A teraz... jestem po dwóch głębszych... udaję się na cmentarz. Dawno nie byłem. Siadam gdzieś na ławeczce. Sierpień to, a może maj. Wydaje mi się, że usiadłem przed właściwym grobem. Odgarnąłem z niego jakieś bardzo stare liście, także kwiaty. Musiałem przysnąć lub po prostu miałem takie wyobcowane spojrzenie. Całe szczęście, że w promieniu kilkunastu grobów nikt nie nadchodził.
- Nie urzeka mnie to, co napisałeś, ale koncepcja, zamiar jest ciekawy. Wybacz, ale ci trochę pokreśliłam, zwłaszcza w takich miejscach, w których, jak sądzę, zapętliłeś się. Ale koncepcja, powtórzę to jeszcze raz, twoja koncepcja mi odpowiada - powieść otwarta na wszystkie widziane i podejrzane, słyszane i podsłuchiwane, odczuwane wszystkimi zmysłami bodźce połączyłeś z fabularnym światem teraźniejszości i przeszłych wspomnień - to nęcące, ale też trudne do wykonania i być może piekielnie trudne w odbiorze. Nie boisz się tego ostatniego, bo w końcu pisze się również dla czytelnika?
- Skoro tekst ma być otwarty, to ja rozumuję w ten sposób, że otwierając książkę w dowolnym miejscu, czytelnik będzie mógł znaleźć coś dla siebie. Jeżeli nie zadowoli go strona setna, przewróci kilka kartek dalej i...
- ... i natknie się na naszą rozmowę, którą słowo w słowo zapisałeś.
- Właśnie.
- Myślisz, że czytający będą mieli jakiś pożytek, wsłuchując się w to, co mam do powiedzenia?
- Nie inaczej, pani profesor.
Uśmiechnęła się w tym miejscu. Najbardziej spodobało mi się to, że uśmiecha się oczami, a kąciki jej warg bardzo delikatnie się rozchylają, niemal niewidocznie.
- Zawsze w ciebie wierzyłam, wiesz o tym?
- Naturalnie. A ja w przeciwieństwie do pani, nie wierzyłem w siebie.
Nagle zupełnie nieoczekiwanie zmieniła temat, prosząc mnie, abym kolejnym razem przyniósł jej szklankę gorącej herbaty z cytryną.
Zostawiłem jej kilka kolejnych kartek rękopisu do przeczytania.
Ech, co to było, gdy zjawił się po dwóch miesiącach nieobecności. Zbierał butelki i ubrania, zamieniał to na szkło, fajans, kamionkę, emaliowane garnki, sztućce i jakieś tam gadżety przydatne w kuchni. Najczęściej jeśli chciało się mieć coś dobrego do tych szmat i butelek dodawało się pieniądze. Babci najbardziej pasowały imbryki do herbaty, czajniki, misy i kubki - ostatnie tłukły się najczęściej. Przyjazd komiwojażera był świętem w naszej kamienicy. Pewnego razu babci przypomniało się, że potrzebujemy nowej trzylitrowej bańki, bo ta poprzednia, emaliowana, zaczęła ciec. Od tego czasu miałem więc z czym chodzić na wieś po świeżo wydojone, jeszcze cieplutkie i z pianką tłuszczu na wierzchu mleko. Kto nie pił takiego mleka - niech żałuje. Lubiłem przychodzić do tej kobiety wcześniej, aby zobaczyć, jak kończy doić krowę lub przynajmniej jak przelewa mleko przez białą, bawełnianą pieluchę z wiadra do dużej, piętnastolitrowej błyszczącej jak chromowane zderzaki drogich aut kanki.
Razu pewnego ta rogata, czarno-biała, przemówiła do mnie:
- Mnie ulżyło, bo naprawdę dzisiaj sporo mleka się zebrało w wymionach. A to dlatego, że gospodyni uwiązała mnie na tej nowej, w dolinie położonej łączce, która zwykle po deszczach nasiąknięta jest wodą. Było kilka dni wietrznych i suchych, więc mogłam nareszcie skorzystać z tej trawy tak nieprawdopodobnie soczystej. Tylko mi nie wylej tego mleka po drodze, bo, mów co chcesz, ale się napracowałam dzisiaj i powinieneś to docenić. Niech ci babcia zrobi dobre kakao. No i koniecznie przyjdź pojutrze, bo podsłuchałam, jak gospodyni mówiła do starego, że wreszcie kury zaczęły się porządnie nieść i będą świetne jajka na sprzedaż.
No, dlaczego mi nie wierzycie, że krowa mogła odezwać się do mnie tymi słowy. Wszystko co nie jest kamieniem, powietrzem, ogniem i wodą, a żyje, ma swoją mowę, i ta krowa ją miała, i ta Leda, spora brązowa suczka, no ta, co to chwytała w pysk szczury i rozbijała ich głowy o mur, ta moja przyjaciółka Leda, którą często wspomina mój brat, ona też miała swoją mowę i kiedy tylko chciałem, mogłem z nią sobie porozmawiać. Kto chce, niech nie wierzy, jego sprawa, ale myli się zasadniczo... zasadniczo, bo zwierzęta nie tylko mowę mają, ale i duszę; cieszą się i cierpią raz za razem, a bywają mądrzejsze od ludzi, chociaż nie po szkołach. A pies tej pani, od której braliśmy mleko i jajka, ten pies zawsze mnie poznawał, i nie szczekał na mnie, choć na innych ujadał mocno, przeraźliwie, ale ze mną przyjaźnił się. Może wiedział, że ja co tydzień przynoszę jego gospodyni pieniądze za to mleko i jajka, więc niby czemu miałby mnie nie lubić.
[31.05.2021, Toruń]