CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 lutego 2020

RADOŚĆ


Trzy i pół roku temu przydarzył mi się króciutki tekst pod optymistycznym tytułem "Radość", czyli uczucie, które obecnie jest mi obce.

Wtedy ci ona jest, kiedy wstajesz raniuteńko z ptakiem, co uwił gniazdo pod belką podtrzymującą krawędź dachu.
Zobacz: zasiadł tenże na gałązce przyokiennego bzu, albo na tamtym drucie, co to szły po nim słowa i mogłeś się z nich dowiedzieć, co się dzieje w dalekim świecie, o czym nie wiesz.
Kląska do ciebie i szczebioce. Pewnie to szpak. Mówisz: - a cóż to takiego szpak? Ptak zwyczajny. Ani w piękne piórka przystrojony, ani pieśniarz z niego operowy. Ale gdybyś tak zobaczył, jak toto swoje pisklaki karmi, jak niestrudzenie wybiera się na łowy po jakiego robaka i upuszcza do rozwartego dzióbka maleństwa, przekonałbyś się, że to zuch nad zuchy.
Mówi ci on, abyś otworzył okno i jeszcze przed słonkiem wpuścił do izby dżdżu. Nabierzesz go w płuca i przekonasz się, że warto żyć. Choćby czekając na ten pierwszy promyk dnia, ale nawet kiedy wiatr chmury przyniesie i wyciśnie z nich okrągłe krople deszczu, to też warto.
Zbudźże kobietę, syna, teściową, kogo tam masz w chałupie. Niech i oni radują się nowym dniem, niech patrzą.
Radość jest tym większa, gdy odbija się w wielu oczach. 

[28.02.2020]

SŁOWOTOKI

1.
Dopiero, tak myślę, kiedy człowiek zmuszony jest osobiście zakosztować rozkoszy poruszania się na wózku inwalidzkim, wtedy dostrzega uroki zdewastowanych płyt chodnikowych, nieprzyjaznych krawężników, ale też, na szczęście życzliwych przechodniów, chętnie podających pomocną dłoń.
Dzisiaj przypadło mi odwiedzić roentenowskiego fotografa mojej obolałej lewej nogi. Ważne, że nie było akurat kolejki, bo najgorsze dla mnie jest oczekiwanie. Z dumną nieskromnością pragnę oświadczyć, że nabyłem w krótkim czasie umiejętności sterowania wymienionym wyżej wózkiem, co z pewnością mi się przyda podczas wtorkowej trasy prowadzącej do zusowskiego lekarza orzecznika. Ciekawe, czy rozpozna, która z moich nóg jest kontuzjowana. 
2.
Nareszcie po przeczytaniu kolejnej książki słynnej blogerki Stokrotki oraz po ukończeniu pozycji autorstwa arcybiskupa Konrada Krajewskiego odblokowałem się i zacząłem czytać więcej, nawiązując do moich dawniejszych przyzwyczajeń. A mianowicie, na "warsztacie" mam "Chama" Orzeszkowej, "Całą jaskrawość" Stachury i "Ostatnie rozdanie" Myśliwskiego. Oczywiście czytam te książki równocześnie... Tak mam.
3.
Gdybym miał dwie sprawne nogi, uciekłbym. Uciekłbym ilekroć słyszałbym połajanki niemojego prezydenta. Ja już nie wnikam w treść i argumenty owych połajanek; odnoszę się do formy. Czy to nieboskie stworzenie nie potrafi mówić ciszej jak towarzysz z towarzyszem?
4.
Czego nie lubię? Prawdopodobnie nie tylko ja, ale u mnie to "coś wysuwa się na plan pierwszy. Otóż nie lubię jak ktoś wkłada w moje usta słowa, a w moją głowę myśli, których nie jestem autorem. Ten ktoś wie ode mnie lepiej, co mam na myśli, z na zawartość mojej szuflady, a nawet sejfu, którego nie posiadam. Nadto ocenia mnie na podstawie fabuły marnej powieści kryminalnej i wstydzi się za mnie, że dałem się złapać na podrzucaniu smażonych właśnie na patelni naleśników.

27.02.2020

25 lutego 2020

MIĘDZY INNYMI NOGA

Nogi to skarb drogi, nawet jedna. Kiedy ból był nie do zniesienia, mówiłem sobie, kurczę, po co tak cierpieć; lepiej by było, żeby mi tę nogę ucięli. Na takie dictum, kiedym powiedział o swoim pomyśle znajomej - Polce z Oslo, która zatroszczyła się o mnie, gdy moim miejscem zamieszkania był szpital w Ulevall, moja znajoma powiedziała, że rozmawiając z norweskimi lekarzami, usłyszała od nich, że postarali się wykonać 2 operacje mojej nogi w taki sposób, abym mógł chodzić.
"I co? To jacyś obcy ludzie starają się, abyś chodził, a ty...? Ty mówisz takie głupoty!!!"
Ma rację?
Zaczęło się wietrzenie szaf. Dotąd zwykle oddawaliśmy niepotrzebne ubrania do PCK - nie do pojemników na odzież, ale bezpośrednio do lokalu. Niestety te kradzieże, jakich dopuściły się pisiaki spowodowały, że tym razem przekazujemy schodzone, ale nie bardzo zniszczone ubrania komu innemu.
A teraz po tabletki.

25.02.2020

12 lutego 2020

CIUT FOTOGRAFICZNYCH WSPOMNIEŃ

Stare zdjęcia mają swój urok. Nie pamiętam okoliczności, w których doszło do zrobienia mi tego zdjęcia. Prawdopodobnie autorem fotografii był przyjaciel rodziny, pan Młochowski, o ile właściwie odtwarzam z pamięci jego nazwisko. Oczywiście zdjęcie zrobione zostało zimą. Za mną widać ceglany parkan oddzielający stawy od cukrowni. Ta ciemna linia to odgradzająca szutrową drogę od stawu szyna szerokotorowa. Ubrany jestem w białego, ciepłego "misia".


Typowy obrazek szczęśliwego dzieciństwa. Scena ze środkowego pokoju. Nasze dobrzelińskie mieszkanie było spore: trzy pokoje, przedpokój, łazienka i kuchnia. Wadą w nim było to, że pokoje były "przechodnie".
Ojciec na na sobie jasny sweter w serek z szetlandzkiej wełny; matka ubrana jest w kremową sukienkę. Za nami choinka. Po prawej stronie radio "Tatry", słoń i lampa - nie zachowały się do dzisiaj, natomiast na ścianie obraz z leśnym widoczkiem podpisany "Wernyhora" wisi dziś na ścianie w naszym pokoju.




Kolejna scena: okres świąteczny, prawdopodobnie kilka godzin przed Wigilią (stół jeszcze nie zastawiony). Od lewej mama, jej ojciec, a mój dziadek Władysław, babcia Marianna - matka ojca, ojciec i ja. Brakuje mi na tym zdjęciu dziadka ze strony ojca i babci ze strony matki, a jestem pewien, że rodzina tego dnia była w komplecie.




[Mieczysławów, 12.02.2020]

11 lutego 2020

"W DOMU"

Właściwie to trzyma mnie przy życiu - przeszłość, ta odległa; lata siedemdziesiąte, a nawet sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Reszta liczy się mniej, a teraźniejszość nie liczy wcale - występuje jako niepotrzebna nadbudowa.
Obejrzałem film Andrzeja Barańskiego "W domu". [miło wspominam jego dwa inne filmy: "Dwa księżyce" i "Kramarz".]
"W domu" to film przedstawiający w ciepły sposób wycinek z życia starszego małżeństwa: 
"Bohaterowie tej opowieści to starsze małżeństwo, które reżyser przedstawia w sposób wyrozumiały i ciepły. Nie szydzi z nich, raczej odnosi się z szacunkiem do rodziców, którzy poświęcają się bezgranicznie jedynakowi. On pracuje w biurze, ona zajmuje się domem. Ich skromne, monotonne życie sprowadza się do pracy, regularnego słuchania audycji radiowej "Wędrówki muzyczne po kraju" i niekończących się starań o zabezpieczenie bytu syna. Rodzice żyją tylko problemami studiującego w Łodzi Rysia. Piszą do niego listy, wysyłają paczki z domowymi ciasteczkami i smalcem, przekazują okazją choćby kilogram cukru, pastę do zębów i mydełko toaletowe, bo przecież jemu wszystko się przyda. Do tego dochodzi, oczywiście, regularna wysyłka ze skromnej pensji przekazów pieniężnych, zwłaszcza że "jedzenie w studenckiej stołówce ostatnio się popsuło". W rodziców wstępują nowe siły, gdy otrzymują list z wiadomością, że Rysio przyjeżdża do domu. Zaczynają się gorączkowe przygotowania do przyjęcia tak ważnego gościa." - źródło recenzja w   http://www.filmpolski.pl/fp/index.php?film=124341
Atmosfera lat sześćdziesiątych, mała stabilizacja, niewygórowane ambicje, miłość,  pracowitość, oszczędność,  wspólne wykonywanie drobnych czynności, kocie łby lub kostka brukowa na placu - uwielbiam ten klimat.
Główny bohater - mąż, grany przez Zygmunta Zintela, bardzo przypomina mi mojego dziadka, także fizycznie.
Szkoda, że nie można cofnąć czasu.

[11.02.2019, Mieczysławów]

02 lutego 2020

SPACER WILHELMINY


Ileś tam tekstów (będzie tego ponad 80) mam już właściwie przygotowanych do druku. Jednym z takich tekstów jest "Spacer Wilhelminy", opowiadanko około trzyletnie, przyznaję, niezbyt klarowne i wymagające uważnego czytania, ale z jakichś tam powodów lubię je. 


Spacer Wilhelminy
Wilhelmina z dzieckiem w wózku przechadza się parkową aleją. Przyjmuje uszanowania. Ach, jakie piękne! Czysta mama. Do mamy podobne. Wózek sprezentował stryj. Miękkie wyścielenie. Spore kółka. Pcha się lekko. Stryj zawsze był za. A do tego taka niewdzięczność spotkała Wilhelminę.
Na świeżym powietrzu pojawiła się po raz pierwszy od miesiąca. Połóg, potem ta choroba.
Myślę, że brwi i oczy ma po ojcu, mówi i kończy szybko, jakby ktoś położył otwartą dłoń na jej ustach. W parku nie wspomina się o ojcu.
Aleja parkowa, jedna z wielu, obsypana liśćmi. Ktoś w oddali je uprząta. Tworzy pryzmy. Przygotowuje do wywózki.
Doprawdy piękne dziecko.
Dziękuję, odpowiada, tak mówią, że ładne. Cztery miesiące prawie, a dzisiaj taki słoneczny dzień. Trzeba wykorzystać.
Słusznie, potwierdza pan w kapeluszu i dwoma palcami, wskazującym i kciukiem, uchyla ronda. Uszanowania dla pani rodziców.
Już dobrze, stryj do Wilhelminy, przede wszystkim postąpił niegodnie, jak niemężczyzna. Mówiłem to twojej matce. Biedaczka. Najpierw powie, potem pomyśli. Z każdą sprawą, z każda sprawą do mnie, pamiętaj Wilhelmino.
Na jednej z pryzm zawirowało. Wzleciały ku górze liście. To rude wiewióreczki wszczęły walkę lub bawią się. Pokazałabym ci te zabawne stworzenia, mówi Wilhelmina, a ty śpisz, ech, a nocą będę kilka razy wstawała.
Późny październik a słońce praży lipcowe. Wilhelmina uśmiecha się, przechodząc zamiecioną aleją, która ponownie przysypywana jest klonowymi i grabowymi liśćmi. Sprzątający nie zwraca na to uwagi. Kontynuuje wygrabianie liści z pasa zgniłej zieleni przylegającego do alejki, operując najzwyklejszą miotłą.
Teodorze, nie powiedziałbym, że sprokurowała ujmę na twoim honorze. Ot, zapragnęła raz czułości, doznała olśnienia, zauroczenia. My sami w tym wieku nie byliśmy wolni od przygód, a wiesz, że nam było łatwiej. Przecież jej z domu nie wyrzucisz. Ach, ten stryj, dobry i wyrozumiały, przepił z ojcem Wilhelminy całą butelkę szkockiej jednorodnej whisky.
Usiadła na jednej z ławek, twarzą do słońca. Przymknęła oczy. Dziecko śpi. To z powodu zdrowego powietrza. Ono działa jak nasenny narkotyk. A jeden klonowy liść opadł na daszek wózka, opadł, pobył chwilę i zsunął się na chodnik.
Jest blada, zdenerwowana, pierwsza ciąża w wieku 25 lat. Wcale nie tak wcześnie. Zapewnimy jej jak najlepszą opiekę. Może być pani spokojna o córkę. To nawet lepiej, że zdecydowaliście państwo oddać  córkę na oddział na dwa tygodnie przed rozwiązaniem. Teraz córce potrzebny jest spokój. Matka przebolała to niesłychane w rodzinie wydarzenie. Przychodziła każdego dnia, obserwując powiększający się brzuch Wilhelminy.
Przysnęłam na chwilę, a ono wciąż śpi. Jak jej dać na imię? Serafina?, Weronika? Kordelia? Jak pięknie oddycha. A wiewiórek już nie ma. Pobiegły gdzieś. Ile ja jestem na dworze? Godzinę?
Stryj powiedział, że z ojcem sprawa załatwiona. Możesz sobie spokojnie leżeć. Czytasz coś? Słuchasz czegoś? Pielęgniarki, widzę, skaczą tu wokół ciebie. Poprosiłem jedną, że kiedy to nastąpi, mają do mnie koniecznie zadzwonić. Będę uciekał. Nie chcę się spotkać z twoja matką.
Kochanie ty moje. Odchyliła czapeczkę i ucałowała główkę dziewczynki. Ależ delikatną masz skórę. I te łapki. Kosteczki mięciuchne. Będziesz Weroniką, wiesz. Stryja dam ci na chrzestnego ojca. Posunięty w wieku, ale to nic. Weroniko, powiemy mu? Powiemy?
Ojciec, Wilhelmino, nie mógł przyjechać. Wiesz, prowadzi nader skomplikowaną sprawę, i, nie ukrywam, wielce intratną finansowo. A prestiż? Rozumiesz, córeczko? Ale ten bukiet kwiatów to od niego. sam zamówił. Ja tylko odebrałam z kwiaciarni. Pojutrze masz termin, słyszałam.
I znowu ktoś w miejskim parku. Przechadza się. Starsi państwo.
Jakże miło panią spotkać. Zaglądają. jedno przez drugie. Śliczności! Ciszej, bo śpi, nie widzisz? A pani, Wilhelmino, jakże z pani zdrowiem? Kryzys minął. Wiemy, wiemy. Mąż telefonował do pani ojca. Prosimy przekazać ukłony od nas panu Teodorowi.
Widzisz, przyjechałem pierwszy. Tylko trzy minuty dano stryjowi, aby mógł się nacieszyć widokiem dziecka. Patrzył na nie. leżało w łóżeczku obok. Spało. Wilhelmina była słaba. Poród nie bardzo ciężki, ale zawsze to wysiłek dla kobiety, zwłaszcza pierwszy. Stryj uśmiechnięty, spocony, nie pierwszego wieku i urody, siwiutki lecz sprężysty, nawet wysportowany, wystarczy zobaczyć jak prezentuje się podczas konnej przejażdżki.
Los poskąpił mi potomka, Wilhelmino, więc ja trochę tak sentymentalnie się odnoszę. Głos wyraźnie mu się załamywał, choć przez całe życie zachowywał męską twarz. Musisz mi pozwolić na to, aby twoja dziewczynka była moim oczkiem w głowie. Będę ją wspierał, pamiętaj.
Dosyć siedzenia. Jeszcze tylko tą alejką do końca a potem na skróty do domku. Mówiła to niby do siebie, a przecież do dziecka. Nie można kosztem spaceru zmieniać pory karmienia.
Podjechał traktor z przyczepą i pracownik służb porządkowych miasta zaczął od tej najodleglejszej pryzmy. Automatycznie i monotonnie wsuwał widły pod stertę liści, unosił je i napełniał nimi przyczepę. Wilhelmina przechodziła obok. Zrobił pauzę i przyglądał się jej nieskromnie. Figura Wilhelminy nie dawała po sobie poznać, że należy do młodej matki.
Wybrałam ciebie właśnie dlatego, że mieszkasz bardzo daleko stąd. Nawet nie skupiam się na twoim wyglądzie, nie oceniam, czy jesteś przystojny. Jesteś, więc tym lepiej. Tylko bez takich numerów, że będziesz mnie szukał, że przypomni ci się, że jesteś ojcem. Ach tak, więc jesteś żonaty. Tym lepiej. Nie chcesz komplikacji. Ja też nie chcę. Chce mieć po prostu dziecko. Tylko proszę cię, zachowujmy się tak, jakbyśmy się kochali. Bądź czuły. Dziecko powinno być poczęte z miłości. A teraz mnie rozbierz, kochany.
Wilhelmino, już się martwiłam. Dwie godziny spaceru wystarczy. Jeszcze się nie obudziła? Matka pomogła Wilhelminie wnieść wózek na taras, a potem przejechały nim przez hol i zatrzymały się dopiero w salonie. Wujostwo zapowiedzieli wizytę jak im powiedziałam, że czujesz się lepiej. A wiesz, że twój ojciec powoli oswaja się z myślą, że dzisiaj rano, kiedy spałaś, tak pięknie gaworzył ze ślicznotką. Wyobraź sobie, że kazał klientowi na siebie czekać. On, który zawsze jest taki punktualny. Jakie imię jej wybrałaś? Weronika? Piękne. Nie zmieniłaś zdania względem wyboru chrzestnego ojca? Upierasz się przy stryju. Wiekowy, lecz twój ojciec na pewno go zaakceptuje. Co byś powiedziała na to, aby matką chrzestną dziecinki była nasza kuzyneczka Florentyna?
Wilhelmina przy kolacji powiedziała rodzicom, że dnia następnego udaje się z wizyta do stryja, oznajmiając mu o swoim wyborze. Każdy by się domyślił, że chodziło jej też o coś innego. Chciała zdradzić stryjowi tajemnicę poczęcia Weroniki.
To była spokojna noc. Weronika nie zapłakała ani razu. Także z tego powodu spacer Wilhelminy okazał się niezwykle ważnym wydarzeniem.

[02.02.2020 - Mieczysławów]