ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 marca 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 7. NIE BYŁO MIEJSCA DLA CIEBIE.

 

Stanisław Wyspiański - Macierzyństwo

ROZDZIAŁ 7. NIE BYŁO MIEJSCA DLA CIEBIE.

(w którym nareszcie przybywa na stałe do kawiarenki Marysia z dzieciątkiem, a dzieje to się w dniu szczególnie pięknym)

Inżynier Bek tak zdecydował, z osobistą żoną swoją.

- My dzisiaj wieczorem do naszej córki na kolację dopiero idziemy, więc aż do osiemnastej mamy czas.

Kawiarennik sądził jednak, że to sprawka całej jego kompanii przyjaciół, także tych dwu cichych jak szumiący letni strumyczek podczas upału szarytek, sióstr w wierze, a przy okazji i sióstr rodzonych. Ich to rozporządzeniem kawiarenka odświętny widok przybrała, z choinką we wnętrzu pod jednym z okien i z siankiem pod obrusem na każdym stoliku. Pani inżynierowa natomiast dla armii przyjaciół, również tych, co z życzeniami jak po ogień wpadali, przygotowała beczułkę śledzi w imbirowo-cebulkowym sosie, w oleju, a jakże, słonecznikowym, z przyprawami, o które darmo pytać, gdyż inżynierostwa przepis patentem najwyraźniej był chroniony.

/nie było miejsca dla ciebie/

Nareszcie radca Krach z małżonką swą przybył.

- Czas już, czas - wykrzyczał pogodnie i zaraz kawiarennika do auta porwano.

To już drugi raz pan radca wybierał się swoim autem po Marysię, która przed dwoma tygodniami przywieziona ze stacji, jedynie na kilka dni przyjechała, wciąż się wahając, czy dobrze zrobi, gdy w rodzinnym miasteczku u boku kawiarennika Adama na stałe osiędzie. Tak więc za drugim razem pana Adama uproszono, aby ten z Krachami na stację podjechał i przywitał się z Marysią i jej dzieckiem jeszcze na peronie. Tak i też się stało, a tymczasem Stary Pisarz z kajetem i jakowąś paczuszką zjawił w kawiarence zaraz po odjeździe radcy auta, a za nim przybyli niemal jednocześnie mecenasostwo Szydełków i pan doktor Koteńko z żoną.

- Przypominam wszystkim, że dzisiaj dzień świąteczny, to raz, lecz pamiętajmy również o tym, że pana Adama dziś urodzinowe imieniny mamy - zauważyła pani Zofia.

- Ileż to uroczystości w jednym - zachwycił się mecenas Szydełko

- Nie mogła panna Marysie lepszego wybrać terminu na przyjazd - dopowiedziała pani mecenasowa - czy wszystko gotowe?

Siostry dłonie złożyły jak w podzięce, potwierdzając gotowość imprezy skinieniem głowy.

- Na dany znak nakrywamy do stołu - rzekła starsza z sióstr.

/w ubóstwie i chłodzie/

I spieszono się dostojnie, z wolna i pogodnie. Kawiarenka wprawdzie otwartą była, lecz zaledwie troje jegomości umęczonych wietrzną a niepogodną aurą (zapewne po raz pierwszy obecni w kawiarence) siorbało herbatę z cytryną, a że pierwszy raz w gościnę popadli, toteż dziwili się śledziowym w kawiarni zakąskom, zapachom borowikowej zupy i drażniącym nozdrza kapuścianym grochem. Zadziwionym, po wypytaniu się ich, czy godzinę cennego swego czasu na poświęcenie mają, nakryto również stolik; ci zatem widząc, że wkoło ochocza trwa praca, poprosili o zadania dla siebie, które niebawem otrzymali.

/by wyrwać z czarta niewoli/

- Ciekawym, jak nasza Marysia wygląda. A jak maleństwo? - mecenas Szydełko, zasiadłszy z innymi, niecierpliwe zadawał pytania.

- Skoro dziewczynka, nie może być inaczej, że do Marii podobna - stwierdziła pani Zofia.

- Te same oczy, ciemnopiwe zapewne - prorokowała pana inżyniera Beka żona.

- A ty, pączusiu, zaraz po karmieniu, rzucisz na dziecinę lekarskim wzrokiem, czy aby nic mu nie dolega - skierowała swą prośbę pani Zofia do męża.

- Z przyjemnością rzucę okiem.

- Bo wiesz, że w taka pogodę, łatwo złapać jakiegoś wirusa - dodała.

- Wiem, wiem, skarbie. I upraszam wszystkich państwa, aby do dziecka zbyt nachalnie nie podchodzić, bo kto to wie, czy każdy z nas zdrów jeszcze w taką niepogodę - poinstruował doktor Koteńko.

- Ależ mamy pogodę - zmartwił siebie samego przybyły z kuchni inżynier Bek. - Pani Rybotycka, przyniosłem pani herbatkę z rumem zwrócił się do kucharki pan inżynier. - Niech pani siądzie z nami. Panie doktorze, pani Rybotycka skarży się na ból pleców i ramion. Zbada pan?

- Jakżeby nie. Zbadam. Zwiastun przeziębienia, jak sądzę.

Doktor Koteńko lubił czuć się potrzebny, więc obietnica rzucenia okiem na dzieciątko i sprawdzenie stanu zdrowia pleców i ramion pani Rybotyckiej poprawiły mu nastrój, dodając tak potrzebnej mu dzisiaj śmiałości.

Czas mijał powoli, jak uparty osioł, gdy pod górę się wspina do ciężkiego wozu zaprzężony. Czas mijał i dłużył się niepokornie.

/choć chciałeś ludzkość przytulić do łona/

Raz po raz mecenas Szydełko z panią Koteńkową podróże do okien kawiarenki odbywali tam i z powrotem, tam i z powrotem.

Nareszcie światła zabłysły. Dwa światła, a jakby w jednym skupione punkcie, światła jak te gwiazdy najwcześniejsze, szczere, a jedna z nich, ta najpierwsza, zwiastowała przybycie dawno oczekiwane.

/dla ciebie brakło gospody/

Stary pisarz wnet zanotował w kajecie.

"Zobaczyliśmy za oknem światło i jedno z nas dobiegło do drzwi, wpuściło do wnętrza chłód ulicy, który wymienił się szybko z ciepłem pomieszczenia i nasycił jego aromatem. Ktoś inny elektryczne światła skrzesał na choince. Zapłonęła wielobarwnie i radośnie. Tych troje już nie obcych, lecz wciąż zadziwionych wstało, kroki swoje zwracając ku wejściu, lecz przystanęli w połowie drogi, jakby strudzeni byli kilkoma stąpnięciemi.”

- Niechże państwo zostaną jeszcze - zwróciła się do niedawnych obcych pani Rybotycka. - Dzisiaj takie święto, że nie powinno się odmawiać gościny. Nareszcie w drzwiach pojawiła się niewiasta, w swoich ramionach skrywająca dziecię, chustą owinięte, bo deszcz i wiatr wyczyniał wciąż harce. Tuż za nią wbiegł kawiarennik, w chętnych swoich dłoniach trzymający nad niewiasty głową płaszcz, co przemoczenia się nie lęka; za nimi radca Krach z małżonką z torbami w dłoniach przez próg się dostali, drzwi za sobą zamknęli, a wtedy na sali zapłonęła radość: klaskano i witano się przybyłymi. Nawet ci utrudzeni, przed niewiastą głowy swe pochylili, jakby pokłonić się chcieli matce i temu dziecięciu, co w ramionach bezpiecznych śniło sen niewinny. Następnie matka rąbek chusty uchyliwszy, ukazała twarzyczkę śliczną, dziewczęcą, uśpioną."

/bo nie ma miejsca dla ciebie w niejednej człowieczej duszy/

Maria stała rozpromieniona. Na chwilę dziecinę w ramiona Adama oddała, aby zdjąć z siebie wierzchnie okrycie.

- Czekaliście na mnie? - zapytała - na mnie i na moje dziecko?

- Siądź z nami - poprosiła pani Zofia, wskazując godne miejsce

- a pan Adam niech się trochę potrudzi słodkim ciężarem dziecka, które, jak widzisz, samą tylko radość mu sprawia, podobnie jak nam twoje przybycie, Marysiu.

I usiadła, i zaczęła swoją opowieść, a była w niej i żałość i smutek, lecz również wiara i ten uśmiech radosny, szczęśliwy.

A kawiarennik powoli, jak ten koń pociągowy, co na wzgórze zmierzał wozem naładowanym do syta... kawiarennik kołysał... kołysał... kołysał… małą Różę.


[31.03.2021, Toruń]

29 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (354 – 355) OBSESJE. NĘDZNICY.


354.

Zastanawiałem się, od czego by tu zacząć kolejny zapisek, od dobrej, czy od złej nowiny. Stanęło na tej złej w dwóch odsłonach.


Krajobraz ze  Średnich Pirenejów we Francji. Widoczne na zdjęciu dęby, typowe dla pirenejskiego pejzażu jeszcze nie zielenieją pąkami liści.

Pierwsza dotyczy tego, że miewam senne i półsenne wizje odnośnie swoich nie tak bardzo znowu dawnych podróży i w tej wizji prześladują mnie miejsca, gdzie byłem, a do których, co powiadam z żalem, już pewnie nie powrócę. A zatem wyobrażam sobie drogę, którą dobrze znam, nawet jej zakręty, nie mówiąc już o prześwietnych lub tylko uroczych budowlach, jakie miałem przyjemność spenetrować wzrokiem zza szyby auta, a czasami też wyjść na zewnątrz i popatrzeć na coś z bliska. Nie będę nazbyt oryginalny, gdy powiem, że większość obrazów pochodzi z Francji, w której się zakochałem.

Inny sen; tym razem pełny sen bez półsnu i wizji to kolejna moja obsesja, a mianowicie szkoła, ta średnia rolnicza szkoła, w której uczyłem aż do pełnienia funkcji dyrektora. Miałem ci ja jedną przykrą wadę. Otóż prowadząc lekcję, zdarzało mi się nie zapisać tematu w dzienniku, co czyniłem już po dzwonku na przerwę w pokoju nauczycielskim, w później w tej swojej dyrektorówce. Kiedy coś ważnego odciągnęło mnie od wypełnienia bieżącego tematu lekcji, bywało, że ślad owej lekcji pojawił się w dzienniku z mniejszym lub większym opóźnieniem. I teraz proszę sobie wyobrazić sen, w którym trzymam dziennik jakiejś klasy i próbując go wypełnić koniecznymi zapisami spostrzegam, że już od roku nie wpisałem tematu, a to przecież jest dziennik tylko jednej z klas. Wpadam zatem w senny stan przerażenia, bo czeka mnie sporo pracy z tym uzupełnianiem tematów i na szczęście, budząc się spocony, dochodzi do mojej świadomości głos, że przecież nie nauczam już w szkole, więc z dziennikiem nie muszę wyczyniać cudów.

Niestety te obsesje związane z tą dawniejszą i późniejszą pracą nachodzą mnie często, płosząc mój sen i umysł. Ciekawe, że z kolei sny nawiązujące do mojego dzieciństwa i wczesnej młodości są zwykle przyjemniejsze w odbiorze.

355.

Hugh Jackman jako Jean Valjean

 Kiedy coś ubodło mnie srodze i nie daje spokojnie przeżyć dzień czy nockę, mam zwykle alternatywę w postaci moich suczek, obejrzenia w internecie jakiegoś filmu czy spektaklu teatralnego lub też sięgnięcia po książkę, najlepiej nową, w znaczeniu, której nie czytałem lub czytałem w zamierzchłych czasach. Najmilej gdy będzie to literatura odprężająca, zapodana przez autora w sposób czytelny i obrazowy, co oczywiście nie znaczy, że ma to być jakaś proza dla kucharczyków. W tym miejscu niech mi będzie wolno dodać, że mam zwyczaj czytać kilka książek naraz, znaczy się nierównocześnie ale w określonym przedziale czasowym; tak że obecnie czytam Mrożka, Borgesa i Mickiewicza („Pan Tadeusz”), więc teoretycznie mógłbym ku pokrzepieniu serca i na pohybel smutkowi zagłębić się w jedną z tych lektur, gdy tymczasem sięgnąłem po „kobyłkę”, ale za to jakże piękną, rasową i sławną, a mianowicie „Nędzników” Wiktora Hugo, płodnego pisarza i poetę, romantyka i polityka, którego poglądy ewaluowały wraz z wiekiem, od zwolennika monarchii po liberalnego republikanina, ale chyba najważniejsze jest to, że autor „Katedry Marii Panny w Paryżu”, powieści zwanej też jako „Dzwonnik z Notre Dame” był po prostu dobrym i poczytnym nie tylko we Francji literatem, którego „Nędzników” czyta się jednym haustem.


[29.03.2021, Toruń]

28 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (353) TADEUSZ RÓŻWICZ.


    Podobnie wypowiedział się w „Małym księciu” Antoine de Saint-Exupéry, wkładając w usta Lisa następujące słowa: „A oto mój sekret. Jest bardzo prosty: dobrze widzi się tylko sercem. Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu.” Poeci, a jest nim przecież Tadeusz Różewicz widzą więcej i czują nie tylko za siebie.

        Po Różewicza sięgam, gdy coś mi „nie tak”, odprężam się przy jego wierszach, także wtedy, gdy sam je recytuje, wolno, bez jakiegoś szczególnego namaszczenia, ale w tym głosie jest coś, co tę poezję uwiarygadnia. Czasami czytam wiersze mistrza, innym razem zaglądam do jego sztuk, szczególnie do wiecznie żywej „Kartoteki”. Cieszę się, że pojawia się w kilku pozycjach filmowych na kanale You Tube. Jawi się w tych dokumentach jako człowiek… dziwnie to zabrzmi, lecz napiszę … normalny, jakby nieświadomy tego, jak ważnym się stał dla całej powojennej polskiej poezji, jaki szlak świetlisty dla niej wytyczył. Lubię jego krótkie anegdoty, ujmujący uśmiech, poczucie humoru, towarzyskość i nader wszystko znajomość poetyckiej „rzeczy”. 

Poetyka pana Tadeusza niezmiernie mi się podoba i inspiruje. Wielokroć pochlebiałem sobie, że gdybym miał w swoim życiu być kiedykolwiek poetą, podążałbym śladem mistrza i nawet nie chodzi mi o to, abym miał się przyrównywać do stworzonej przez niego poezji, lecz wyczuwam, od dawna wyczuwałem w sobie wrażliwość podobną do autora „Dytyrambu na cześć teściowej”.

Bliski mi, na wyciągnięcie ręki jest wiersz...

Lament

Zwracam się do was kapłani

nauczyciele sędziowie artyści

szewcy lekarze referenci

i do ciebie mój ojcze

Wysłuchajcie mnie.

Nie jestem młody

niech was smukłość mego ciała

nie zwodzi

ani tkliwa biel szyi

ani jasność otwartego czoła

ani puch nad słodką wargą

ni śmiech cherubiński

ni krok elastyczny

Nie jestem młody

niech was moja niewinność

nie wzrusza

ani moja czystość

ani moja słabość

kruchość i prostota

mam lat dwadzieścia

jestem mordercą

jestem narzędziem

tak ślepym jak miecz

w dłoni kata

zamordowałem człowieka

i czerwonymi palcami

gładziłem białe piersi kobiet.

Okaleczony nie widziałem

ani nieba ani róży

ptaka gniazda drzewa

świętego Franciszka

Achillesa i Hektora

Przez sześć lat

buchał z nozdrza opar krwi

Nie wierzę w przemianę wody w wino

nie wierzę w grzechów odpuszczenie

nie wierzę w ciała zmartwychwstanie

Z kolei niemal wszystkie wiersze Tadeusza Różewicza o ludziach starych, o kobietach, o matce, to prawdziwe perełki, by nie powiedzieć arcydzieła. Ukochał ich wszystkich, swoją matkę szczególnie… a przyrównać matkę do „zaszczutego zwierzątka”, do „przestraszonej dziewczynki”… a jej twarz do „wielkiej mętnej łzy” - to potrafi tylko geniusz słowa.


Ale kto zobaczy...


Ale kto zobaczy moją matkę 

w sinym kitlu w białym szpitalu 

która trzęsie się 

która sztywnieje 

z drewnianym uśmiechem 

z białymi dziąsłami 


Która wierzyła przez pięćdziesiąt lat 

a teraz płacze i mówi: 

"nie wiem... nie wiem" 


jej twarz jest jak wielka mętna łza 

żółte ręce składa jak przestraszona 

dziewczynka 

a wargi ma granatowe 


ale kto zobaczy moją matkę 

zaszczute zwierzątko 

z wytrzeszczonym okiem

 ten 

ach chciałbym ją nosić na sercu 

i karmić słodyczą.


Może nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, że Tadeusz Różewicz był również świetnym prozaikiem. Wybrał opowiadanie jako dominujący gatunek i formę literacką, ale pozostał w swojej prozie poetą, tak jak w „Owocu żywota”, którego fragment prezentuję poniżej.

Owoc żywota 

  Nad osadą stał księżyc. Oświetlał biały klasztor i czarny komin fabryczki. Zasłonięte okna domów. Liście drzew. Źdźbła trawy. Była cisza i nic nie działo się w miasteczku. Mur otaczający posterunek żandarmerii był wysoki i milczący. Jego grzbiet usiany był błyszczącymi kolcami z rozbitych butelek. Wartownik czuwał wewnątrz budynku. Oddziały partyzanckie przechodziły nocami przez osadę, ale żandarmi byli ukryci. Tylko rakiety spływały z czarnego nieba na znak, że tam za murem żyją uzbrojeni obcy ludzie, którzy wyjdą ze wschodem słońca i zaczną swoją robotę. Teraz była cisza. Biały klasztor stał wśród drzew jak lodowa góra. W kaplicy przed wielkim ołtarzem leżał rozkrzyżowany człowiek. Leżał z twarzą przyciśniętą do zimnej posadzki. Jego bezkrwiste wargi poruszały się, dotykając wilgotnego kamienia. Leżał z ramionami odrzuconymi w bok i modlił się; słowa zatapiały się w mrocznej rzece snu i odpływały od niego. Zapomniał, gdzie jest i co robi. Kiedy unosił twarz, widział przed sobą czerwone światełko. Modlił się często o dobrą i szczęśliwą śmierć dla siebie. I była to jedyna rzecz, o którą prosił. Nad złocistym domkiem tabernakulum, wśród promieni, stała figurka Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Dokoła ścian w kaplicy wisiały szeregi niewielkich, olejno malowanych obrazków. Na każdym obrazku wymalowane było cudowne wydarzenie. Najstarsze obrazki pochodziły z bardzo dawnych lat. Napisy łacińskie i polskie mówiły o kasztelanach, hetmanach, starostach, mieszczanach i kmieciach, którzy dostąpili łaski. Były tam pożary zgaszone, tak jak się gasi świece. Były miasta i sioła chronione od zarazy niebieskim płaszczem. Były dzieci utopione i martwe, które ożyły. Szara figurka unosiła się w obłoku. Tej nocy zakonnik nie modlił się o szczęśliwą śmierć dla siebie, modlił się za dwóch nieznanych ludzi, których ciała leżały na śmietniku, za fabryczką... Co to byli za ludzie? Bandyci, żołnierze?... Może nawet przed śmiercią nie zdążyli westchnąć: ,Jezus, Maryja"... Leżeli tam na śmieciach nadzy i czekali na Sąd Ostateczny. Będą radowali się w niebie. Na wieży klasztornej pohukiwała sówka. Poruszyły się czarne gałęzie drzew w księżycowym świetle. Nic się nie działo w osadzie. Okna domów były ślepe. Krótka jest letnia noc. Dzień przychodzi szybko, oświetla ciała na śmietniku i płonie w rozbitych szkłach. Tutaj, koło śmietnika, za fabryczką wód gazowych, często bawiły się dzieci. Szukały białych porcelanowych korków, zielonych i różowych szkiełek, kolorowych nalepek na butelki. Obok śmietnika wznosiła się wielka piramida usypana z trocin. Powierzchnia tej piramidy wysuszona była przez słońce, ale wnętrze było wilgotne i zimne. Krył się tam lód. Kawałeczki i odpryski tego lodu można było znaleźć u stóp piramidy; sopelek lodowy w lipcowy gorący dzień roztapiał się w gardle tak jak zimą. 


[28.03.2021, Toruń]



27 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (350 – 352) CZY LECI Z NAMI DEBIL. MICKIEWICZ PODPADA POD PARAGRAF. PROPORCJE.

 


350.

Czy leci z nami debil? Sądząc po niektórych wypowiedziach pierwszego nawigatora, po gestach i mimice twarzy ukazywanych nie tylko w kokpicie powietrznego statku, ale i na lotniskach wśród tłumu oczekujących w hali odlotów i przylotów, wydaje się, że jesteśmy bliscy prawdy macierewicza. Gorzej, że moglibyśmy zadać to pytanie w odniesieniu do drugiego pilota, nawigatora i mechaników pokładowych.

A wniosek jest taki, że w kwestii pytania posiadamy skrupulatnych, uważnych i odważnych obserwatorów podniebnych wyczynów naszego pilota.

351.

Aż zaklaskałem obrzękłymi prawicami nad poglądem pani Agnieszki Holland, która ośmieliła się powiedzieć, że gdyby nasz wieszcz – Adam Mickiewicz żył w naszych pisowskich czasach, trafiłby przed prokuratorskie, a później sądowe oblicze za napisanie „Dziadów” części trzeciej. Ubliżanie Bogu w czystej postaci, co prezentuje Konrad, jest jaskrawym przykładem obrażania uczuć religijnych, a zatem bohatera dramatu narodowego i jego autora czekałaby niechybnie kibitka odwożąca niepokornych na Sybir.

Bardzo dawno temu krytycznie wypowiadałem się na temat obrazy uczuć religijnych, a że nic nie zmieniło się do dzisiejszego dnia w tej kwestii, ponowię swoje zakłopotanie, dlaczegóż to obraza uczuć religijnych podlega w naszym kraju napiętnowaniu, natomiast wszelkie pozostałe nie mają takiego zaszczytu. Dlaczego napiętnowaniu nie podlega nazwanie obywateli gorszym sortem czy elementem animalnych. Czy gorszy sort nie posiada uczuć?

352.

Zaznaczę na wstępie, że nie jestem antyszczepionkowcem, ale co chwila trafia mnie szlag odnośnie tej sterty głupstw, jakie władza stara się z ogromnym mozołem wszczepić społeczeństwu. Zaczęło się od samego wirusa, który jest daleko, więc nie mamy się czego bać, potem były okłady wraz z poglądem, że noszenie maseczek nie chroni przed wirusem, chociaż w tym samym czasie za brak maseczki można było słono zapłacić. Kiedy w końcu szumowski zorganizował te maseczki, zaczęły już one zapobiegać przed zakażeniem, aczkolwiek po zamknięciu dostępu do lasów, lecie, pan premier wygonił z kraju wirusa, więc można było już iść na wybory. Aby nie rozwijać nadmiernie zagadnienia pandemii, o której jesteśmy znakomicie dezinformowani, powiem tylko, że przeżyliśmy drugą falę epidemii i akurat jesteśmy w objęciach trzeciej, i w tym miejscu pragnę się zatrzymać.

Jakoś niewiele gadających głów w mediach poświęca uwagę kwestii wpływu liczby testowanych na covid-19 osób na wielkość zakażeń. Dzisiejsza narracja jest taka, że pomimo tego, że nasz ukochany rząd najlepiej w świecie radzi sobie z pandemią, to jednak te 25-tysięczne liczby zakażonych czynią spustoszenie w naszych mózgach. Pragnę jednak przypomnieć, że niecały rok temu na 20-25 tysięcy testowanych humanoidów, przypadało 5 tysięcy zakażeń, co daje proporcję 4 - 5 do jednego. Dzisiaj, gdy testowaniu podlega grupa obywateli w liczbie 100 tysięcy i trochę ponad, zachorowalność wynosi 25 tysięcy z haczykiem. Nigdy nie byłem za dobry z matmy, ale coś mi się wydaje, że proporcja testowanych do zakażonych utrzymuje się na zbliżonym poziomie.

W tym miejscu chciałbym postawić tezę, że gdyby tak pewnego dnia zrezygnować z przeprowadzania testów na obecność wirusa covid-19, jest wielce prawdopodobne, że tego samego dnia nie zakaziłby się żaden obywatel RP.

Aż trudno mi uwierzyć, że pisowscy i pistelewizyjni pijarowcy nie rozważyli dotąd takiej opcji, po wprowadzeniu której naszemu ministrowi od zdrowia należałaby się nagroda Nobla.


[27.03.2021, Toruń]

25 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (348 – 349) WIOSNA I TO PASKUDZTWO. POLITYCY ROBIĄ POD SIEBIE.

 

348.

Robi się coraz cieplej, i dobrze, zima dała się nam trochę we znaki, nawet mnie, który z rzadka opuszcza mieszkanie z wiadomych względów. Jest coraz więcej światła, a już niedługo z powodu zmiany czasu przybędzie jeszcze jedna godzina jeśli nie słonecznego, to przynajmniej dziennego uśmiechu. Od razu chce się żyć, nawet w tych paskudnych czasach pandemii, braku wiary w sensowną przyszłość spotęgowaną kłamstwami rozlewającymi się ze strony czynników rządowych i tuby propagandowej jaką stała się telewizja publiczna. To wręcz nie do uwierzenia, że przypadkowo natrafiając na informację dnia pojawiającą się na pasku poniżej obrazu, człowiek czuje się, jakby się przeniósł na moment w jakąś nierealną, baśniową rzeczywistość. W pisowskiej telewizji przedstawiany jest bowiem za wzór facet, który stał się właścicielem ponad 30 nieruchomości, które nabył nie dysponując pieniędzmi, za które miał nabyć te działki, domy, mieszkania i pałace. Jednym słowem ktoś, kto wzbogacił się korzystając z lewych dochodów staje się bohaterem narodowym, a ponadto pierwsza osoba w kraju, pan prezes, promuje tego człowieka, choć z jego wcześniejszych wypowiedzi wynika, że patologicznym nazywa państwo, które toleruje takie kariery jak ta prezesa orlenu.

Tak sobie myślę, że chyba więcej słuszności było w przygotowaniu i realizacji rewolucji społecznych, aniżeli w tym przedsięwzięciu, w którym uczestniczy pisowska zgraja. W rewolucjach, przynajmniej w założeniach, nie występowała pochwała bogacenia się kosztem innych, co obserwujemy w działaniach pisowskiej nomenklatury, której się wszystko należy.

349.


Na przeciwnym biegunie pojawiła się sprawa pewnej posłanki Lewicy, konkretnie partii Wiosna (nazwiska jej, dla uszanowania stanu mego oburzenia, jak i też po prostu z tego powodu, aby nie robić reklamy, na która nie zasługuje ta pani), która doszła do przekonania, że należy zmienić swoje poglądy społeczno-polityczne z lewicowych na prawicowe. Rozumiałbym jeszcze, aby owa pani przeszła na stronę innej partii lewicowej, wszak trzy partie lewicowe były do niedawna w sejmie, ale ta radykalnie zmienia poglądy, a nadto tłumaczy, że ta przemiana była zgodna z jej sumieniem. Idąc dalej tokiem rozumowania tej pani, to wtedy gdy zgłaszała swój akces do partii lewicowej jaką była Wiosna Biedronia, uczyniła to wbrew własnemu sumieniu, ba, zachodzi w związku z tym podejrzenie, że startując z drużyny Lewicy została zapewne zmuszona do kandydowania karabinem. Oczywiście całkiem inaczej wyglądałaby ta sprawa, gdyby pani X przed wyborami parlamentarnymi założyła własny komitet wyborczy (mogła to zrobić kandydując do senatu) i po zdobyciu mandatu mogłaby wtedy robić, co tylko rozum lub jego brak jej podpowie, odpowiadając przed Bogiem i historią. Sęk w tym, że tej pani zaufali konkretni ludzie, wyborcy nie tylko jej, ale i całej lewicowej formacji. Spodziewam się, że po podjęciu decyzji o nagłej zmianie światopoglądu pani posłanka stłukła w swoim domu (przynajmniej tam) wszystkie lustra, aby nie patrzeć jak wygląda polityczna kobieta o rozwiązłych obyczajach.

Gwoli sprawiedliwości muszę jednak zauważyć, że przykład pani posłanki nie jest, nie był i zapewne nie będzie odosobniony w naszym parlamencie. Kilka przykładów:

- pan minister Sikorski, a jakże, pisowiec, stał się orędownikiem Platformy Obywatelskiej;

- pan wicepremier Gowin, parlamentarzysta PO, stał się zausznikiem partii kaczyńskiego,

- pani mucha, zaufana ministerka w rządzie Donalda Tuska przechodzi do partii pierwszego ministranta naszego kraju hołowni

- pan arłukowicz, dzisiaj członek Platformy, onegdaj parlamentarzysta SLD (pamiętam, był swego czasu przed wyborami w Kutnie i promował swoją kandydaturę wśród elektoratu SLD)

- a przecież jest też ktoś taki jak kukiz, który gotów dołączyć do każdego, od komunistów do faszystów, kto da mu hasło dostępu do kasy.

A gdzie jesteśmy wobec tego my, wyborcy, ludzie wrzucający do urny wyborczej kartę ze wskazaniem konkretnej listy i konkretnego kandydata. Dopóki będzie tak jak jest, czyli wielka polityka odbywać się będzie poza i ponad naszymi głowami, nie ma co mówić o demokracji, społeczeństwie obywatelskim, o jakiejkolwiek formie sprawiedliwości. Na naszych oczach i bez naszej wiedzy zawiązują się koalicje, partie zmieniają nazwy, łączą się i dzielą, łowcy politycznych skór, tacy jakim dzisiaj jest hołownia, podkupują posłów z innych ugrupowań, a wszystko oczywiście dzieje się dla naszego dobra; nie wiemy tego, bo po wyborach jesteśmy uważani za tępe i nierozumne mięso wyborcze. Ja osobiście nie daję się za nos wodzić… nie wiem jak pozostali.

PS. W kwestii zmian „barw klubowych” rozwiązanie widzę jedno. W czasie trwania kadencji zmiana takich barw powinna automatycznie relegować taką osobę z parlamentu; zastąpiłaby ją kolejna osoba z tej samej listy, z której kandydował / kandydowałaby osoba zmieniająca zgodnie ze swym sumieniem poglądy, bo uważam, że w polityce chodzić powinno przede wszystkim o realizację pewnych wspólnych dla danego ugrupowania celów, a nie kierowanie się indywidualnymi ambicjami poszczególnych polityków.


[25.03.2021, Toruń]

24 marca 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (347) MASAŻE

 


347.

Najpierw coś miłego, a to co miłe wiąże się u mnie zawsze z czworongami. Weźmy na ten przykład Adelkę, która zasypia ze mną, ale że jest to księżniczka na ziarnku grochu, tedy przy każdorazowym moich nóg poruszeniu (dziewczynka zwykle sadowi się u nóg), panienka obraża się, ucieka albo do swego domku, albo idzie się przespać „pod most” (znaczy się pod tapczan, na którym śpię), albo zmyka do łożą córki i żony (zwykle są to godziny pomiędzy drugą a czwartą, boć przecież jestem nocnym Andrzejem). Natomiast z samego rana oba psiątka przybiegają do mnie i zajmują pozycje po lewym moim boku (Masza) i po prawym (Adelka). Unieruchomiony w ten sposób, nie chcę wywoływać u psinek chęci do zabawy, do której zawsze o wczesnej porze dnia są skore, nie chcę, bo wiązałoby się z przedwczesnym jak na mnie wybudzeniem.

Nie zgadniecie po cóż Adelka i Masza tak wcześnie przystąpiły do mnie. Otóż Adelka ostatnimi czasy żąda, aby ją masowano po brzuszku, po boczkach, po pleckach i szyi, co czynię niemal odruchowo, będąc w stanie półsnu. Kiedy nie śpię, w trakcie tych „masowniczych” czynności rozmawiam z Adelką – jest to zazwyczaj monolog, bo jakoś nie zdarzyło się, aby starsza suczka przemówiła do mnie ludzkim głosem, ale skądinąd wiem, że Adelka bardzo lubi, gdy się do niej mówi; wtedy jej bystre oczy zamieniają się w słuch. Przedstawię teraz fragment takiego monologu:

No to teraz masujemy jedną nóżkę, potem drugą, trzecią, i czwartą, a potem piątą… .Teraz pora na uszy: jedno uszko, drugie, trzecie, czwarte…. A teraz sprawdzimy, jak bije serduszko. OOO, bije, stuka, puk, pukpuk. Hurra!!! Adelka żyje, bo bije jej serduszko!!! No i teraz przechodzimy do brzuszka. Zobaczymy, czy jest miękki, czy twardy…. Aha, mięciutki… Adelka powinna zjeść śniadanie...” i tak dalej i dalej.

Z Maszą jest troszkę inaczej, choć i ta suczka lubi pieszczoty, tyle że wpadła na taki oto pomysł. Przysiada „słupka” jak zajączek, unosi przednie łapki, składa je razem, jak do modlitwy, po czym porusza nimi góra-dół, prosząc o to, aby ucałować jej główkę albo pomasować ją po brzuszku. Nie ma przeproś – trzeba ją ucałować i pomasować. Kiedy przerywam to masowanie, Maszeńka po raz kolejny składa obie przednie łapki i potrząsa nimi góra – dół. Ja to nazywam „liczeniem baranów” i liczę na głos każdy ruch łapek psiny: „raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem… aha doliczyliśmy się siedmiu baranków – możemy dziewczynkę pomasować po brzuszku”.

I w tym miejscu miałem umieścić w kawiarence kolejny zapisek, ale że jego intrygująca, by nie powiedzieć pełna gniewu i irytacji treść zagłuszyłaby przekaz o naszych suczkach, przeto zakończę pisanie postu w tym momencie, odkładając to, co miałem dopisać, na później.


[24.03.2021, Toruń]

23 marca 2021

KAWIARENKA. ROZDZIAŁ 6. BLISKI POWRÓT

 

*

ROZDZIAŁ 6. BLISKI POWRÓT

(w którym kawiarennik – pan Adam oczekuje przyjazdu byłej kelnerki kawiarnianego lokalu, która ma powrócić z dziecięciem; oprócz tego pan radca Krach w związku z przyjazdem Marysi roztacza przed właścicielem kawiarenki całkiem niezwykłą wizję, której spełnienia pan Adam się obawia… ale czy na pewno?)


- Bo gdyby pan, panie radco, nie mógł, inżynier Bek oferował się swoim autem.

Kawiarennik korzystając z mniejszego niż zazwyczaj ruchu w interesie, przysiadł się do pana Kracha z własną kawą.

- Zmiłuj się pan, panie Adamie, toż wdzięcznym będę, że mogę pomóc, a i mnie samemu przyjemnie będzie zobaczyć, jak wygląda. A nie myślał pan własną swoją osobą na dworzec się stawić? - zapytał.

- Pewnie, że myślałem. I nawet nie w tym rzecz, że interesik musiałbym zamknąć na godzinkę, bo pani Rybotycka sama by sobie radę beze mnie dała, lecz pomyślałem sobie, że może lepiej się stanie, gdy w progu ją powitam, a nie tak z całą delegacją na dworzec udawać. Pan wie, że nie lubię tłumu.

- Chyba, że w kawiarni - zaśmiał się radca Krach. - Ależ cóż to za delegacja? Upoważnił pan panią Zofię i mnie najął za szofera.

- Chyba, że w kawiarni - powtórzył Adam, lecz zaraz dodał - o jakim, panie radco, mówisz tłumie? Toż przyjaciele sami.

- Ciesz się, panie Adamie, że przyjaciół pan masz, ot co, bo dzisiaj o nich trudno.

- A cieszę się, cieszę.

Popijali kawę, a kawiarennik wciąż na zegar, co nad kredensowym regałem wisiał, spoglądał, patrzył jak gdyby wraz z nim czas odmierzał, w czym nie było nic dziwnego, gdyż lada chwila miało się odbyć to powitanie.

- A zaplanował pan detalicznie i w każdym szczególe rozwiązanie tego miłego problemu?

- Nie całkiem - głos Adama, matowy, na przydechu, zdradzał niejedną wątpliwość - lecz staram się rozpracować każdy detal.

- Zatem, po pierwsze, pana mieszkanko nieźle się zacieśni. Dobrze kombinuję? - rzucił Krach myśl niedostatecznie sprecyzowaną.

- Panie radco, wszak jej mieszkanko, jak pozostało, tak i jest nienaruszone, wyprzątnięte, na gospodynię czeka. Tyle że łóżeczko zakupiłem małe i trochę tych zabawek, o czym wie pan doskonale, gdyż pańska żona z panią Koteńkową doradzały mi w zakupach, na które wybraliśmy się w trójkę.

- Owszem, wiem o tej sprawie, lecz coś mi tutaj nie pasuje i przez wrodzoną moją delikatność przejść mi przez usta nie może.

- Wrodzona delikatność radcy Kracha - pomyślał Adam i gotów był do swojej myśli uśmiechnąć się szczerze, gdyby bardziej od tej myśli uśmiechniętej nie oczekiwał od pana Kracha wyjaśnień, w czym ów dostrzegał problem.

- Wrodzona delikatność przysługuje raczej doktorowi Koteńce - zauważył Adam - a pani Zofia na tym skorzystała, bo całkiem niedawno poślubionego doktora do reszty, do tchu ostatniego obezwładniła - dodał szybko, na co z kolei radca Krach zareagował przymrużeniem oczu, co w jego języku ciała oznaczało, że coś tu knuje..

- W czym tkwi niedogodność, panie radco? - zapytał.

Radca Krach, bardziej z bezpośredniości aniżeli z delikatności znany, postawił w konsekwencji całą sprawę na ostrzu noża.

- Panie Adamie, nie tylko mniemam ale i wiem, że pana mieszkanko bez porównania większe i gdyby nasza Marysia, powrócić miała z wywczasów sama, to tę swoją klitkę, którą pan nazywasz mieszkaniem, mogłaby z powodzeniem ponownie zająć. Ale ona, łaskawy dobroczyńco, powraca z tułaczki nie sama, a obdarzona dziecięciem, które - uwierz, że wiem co mówię - przestrzeni potrzebuje i jeśli nie dziś, to zapewne jutro, pojutrze tak będzie.

Kawiarennik, w słuch zamieniony, poczuł się jak z drogi płaskiej i bezpiecznej zawrócony. Słuchał jednak dalej.

- Czemu pan nie zgarniesz tej kobiety do siebie? Czyżbyś się pan obawiał nocnych śpiewów maluszki, jakich zapewne doświadczysz i usłyszysz przez ścianę?

- Ależ, panie radco, to pomysł szalony- żachnął się kawiarennik.

- Nie szalony, lecz realiom bliski. Toż nasza Marysia w panu mieć będzie oparcie wtedy, gdy jak najbliżej pana zasiędzie, gdy będzie wiedziała, że nie poprzez do drzwi pukanie, lecz poprzez zwrócenie się do pana w sposób bezpośredni, nawet szeptem, może na dłoń pomocną liczyć, szybką i bliższą od każdej innej dłoni.

- Ależ panie radco, co ludzie powiedzą? Wreszcie: co ona powie?

- Wolałbym raczej usłyszeć: - co na to przyjaciele? I gdyby takie pytanie doszło do moich uszu, tedy odrzekłbym, jako pana zawzięty przyjaciel i cokolwiek starsza od pana persona: weź ją pan do siebie i w swojej ulokuj kwaterze.

- A jeśli ona nie zechce?

- Jeśli postawisz pan sprawę jasno, poświęcisz parę chwil na przekonywanie, złamiesz pan bez trudu jej marne wątpliwości.

- A różnica wieku między nami? A dziecko, które prędzej czy później stanie się według opinii publicznej "moją sprawką"?

Radca Krach w tak zaciętym przekonywania był amoku, że każdą piętrzącą się wątpliwość gotów był zwalczyć siłą argumentacji, nawet tam, gdzie jej nie starczało.

- Miej pan te wszystkie wątpliwości w bardzo głębokim poważaniu i odetnij się od tego, co zainteresowani pańskimi sprawami obywatele życzą sobie na temat pana i Marysi opowiadać. Spróbuj pan choć raz kota do góry dnem odwrócić. A może to ona zechce pana pierwsza, lecz za żadne skarby świata tego nie wypowie, bo właśnie za młoda, bo z dzieckiem, bo pana uprzednio za przyjaciela miała, ba, za pracodawcę, i że aż takiej wdzięczności nie potrzebuje. Rozumie pan teraz, że nasza Marysia do takich rozważań jest skłonna? A tu nie o wdzięczność chodzi, lecz o to, aby narodzone w przyszłości nie pytało, gdzie swego ojca ma szukać. Czy to nie jest ważniejsze nad ludzkie plotki? nad akademickie rozważania?

Ja, panie Adamie, choć wypijam u pana (i jeszcze nie raz wypiję) szklaneczkę ulubionej whisky albo żołądkóweczki kielonek stumililitrowy, to po tej setce moje prastare oczy nie zawężają zmysłu obserwacji, a to co widzę, co widziałem, przybliża mnie do poglądu, że oboje, pomimo niewątpliwie występujących między wami różnic, dziwnie do siebie pasujecie z tą waszą romantyczną skłonnością do milczenia, z którego czasem więcej odczytać można aniżeli ze słów pospiesznie składanych obietnic. Niepotrzebna, panie Adamie, niepotrzebna ta obawa, którą pan w sobie kryje i która też w niej się zagościła, kiedy doszła do wniosku (w co nie wątpię), że tylko w panu znajdzie właściwe oparcie. Ja przecież widziałem jakeście na siebie oboje patrzyli, co miało miejsce przed tym nieudanym związkiem naszej Marysi. Pogubiło się dziewczę, wstydem zalało, bo uwierzyła w miłość do tego, pies z nim tańcował, studenta, od pierwszego wejrzenia, miłość, której nie było. Przykre to, co ją spotkało. Ale wyprzeć się znajomości, panie Adamie, nie uznać własnego dziecka? Któż to słyszał? A ja gdy nareszcie po prawie dwóch latach spotkam się z naszą Marysią, przysięgam, że pochwalę ją za tę decyzję – jak to dobrze, że prosić się nie zechciałaś o przynależne ci uszanowanie. Pomożemy ci wspólnie, a najbardziej pan Adam, który…

W tym miejscu pan radca Krach przerwał… na szczęście w porę ugryzł się w język.

Cisza nastała uporczywa, ciasna i w skutkach brzemienna.

- Wie pan, panie radco, z przyjemnością napiję się teraz z panem jednorodnej szkockiej whisky, której zdobycie zawdzięczam pomyślnemu przypadkowi, bo takiego trunku jeszcze w kawiarence nie serwowałem. Co pan na to?

Niech teraz kto zgadnie: co też mógł odrzec pan Krach, zawzięty przyjaciel kawiarennika?

Rzecz jasna, że musiał odmówić, bo w chwili, gdy pan kawiarennik Adam poszukiwał butelki jednorodnej whisky, do lokalu weszła pani Koteńkowa oznajmiając, że jest już gotowa do podróży na dworzec kolejowy.

W niecałe pięć minut później radca Krach z panią Zofią wyjechali.

dawny dworzec kolejowy Toruń Główny

[23.03.2021, Toruń]