ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 marca 2013

Ucieczka przed zarazą


"Człowiek doskonały odchodzi spośród ludzi, nie zmazawszy się ani kłamstwem, ani obłudą, ani rozpustą, ani pychą. Przesycić się tym i ducha wyzionąć - to drugi stopień. A może wolisz trzymać się zepsucia i doświadczenie jeszcze nie skłania ciebie do ucieczki z tej zarazy? Bo raczej to zepsucie umysłu jest zarazą niż jakieś tam zepsucie i zmiana powietrza, które nas otacza. Bo to jest zarazą dla istot żyjących jako istot żyjących, a tamto jest zarazą dla ludzi jako ludzi."*
[*Z Marka Aureliusza "Rozmyślań", Księga IX,2.]
Dlatego raczej w samym sobie szukajmy zarazy najpierw, aniżeli w tym, co nas otacza. Zepsucie świata wiąże się z utratą wzroku, czucia i wrażliwości na to, co tkwi w każdym z nas, a pomnożone przez miliony, nieuchronnie skaża morowym powietrzem, skąd już jedynie ucieczka ratunkiem.


Marek Aureliusz


30 marca 2013

Zimno

Z rękopisu znalezionego w komodzie


"Już, już miałem zamilknąć, na zawsze i może będę milczał, gdy sił zabraknie. Co ja z sobą mam! Teraz tylko ten smak i zapach herbaty trzyma mnie przy życiu. Zamknięty od wewnątrz, przy piecyku, z którego żar promienistym ciepłem unosi się i rozpływa po pokoju. Przede mną księga. Zerkam. Litery czytam, prawie że rozumiem. Kiedy sen dopadnie, zawinę się w koc i złożę swe kości na tapczanie. Naciągnę na głowę poduszkę. Mówiłem już o tym, że w te dni odcinam wszelkie połączenia ze światem? Kto milczał wtedy, niech nie spodziewa się rozmowy ze mną. Nie chcę mówić i kiedy jutro, pojutrze i jeszcze dalej wychodząc naprzeciw przyszłości będzie na zewnątrz tyle słów, ja zadowolę się milczeniem. Tak trzeba. Wystarczająco długo i dużo mówiłem. 
Właściwie to cały czas trzymam w ręce pilota. Zaledwie jedno naciśnięcie guzika może zakończyć wszystko.
Na marginesie mówiąc, coraz trudniej mi rozpalać ogień w piecyku, a jeśli się uda, to z podtrzymywaniem płomienia mam problemy. Nie dalej jak wczoraj spotkałem kogoś, kto zapytał, czy jest mi ciepło, czy dogrzewam. A jakże, dogrzewam, żar bucha z trzewi pieca, aż okno rozwieram, chłód do środka puszczam. A to nieprawda. Jest mi zimno i drżę. A kiedy piszę o tym, dreszcze wręcz łopoczą moim ciałem. Śmieszne, że nikt tego nie zauważa. tak bardzo zajęci sobą, nie zauważamy dreszczy. A zwierzę dostrzega. Instynkt, czy co?
I jeszcze taka banalna wizja przed oczami się kraje. Spotykam jednego z nich, przypadkiem, na ulicy. Na powitanie odpowiadam:'nie chce mi się z tobą mówić'.
Patrzę, co napisałem. Krótkie pojedyncze zdania dynamizują narrację. Celowa robota, bo rzeczywiście proces staczania się przyspiesza.
No dobra. Tych słów nie będzie w rękopisie. Po co one komu. Rzucę tę kartkę do pieca. Niech podsyci tlący się, a przygasający żar. Przynajmniej na coś się przyda."



Séraphine Louis - "Bouquet de fleurs au Lam"


29 marca 2013

Wielkanoc

Na święta, które dla chrześcijanina znaczą najwięcej, bo zmartwychwstanie jest potwierdzeniem świętości i wyjątkowości człowieka, który okazał się być synem bożym, co udowodnił niedowiarkom, przypomnienie że ponad dwa tysiące lat chrześcijaństwa to również dwa tysiące lat kultury z Chrystusem z herbie.
Również wątpiący przyznać muszą, że wkład chrześcijaństwa w kulturę światową jest przeogromny. 
Dlatego też składając wielkanocne życzenia tym, którzy zaplączą się w sieć kawiarenki, kieruję je także do wątpiących, którzy jeśli mniej wierzą lub nie wierzą wcale, powinni przyznać, że dla bardzo wielu pokoleń wiara chrześcijańska znaczyła wiele.
Z życzeniami wszystkiego dobrego na nowo odrodzonej drodze życia (oby choć dla Was była ona prosta, kiedy nie dla wszystkich być może), daruję starożytną polską frazę:

"Krystus z martwych wstał je,
Ludu przykład dał je,
Eż nam z martwych wstaci,
Z Bogiem krolewaci.
       Kyrie eleison." *

[*Najstarszy polski trop wielkanocny, powstały w wieku XIV]
oraz oryginalny wyobrażenie zmartwychwstania wyrażone rysunkiem Pietera Bruegela starszego.

Bruegel,Pieter the Elder,Drawing,The Resurrection of Christ


Pieter Bruegel - "The Resurrection"


28 marca 2013

Przed drzwiami, za którymi pustka


Z rękopisu znalezionego w komodzie.

„Miałem taki sen, że czekałem w izbie, przedsionku, na korytarzu. Czekałem na swoją kolej. Nie nadeszła. Ktoś powiedział, że moja kolejka przeszła, a dodatkowo, to już miałem swoje pięć minut, byłem na audiencji. Cóż z tego, kiedy pozostaję w punkcie wyjścia/wejścia, a nawet cofnąłem się o krok, i więcej. W końcu dochodzę do wniosku, że nie tyle kolejka minęła mnie, lecz nie ma właściwie na kogo czekać. Za tymi drzwiami, przed którymi stoję nie ma przecież nikogo. Nie słyszę nic, prócz własnego oddechu. Tak oto ten mój sen zamienia się na rzeczywistość, a czas przeszły staje się teraźniejszym. Stoję więc przed drzwiami, za którymi jest pustka. Bądźmy jednak dosłowni. Siedzę przed drzwiami, gdyż z racji wieku należy mi się krzesło. I znów błąd. Nie tyle należy mi się, co pozostało po pacjentach, którzy już odeszli.
Nie będę ukrywał, że oczekiwanie na pustkę sprawia mi przykrość i jest zarazem idiotyczne. Ta sytuacja ma również druga stronę. Siedząc w pustym pomieszczeniu uwalniam się od idiotyzmu, jaki zawładnął światem poza mną. Czułbym się jeszcze gorzej, gdybym opuścił tę poczekalnię i dołączył do tłumu. Bardzo niewiele mnie z nim łączy. Dzieli mnie przepaść.
Przyznaję, że w mojej epoce uczono inaczej i inaczej wychowywano. Byli ci, co uczą i wychowują i ci, których się uczy i wychowuje. Dzisiaj to tresura, a ja jestem zbyt stary, aby nauczyć się aportować. Jestem takim niezłomnym księciem, Don Kichotem i Szwejkiem w jednym. Powoli obumieram. Jestem kimś, kogo już nie ma.
Siedząc przed drzwiami pustego gabinetu przymykam oczy i zasypiam szybko. Odchodzę we śnie, nie mówiąc nawet dobranoc."

Plik:Honoré Daumier 017 (Don Quixote).jpg

Honoré Daumier - "Don Kichot"



26 marca 2013

Przeciw konformiście

3. 
Człowieka niezadowolonego z życia w potocznym rozumieniu traktuje się jak zgorzkniałego starucha, malkontenta, nieudacznika, chorobliwego schizofrenika, a czasami populistę i awanturnika. Traktuje się go z pobłażliwością, albo występuje on jako wzornik, egzemplarz do oznaczeń pejoratywnych.
Czy jednak niezadowolenie z życia jest kaprysem? Postawą charakteryzującą się bezsilnością? Brakiem szacunku dla postępu cywilizacji? 
A może jest ono motorem zmian? Przejawem antykonformizmu? Poczuciem lub przeczuciem, że w konkretnej sytuacji rzeczywistość rozmija się z prawdą i staje się niemoralna?
Kiedy jesteś zamożny, syty, wiedziesz uporządkowane życie i stać cię na wzniesienie muru pomiędzy swoim światem, a tym, który zamykasz na klucz od swojej strony, nie zauważasz zła i nieprawidłowości. Przekonany o tym, że świata nie zmienisz, a zło jak istniało, tak istnieć będzie i powołujesz się na przykłady innych sytuacji występujących w innych środowiskach, grupach społecznych, społeczeństwach, wycofujesz się i cieszy cię każdy dzień, w którym nie musisz konfrontować swojego dostatku i optymizmu z tym, co dzieje się za wzniesionym przez siebie murem ochronnym. 
O słodki oportunizmie! Ty, połączony więzami krwi z konsumpcjonizmem, konformizmem, liberalizmem i konserwatyzmem. Cóż za „izmowa” rodzina!
Widzę, że rozsiadłeś się w ciepłym i miękkim fotelu, a twoi słudzy pilnują, aby nikt nie pomieszał twego wypoczynku. 

Plik:Tizian 014.jpg

Tycjan - "Grosz czynszowy"


25 marca 2013

Studium człowieka upadłego


2. 
Człowieka łatwo zniszczyć i upokorzyć i taka wizja snującego się, niepotrzebnej istoty obdarzonej wypalonym rozumem wydaje się być atrakcyjnym tematem narracji. Nazwałbym tę opowieść: „Studium człowieka upadłego”, choć może forma imiesłowu „upadający” byłaby właściwsza. 
O ile starzenie się w większości wypadków jest procesem powolnym i przebiegającym stopniowo bez katalizatora przyspieszającego starość (chyba że tym przyspieszaczem będzie postępująca choroba), upadający człowiek, tracący w okamgnieniu kontrolę nad własnym losem, porusza się ku przepaści ruchem jednostajnie przyspieszonym. Dlatego też starzejący się, samotny pisarz, w jednej niemal chwili traci możliwość: publikacji, dodatkowego zarobku na uczelni i w szkole; traci przyjaciół, a jego zdrowie zaczyna niepostrzeżenie szwankować. Otrzymuje wsparcie od dwu osób, docenia ich przywiązanie i dobrą względem siebie wolę pomocy z ich strony, lecz nieuchronnie jego życie zaczyna zamierać. Stacza się coraz bardziej, obezwładnia go nałóg, który z kolei sprawia nieodwracalne spustoszenie w jego przekazie twórczym do czytelników, którzy z biegiem czasu o nim zapomną także.
Sama idea skupia się na transformacji tezy o łatwości życiowej porażki, kruchości powodzenia, apatii, bezsilności i pogodzeniu się, co jest najtrudniejsze; niemal tak trudne jak pogodzenie się ze śmiercią najbliższej osoby.



Plik:Bruegel, Pieter de Oude - De val van icarus - hi res.jpg

Peter Bruegel (starszy) - "Pejzaż z upadkiem Ikara"

24 marca 2013

Różewicz przestrzega


"Podnoszę głowę, otwieram oczy...nie mogę znaleźć drogi, upadam, podnoszę się, słowa wypełnione nienawiścią, trupim jadem wybuchają, rozszarpują miłość, wiarę i nadzieję...otwieram usta żeby coś powiedzieć, ''Człowieka trzeba kochać'', nie Polaka.

Niemca, Serba, Albańczyka, Włocha, Żyda, Greka...
Trzeba kochać człowieka...białego, czarnego, czerwonego, żółtego.
Wiem że te moje żebracze treny pozbawione są dobrego smaku...i wiem że z rzeczy świata tego zostanie... co zostanie?!
Wielki , genialny, śmieszny Norwid powiedział:
Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie, Dwie tylko: poezja i dobroć...i więcej nic...Wielki Don Kichocie! Zostało Nic. I jeśli my ludzie nie pójdziemy po rozum do głowy i nie zagospodarujemy tego rosnącego NIC to... to co?! Powiedz, nie bój się! Co się stanie?... 
Zgotujemy sobie takie piekło, na ziemi, że Lucyfer wyda nam się aniołem, wprawdzie aniołem upadłym, ale nie pozbawionym duszy, zdolnym do pychy ale pełnym tęsknoty za utraconym niebem, pełnym melancholii i smutku...
Polityka zamieni się w kicz, miłość w pornografię, muzyka w hałas, sport w prostytucję, religia w naukę, nauka w wiarę."


Należało koniecznie umieścić te słowa powyżej, na samym początku. Jeśli już ma zaniknąć czytanie ze zrozumieniem, a jeśli nie zaniknie całkiem, to ma być ta umiejętność dana niektórym, którzy oprócz życia własnego i przez siebie najlepiej doświadczonego trudu, ktoś powie, niesionego na swych barkach krzyża, to Różewicz nadaje się do czytania i zapamiętania.

Z całym szacunkiem dla tych, którzy własnym życiem się bawią i nie zawsze szanują; dla tych, którzy koniec z końcem wiążą, lecz ośmielają się odważnie patrzeć w swoją przyszłość, dyskurs o sensie życia i owo proroctwo, ku czemu zmierzamy, jest wpisane w nasze obowiązki, choćby wobec przyszłych pokoleń.
Ja wiem, że o sensie życia myśli się głównie w kontekście zawodowych zainteresowań. Dalej więc filozofowie, teolodzy, psycholodzy i tym podobni.
Myśli się o nim, gdy los trzepnie nas paluchach, bądź też poczujemy solidnego kopa... gdy choroba, śmierć, nagłe zdarzenie zabiorą nam dech w piersiach.
O sensie życia rozmyśla się też przed zachodem słońca, kiedy z dniem swoim się żegnamy i czujemy już nadejście nocy.
Poeta stworzony jest do takich rozmyśleń i bardzo trudno być poetą. Chciałoby się powiedzieć: - przepraszam matko, przepraszam ojcze, że jestem poetą.


[wykorzystano końcowy fragment tekstu Tadeusza Różewicza "Matka odchodzi".]




Jan Vermeer - "Mistress and maid"




23 marca 2013

Nawiązania - Kafka


Credo

Ponieważ rzeczywistość przeważyła i nie dokonam w niej zmian, a jednocześnie nie sposób się z nimi pogodzić, antypowieść okaże się produktem zastępczym rzeczywistości. W niej to pomieszczę myśl oderwaną. Śpieszno mi do niej, bo coraz mniej czasu, a może się zdarzyć, że zabraknie czasu na słowa.

1.
Groza „Procesu”, tej nikczemnej rozprawy nad niewinnym człowiekiem, którego tłamszą biurokratyczne (czy tylko?) węzły życia, gdzie sam fakt bycia człowiekiem jako maleńki trybik w mechanizmie cywilizacji jest pretekstem do formułowania podejrzeń i skazania, prowadzi mnie do przekornej konstatacji, iż te same mechanizmy, jakie narzucają człowiekowi zakazy, mogą też zadziałać odwrotnie. Jednostka może też być przymuszona do wolności, może być uniewinniona i zachęcona do wszechstronnej samorealizacji w ramach postępu cywilizacji. Jeśli więc Józefa K. uznano za winnego, to Adam K. staje się wolnym człowiekiem, o czym uświadamiają go funkcjonariusze. Zarówno u Józefa K. jak i też Adama K. pierwszą reakcją jest zdziwienie i niezrozumienie, następną staje się bunt.
Wydawałoby się, że reakcja Adama K. na wieść, że staje się, według zapewnień funkcjonariuszy, jednostką wolną i niezależną, nie powinna mieć znamion tragizmu. Któż bowiem, na zdrowy rozum, sprzeciwiałby się możliwości nieograniczonego wyboru, jaki przed nim postawiono? A jednak Adam K. nie chce korzystać z dobrodziejstwa nieograniczonej wolności, gdyż nie jest w stanie wziąć na swoje barki odpowiedzialności za każdą z decyzji, jaką musiałby podjąć.

 Ernst Ferdinand Oehme-  "Procession in the Fog"
[pożyczone od: Екатерина Новгородова]

20 marca 2013

Czas na odpoczynek

Z rękopisu znalezionego w komodzie

"I można wreszcie odpocząć, odpocząć na bardzo długo...i już nie zastanawiać się nad sensem, którego nie ma".
propozycja napisu na płycie nagrobnej.

Plik:Portret trumienny z Olkusza.JPG

Portret trumienny z Olkusza

16 marca 2013

Po owocach poznamy

Do czego to doszło? Jeszcze porządnie ni spoczął na Piotrowym stolcu, a już ganią, już bicz kręcą. Inni, dla odmiany prorokują, przepowiadają i już teraz pozytywnie rozliczają. A przecież poznamy po owocach jakość pontyfikatu, więc może zaczekajmy, i jedni i drudzy.
Obserwator K. ma tę przypadłość, albo zaletę, jak kto woli, nie mieszać się w sacrum actio, tedy nie pozwala sobie na ocenę tego, co było na początku. Jeżeli jednak kardynał z dalekiej rzeczywiście wzorem świętego z Asyżu pochyli się nad ubogimi i wprowadzi do komnat Watykanu więcej zwyczajności, mniej  zaś dbać będzie o blichtr monarszy, to ma jego nieoficjalny głos na konklawe. 
Do pewnego czasu za dobrą monetę uważano pogląd, że konserwatyzm utrwala zastany społeczny ustrój, boi się zmian, albo też uważa je za wątpliwie słuszne. Trudno więc spodziewać się od konserwatystów, aby w czasach ogromnego rozwarstwienia ekonomicznego stawali po stronie ubogich (przypadki filantropii, obecnej wśród konserwatystów nie podważają tezy o dominującym wśród nich poglądzie, aby, broń Boże, nie posuwać się w zmianach zbyt daleko). Jeżeli więc założenia papieża Franciszka są inne, skierowane ku najuboższym, to czy rzeczywiście jest on konserwatystą w odniesieniu do kwestii społecznych? Paradoks polega na tym, że w założeniu to lewica powinna się "pochylać" nad ubogim, nierzadko wykluczonym poza nawias społeczeństwa. czy wobec tego nowy papież jest lewicowy?
W tym miejscu obserwator K. sygnalizuje istnienie kolejnego paradoksu. W potocznym mniemaniu Kościół Katolicki, jak i też inne religie wyrażają prawicowe inklinacje społeczeństw i występują w opozycji do lewicowych poglądów na świat i społeczeństwo. W naszym pięknym kraju mniej lub bardziej ortodoksyjna prawica powołuje się na wartości chrześcijańskie i stoi jak mur za Kościołem. A jednak, gdy sięgnąć do korzeni chrześcijaństwa, to jego wyznawcy w czasach Chrystusa ni mniej, ni więcej, stanowili coraz to potężniejszą "armię" społecznej lewicy w konfrontacji z konserwatywnym judaizmem. Wszak religia głoszona przez Chrystusa i jego uczniów była wręcz rewolucyjna.
To prawda, przyznaje K., że jego rozumowanie jest do pewnego stopnia uproszczeniem. Nie uwzględnia ono periodyki dziejów, tych zmian, którym podlegał człowiek i świat wokół niego. Nie mniej jednak automatyczne równanie: religia/Kościół Katolicki = prawica, obarczone jest błędem niedoszacowania, niezrozumienia tego, co było na początku.
Pontyfikat Franciszka ma szanse zrewidować prawdziwość tezy o wyłącznej proweniencji prawicowości religii traktowanej a'priori. 
Czas pokaże, czy szansa ta zostanie wykorzystana.


Caravaggio - "Św. Franciszek w ekstazie"


15 marca 2013

Surrealizm

"Dzięki sukcesowi przygotowań i przeprowadzenia Euro 2012 - czytamy w oświadczeniu Zarządu PL. 2012 - polskie PKB wzbogaci się w ciągu najbliższych lat o ponad 20 miliardów PLN. Kolejny efekt to wzmocnienie wizerunku Polski, które przyniesie ponad 4 miliardy PLN na poziomie turystyki."
Gęba zachodzi w głowę, jakim to sposobem dzięki Euro 2012 i wybudowanym w tym celu stadionom, w tym jednego wodnego, aż taka kupa kasy wpłynie do budżetu państwa.
Gęba opowiada się za tym, aby panów prezesów H. i B. trzymać za słowo, aby udowodnili, że to właśnie wskutek ich pracy Polska wzbogaci się o 20 miliardów plus niebagatelne 4 miliardy z turystyki.
Słowa niewiele kosztują. Daleko mniej niż zarobki i premie panów prezesów. Skoro kosztują niewiele, to "bez Kozery" można by przyjąć, że nie o dwadzieścia, a sto, a może i o dwieście miliardów się wzbogacimy.
Gęba proponuje, aby w każdym zapalnym punkcie naszej gospodarki utworzyć spółki, których celem będzie pomnożenie i spotęgowanie kapitału. Gęba upatruje pilną konieczność powstania takich spółek w takich dziedzinach jak: służba zdrowia, ubezpieczenia społeczne, gospodarka, oświata, czy ministerstwo bezrobocia.
Peany i dytyramby na własną cześć wygłaszane przez spółkowiczów i panią ministrę Muchę (a jakże, Gęba obejrzała sobie), gdyby puszczono je w tak zwanych oddziałach zamkniętych dla osób upośledzonych umysłowo, jako żywo, podniosłyby skuteczność terapii, lecz nic więcej. 
Gęba, choć paskudna, ordynarna i wredna, na chorobę umysłową jeszcze, dzięki Bogu, nie cierpi, uprzejmie prosi, aby publicznie i za publiczne pieniądze, nie wygłaszano dyrdymałów na poziomie dziecka, którego wiek nie pozwala jeszcze zapisać je do przedszkola.
Gęba uważa, że jeśli rząd polski, ten czy owy, podjął się współorganizacji imprezy rangi mistrzostw Europy, to winien w ramach swoich zadań wyznaczyć koordynatorów z pensją w wysokości co najwyżej dyrektora departamentu i nic więcej. 
Gęba w swojej naiwności nie jest jednak na tyle naiwna, aby nie zauważyć, że spółka PL. 2012 jest jedyną celową spółką skarbu państwa, która istnieje po to, aby w stosunkowo łatwy sposób przełożyć pokaźne sumy pieniędzy podatników do porteli wybranych.
Gęba, która swego czasu przestała chodzić do urn, aby swym widokiem nie czynić zgorszenia w lokalach wyborczych, posuwa się dalej: otóż cała ta demokratyczna machina wyborcza skonstruowana jest właśnie w taki sposób, aby móc do woli korzystać z dobrodziejstw wygranej. Dla jednych nagrodą będzie sama obecność w parlamencie, co skutkuje  obsadą podlejszych stanowisk przez ciotków i pociotków, kumpli z boiska i dalszych krewniaków; inni, "lepiej wygrani" zasiądą w rządzie (pociotki i inni też na tym skorzystają); jeszcze inni, pod płaszczykiem demokracji zajmą się spółkowaniem.
Gęba wie, że choćby do ostatniego zęba w paszczęce gryzła w słusznej sprawie, nie jest w stanie niczego w Polszcze zmienić. Ale Gęba przynajmniej nie da się mamić i molestować przez tych, którzy na pyskach swoich Ojczyznę malują, a z pianą wypluwają Ją do klozetu.

Plik:Marcel Duchamp.jpg

Marcel Duchamp - "Fontanna, Ready-made, pisuar"


13 marca 2013

Ciepło

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"Onegdaj musiałem być strażnikiem ognia w jaskini, gdzie zbierali się po udanych łowach myśliwi. Podtrzymywałem płomień, rozdmuchiwałem żar bijący z rozgrzanych do różowości korzeni drzew, lubo też wydobytego spod darni torfu. Płomień rozświetlał wnętrze komory; wzbudzany żar dodawał ciepła. Ciepło stawało się zaczątkiem gotowanej lub pieczonej strawy.
Archetyp ciepła przetrwał we mnie i dzisiaj, kiedy smętny chłód za oknem, północny wiatr lub wilgotny zamróz zasklepia nozdrza, lgnę ku ciepłu i ciepło wskrzeszam. 
Przypominam sobie biały, kaflowy piec, do którego przytulałem plecy, przytulałem rozciągniętą nad głową kołdrę, aby nasycając ją ciepłem, okryć ciało przed snem.
Przypominam sobie piecyk niewielki, z rurą wygiętą w"elkę"; piecyk podsycany drobnym węglem lub wręcz podłym miałem, który w czas zimowej zawiei huczał tak zapamiętale, że niemal eksplodował szumiącym gorącem.
Przypominam sobie tęgi mróz i strażnicę, ciepłą, gęstym powietrzem nocy wypełnioną i ten barani kożuch, który szukając snu i ciepła zarzucałem na siebie.
Pamiętam syczące, gadające kaloryfery, przeszkadzające w zaśnięciu, piekące gorącem tak przeogromnym, że otwieranie okna podczas zimy stulecia ratowało życie.
Pamiętam te noce z nieprzebraną liczbą poduch i poduszeczek, pledów kołder i koców, pod które wpełzałem, aby się ogrzać, odizolować od zimnych prądów powietrza dostającego się przez nieszczelne okna.
Ciepło towarzyszyło mi przez całe życie. Zamówię sobie wyściełaną flanelą lub wełną trumnę, aby mieć ciepło tam, gdzie zwykle panuje chłód."

 

Jakub Schikaneder - "Most Karola w nocy"


12 marca 2013

"Jak dobrze"




Jak dobrze

Jak dobrze Mogę zbierać 
jagody w lesie 
myślałem 
nie ma lasu i jagód. 

Jak dobrze Mogę leżeć 
w cieniu drzewa 
myślałem drzewa 
już nie dają cienia. 

Jak dobrze Jestem z tobą 
tak mi serce bije 
myślałem człowiek 
nie ma serca. 

Na wyrost ten optymizm i wiara w człowieka poety, który niesłusznie nie został noblistą?
Poeci tak mają i Różewicz to ma, choć z trudem zdobyte. Wiara w człowieka pomimo wszystko. A wiersz pojawia się jeszcze w czasie, kiedy nie ucichły pomruki wojny, kiedy zauroczenie czasem od wojny odmiennym osadzone wciąż było we wspomnieniach. Nie jest poetą ten, kto nie daje nadziei sobie i innym, choć o tą coraz trudniej.


Teofil Ociepka - "Dżungla Wielka"

11 marca 2013

Returny Gęby

Gęba ósma

Prawda, że Gęba ozór ma rozpuszczony i ślinę z pyska puszcza, lecz zwykle jedynie z returna. Przykuca sobie tuż za białą linijką, na giętkich a sprężystych udach; w ręku trzyma porządnie rakietę i kiedy kiedy serw pójdzie w lewo, jak nie rypnie z backhanda odpowiedź; jak w prawo piłka spadnie, nuże forehandem zabija tę podawaną.
Znaczy się Gęba w obronie własnej strzępi jęzor, bo jest ci na słów potok, często rynsztokowy, cięta.
Raz ci to spec od genetycznych bruzd teorię wygłasza i Gębę świerzbi ozór, a innym razem ten co był za i przeciw jednocześnie mniejszości każe pod murkiem stać i procentów swych bronić. Raz pani prufesor gada, że ma do gadania prawo i z tego powodu gadać może byle co, a rację ma w każdym względzie i, za przeproszeniem, łajno ją obchodzi, że są takie, co inaczej myślą, i że jej się nie podobują inni, niech się wpierw wyleczą i tak dalej. Jest wreszcie taki prufesor, co nic a nic w badania o głodnych dzieciach nie wierzy, że jest ich mnij, a nawet te mnij to winny skoczyć se na nasyp i podeżreć szczawiu lub natrząsać mirabelek, a przecie wiadomo, że ta cholerno zima znów sypnęła śniegiem i nasyp zawiało, więc szczawiu jak od listopada nie było, tak i tera ni ma, a żryć trzeba. Inny telewizorowy, obywatelski łeb sam badania zrobił i wyszło mu, że tych głodnych bachorów jest równe siedemdziesiąt tysięcy, więc nie jest tak źle, a i te siedemdziesiąt tysięcy dietetycznych brzuchów, to przecie dlatego, że ojce piją, o jak piją. A że pili, piją, to i pić będą, co daje to, że były, są i będą głodne bachory, a państwo przecie daje na chlib i postąpiło nawet osiem złotych dla bidoków.
No i Gęba się wkurza i returnuje. A ci i insi serwują a serwują, a najchętniej w telewizorowej bombonierce. Tam ci dopiero biorą się za jęzory! Jeden od drugiego mądrzejszy, a trzeci najmądrzejszy by był, gdyby nie ten czwarty i piąty. A same tam posły, ministry byłe i aktualne. Schowajże się Gombrowiczu ze swoją "Ferdydurke" - tam ci dopiero pojedynki słowne a utarczki, tam ci nasze klejnoty rodowe, tam ci dopiero komedyje odgrywają. Kużden Polską swą gębę wyciera, kużden najpiękniej gada, kużden tańcuje, co by do Europy go wybrali, na Wiejską, lubo też na jakiego prezesa czy członka czegoś tam.
Gęba więc wkurzona nadobnym za piękne oddaje i po pyskach trzaska, bo Gęba jakoś wiary w uczoność wywodów tych, tamtych i onych ni ma.
Nie w tym jednak Gęby nieprzespane noce. Gorzej, że cokolwiek by Gęba nie gadała, komukolwiek by nie przyłożyła, one i tak swoje, i spływa po niej, jak woda po, za przeproszeniem, kaczce.


Zdzisław Beksiński - obraz z roku 1981
[Muzeum Historyczne w Sanoku]


08 marca 2013

Szczęście

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"Lubię tu przyjeżdżać. Kiedyś wystarczyło wysiąść z autobusu. Dom stał zaledwie kilkadziesiąt metrów od przystanku. A jaki to był dom! Ogródeczek od frontu ogrodzony drewnianym, acz starannie pielęgnowanym płotem; za nim dwa krzaki bzu, peonie, astry, nagietki, nasturcje, a pod oknami, po obu stronach wejściowych drzwi - malwy. Były też róże, jakiś iglaczek, klomb, połać ścinanej, lecz bez przesady, trawy. Przed jednym szpalerem malw, ławka, na których siadywali gospodarze (dawniej starzy rodzice gospodarzy) a także sąsiedzi i ucinali sobie pogawędki. Przed drugiem szpalerem malw, po prawej stronie sytuowała się kapliczka z Matką Boską. Być może obecność świętej postaci powstrzymywała spotykających się w tym miejscu mieszkańców okolicznych domostw przed kłótniami, nieobyczajnym słowem, gestem, czy wręcz myślami nędznymi i zawistnymi.
Dzisiaj przyjechałem autem. Przystanek autobusowy tkwi jeszcze przy drodze, choć większość autobusów go omija. Podejrzewałem, że w ten marcowy, pogodny dzień, kiedy słońcu udało się wreszcie, choć na krótki czas, naurągać szarej zimie, ławeczka zwrócona ku południowi, gościć będzie gospodarzy. Tak i też się stało. A potem powitanie, rąk uściśnienie i  pocałunki na szorstkich dłoniach składane. Mnóstwo słów prędkich, którymi chciałoby się opowiedzieć czas od ostatniej wizyty. W końcu rytuał picia mleka z  nadgryzionego przez wspomniany czas glinianego kubka, i kromka domowego chleba.
- Pamiętam ten smak. Niezrównany - mówię.
Kobieta uśmiecha się szczerze. Oczy jej błyszczą, młodnieją.
Zlizuję białą obrączkę z warg.
- A nie potrzeba wam czego? - pytam - bądź co bądź przednówek.
- A czegóż nam więcej do szczęścia potrzeba? Razem jesteśmy, to najważniejsze. Szczęśliwi - odpowiada mężczyzna.
- Starym ludziom niewiele potrzeba do szczęścia - dodaje kobieta - ot przychodzą do nas sąsiedzi. Ile my czasu tak gadamy.
- Czyli wszystko jak dawniej.
- Jak dawniej, tak jak to mleko i ten chleb.
- A wie pan co - odzywa się staruszek - teraz to my rozmawiamy często o bogactwie świata.
- Temat ciekawy.
- A i owszem. 
- I jakie wnioski? - pytam.
- A jakie to mądre wnioski mogą wyciągać na wierzch starzy ludzi - mówi - my sobie tak myślimy, że świat tak jakoś dziwnie i niesprawiedliwie urządzony.
- A przecież ani nasza Pani - kobieta wskazuje na sylwetkę Matki Boskiej - ani tym bardziej jej Syn, nie tego chcieli.
- Tak, panie Macieju, ich w to nieszczęście nie mieszać. To sprawka ludzi, że jedni mają za wiele, a drudzy ledwo co mają.
- Niestety tak świat urządzony - stwierdzam beznamiętnie.
- Przez ludzi - upiera się mężczyzna - I niech pan mi powie, po co to wszystko. Szczęścia z tego nie ma. Szczęście to mieć dom i nie być w nim samym. Nudno. Szczęście to umieć się zatroszczyć o ten dom i mieć za co. Szczęście to mieć głowę i ręce. I jeszcze mieć kogoś, kto te głowę i ręce doceni. Niech pan popatrzy na moją kobietę. Jakie ona ma ręce? Jak nimi potrafi... jakie ma serce. Wiedziałem , co brałem.
- Oj ty - staruszka zawstydzona.
- Panie Macieju. A gdyby tak ci, co mają więcej niż im potrzeba, spróbowali podzielić się ich bogactwem z tymi, którzy byle co mają?
- Oj ty mój filozofie - uśmiecha się kobieta - a na obiedzie to pan zostać musi.
Zostałem."

 

Józef Mehoffer - "Dziwny ogród"



06 marca 2013

Samotność

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"W gruncie rzeczy to podobny jestem do tego starca, do którego przychodzę w miarę regularnie. Przynoszę mu tam, co tylko w ręce mi wpadnie, co kupię, pożyczę lub poprzez mnie podarowane będzie. Radzi sobie, nie powiem, jest zdrowy na umyśle przez to czytanie, choć potrzeba mu więcej światła do tych okularów. Chodzi wprawdzie niezgrabnie i ociężale - tu bywa podobny do mnie. Z przekąsem odpowiada na moje słowne zaczepki.
- A dałbyś ty mi raz na zawsze spokój z tym odwiedzaniem. Przywykłem do samotności - powiada a okiem bacznym, spod okularów uważnie łypie - jedni pomarli, rówieśnicy moi, a ci drudzy, młodsi, już mnie nie poznają lub rozpoznać nie chcą. Ot, takie losu człowieka żniwo. Jesteś, funkcjonujesz, znają cię, a jakże; kiedy cię nie ma i inni znikają. I ciebie czeka taki los, jeśli już nie jest on twoim udziałem.
Zastanowiłem się, bo powiedział prawdę. No ile mi tak lat pozostało, kto to zgadnie? Pięć, co najwyżej. jeszcze chodzę to tu, to tam, ale przecież wlokę za sobą nogi.
- To za tę naszą samotność wypijmy - odpowiadam celowo odrzucając główny wątek.
- Wypijmy więc.
Stara whisky smakuje, jakby czekała na tę ponurą okazję.
- Dopiero teraz dowiedziałeś się, że życie jest samotnością? - kiwa głową.
- Dochodziłem stopniowo do takiej konkluzji - odpowiadam - znudziło mi się życie. Do ciebie tylko wpadam, do kawiarni, i kiedy ciebie i tej budy zabraknie, pora pakować ciuchy na ostatnią podróż.
- Cały ja, jako żywo, cały ja - śmieje się serdecznie - i pewnie przychodzi do ciebie taka płocha wizja świata bez ciebie, kiedy będzie już po wszystkim.
- Owszem, coraz częściej miewam takie myśli.
- Niedobrze chłopie z tobą. Nie żal ci będzie?
- A co tu ma do rzeczy żal. Opowiadałem ci, że stopniowo niszczę wszystkie adresy, uczę się zapominać ludzi, wtedy mniejszy żal, rozumiesz?
- A pewnie, że rozumiem. Ja wszystkich bliskich już pożegnałem. Tyle ci tylko powiem, że ja to chociaż pamiętam wojnę światową, więc moja starość upoważnia mnie do nie rozumienia świata. A ty, bądź co bądź, jesteś młodszy.
- Zapewne więc, jeszcze wiele samotności przede mną, chyba że...
- Nie kończ. Nie chcę tego słuchać.
- I tak nikt, prócz ciebie, nie usłyszy."


Marc Chagall  -"Samotność"

04 marca 2013

Gęba odpowiada mironqowi

Gęba siódma.

Rzadko, och jak rzadko, Gęba stara, tudzież obrzydliwa, ustosunkowuje się, jak najbardziej heteroseksualnie, do wypowiedzi pode rozwartą paszczęką poczynionych. Zrobi tedy Gęba wyłom wielkości górnej prawej jedynki we w uzębieniu swoim.
Otóż i Gęba wyraża ból szczęki własnej - medycznie zwanym tej szczęki opadnięciem - spowodowany nagłym tej szczęki rozdziawieniem na wieść o słowach  prezydenta z Polanki.
Zdumiała się Gęba, na słowa sugerujące konieczność instalacji mniejszych posłów na żałosnym końcu poselskiej sali, abo i za murem, gdzie pięcioprocentowe siedzą.
Gęba pomyślała sobie i do siebie koncepcyję prezydenta wzięła. Bo jakże nie wziąć, skoro Gęba szpetną jest niesłychanie a wejrzenie na nią przytroczoną do przedniej ławy, ani chybi, mogłoby wymiotny odruch wywołać u oglądaczy. Jakże do siebie nie wziąć, skoro Gęba ni ma roboty ani dutków, coby w Hameryce wykładać o Polszcze, a gołodupców miejsce jest w komorze ze świniami się pasać, a kłaniać i fikołki fikać, gdy pora karmienia nadchodzi.
Tedy sobie Gęba przypomniała, że onegdaj był we w Gdańsku człowiek taki, któren o wolność i pełną michę przez płot przeskakiwał i miał baczenie na to, aby solidarnie dzielić się z maluczkimi tym i owym. Tenże człek, posiwiały, z fałdami na twarzy (nie mylić z bruzdami) demokratycznie Gębę poza dostojną salę wykopuje, albowiem sentymentu żadnego do niej ni ma. Albowiem dla świętego spokoju i ze względu na artystyczny brak aparycji miejsce Gęby jest poza murem, na zarwańskiej nieoświetlonej ulicy, najlepiej w księżycowym nowiu, we mgle lepkiej a gęstej. 
Miejsce rzeczonej Gęby jest pośród zaplutych karłów reakcji, zapchlonych żydów, złodziejskich cyganów, upośledzonych na umyśle, murzynków i innych mniejszych braci odszczepieńców.
Ale dość na tym.
Gęba, wśród swoich licznych genetycznych a wzmocnionych złym prowadzeniem się wad, posiada taką, której nazwanie po imieniu samo w sobie brzmi jak horror. A jej imię - Przekora.
I z tej Przekory właśnie Gęba ma w dupie Wieszcza nawoływanie, co by się na zarwańską wyniosła ulicę.
Powiedziałem.

małpa szympans śmieje się szczerzy zęby rysunek

Gęba w całej swej okazałości, dzięki uprzejmości
wydobyta  i zagoniona na zarwańską ulicę

03 marca 2013

...но мне туда не надо.

Gęba szósta

Dajesz tu, przeklęta głupoto. Trzym ta szmata, kubeł i szczota, a poruszaj się na wysokości lamperii, może się bruzda zagoi, może zobaczysz, ja wygląda posłowanie z ostatniego rzędu, albo na ten przykład za murem.
Gęba ci to mówi, prostaku jeden z drugim, co w ciepłych siedzisz gaciach, na zapiecku i posypujesz pieprzem słowa.
Prymitywizm to ja w malarstwie lubię, te Nikifory serdeczne, z serca tryskające farbą na płótno; w życiu zdzierżyć nie mogę, choćbyście jeden z drugim Nobla dostawali.
Masz tu jeszcze cegłę, szlifuj beton na marmur tak chętnie i sprawnie, jak mielisz ozorem. 
Co za czasy! Po cholerę ja w nich, pomiędzy bykiem a torreadorem. Od małego zazdrość, zawiść a bluźnierstwo i nienawiść. Rzekłbyś z mlekiem matki wyssana jak kłamstwo z palca.
Nie słyszę, jak pracujesz, nuże do roboty.
Zdziadziało nam życie, ideały, sięgnąwszy dna, poszły kopać rowy, albo kury szczać prowadzają.
A gęba jest po to, aby nie ckliwym, lecz prostym, upupionym słowem sprzeciwiać się niecnym postępkom bezmózgowców.
Ruszcież się wy, co jeszcze ocaleni od zagłady słów marnych, wywlekanych z samych trzewi z pianą z pyska. Niech jeden, drugi i dziesiąty nie dostanie od was posłuchu na te brednie. Miast wałkonić się umysłowo, lepką papką bzdur się żywić, wywalcie precz pseudouczonych niedorajdów. Nie dajcie sobie wmówić, że jesteście mniejszością.


Włodzimierz Wysocki - "Moskwa-Odessa"


02 marca 2013

Brak

Z rękopisu znalezionego w komodzie.

"W pewnej chwili zacząłem odczuwać brak. Trudno to wyrazić słowami. 
Pomyślałem, przypomniałem sobie, że widziałem taki dom (choć całkiem prawdopodobne jest to, że uruchomiłem swoją wyobraźnię), do którego w każdą niedzielę, po sumie, zapraszany był  na obiad duchowny; uściślijmy: proboszcz. Ten sam zjawiał się w czwartkowe wieczory, tym razem na partyjkę szachów. Czasami partyjka rozciągała się na kilka czwartów po kolei, pomiędzy poszczególnymi etapami gry następowały przedłużające się przerwy, podczas których odbywano rozmowy i dysputy. Zasiadali do nich oprócz księdza wszyscy członkowie rodzinu, nie wyłączając dzieci - parki maluchów w wieku 6 i 8 lat. Dla nich proboszcz przygotowywał anegdotę lub adaptował fragment biblii. Przez kilka minut, bo tyle trwały te pogadanki, proboszcz potrafił przykuć uwagę dzieci, nie pozwalając im na odczuwanie nudy. Umoralniajace pogadanki stawały się uzupełnieniem dobranocki. Dzieciaki, nakarmione, umyte i nasycone opowieściami szły spać, a ich miejsce przy stole zajmowali dorośli.
W tej rodzinie, choć w czwartkowe interwały wplecione pomiędzy kolejne szachowe posunięcia dorośli nie rozmawiali najwięcej o Bogu i religii, to właśnie boskiej cudowności było najwięcej. Choć nie brakowało żartów, anegdot, w które świetnie wkomponowywał się kieliszek wytrawnego czerownego wina lub rzadziej - koniaku, to czuło się obecność sił nadprzyrodzonych. Ujmę to w banalne stwierdzenie, że rozmawiano głównie o życiu, jak najbardziej doczesnym. Zastanawiałem się, czy rozmowa o życiu doczesnym może nieść z sobą kaganek wiary. Chyba jednak może, skoro czworo dorosłych ludzi zgodnie twierdziło, że dzięki rozmowie z księdzem, wzmagał się ich "apetyt na Boga". 
Ksiądz był czerstwym staruszkiem z rubasznym brzuszkiem, którego zgubić nie potrafił lub nie chciał. Podobno ludzie o posturze słusznej, lecz nie umięśnionej oznaczają się pogodą ducha i emitują pozytywne fluidy. Podobny wpływ na środowisko miał proboszcz zachodzący w niedzielę na obiady do państwa K. Należy zauważyć, że duchowny, aczkolwiek u państwa K. bywał najczęściej, to nie omieszkał podczas swojej stałej procesji pomiędzy Domami porozmawiać z przygodnie spotkanymi mieszkańcami miasteczka, z jakimi się spotykał udając się na obiad. Mówiono, że częstował dobrym słowem nie tylko parafian, aktywnie uczestniczących w niedzielnych mszach, ale też zatwardziałych ateistów. Podczas rozmów z tymi drugimi nigdy nie straszył piekłem, nigdy nie apelował do opamiętania, nigdy nie próbował ich nawracać ze śliskiej, niepewnej drogi. A oni, choć zatwardziali, odpowiadali na powitania i przyjazne słowne zaczepki równie ciepłym słowem. 
Przypuszczalnie cieszył się ksiądz szacunkiem, o jaki nie łatwo w naszych czasach.
A mnie właśnie brak tego księdza i czasami bywając w mieście M. staram się przeciąć mu drogę w niedzielne popołudnie, kiedy pielgrzymuje na obiad do państwa K."

Plik:Gerard ter Borch (II) 019.jpg
Gerard ter Borch - "Ojcowskie napomnienie"



J S Bach: Double Violin Concerto in D Minor, BWV 1043