biały blask świetlówki aż w oczy razi. Mniejsza o to. Sporządziłem listę. Listę Adama. Tak ją nazwijmy. Lista wypełniona jest nazwiskami. Taka wieża Babel. Każde nazwisko (nie upierajmy się przy tym, że to ma być nazwisko, ot, można posługiwać się terminami "nazwa", "imię") coś znaczyło w moim życiu i, być może, ja również coś tam znaczyłem dla tych, których postanowiłem sobie zapisać. Przebiegam wzrokiem po tych nazwach, przejeżdżam po nich brzydko paluchem. Konsternacja? Skojarzenie. Niech będzie skojarzenie. Cmentarz. Część wojskowa. Tablica pamiątkowa. Lista poległych. Niżej nomen nominandum, bezimienni.
Na mojej liście wszyscy znajomi, ci sprzed lat i ci z przedwczoraj. Odruchowo zaczynam podkreślać tych, którzy mnie wykreślili. Gruba, od linijki prowadzona kreska, schodzi coraz niżej, nie żałując tuszu. Absolutne wyjątki mącą regularne, równoległe odcinki.
Na samym dole i jeszcze niżej jest miejsce na samotność. Pytanie "dlaczego?" nie ma sensu.
Kolejne skojarzenie ma charakter swojski, pospolity, niemal trywialny. Jesteś przy kasie supermarketu i w trakcie wymiany towaru na pieniądz uśmiechasz się przyjaźnie do kasjerki. Czasami wymieniasz parę słów. Potem odchodzisz i ten odwzajemniony uśmiech, ten żart, wymiana uprzejmości, ba, cała fizjonomia postaci siedzącej tuż obok ciebie i naprzeciwko ciebie, ta postać kobiety znika jak sen o poranku. 
Pewnie byłem tą kasjerką dla tych podkreślonych nazw. Pewnie stałem się dla nich nomen nominandum
Odkładam na bok swoja listę. Kładę się na wznak na łóżku tak miękkim i przytulnym, że łatwiej mi na nim zapomnieć o tym, że pamięć jest tak nietrwała.

Gustaw Courbet - Brzeg morski w Palavas

Gustaw Courbet - "Brzeg morski w Palavas"

14 stycznia 2013

Dać albo nie dać



Teatrzyk Niemądrego Misia
przedstawia
próbę widowiska: ”Dać albo nie dać – oto jest pytanie”


[Reżyser chwyta w dłoń kredę i prosząc aktorów o wsparcie na czas niedługi ścian sali prób, rysuje nią cienką, acz wyraźną linię, dzielącą pomieszczenie na równe niemal połowy. Następnie przemawia do zebranych.
- Moi kochani, po mojej prawej ręce niech staną ci, którzy dają grosze na Orkiestrę Estę; druga zaś strona niech będzie przeznaczona dla tych, którzy groszy takich nie dają z powodu niezgody.
[Aktorzy, jedni z niechęcią, drudzy z ochotą, przemieszczają się to w te to we w te. Patrzą na się spode łba, niesympatycznie; inni radośnie witają pośród siebie; jedni dających, inni tych co dać nie chcą. Nieskrępowani wdają się w dysputy, tak w Polszcze umiłowane.
Jedni prawią tak: ]
(wyjątki z dyskusji)
- Nie dam, bo w hecy tej uczestniczyć nie chcę.
- Nie daję, bo tam palą i piją, do grzechu namawiają.
- Też nie dam, boć to pic na wodę fotomontaż.
- Ja na innych daję, bo tamtym wierzę, nie tym.
- Toż to polityczne lewactwo.
- Róbta co chceta, a ja nie dam.
[Drudzy, jakby na przekór tamtym.]
(wyjątki)
- A co mnie nie dać, kiedy inne dają.
- Sprawa się liczy, nie polityka.
- każdy dać powinien, jeśli serca nie ma ze stali.
- Moja mała, to dzięki tej zbiórce wyzdrowiała, bo ją leczono takim urządzeniem…
- Cóż z tego, że to raz na rok? Efekt się liczy, więc i niech ja się przyłożę.
- Ja daję na co inne, więc i tu mogę.
[Reżyser przechodząc od jednych do drugich, nie ukrywa ukontentowania. Przytakuje jednym, przyklaskuje drugim, oczy i gębę rozdziawia, rozsupłuje myśl na myśl, że widowisko będzie jak ta lala. Aby ugruntować i podburzyć, kuksańce aktorom daje, tak jakby mu było mało słów urągających słowom. Rzuca komendę: „stop!” i gawiedź milknie. W oczach pokrzykujących pytanie: „-Jak było? Czy dobrześmy zagrali?” 
- Jeszcze za mało w was ikry – prawi reżyser – stańcież naprzeciwko siebie, nie przekraczając wyznaczonej linii, bo przestaniecie być wiarygodni.
Stanęli posłusznie.
- A teraz biercie się za łby, za łby powiadam. Tarmoście się, rwijcie włosy, za nos, za uszy. Pokażcie, jakie z was Polaki.
Wzięli się i tarmosili. A ile huku było, ile radości z dawania sobie po pysku, aż trzeba było opuścić...
KURTYNĘ]




Jacek Malczewski - "Błędne koło"

11 stycznia 2013

Jak z kamienia

Mylą się ci i mylą się owi, co myślą, że w teatrzyku same wodewile a songi ucieszne. Nic z tych rzeczy. popatrzcież na te sprzątaczki z rekwizytorni. Okna otworzywszy, wystawiają na przewietrzenie teatralną garderobę, a więc:
te zakurzone, przetarte marynarki dwóch psubratów, co na Godota czekały, albo
koronę ciśniętą w kąt króla Leara.
- A to były czasy - mówi jedna do drugiej, kiedy w naszym teatrzyku płakano na losem okrutnym.
- A czy pamiętasz tego, co go Ateny cykutą leczyli, by pomniki po nim stawiać?
- Wiem, Norwid coś pisał o tym, a u nas widowisko uczynili. A to są chyba hiobowe szmaty, niemal w nich skonał nieszczęśnik trądem oszpecony.
- Oj tak, a jaką wiarę miał cudną, że kto by pomyślał o takim z bożej woli losu odmianie.
- A teraz niech się wietrzą mity.
Tak sobie gawędząc jedna z drugą, po przepędzeniu kurzu siadły naprzeciw siebie, przy oknie, za którym mrozek policzki szczypał. Siadły i po papierosku, jedna z drugą, i już mniej słów, więcej za okno spoglądania.
- Spójrzże tam - jedna do drugiej, wychyla się, wyciągniętą ręką wskazuje.
- A niechże cię! Jakiś upiór, czy chochoł na tym mrozie...
- Jakby pierś męska na postumencie...
- Jakby niemęska, taka skulona, jakby się miała rozpęknąć i w proch obrócić.
- Ja poznaje, lecz boję się nazwać po imieniu.
- O tym samym myślisz, co ja. Nie do wiary.
- A jednak, nasz reżyser, ten od Leara i Sokratesa.
- Prawda.
- Czemuż on w kamień się zamienia. Róbmy coś, chodźmy.
- Ale on już martwy chyba. Już z zimna nie dygoczą jego członki. Opuszczony, czy sam wybrał zimową poniewierkę?
- Któż to wie, kto zgadnie? To brzydko tak świat opuszczać, nie po bożemu - druga zamilkła, wyszeptała słów niewyraźnych kilka, jakby w modlitwie.
- Ech, los człowieka. Nie tak dawno z nim rozmawiałam. Potem zamilkł. Co mogło się stać?
- Nikt nie wie, co komu sądzone. Był człowiek, nie ma człowieka. Umarł król, niech następca żyje. Los okrutny.
Okno zamknąwszy, zamilkły. I kiedy o karze boskiej myślały, a to znów o niesprawiedliwym losie i jeszcze o chorobie duszy reżysera, posłyszały z sali za ścianą:
"Cóżeś ty dziś tak wesoła?
Odgarnij se włosy z czoła.
Raz dokoła, raz dokoła(...)"
-Ćwiczą nasi aktorzy - rzekła jedna - kto by tam teraz wychodził na pole na taki ziąb.


 Ilja Efimowitsch Repin - Job and his friends / Repin / 1869

Ilja Repin - "Hiob i jego przyjaciele"




09 stycznia 2013

PRAWA

Teatrzyk Niemądrego Misia
przedstawia
monodram futurystyczny, zaangażowany
ku pokrzepieniu lumpeksproletariatu


Rozwińcie się w szyku!
Międleniu ozorem połóżmy kres
Cisza, krzykacze!
Dzisiaj
Ma głos
Towarzysz Liberał
Dość nam niechcianej opieki, 
Tradycji co święta, lecz krwawa
Okiełznajmy gniadosza historii!
Prawa!
Prawa!
Prawa!


Lumpeksowi,
Pasy z was drzeć,
Do roboty!
Zali to łaska pracować
Za tysiąc dwieście brutto?
Niech trotuary lśnią,
Niech szorstka dłoń je skrawa –
Rynku boskiego moc niech trwa!
Prawa!
Prawa!
Prawa!


Za wasze łzy i za pot,
Czekają was szklane domy,
Za służbę wolności świętej po pracy
Niech się zaludnią kramy!
Nażrecie się towarami
Nie zdusi was gorzka strawa,
Pełnymi garściami brana do ust!
Prawa!
Prawa!
Prawa!


Zali towarów nam mało?
Czy jeszcze czegoś nam brak?
Więcej sił
Dajmy z siebie
Pracujmy, aż śmierć nas ujarzmi,
Pierś dajmy pod demokracji topór,
Niech bank się naszą krwawicą napawa
Kto tam znów rusza lewą?
Prawa!
Prawa!
Prawa!

Z uwagi na niedostateczne zaangażowanie w czynność zwaną oklaskami, która to zwykle wieńczy dzieło rymopisów i wszelkiej maści pożal się Panie Boże mistrzów pióra, bez zbędnych słów, niezwłocznie opuszczono
kurtynę


Gino Severini - "Błękitna tancerka"




Towar jest


Teatrzyk Niemądrego Misia
przedstawia
scenę, w której ostatecznie pada mit kolejki
jako zjawiska społecznego oraz, dzięki pożytecznej rozmowie,
dowiadujemy się, że w uroczych czasach, 
w jakich żyjemy
możemy kupić prawie wszystko, z wyjątkami.


Kobieta 1. 

Za czym ta kolejka stoi?
Kobieta 2.
Odpowiadając na zadane mi pytanie chciałabym, abyśmy nie popadali w językową przewrotność, sugerującą, że kolejka czyli pewien uporządkowany zbiór organizmów żywych, pospolicie zwany też ogonkiem, jest powołana do życia, aby stać „za czymś”, kiedy frazeologia polska dopuszcza w określonym przez panią kontekście „kolejki” połącznie „po co” względnie „w jakim celu”. „Za czym” grzeszy niepoprawnością, podobnie zresztą jak „za kim”. Można być „za kimś” w kolejce, będąc jednym z uporządkowanych, jak powiedziałam wyżej, organizmów.
Kobieta 1.
W takim razie po co pani tu stoi?
Kobieta 2.
Przyszłam zrobić zakupy w tym sklepie.
Kobieta 1.
Ale w tym miejscu nie ma sklepu. Widzi pani, że plac jest pusty.
Kobieta 2.
A ta pani stojąca naprzeciwko nas? O, proszę popatrzeć, uśmiecha się do nas.
Kobieta 1. 
Raczej śmieje się z nas.
Kobieta 2.
Zobaczymy. Zagadam do niej. 
Dzień dobry. Jak miło, że mogę panią poznać.
Kobieta 3.
Mnie również. Witam obie panie. Wybaczcie, ale przysłuchiwałam się tej interesującej rozmowie. Można rzec, podsłuchiwałam was.
[w międzyczasie ogon kolejki wydłuża się]
Kobieta 2.
Przyszłam po zakupy, droga pani.
Kobieta 1. [do siebie mówiąc i uśmiechając się]
Ona myśli, że przyszła do sklepu.
Kobieta 3.
Czym mogę służyć? 
Kobieta 2
[do kobiety 1.] Widzi pani? Nie pomyliłam się.
[do kobiety 3.] Czy jest Bóg?
Kobieta 3.
[beznamiętnie] Niestety nie ma.
Kobieta 2.
[waha się, jest trochę zmieszana] To może wobec tego jest Marks?
Kobieta 3.
Przykro mi, ale Marksa zabrakło.
Kobieta 1.
[głośno, z odrobiną szyderstwa] Też mi sklep. Ani Boga, ani Marksa.
Kobieta 2.
Co jest wobec tego?
Kobieta 3.
Jest tylko Towar. Już dawno nie prowadzimy sprzedaży Boga i Marksa. Istnieje zapotrzebowanie na Towar pod każdą postacią. Bóg i Marks się nie liczą. Co podać?


nie wiemy, co ewentualnie zostało przez panią sklepową podane, gdyż pracownik obsługi widowiska właśnie opuścił 

kurtynę 


a painting of a ruddy cheek'd boy writing with a quill overlooked by a girl darning a shirt

Robert Braithwaite Martineau - "Kit’s Writing Lesson"



08 stycznia 2013

Złośliwości poety



Teatrzyk Niemądrego Misia
skorzystał  z nie byle jakiej okazji,
aby przedstawić

Epitafium dla Tadeusza, który żyw przecie, aczkolwiek jak ten „cymbał brzmiący” , ociera się odwłokiem swoim o niebyt w dziedzinie posiadania rozumu.

Poeta odezwał się improwizując:

Żeby było jasno i czytelnie,
Jeden mi tylko Tadeusz w głowie,
Jedynie o nim śpiewam subtelnie, 
O moim Tadku pięknie opowiem

Jak wiemy, Tadeusza,
specjalnie nic nie rusza.
Tadeusz prosty chłopak jest.
Miał gość ten szeroki gest - 

Rozdawał na wszystkie strony
Komórki  - zdechłe kapłony,
Szare i pofałdowane.
Dziś ich jak … w pacierzu amen

Stwierdza się brak nieodżałowany,
Choćby szaropodobnej bruzdeczki
Drżyjcie narody, cierpcie tyrany
I wy, nad ojcem ,  płaczcie dziateczki.

Poeta dygresję do Tadeusza kierując:

Znamy się jak dwa wilki w watasze,
Jak dwa narowiste, gniade  konie
Atoli inne są serca nasze
Łzy marnej po tobie nie uronię



po czym następuje
KURTYNA

The Ship Of Fools 1490-1500

Hieronymus Bosch - "The Ship Of Fools"

06 stycznia 2013

Teatrzykowa lista przebojów

TNM FM przedstawia


wyłącznie w celach edukacyjnych dla wąskiego grona słuchaczy, zwłaszcza studentów, uczniów oraz głównie osób posługujących się rozumem śpiewogrę Donatana wraz z przyległościami, tj. Borixon & Kajman "Nie lubimy robić"



Dialog


Teatrzyk Niemądrego Misia
ma czelność przedstawić
dyjalog prozą zapisany
we fragmentach, 
toczony przed audytorium sporym
telewidzosłuchaczów

Osoby: 
poślątko płci żeńskiej
poślątek męskoosobowy

Osoba dramatu:
redaktor przysłuchujący się przy kawie rozmowie powyższych

Akt pierwszy i ostatni




I właśnie dlatego należy a cóż ona teraz ma komisję zwołać trotylem się właśnie panie pośle zajmować, kiedy bo wybaczy pan, ale te dwie komisje żaden z przyrządów nie wykazał i to hańba i to obciąża Tuska obecności trotylu, bo jak słyszałem od fachowców  takich jak Anodina, uśmiałam się, że po paście do butów podobnie będzie, a pan mi wciąż przerywa a ja jestem, nie jest pani kobietą fachowcem w tej dziedzinie  i wymagam zwykłej przyzwoitości, więc skąd pani może wiedzieć, co było lub nie było bezpośrednią przyczyną ale wy zawsze tak się zachowujecie wobec katastrofy opozycji, ignorujecie ją nieprawda, gdyby opozycja postępowała mądrze, powiem więcej, wy nie szanujecie całego społeczeństwa, nie dzieliła, narodu, narodu, a ten naród to prawdziwi, Polacy pani tego Polacy, nie wy, na pasku pana premiera chodzicie nie zapomną, stąd wyniki sondaży, dobrze, że pan o tym wspomniał, jedyne co potraficie robić to liczyć a społeczeństwo ma swój rozum i słupki procentowe, tu rośnie tam nie wygracie i skazani jesteście na totalne klęski bo maleje i liczą się dla was stanowiska na których nie potraficie się przyznać to tego, że nie wiecie nic nic nie robicie, a jak było z autostradami na Euro na temat rządzenia krajem, pożałowania godnym zarządzaniem , jedynie język nienawiści uprawiacie stadionem….

Kurtyna
a na niej

Plik:Stanczyk Matejko.JPG


Jan Matejko - "Stańczyk"

05 stycznia 2013

Premiera

Teatrzyk Niemądrego Misia
ma czelność przedstawić
kuplecik rymów pozbawiony
pod tytułem...

A teraz cisza, jeśli usłyszeć chcecie,
co się zdarzyło w pewnym powiecie
(wstęp, częstochowskim rymem grany
cymbałów dźwiękiem doprawiany).

Osoby:
pierwsza - z walizką kuprem dociśnięta
druga - mądrala z maską erudycji na twarzy pospolitej
Sceneria:  przebogata, znać przepych i bogactwo dworcowego szkliwa
Pora czyli czas akcji: nieubłagana, -ny, tuż przed odjazdem
Tytuł: mimo starań się zapodział.

- Pierwsza, druga - jak mawiał jegomość karciany, oczekując na wyjście z lewa po licytacji.
[pierwsza] 
Jużem spakowana godnie. Bilet za pazuchą skryty. Ani chybi, za chwilę odliczanie, zamyślonam srodze.
(łzę roni nieboże)
[druga]
A ładnie to tak niepolitycznie ryczeć, kiedy trzy pokolenia walczyły o ten za pazuchą trzymany bilet?
[pierwsza]
O ten mój bilet? Zmyślenie. Niepodobieństwo.
[druga]
Nie drwijże sobie ze świętej wolności wyrwanej władzy na barykadach. O ten bilet walczył naród cały, abyś mogła świata obaczyć i widokiem bogactw się nasycić.
[pierwsza]
Ażem oniemiała. O pięknym świecie prawisz, o widokach bogatych, tymczasem ja...
[druga]
Niewdzięcznico. Bez nas ledwie byś do granic dojechała i hola, stop, zakazy. Dziś możesz bez barier, bez strachu.
[pierwsza]
Nieładnie przerywać w pół słowa.
[druga]
Kiedyż mnie niełacno niewdzięcznych słów słuchać. Odraza jaka, czy co, mię bierze.
[pierwsza]
Ciebie odraza, mnie garów szorowanie lub rozdzieranie na części wołowych półtuszek czeka. Gdzie mi tam bogate oglądać widoki.
[druga]
A jak wyszorujesz i rozedrzesz, dostaniesz za pracę. Tylko się wykaż.
[pierwsza]
Wolałabym wykazywać się tutaj, mądralo.
[druga]
Miliony przed tobą przetarły ten szlak do dobrobytu.
[pierwsza]
Też mi dobrobyt, obce ucierać tyłki. Ależ mi wolność ta doskwiera.
[druga]
Uparta niewdzięcznica. Otwiera się takiej wrota do raju, a ta narzeka. Trzeba się było języka uczyć komunikatywnie.
[pierwsza]
Ech, fakultety mam dwa, doktorat za pasem, a ta mi  językiem wyciera gębę.
[druga]
Ha, ha, z doktoratem nic tu po tobie.
(przylatuje samolot i pierwsza przyłącza się do tłumu walizkowych współbraci; macha ręką na pożegnanie)
[druga]
A pisz mi na Bedryczów, jak dojedziesz sładnie.
(do siebie, zapisując w kołonotatniku: jednego mam z głowy)
KURTYNA
z namalowanym portretem dostojnej damy.


Г. Карлов - "Алкоголь"