ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 maja 2021

KSIĘGA TOBIASZA (2)


 Włodzimierz Tetmajer - "Zagroda w Bronowicach"


A teraz... jestem po dwóch głębszych... udaję się na cmentarz. Dawno nie byłem. Siadam gdzieś na ławeczce. Sierpień to, a może maj. Wydaje mi się, że usiadłem przed właściwym grobem. Odgarnąłem z niego jakieś bardzo stare liście, także kwiaty. Musiałem przysnąć lub po prostu miałem takie wyobcowane spojrzenie. Całe szczęście, że w promieniu kilkunastu grobów nikt nie nadchodził.

- Nie urzeka mnie to, co napisałeś, ale koncepcja, zamiar jest ciekawy. Wybacz, ale ci trochę pokreśliłam, zwłaszcza w takich miejscach, w których, jak sądzę, zapętliłeś się. Ale koncepcja, powtórzę to jeszcze raz, twoja koncepcja mi odpowiada - powieść otwarta na wszystkie widziane i podejrzane, słyszane i podsłuchiwane, odczuwane wszystkimi zmysłami bodźce połączyłeś z fabularnym światem teraźniejszości i przeszłych wspomnień - to nęcące, ale też trudne do wykonania i być może piekielnie trudne w odbiorze. Nie boisz się tego ostatniego, bo w końcu pisze się również dla czytelnika?

- Skoro tekst ma być otwarty, to ja rozumuję w ten sposób, że otwierając książkę w dowolnym miejscu, czytelnik będzie mógł znaleźć coś dla siebie. Jeżeli nie zadowoli go strona setna, przewróci kilka kartek dalej i...

- ... i natknie się na naszą rozmowę, którą słowo w słowo zapisałeś.

- Właśnie.

- Myślisz, że czytający będą mieli jakiś pożytek, wsłuchując się w to, co mam do powiedzenia?

- Nie inaczej, pani profesor.

Uśmiechnęła się w tym miejscu. Najbardziej spodobało mi się to, że uśmiecha się oczami, a kąciki jej warg bardzo delikatnie się rozchylają, niemal niewidocznie.

- Zawsze w ciebie wierzyłam, wiesz o tym?

- Naturalnie. A ja w przeciwieństwie do pani, nie wierzyłem w siebie.

Nagle zupełnie nieoczekiwanie zmieniła temat, prosząc mnie, abym kolejnym razem przyniósł jej szklankę gorącej herbaty z cytryną.

Zostawiłem jej kilka kolejnych kartek rękopisu do przeczytania.

Ech, co to było, gdy zjawił się po dwóch miesiącach nieobecności. Zbierał butelki i ubrania, zamieniał to na szkło, fajans, kamionkę, emaliowane garnki, sztućce i jakieś tam gadżety przydatne w kuchni. Najczęściej jeśli chciało się mieć coś dobrego do tych szmat i butelek dodawało się pieniądze. Babci najbardziej pasowały imbryki do herbaty, czajniki, misy i kubki - ostatnie tłukły się najczęściej. Przyjazd komiwojażera był świętem w naszej kamienicy. Pewnego razu babci przypomniało się, że potrzebujemy nowej trzylitrowej bańki, bo ta poprzednia, emaliowana, zaczęła ciec. Od tego czasu miałem więc z czym chodzić na wieś po świeżo wydojone, jeszcze cieplutkie i z pianką tłuszczu na wierzchu mleko. Kto nie pił takiego mleka - niech żałuje. Lubiłem przychodzić do tej kobiety wcześniej, aby zobaczyć, jak kończy doić krowę lub przynajmniej jak przelewa mleko przez białą, bawełnianą pieluchę z wiadra do dużej, piętnastolitrowej błyszczącej jak chromowane zderzaki drogich aut kanki.

Razu pewnego ta rogata, czarno-biała, przemówiła do mnie:

- Mnie ulżyło, bo naprawdę dzisiaj sporo mleka się zebrało w wymionach. A to dlatego, że gospodyni uwiązała mnie na tej nowej, w dolinie położonej łączce, która zwykle po deszczach nasiąknięta jest wodą. Było kilka dni wietrznych i suchych, więc mogłam nareszcie skorzystać z tej trawy tak nieprawdopodobnie soczystej. Tylko mi nie wylej tego mleka po drodze, bo, mów co chcesz, ale się napracowałam dzisiaj i powinieneś to docenić. Niech ci babcia zrobi dobre kakao. No i koniecznie przyjdź pojutrze, bo podsłuchałam, jak gospodyni mówiła do starego, że wreszcie kury zaczęły się porządnie nieść i będą świetne jajka na sprzedaż.

No, dlaczego mi nie wierzycie, że krowa mogła odezwać się do mnie tymi słowy. Wszystko co nie jest kamieniem, powietrzem, ogniem i wodą, a żyje, ma swoją mowę, i ta krowa ją miała, i ta Leda, spora brązowa suczka, no ta, co to chwytała w pysk szczury i rozbijała ich głowy o mur, ta moja przyjaciółka Leda, którą często wspomina mój brat, ona też miała swoją mowę i kiedy tylko chciałem, mogłem z nią sobie porozmawiać. Kto chce, niech nie wierzy, jego sprawa, ale myli się zasadniczo... zasadniczo, bo zwierzęta nie tylko mowę mają, ale i duszę; cieszą się i cierpią raz za razem, a bywają mądrzejsze od ludzi, chociaż nie po szkołach. A pies tej pani, od której braliśmy mleko i jajka, ten pies zawsze mnie poznawał, i nie szczekał na mnie, choć na innych ujadał mocno, przeraźliwie, ale ze mną przyjaźnił się. Może wiedział, że ja co tydzień przynoszę jego gospodyni pieniądze za to mleko i jajka, więc niby czemu miałby mnie nie lubić.


[31.05.2021, Toruń]

29 maja 2021

RYSUNKI NAPOLEONA ORDY

 

  • Od Witebska rozpoczynamy podróż po cudownym świecie rysunków i akwareli artysty być może niezbyt znanego, a szkoda, Napoleona Mateusza Tadeusza Ordy (1807 - 1883).

    Orda "pochodził ze średniozamożnej rodziny szlacheckiej, syn Michała i Józefy z Butrymowiczów. Ojciec był marszałkiem powiatu kobryńskiego. Ochrzczony został 24 lutego w kościele pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w pobliskim Janowie. Imię Napoleon otrzymał na cześć Napoleona Bonaparte." [urywek biografii zaczerpnięty z Wikipedii, gdzie znajduje się więcej informacji na temat życia i twórczości tego wybitnego rysownika]

  • Oto wizerunek artysty:

Nie będę ukrywał, że technika rysunku połączona w przypadku twórczości Napoleona Ordy z akwarelowym podmalowaniem sprawia przyjemność moim oczom, a inna sprawa to fakt, że spoglądają one zazdrośnie na kunszt artystyczny autora... sam bowiem poskąpion jestem podobnych talentów.

  • Tutaj: pałac Niemcewicza w Skokach.


Bereza Kartuska znana jest jako obóz koncentracyjny zorganizowany przez sanacyjne państwo polskie przed wybuchem II wojny światowej. Oczywiście ten niechlubny fakt historyczny miał miejsce już po śmierci naszego bohatera.

  • Dla nas liczy się w tym momencie rysunek przedstawiający obronny kościół Kartuzów.

Kiejdany w centralnej Litwie kojarzą się z rezydencją magnacką Radziwiłłów i istotnym wątkiem występującym w "Potopie" Henryka Sienkiewicza.

  • A na rysunku Napoleona Ordy - kościół ewangelicki w Kiejdanach.



  • Z jaką kunsztowną precyzją i zachowaniem perspektywy wygląda ta katedra w Łucku.


  • Troki były miastem królewskim Wielkiego Księstwa Litewskiego. Rysunek Napoleona Ordy przedstawia ruiny zamku księcia Kiejstuta. Dzisiaj ten zamek nad jeziorem Galwe jest odbudowany. Przypomina nieco zamek w Malborku, choć jest od niego znacznie mniejszy.


  • Kolejny przykład świetnej rysowniczej ręki - cerkiew w Molodowie.


I jeszcze przykład doprecyzowanej w szczegółach i uwzględniającej perspektywę akwareli. Tej techniki, jakże przyjaznej realistycznym pracom malarskim, także używał Napoleon Orda.

  • Pałac Niezabitowskich w Oleszewiczach.


W czasach Napoleona Ordy, który swoje twórcze życie poświęcił na utrwalaniu w pamięci rodaków skarbów polskiej, litewskiej i ruskiej architektury, rysunki, akwarele i litografie pełniły funkcję dzisiejszych zdjęć, jednakowoż pomimo całego mojego szacunku wobec osiągnięć fotografiki, prace Ordy mają w sobie jakąś dodatkową duszę, duszę, którą traktuję ja przynajmniej z sentymentem.

  • I na koniec... jak wieść gminna niesie - oto miejsce narodzin Adama Mickiewicza - Zaosie.



[29.05.2021, Toruń]

Z KUBUSIEM PUCHATKIEM PRZEZ ŚWIAT (3)


 



- A powiedz, czy pszczoły nie mogą cię zauważyć pod balonikiem? - spytałeś.

- Mogą albo nie mogą - odparł Kubuś Puchatek. - Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo. - Pomyślał przez chwilę i powiedział: - Postaram się wyglądać jak mała ciemna chmurka. To je powinno zmylić.

- Wobec tego lepiej, żebyś miał niebieski balonik - powiedziałeś, i tak się też stało.

Więc poszliście obydwaj z niebieski balonikiem, a ty wziąłeś z sobą fuzję, tak tylko na wszelki wypadek, jak to zwykle robisz, a Kubuś Puchatek poszedł w jedno bardzo błotniste miejsce, które znał, zaczął się w nim okropnie tarzać i tarzać, aż zrobił się całkiem czarny; i potem, kiedy balonik został porządnie nadęty i stał się bardzo, bardzo duży, Puchatek wziął w obydwie łapki sznurek, uwiesił się na nim i z wdziękiem uleciał w powietrze. I bardzo szybko znalazł się na wysokości drzewa, całkiem bliziutko nieba.

- Hura! - krzyknąłeś.

- Prawda, że to cudowne? - zawołał Kubuś Puchatek do ciebie z góry. - Jak ja wyglądam z dołu?!

A ty mu odpowiedziałeś:

- Wyglądasz jak niedźwiedź uczepiony balonika.

- A nie - zapytał Puchatek zatroskany - a nie jak mała czarna chmurka na niebieskim niebie?

- Nie bardzo.

- Ale może tam, w górze, to wygląda troszkę inaczej. Już ci raz mówiłem, że z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.

Nie było wiatru, który by poniósł go w stronę drzewa, tak że Miś wisiał nieruchomo w powietrzu. Mógł widzieć miód, mógł wąchać miód, ale nie mógł dotknąć miodu. Po krótkiej chwili zawołał w dół do ciebie:

- Krzysiu!

- Co?

- Zdaje mi się, że pszczoły coś z w ą c h a ł y .

- A co takiego?

- Nie wiem, ale mam wrażenie, że one się czegoś d omy ś l a j ą .

- Może myślą, że chcesz się dobrać do ich miodu?

- Może. Z pszczołami nigdy nic nie wiadomo.

Znowu na chwilę zapadło milczenie, po czym Kubuś Puchatek zawołał na ciebie z góry:

- Krzysiu!

- Co?

- Czy masz w domu parasol?

- Mam, a bo co?

- Chciałbym, żebyś go przyniósł i przechadzał się z nim tam i z powrotem, i mówił: “Aj-aj-aj, zanosi się na deszcz”... Myślę, że to będzie świetny sposób na pszczoły.

A ty pomyślałeś w duchu: “Głupi, poczciwy Misiu” - ale nie powiedziałeś tego głośno, bo lubisz go za bardzo, tylko poszedłeś do domu po parasol.

- Ach, jesteś nareszcie! - zawołał z góry Kubuś Puchatek, kiedy tylko wróciłeś pod drzewo. - Byłem już o ciebie niespokojny. Jestem zupełnie pewien, że pszczoły stanowczo coś p o d e j r z e w a j ą .

- Czy mam otworzyć parasol? - zapytałeś.

- Tak, tylko poczekaj chwilkę. Musimy być rozsądni. Najważniejsza pszczoła, jaką mamy zmylić, to Królowa. Czy potrafisz odróżnić z dołu Królową Pszczół od innych?

- Nie.

- Szkoda. Ale trudno. Musimy sobie radzić inaczej. Teraz, kiedy ty będziesz przechadzał się tam i z powrotem pod parasolem i mówił: “Aj-aj-aj, zanosi się na deszcz”, ja znów zaśpiewam Piosenkę Chmurek, taką jaką tylko Chmurka może zaśpiewać. A ty sobie spaceruj!

No i wtedy, kiedyś ty przechadzał się tam i z powrotem i myślał, czy będzie deszcz, czy nie będzie, Kubuś Puchatek zaśpiewał taką piosenkę:

Jak to miło Chmurką być

Niebem płynąć jak po wodzie.

Mała Chmurka na dzień dobry

Taką piosnkę śpiewa co dzień:

Jak to miło Chmurką być,

Niebem płynąć jak po wodzie

I od rana na dzień dobry

Taką piosnkę śpiewać co dzień:

Jak to miło Chmurką być... " (...)


[29.05.2021, Toruń]


28 maja 2021

KSIĘGA TOBIASZA

 

1.

Ojciec miał tego dnia wyjechać za granicę pociągiem; kierunek - Węgry. Wzbraniał się przed tym, co go czeka. Prawdopodobnie chodziło o to, że ojciec nie był przyzwyczajony do odbywania dalekich podróży w samotności. Owszem, kiedy został oddelegowany na trzy miesiące w związku z budową nowego zakładu, nie stwarzał problemów, głównie dlatego, że ów wyjazd związany był z wykonywaniem służbowych obowiązków, a ojciec był obowiązkowy. Co innego turystyczne wojaże. Gdyby jeszcze pozwolono mu wziąć z sobą wędkę, poszedłby nad Dunaj i połowiłby ryby, ale o możliwości zabrania z sobą wędkarskiego ekwipunku nie było mowy.

- Jak ja się tam dogadam w tym ich języku? - narzekał nad spakowaną walizką.

- O to nie musisz się przejmować - gasiła go matka. - Przecież prawie nikt nie zna węgierskiego.

Wyjazdu oczywiście nie można było odwołać i w związku z tym ojciec był poddenerwowany, a ja szczerze zazdrościłem mu tej podróży i napomknąłem mu coś w tym rodzaju, że powinien być dumny, że wyjeżdża, że zobaczy trochę świata. Faktycznie przyznawał mi rację, ale dla niego i tak oprócz pracy liczyła się woda i las. I w tej wodzie właśnie...

Tuż pod wielkim ceglanym murem odgradzającym od północy teren cukrowni od reszty świata spoczywał w milczeniu rozległy staw z poprodukcyjną wodą, nie nadającą się do picia przez zwierzęta; tu nawet ptaki rzadko zaglądały - miały przecież do wyboru inne stawy, zarybione, chętnie odwiedzane przez szukających ochłody letników i popołudniowych plażowiczów. Nieprzychylny naturze ludzkiej i zwierzęcej staw otoczony był krzewem rozmaitym, tak gęstym i kującym, że rzadko kto zapuszczał się w te strony próbując choćby obejść ten całkiem sporych rozmiarów owalny zbiornik wodny. I tam właśnie, blisko pionowej ściany cegieł w ciemnej, mało przezroczystej stojącej toni wody pływał nikomu niepotrzebny pień zwalonego drzewa, pień, który okazał się topielcem. Przyglądałem się mu z daleka z mostku, skąd widać było najlepiej, jak nabrzmiałe ciało człowieka przypominające kłodę drzewa tkwi nieruchomo jak zakotwiczone o trzy metry od brzegu. Ojciec właśnie odjeżdżał, szedł przez ten mostek z walizką u boku i pierwszy dojrzał trupa.

- Musiał spaść z wysoka, może coś wynosił z zakładu i pośliznęła mu się noga - tłumaczył i pewnie gdyby nie wyjazd za granicę, zostałby w tym miejscu aż do przyjazdu milicji i pogotowia. Znał wielu ludzi pracujących w zakładzie i ciekaw był, kim jest ten nieszczęśnik.

Kiedy odprowadziłem ojca do autokaru, którym miał przejechać na dworzec wojewódzkiego miasta, gdzie było miejsce zbiórki, kiedy pożegnałem się z nim, wróciłem czym prędzej w to miejsce, skąd można było zobaczyć topielca. Tymczasem jego ciało było już wydobyte z mętnej wody stawu i jacyś ludzie w białych kitlach radzili coś nad trupem, robili zdjęcia, a jeden z milicjantów sporządzał notatki. Nie ustalono, co wtedy się stało i kim była ofiara.

- Dlaczego pan o to pyta? Dobiegam już osiemdziesiątki i nie pamiętam tamtego wypadku.

Stary człowiek sprawnie formułuje myśli, od czasu do czasu robi przerwę, przypala ponownie gasnącego w jego ustach papierosa. Dziwię się, że pomimo swoich lat nie przestał palić i nawet nie zakaszle przy zaciąganiu się dymem. Ale jego twarz obfitująca w zmarszczki jest błękitno-szara jak ten papierosowy dym.

- A zatem był to wypadek? Wykluczyliście państwo śmierć samobójczą czy ingerencję osób trzecich?

- Wypowiada się pan jak reporter pisujący do gazet w dziale kryminalnym, a ja doprawdy niczego nie pamiętam.

- Zupełnie niczego?

- No, może poza tym, że się utopił.

- To logiczne. Wyłowiliście go przecież z wody.

- To jakiś pana krewny? Niewiele miał pan wtedy lat.

- To nikt z mojej rodziny. Mogłem mieć wtedy nie więcej niż dziesięć lat.

- Więc o co chodzi? Dlaczego nachodzi pan mnie po tylu latach i pyta o sprawy, których nie mogę już pamiętać?

- To był dzień - tłumaczę mu - kiedy mój ojciec po raz pierwszy i ostatni wyjechał za granicę.

Przeglądam stare fotografie. Niewiele ich mam. Większość z nich robiona aparatami znajomych moich rodziców. Patrzę na zdjęcie, na którym ojciec spotkał się z kolegami z pracy przy małym budyneczku przepompowni. Zdjęty jest z tyłu. Przykucnięty. Prawa noga na schodku powyżej, przykurczona. Prawe ramię wspiera się łokciem o kolano prawej, tej na podwyższeniu, nogi. W dwóch palcach prawej dłoni tlący się papieros. Głowa ojca lekko odwrócona, tak jakby przeczuwał, że robione jest mu zdjęcie z ukrycia. Przypominam sobie, że ojciec miał wtedy na sobie jasny, wełniany sweterek. Zakładał go tylko od święta, więc musiał to być dzień wolny od pracy... tylko dlaczego ci ludzie, których niewyraźne sylwetki stanowią odległe tło tego zdjęcia w wolny dzień otworzyli tę przepompownię? Może to z powodu awarii, która nie wie, co to święto? Może.

Co więcej, przypominam sobie, że ojciec rozmawiał z pracownikami o mnie. Zdaje się, że mnie zachwalał, a ja w takich razach zmykałem gdzie popadnie, bo nie chciałem słuchać tych przesadnych pochwał; krępowały mnie i ojciec próżno mnie przywoływał, abym powiedział coś o sobie, o swoich wynikach w nauce.

Odkładam to zdjęcie, które zrobione było z miejsca odległego nie więcej niż pięćdziesiąt kroków od tamtego pływającego w nieczystej wodzie topielca.

Dzwoni brat i jak zwykle rozmawiamy sobie o zamierzchłych czasach.

On:

- Czy pamiętasz?

Ja:

- Pewnie, że pamiętam.

Po czym rozmawiamy o tym, cośmy zapamiętali i następuje wymiana kostek pamięci.

Czy to przypadek, że napomknąłem o tym zdjęciu? Nie sądzę. Kilka jeszcze takich moich uwag o zdjęciach i na zakończenie taka moja refleksja:

- Wiesz, czego żałuję? Że nie robiliśmy sobie wtedy zdjęć, że nie mieliśmy wtedy aparatu.

Brat zaskakuje mnie cienką, trafną i sentymentalną ripostą:

- Nie szkodzi. Ja mam wszystkie te obrazy tu, w mojej pamięci.

Jestem przekonany, że gdyby nie była to rozmowa telefoniczna, ujrzałbym jego prawą dłoń przyciskającą serce.

(...)

[28.05.2021, Toruń]

26 maja 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (405) MATKA






Dzisiaj krótko, oszczędnie, nostalgicznie - powodem Dzień Matki... w towarzystwie "Portretu matki" Albrechta Dürera i wiersza Tadeusza Różewicza z tomiku "Matka odchodzi".

***

krzyknąłem na Nią

przed dziesięciu laty

odeszła

w pantoflach z czarnego

błyszczącego papieru

"nie tłumacz się

- powiedziała

- nie trzeba"

krzyknąłem na Nią

w pustym

szpitalnym korytarzu

był lipiec upał

łuszczyła się farba olejna

na ścianach

pachniały lipy

w miejskim pokrytym kopciem

parku

ja bezbożny

chciałem dla niej wypłakać łąkę

kiedy konając

odpychała zdyszana

puste i straszne zaświaty

wróciła na mgnienie oka

do siebie na wieś

chciałem dla niej wyżebrać

w ostatniej godzinie

drzewo

chmurę ptaka

widzę jej stopy drobne

w dużych papierowych

trumiennych pantoflach

siedziałem między

stołem i trumną

bezbożny chciałem cudu

w przemysłowym zdyszanym

mieście w drugiej połowie

XX wieku

ta rzecz płacze

wyjęta ze mnie

na światło


[26.05.2021, Toruń]


25 maja 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (403 - 404) ŁÓDŹ. MIASTO TUWIMA.

 

403.

Trudno powiedzieć, aby wychowała mnie Łódź, abym mógł nazwać ją swoim miastem, ale sentyment do nie pozostał. To tutaj robiliśmy z rodzicami "wyjezdne" zakupy, tu na Wólczańskiej 117 mieszkała moja ciotka, u której byłem na stancji podczas studiów. Łódzkie kina zaraziły mnie filmami, na które ochoczo i często chodziłem, przejeżdżając niejednokrotnie tramwajami pół miasta, aby zobaczyć co ciekawsze filmy.

Spacerowałem po jedynej w swoim rodzaju Piotrkowskiej, wałęsałem się po parkach, chodziłem na mecze piłkarskie Widzewa i ŁKS-u. Przed studiami pracowałem w SAM-ie na Bratysławskiej, gros zajęć na polonistyce miałem na Alejach Kościuszki róg Zamenhofa i tak można wymieniać.

Zdjęcia, które zamieszczam poniżej przedstawiają Łódź jaką znałem w dzieciństwie, chociaż część z nich pochodzi z okresu wcześniejszego. Zdjęcia nr. 2, 5 i 6 są autorstwa Ignacego Płażewskiego.

1. Ulica Wólczańska. Z tego miejsca, skąd zrobiono to zdjęcie, było wejście na podwórko, gdzie mieszkałem.


2. Tak wyglądał w całej okazałej szarości Pałac Poznańskiego.



3. Tak w moim głębokim dzieciństwie wyglądały robotnicze domy - famuły na Widzewie.


.

4. Robotnicze domy na Wróblewskiego. Istnieją do dziś. Charakterystyczny zakręt. Chyba jeździła tam tramwajowa szóstka lub dwójka, nie pamiętam.


5. Róg Piotrkowskiej i Struga. Wielu Łodzian mówiło na ulicę Andrzeja Struga - Andrzeja. W samym kątku po prawej stronie w podcieniach - saturator. Pewnie piłem z niego wodę sodową z malinowym sokiem.


.

6. Stary łódzki tramwaj - jedynka do Lutomierska. Moda wczesnych lat sześćdziesiątych i kiosk Ruchu.


7. Za wejściem do tej bramy znajdowało się podwórze, a za nim na wprost jedno z najsłynniejszych łódzkich kin - "Polonia".



8. Ten specyficzny budynek na rogu Alei Kościuszki i Piłsudskiego jeszcze istnieje, tyle że tramwaje już tak nie skręcają. Tuż obok znajdował się dom towarowy "Central". 


404.

Julian Tuwim - "Łódź"


Gdy kiedyś czołem dosięgnę gwiazd

I przyjdzie chwały mej era,

Gdy będzie o mnie kilkaset miast

Sprzeczać się, jak o Homera,


Gdy w Polsce będzie pomników mych

Więcej niż grzybów po deszczu,

I w każdym mieście zacznie się krzyk:

"Ja Ciebie wydałem, wieszczu!" -


Niechaj potomni przestaną snuć

Domysły "w sprawie Tuwima",

Bo sam oświadczam: mój gród - to Łódź,

To moja kolebka rodzima!


Niech sobie Ganges, Sorrento, Krym

Pod niebo inni wynoszą,

A ja Łódź wolę! Jej brud i dym

Szczęściem mi są i rozkoszą!


Tu, jako tyci od ziemi brzdąc,

Zdzierałem portki i buty,

Tu belfer, na czym świat stoi klnąc,

Krzyczał: "Ty leniu zakuty!"


Tu usłyszałem burz pierwszych grom

I pierwsze muzy szelesty!

(Do dzisiaj stoi ten słynny dom:

Andrzeja*, numer czterdziesty.)


Tu przez lat dziesięć, co drugi dzień,

Chodziłem smętnie do budy,

Gdzie jako łobuz, pijak i leń

Słynąłem, ziewając z nudy.


I tu mi serce na wieczność skradł

Ktoś cichy i modro-złocisty,

I tu przez siedem ogromnych lat

Pisałem wiersze i listy.


Nawet mizerne wiersze me

Łódź oceniła najpierwsza,

Bo jakiś Książek drukował mnie

Po dwie kopiejki od wiersza.


Więc kocham twą "urodę złą",

Jak matkę niedobrą - dziecię,

Kocham twych ulic szarzyznę mdłą,

Najdroższe miasto na świecie!


Zaszwargotanych zaułków twych

Kurz, zaduch, błoto i gwary

Piękniejsze są mi niż stolic szych

I niż paryskie bulwary!


Śmieszność twa łzami przyprósza mi wzrok,

Martwota okien twych ślepych

I czarnych ulic handlarski tłok,

I uszargany twój przepych.


I ten sterczący głupio "Savoy",

I wyfioczone przekupki

I szyld odwieczny: "Mużskij portnoj,

On-że madam i pszerupki".


* a nie mówiłem, nawet u Tuwima jest ulica "Andrzeja"


[25.05.2021, Toruń]


23 maja 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (400 - 402) PROJEKT TRWA. ZABAWNE DURNOTY. POOBRAŻANI NA ŚWIAT.

 

400.

Miał być projekt "Inowrocław", skończyło się na projekcie "Toruń". Na razie trwa.

Zazieleniło się za oknem, ale to chłodny maj. Z innych wad dotyczących już miejsca zamieszkania wymienię to, że jedynymi ptakami, jakie udaje mi się zobaczyć to sroki, synogarlice, szpaki (bardzo niewiele przypadków) i czasami krążące wysoko ponad osiedlem rybitwy. Podobno w odległym o niespełna kilometr parku jest więcej naszych skrzydlatych przyjaciół. Zieleni trochę jest i musi to wystarczyć, choć pragnienia są znacznie większe. Ze spacerami zaczekam, aż się ociepli.

401.

Mieliśmy ostatnio sporo zabawnych historii. Zadziwia mnie to, jak nasi rządzący potrafią podpisać się pod sukcesami sportowców. Co za pijar! Iga Świątek wygrała turniej tenisowy w Rzymie - premier śpieszy z gratulacjami, Lewandowski zdobył w końcu tego 41-go gola w bundeslidze - podobnie. W ogóle cały ten spektakl z Lewandowskim działał mi na nerwy i jednocześnie rozśmieszał, gdyż emocjonowanie się tym, ile bramek strzeli napastnik Bayernu stało się nagle zagadnieniem patriotycznym największej wagi, o czym przypomniała pani pawłowicz, pouczając piłkarza, że nade wszystko w tym, co robi, powinien być Polakiem. Aby było jasne - ja nie żywię do Lewandowskiego negatywnych uczuć, ale traktowanie piłkarza jak bohatera spod Grunwaldu to przesada.

Albo czy nie jest śmieszną sama w sobie kwestia występu w półfinale koncertu Eurowizji naszego śpiewającego artysty Brzozowskiego? Ileż tego patriotyczno-narodowego nadęcia w pisowskiej telewizji? Fakt ten znany mi jest z informacji podanych przez źródła internetowe, bo rządowej telewizji (klauzula sumienia), a konkurs Eurowizji wykracza daleko poza moje zainteresowania. No i masz... nasza rodzima, choć po angielsku zaśpiewana kultura narodowa odpadła. Po raz kolejny nie doceniono Polaków, lecz na szczęście mamy kurskiego, który oświadczył, że występ naszego narodowego bohatera był znakomity. Brak mi wyobraźni, aby przewidzieć, jak brzmiałyby słowa tego cynika, gdyby pan śpiewak Brzozowski dostał się jednak do finału.

Jeszcze nie zaczął się sezon ogórkowy, a tu mizeria medialna rozlewa się jak rzeka podczas powodzi, dotykając także spraw smutnych, takich jak śmierć Krzysztofa Krawczyka. Redakcje prześcigają się w ustalaniu, czy synowi piosenkarza uda się obalić testament ojca czy nie i jaką rolę odgrywa w tym wszystkim zapłakana ostatnia wdowa. Kompletnie się tym nie interesuję, co nie oznacza, że nie jestem tymi wiadomościami bombardowany.

Z polityką podobnie. Ciągłe spory w koalicji i w opozycji; opozycja lewicowa częściowo opozycyjna wobec opozycji liberalnej i koalicyjne porozumienie i partia ziobry będące od czasu do czasu w opozycji do pozostałych koalicjantów albo twór kukiza - chyba największy obciach na scenie politycznej ostatnich lat - chwytający się pisu jak grabarz łopaty na cmentarzu. Kto to zrozumie, a właściwie po co? Bez pół litra na głowę nie rozbieriosz.

402.


Mamy coraz więcej poobrażanych instytucji, rządów i narodów. Do sztandarowych Niemców, którzy, zdaniem zbawcy narodu, powinni zwrócić nam kasę także za pierwszą wojnę światową, dołączają Czesi, którzy nie dość, że dokonują aborcji Polek, to jeszcze skarżą nas do TSUE i jeszcze w nim wygrywają. Chodzi tu o to, że rozwój kopalni węgla brunatnego pod Turowem powoduje nieodwracalne skutki jeśli chodzi o stan wód podziemnych na obszarze wykraczającym, i to sporo, poza teren objęty odkrywką. Jednym słowem, Czesi utrzymują, i słusznie, że dalsze wydobywanie kopaliny pogłębia niedosyt w wodę po czeskiej stronie granicy - poziom wód gruntowych znacznie się obniżył. Jest to zjawisko powszechnie znane na terenach przylegających do kopalni odkrywkowych. Skoro zatem negatywnym skutkiem wydobywania węgla brunatnego jest obniżenie sie poziomu wód gruntowych, to sprawca tego stanu rzeczy powinien poszkodowanym zapłacić odszkodowania, a przekazane stronie czeskiej pieniądze można by wykorzystać ot choćby na wiercenie studni głębinowych i odtworzenie infrastruktury wodno-kanalizacyjnej. Pisowski rząd, choć go przestrzegano, nie zamierzał wdawać sie z Czechami w dyskusję na temat odszkodowań; ci zaś podali Polskę do TSUE, który nie mógł przecież wypowiedzieć się inaczej, niż się wypowiedział. Dla "prawdziwych polaków" z pisu wyrok europejskiego sądu to zamach na Polskę, a imiennik prezydenta dudy z solidarności oświadczył nawet, że TSUE należy rozwiązać.

Poobrażani na cały świat (piszę rzecz jasna o "prawdziwych polakach" z pisu i przybudówkach) siedzimy w tym zatęchłym, zaskorupiałym, postśredniowiecznym grajdołku, nieprzekonywalni i zakompleksieni; siedzimy przed tefałpeinfo w czapkach z piór, pogrążeni w śnie o własnej wielkości, a kiedy w emocjach spowodowanych tą wielkością i niepowtarzalnością nas jako narodu wybranego, któremu się należy szczególna troska i współczucie, z nienagła budzimy się, wypijamy musztardówkę gorzały i z pieśnią "W Polskę idziemy" biegniemy zasadzić pół miliarda drzew, wyprodukować sto tysięcy aut na baterię albo wycinać już kolejny rok trawę z pasów startowych nieistniejącego centralnego portu komunikacyjnego...


[23.05.2021, Toruń]