CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 stycznia 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (276) ECHA "CZTERECH PANCERNYCH I PSA"


276.


  • Janek Kos z "Kuleczką", późniejszym "Szarikiem". Tutaj na Syberii, polskiej Syberii, bo zdjęcia do pierwszego odcinka robione były w Kotlinie Kłodzkiej.

No i stało się – ponownie zaczynam oglądać „Czterech pancernych i psa” od początku. Wiele razy wcześniej, już w „słusznej” Polsce oglądałem ten film, ale jakoś nigdy systematycznie, odcinek po odcinku. Pamiętam, że po przełomie roku 1989 słyszało się opinie, że ten najpopularniejszy obok „Klossa” serial jest zmanipulowany, nie przedstawia prawdy historycznej, a co najgorsze, pokazuje Polaków walczących u boku Rosjan w czasie II wojny światowej. Oczywiście można się przyczepić do bardzo wielu scen występujących w filmie, które budzą nasz wątpliwości, ot chociażby sam fakt, że w skład załogi czołgu 102 wchodzi pies Szarik, ale praktycznie dla oglądaczy filmu nie powinno i nie ma to żadnego znaczenia, bo serial oparty na powieści Janusza Przymanowskiego nie aspirował nigdy do produkcji filmowej sensu stricto historycznej czy wręcz dokumentalnej. Pomyślany był jako serial przygodowy z przewijającym się głównym wątkiem wojennym, ale jednak mówiącym o przyjaźni, solidarności, z pokaźnym ładunkiem humoru, choć oczywiście film ten zawierał liczne wątki patriotyczne oraz wyrażał szacunek dla trudu polskiego żołnierza w czasie II wojny światowej.



  • Pierwsza załoga pancernych: Gustlik, Olgierd, Grześ i Janek; ponad nimi Szarik

Należę do pokolenia ludzi, którzy pamiętają czas pojawienia się serialu na ekranach telewizorów. Akurat moja rodzina była pierwszą w kamienicy, która pozwoliła sobie na zakup telewizora (Aladyn) i pamiętam, że na czas projekcji pierwszej serii filmu pojawiali się w naszym mieszkaniu sąsiedzi.


  • W takim telewizorze ("Aladyn") po raz pierwszy razem z sąsiadami oglądałem pierwszą serię "Czterech pancernych i psa".

 Pamiętam też, że w czasie emisji serialu bodajże „Książka i wiedza” ale mogę się mylić co do wydawnictwa, wydała kilka następujących po sobie książek przedstawiających losy pancerniaków. Myślę, że gdyby wydanie książkowe i telewizyjne miało miejsce w obecnych czasach, pan Janusz Przymanowski byłby całkiem zamożnym człowiekiem, bo popularność serialu i grających w nim aktorów była oszałamiająca jak na ówczesne czasy. Przypominam sobie, że w ramach promocji filmu, ale i, jak sądzę, wzmożonego zainteresowania młodych widzów „Pancernymi”, ekipa filmowa jeździła po kraju, spotykając się z liczną rzeszą fanów, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli.


  • Człowiek - orkiestra jeśli chodzi o programy telewizyjne dla dzieci i młodzieży w czasach minionych. Warto zapamiętać postać Macieja Zimińskiego. Nigdy potem w polskiej telewizji, nie mówiąc już sprofanowanej obecnej nie będzie człowieka z takim zaangażowaniem oddającego się pracy z i dla młodego pokolenia.

Emisji popularnego serialu towarzyszyła inicjatywa Telewizji Polskiej. We wrześniu 1966 roku odbył się bowiem start programu dla dzieci i młodzieży pod wymownym tytułem „Telewizyjny Klub Pancernych”, na którego czele stał niezapomniany redaktor Maciej Zimiński. Poniekąd była to inicjatywa oddolna, albowiem dzieci z całej polski oglądając serial zaczęły zakładać własne pancerniackie załogi, w których składzie znajdował się zwykle pies… ale niekoniecznie był to pies. Załogi dziecięce otrzymywały od Dowództwa „TKP” potwierdzenie prowadzenia swojej działalności, a była ona różnoraka – od porządkowania psich bud, czyszczenia misek Szarików, budowania dla nich bud, ocieplania ich na zimę, po szycie proporców, obdarowywanie chorych dzieci podarkami, wyszukiwaniem w rejonie działania danej załogi kombatantów, uczestników walk podczas II wojny światowej. Dziecięce załogi dbały też o czystość podwórek, a dzięki twórcom „Klubu Pancernych” dzieciaki uczyły się historii naszego kraju, oręża polskiego od czasów średniowiecza po obecne, uczyły się mądrego patriotyzmu. Podaje się, że minimum 160 tysięcy bardzo młodych ludzi stanowiło załogi „Klubu Pancernych”.

Pan Maciej Zimiński, twórca nie tylko „Telewizyjnego Klubu Pancernych” ale i „Ekranu z bratkiem” czy „Teleferii” powiedział we wspomnieniach tak:

- Siedzę w redakcyjnym pokoju, a tu przychodzi kawaler mający około 11 lat i przynosi flagę swojej załogi na której coś było namalowane. Już nie pomnę co, bo miało to miejsce ponad 40 lat temu, więc wybacz. Wziąłem ją od niego, jako dostojny podarek dla „Klubu Pancernych”. Po chwili kolejne pukanie. Wchodzi jego mama: „... proszę pana, nie poznaję syna. Co wyście z nim zrobili? Gdy namalował tę flagę, to wszystko tak posprzątał, że nie było najmniejszych śladów na podłodze. Teraz idąc spać ubranie w kostkę składa, bo kiedyś pokazaliście, jak żołnierz układa swój mundur przed capstrzykiem”.

To były czasy, prawda?

  • W tym budynku w moim rodzinnym Żychlinie obejrzałem filmową wersje trzech pierwszych odcinków "Czterech pancernych i psa".
       Kino "Energia" mieściło się nad remizą strażacką - trzy okna na piętrze.

Może wielu ze współczesnych oglądaczy serialu nie wie, że serial „Czterej pancerni i pies” był również w repertuarze polskich kin. O ile pamiętam łączono 3 kolejne odcinki pierwszej serii serialu. Na jednej z takich projekcji byłem w rodzinnym Żychlinie, w nieistniejącym już kinie „Energia”.

Ostatni raz z „Pancernymi” spotkałem się w listopadzie i grudniu 2019 roku leżąc w szpitalu w Oslo. Jeszcze mocno obolały, gdy nie mogłem zasnąć odsłuchiwałem siebie nieudanej niestety wersji audio.

Dzisiaj po ponad roku wracam do wersji pierwotnej, wracam do obrazów, które doskonale pamiętam, dialogów, które znam, aktorów, których sobie bardzo cenię – obsada aktorska to prawdziwy majstersztyk realizatorów; same świetne nazwiska, aktorzy, którzy wprawdzie przez lata nie mogli odpruć łatki granej przez siebie postaci z tego serialu, zdołali jednak po latach odnaleźć się z powodzeniem w innych rolach filmowych jak i też w teatrze… wracam poniekąd do czasów swego dzieciństwa, niepowtarzalnie pięknego.


[31.01.2021, Toruń]


30 stycznia 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (273 - 275) ZAUFANIE - 1. JEDENASTE PRZYKAZANIE. I HEJTERZY.

273.

Już nawet nie chce się słuchać i patrzeć na to, co wyrabia z protestującymi Kobietami pispolicja. Przypominają mi się (nie z autopsji) te haniebne tłumaczenia hitlerowskich oprawców: - ja tylko wykonywałem rozkazy. Oczywiście skala i charakter przestępczych działań pispolicji, którą dowodzi człowiek skazany przez sąd, a ułaskawiony przez prezydenta człowiek jest inny; sam prezydent dumny jest ze swojej policji, która nikogo jeszcze nie zabiła, więc jest ok, a jednak nie sposób nie wyjść kilka, no może kilkanaście lat w przyszłość, kiedy to zmieni się władza i dzisiejsi pispolicjanci zmierzą się z pytaniami tych, którym, z całych sił uprzykrzali życie. Co odpowiedzą? Takie mieliśmy rozkazy.

Kiedym leżał w szpitalu w Oslo (zdaje się, że już kiedyś o tym pisałem, ale przykład wydaje mi się na miejscu) zadawano mi pytanie w kwestii bólu, jak go odczuwam w skali 1-10, gdzie 1 to ból ledwie odczuwalny, a 10 to jego kosmiczne przeciwieństwo. Gdyby dzisiaj zadano mi pytanie w kwestii mojego zaufania do policji, to w skali określonej przez personel medyczny szpitala norweskiego, odpowiedziałby, że moje zaufanie do policji wynosi 1 i ma tendencje spadkową, a proszę mi wierzyć, że jeszcze parę lat temu kształtowało się ono powyżej średniej.

274.

Niepostrzeżenie, także, jak się okazało, u mnie w kawiarence, minęła 76 rocznica wyzwolenia obozu koncentracyjnego Auschwitz – Birkenau. Ale ja przynajmniej nie wstydzę się napisać, że obóz ten został wyzwolony, ale i wyzwolony przez wojsko radzieckie, które właśnie w styczniu wyzwalało spod niemieckiej okupacji wiele innych miast i wiosek naszego kraju. A piszę o tym wydarzeniu zaniepokojony tym, co dzieje się obecnie, jak rodzi się w ostatnich latach nacjonalizm, jak podrzucane są społeczeństwu ziarna nienawiści do obcych, do innych, do inaczej myślących.

Przed rokiem podczas podobnych uroczystości pan Marian Turski, który obóz przeżył powiedział nam o 11. przykazaniu.

  • Auschwitz nie spadło z nieba


To był fragment jego przemówienia, ale jako zużyty już belfer, proponowałbym, aby całość wystąpienia pana Mariana Turskiego puszczana była na lekcjach z wychowawcą – to nieodzowny argument w walce z totalitaryzmem i wszelkimi niebezpiecznymi „izmami” dwudziestego pierwszego wieku, to szlachetny cios zadany obecnemu reżimowi, który aby zdobyć sobie poklask w społeczeństwie, podsuwa mu proste rozwiązania, wskazuje na wrogów – w latach trzydziestych i czterdziestych ubiegłego wieku byli to Żydzi, dzisiaj są to feministki, ludzie środowisk LGBT czy uchodźcy nie będący katolikami. Jakież to nieskomplikowane – poznać wroga, wiedzieć kto nam, panom obecnej rzeczywistości zagraża.

  • Całość wystąpienia pana Mariana Turskiego, bez którego nauka o konieczności walki z nietolerancją, nienawiścią i totalitaryzmem byłaby uboższa. Do odsłuchania przynajmniej raz na rok.

Dziwnym, a może nie dziwnym a naturalnym trafem, głos pana Turskiego współgra z wypowiedziami naszej słynnej rodaczki – pani Olgi Tokarczuk, ot choćby tej, którą wygłosiła w Akademii Sztuk Przepięknych na Pol'and'Rock Festival (o tej wypowiedzi, jak i też o fantastycznym wykładzie autorki „Biegunów” w Sztokholmie napiszę już niedługo).

275.

Jako że temat aborcji pojawił się na nowo na ulicach w związku z nakazanym przez kaczyńskiego opublikowaniu wyroku tak zwanego tk, zatęskniła za tą kwestią internetowa sieć pisowskich i konfederackich hejterów cieszących się na forach, że oto kobiety muszą teraz rodzić dzieci z głębokim upośledzeniem, wręcz martwe płody. Cieszy się niejaka kaja godek, której celem życia wydaje się być odreagowanie traumy jaka towarzyszy jej od czasu, gdy urodziła dziecko z zespołem downa – teraz jest szczęśliwa, że wszystkie kobiety będą miały obowiązek rodzić dzieci z poważnymi, częstokroć nieuleczalnymi wadami. Myślę, że trafnie interpretują zachowanie tej pani, bo psychologia zna takie przypadki.

Na jednej z fejsbukowych grup zareagowałem na radosny wpis jednego z panów: „W Polsce nie wolno już zabijać niepełnosprawnych dzieci”. Odpowiedziałem z przekorą, że: „Wolno natomiast skazywać rodziny niepełnosprawnych dzieci na totalną biedę”. Piłem oczywiście do tych potężnych „ułatwień” dla niepełnosprawnych dzieci i dorosłych oraz ich rodzin, które dostają niewyobrażalnie wielkie sumy na opiekę medyczną i życiową, która przeznaczana jest przez państwo. Rzecz jasna w sformułowaniu, którego użyłem można zauważyć sarkazm. Nie wiem ilu czytających podzieli moje zdanie, ale według mnie ta rozdmuchana przez polityków prawicy i kk kampania na rzecz dzieci przebywających w łonie matek ulatuje gdzieś z chwilą rozwiązania. Jakiś pan, którego nazwisko niech pozostanie nieznane ogółowi (nie warto sobie je przypominać) zareagował na mój wpis żartem – nieżartem: „Zabijmy sobie dziecko ... aby żyło się nam lepiej!”. Znaczy się odniósł się bezpośrednio do mojej skromnej osoby. Najwyraźniej ten pan ucieszył się ze swojego sformułowania, a przy okazji przypisał mi zbrodnicze zamiary. Troszkę go opieprzyłem, strzelił kulą w płot, bo nie zamierzam skorzystać z jego rad, a na koniec go zablokowałem, bo tak postępuję z hejterami i osobami, którym nie mogę pomóc z tej choćby przyczyny, że nie jestem psychiatrą.

Kolejny epizod to pani o mentalności pisowskiej. Otóż inna pani ogłosiła w jednej z fejsbukowych grup, że w związku z obecną sytuacją polskich Kobiet, w przypadku, gdy któraś z nich znajdzie się w sytuacji zmuszającej ją do wykonania aborcji, to jest gotowa dla dwóch kobiet opłacić ten zabieg za granicą wraz z kosztami dojazdu. Wtedy to odezwała się ta pisowska matrona, która poradziła tej pani, aby wyłożyła tę kasę dla narodzonych dzieci (jak ja lubię kiedy osoba X pragnie dysponować pieniędzmi osoby Y :-)) No i zaczęło się. Spora grupa uczestników rozmowy, mówiąc oględnie, nie podzieliła zdania tak zwanego tk odnośnie aborcji oraz wskazała pisowskiej matronie mniej więcej to, o co mnie w poprzednim wątku chodziło w kwestii opieki nad rodzinami z dziećmi niepełnosprawnymi – państwo stanowczo za mało środków przeznacza na pomoc takim rodzinom. Nieopatrznie przyłączyłem się do rozmowy, podając pisowskiej matronie (utrzymywała, że nikomu się w naszym kraju nie dogodzi… znaczy się pisowski rząd nie dogodzi) konkretne sumy (pojawiają się one w rozmaitych, także rządowych źródłach), które gdyby tak przeznaczyć dla bardziej potrzebujących, pewnie rozwiązałoby to wiele problemów w naszym kraju i może nie trzeba by organizować zbiórek pieniędzy na operacje ratujące życie dla ciężko chorych, nieuleczalnie chorych dzieci.

Coś mnie podkusiło, aby zabrać głos w tej istotnej w końcu sprawie, dyskutować z osobą o pomyślunku pisowskim, a proszę mi wierzyć, że ja, głupi, często pakuję się w takie beznadziejne dysputy z ludźmi, których i za tysiąc lat nie przekona się do niczego poza tym, że trawy nie powinniśmy spożywać na śniadanie. Dlaczego to akurat z pisowskim elektoratem nie można iść na kawę czy wypić po szklaneczce whisky?


[30.01.2021, Toruń]

29 stycznia 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (269-272) COŚ WIĘCEJ. BRAWO SZERPOWIE. RODZIĆ NAWET MARTWE. BOY WIECZNIE ŻYWY.

269.

Coraz ciężej mi pisać i wcale nie ma to bezpośredniego związku z kontuzją nogi i konsekwencjami po zawale serca. To coś więcej nad czym można stracić kontrolę. I wcale nie chodzi mi po dzisiejszym rentgenie przedstawia się nawet gorzej niż przed kilkoma miesiącami.

270.

Nepalscy Szerpowie w liczbie dziesięciu zdobyli jako pierwsi zimą to piekielne K2. Brawo. Nareszcie ci, którzy zwykli dotąd wnosić zaopatrzenie do kolejnych obozów zakładanych przez nieszerpów mieli swój dzień. Rzadko się zdarza, aby tak liczna grupa wspinaczy stanęła na zaplanowanym do zdobycia himalajskim ośmiotysięczniku. No i odezwało się „polactwo” jednego z polskich himalaistów – Adama Bieleckiego, który odmówił zasług zdobywcom K2, gdyż wspięli się na najtrudniejszy szczyt w Himalajach korzystając z masek tlenowych (tak naprawdę jeden z dziesięciu Szerpów - Nirmal Purja – osiągnął szczyt bez użycia maski tlenowej). Nie warto komentować słów rodzimego alpinisty – wystarczy co na temat himalajskich wspinaczek miał do powiedzenia inny Nepalczyk, zdobywca K2 zimą, Mingma Gyalje: „Nie mam nic wielkiego do powiedzenia Adamowi. Z jednego powodu. My, Szerpowie, czerpiemy radość z pobytu w górach, wspinania się, zdobywania szczytów. Nieważne, czy z tlenem, czy bez.”


Jakkolwiek nigdy nie zdecydowałbym się wyruszyć nawet w niższe góry, szanuję ludzi, którzy to potrafią, którzy potrafią cieszyć się nie tylko z pobijania rekordów, ale i radują się samymi górami, że są, że można je zdobywać w taki sposób, w jaki to tylko możliwe, ale bez ryzyka graniczącego ze śmiercią.

271.

I znów podwładni kaczyńskiego z tzw. trybunału konstytucyjnego wyciągnęły Kobiety na ulicę. Wódz narodu zdecydował opublikować wyrok tk, dzięki czemu Kobiety będą musiały rodzić nawet martwe płody albo czekać na śmierć swoich dzieci tuż po porodzie, bo lekarze ginekolodzy z obawy przed więzieniem i utratą prawa do wykonywania zawodu nie będą dokonywać zabiegów przerywania ciąży. Co gorsza, cała medycyna prenatalna traci sens, bo co będzie, gdy lekarz stwierdzi, że nie da się zlikwidować nieodwracalnych wad płodu – może więc zrezygnować z leczenia, skoro nie ma stuprocentowej pewności, czy kobieta będzie się w niedalekiej przyszłości cieszyła z posiadania zdrowego dziecka. Pisowscy fanatycy z tk nawet nie rozważają takiej kwestii, że pozbawienie praw Kobiety do samostanowienia o swym ciele na trwale zaważy na Jej psychice, bo dla pisiorów Kobieta jest li tylko narzędziem do prokreacji.

Z jakim sarkazmem patrzy się na te sceny z warszawskich i nie tylko, ulic kiedy to faceci i baby w uniformach za marne srebrniki organizują „kotły” nie powalając Uczestniczkom Protestu opuścić miejsca protestu. Takie „kotły” znane mi są z opowieści, literatury i filmów dotyczących okresu hitlerowskiej okupacji. A jednak są ludzie, którzy na rozkaz i dla kasy zrobią wszystko. Gorzej kiedy każe im się łapać prawdziwych przestępców.

272.

Pozwolę sobie zacytować fragment tekstu Tadeusza Boya-Żeleńskiego: „Piekło kobiet”. Warto podkreślić, że tekst Boya pochodzi z 1929 roku.

Uczynić biedną dziewczynę matką, pozbawić ją pracy dlatego, bo się spodziewa macierzyństwa, kopnąć ją z pogardą, zrzucić na nią cały ciężar błędu i jego skutków, i zagrozić jej latami więzienia, jeżeli, oszalała rozpaczą, chce się od tego zbyt ciężkiego na jej siły brzemienia uwolnić — oto filozofia praw, które, aż nadto znać, były przez mężczyzn pisane! Głosić wzniosłe teorie o „prawie płodu do życia”, znów grozić matce więzieniem w imię praw tego płodu, ale równocześnie nie troszczyć się o to, aby nosicielka tego płodu miała co do ust włożyć… I rzecz szczególna, ten sam płód, nad którym trzęsą się ustawodawcy, póki jest w łonie matki, w godzinę po urodzeniu traci wszelkie prawa do opieki prawnej, może zginąć pod mostem z zimna, gdy matka — którą jej „święte” macierzyństwo czyni nieraz wyrzutkiem społeczeństwa — nie ma dachu nad głową.”

Fragment ten odnalazłem we wpisie Krystiana Marcina Wicherta, jaki zamieścił on na jednej z grup publicznych.


[29.01.2021, Toruń]

27 stycznia 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (267-268) MISTRZ DEZINFORMACJI. ŚWIAT WEDŁUG TVPIS

 

267.

Zacznijmy od tego, że propaganda nazistowska zwana też goebbelsowską była narzędziem nazistowskiej dezinformacji, oddziaływała na ludność przez środki masowego przekazu jak radio, prasa i kino.

Dezinformację należy rozumieć jako zamierzoną i konsekwentną formę przekazu informacji (w tym fałszywych lub zmanipulowanych) i fabrykowanie takiego przekazu poprzez tworzenie różnego rodzaju fałszywych dokumentów, opinii, które wprowadzają w błąd, a tym samym powodują powstanie obrazu świata niezgodnego z rzeczywistością, co z kolei jest w stanie wywołać u odbiorcy pożądane efekty, a wśród nich:

  • podejmowanie przez odbiorcę błędnych decyzji,

  • wytworzenia poglądu, działania lub jego braku, zgodnego z założeniem podmiotu dezinformującego.

Mistrzem propagandy był w nazistowskim rządzie Hitlera Joseph Goebbels, który stwierdził między innymi, że „absolutnym prawem państwa jest nadzorowanie kształtowania się opinii publicznej”, co też w totalitarnych hitlerowskich Niemczech czyniono.

268.

Nic dziwnego, że w państwie jarosława kaczyńskiego, aspirującym do bycia totalitarnym, czyli takim, w którym wszystkie istotne jego funkcje zależą od woli rządzących, wszelkie decyzje podejmowane są bez społecznych konsultacji, często wbrew większości społeczeństwa, a do tego w sposób eliminujący zdanie opozycji, nic dziwnego, że w takim reżimowym państwie aż prosi się o to, aby mieć wpływ na kształtowanie opinii publicznej, dzięki czemu łatwiej jest realizować faktyczne cele.

Jak wygląda świat kreowany przez propagandę obecną w publicznych pisowskich mediach najlepiej widać, kiedy porówna się zestaw informacji oferowany przez podporządkowane władzy media z treściami na ten sam temat podawanymi przez inne media, jak i też wynikającymi z własnych obserwacji.

W fejsbuku znalazłem poniższą informację, którą cytuję w całości. Zaznaczenia moje.


Przez 2 tygodnie Mariusz Kowalczyk z „Newsweeka” obserwował świat oczami mediów PIS. Odstawił wszystkie inne źródła informacji.

Poniżej fragment tego, co dociera do widzów TVP, czytelników Sieci i słuchaczy ich stacji radiowych.

  • Europa Zachodnia przekroczyła granicę barbarzyństwa. Z Belgii i Holandii już uciekają ludzie, którzy mają ponad 75 lat. – Boją się, że jak zasłabną na ulicy, to zostaną przewiezieni do szpitala i tam zabici.

  • Nie powinni jednak uciekać do Wielkiej Brytanii, bo tam w szpitalach morduje się nie tylko seniorów. Właśnie w męczarniach umiera skazany na śmierć głodową Polak w średnim wieku. Polskie władze starają się go wydostać, ale Brytyjczycy martwią się, że ten, którego chcą zabić, mógłby nie przeżyć transportu do Polski. Absurd wynika z kultury Brytyjczyków, którzy przecież pierwsi wymyślili obozy koncentracyjne. Oni mają w tym interes. Czekają, aż Polak umrze, a wtedy będą mogli wyciąć jego organy i je sprzedać. W Europie wkrótce uśmiercane mogą być całe grupy społeczne, które mają niepożądane poglądy polityczne.

  • Poza Europą nie jest lepiej. Kanada jest już państwem totalitarnym. Tam hospicja, które nie chcą mordować bezbronnych staruszków, pozbawiane są dotacji i zamykane.

  • W tej otchłani zła jest wyjątek – Polska, która trwa przy chrześcijańskich wartościach. Dlatego Skandynawowie składają podania o azyl w naszym kraju.

  • Niemcy, nie licząc się z nikim i z niczym, poza unijnymi ustaleniami kupiły dodatkowe partie szczepionek.

  • O wtargnięciu na Kapitol zwolenników Donalda Trumpa Karnowski mówi „to ludzie przedstawiający się jako jego zwolennicy”. TVP: "Wśród tłumu rozpoznano wielu działaczy Antify" (nie było ani jednego – wykazało śledztwo FBI). „Antytrumpowe akty przemocy bojówek lewicy były akceptowane przez media i demokratów”.

  • Nowy prezydent USA jest przeciwieństwem Trumpa, którego prezydentura była „próbą przywrócenia zdrowego rozsądku w wielu obszarach”.

  • Wydarzenia w amerykańskim parlamencie przypominają to, co działo się w polskim Sejmie. Posłowie opozycji zachowywali się w roku 2016 tak samo jak ci protestujący na Kapitolu. W Polsce doszło wtedy do puczu. Zresztą opozycja cały czas próbuje organizować pucze i obalać demokratycznie wybraną władzę PiS, „oni czują się właścicielami Polski, często nieprzerwanie od roku 1944”.

  • Odsunięcia PiS od władzy mogą chcieć tylko szaleńcy i zdrajcy. W mediach PIS codziennie pojawiają się ludzie, którzy dziękują władzy za to, że mają teraz więcej pieniędzy i żyje się im lepiej. Wspominają, jak było źle, gdy rządziła koalicja PO-PSL. "Nie dawali nic. Do tego władza daje podwyżki emerytom, inwestuje miliardy w koleje i drogi. Dzięki temu polska gospodarka kwitnie w czasie pandemii, a bezrobocie nie rośnie tak, jak w innych krajach."

  • Dlaczego dochodzi więc do protestów? Są one inspirowane z zagranicy.


Może teraz zrozumiemy, dlaczego ludzie nie mający dostępu do innych źródeł informacji poza pisowskimi, zachowują się tak a nie inaczej przy urnach wyborczych.


[27.01.2021, Toruń]


ŻBIK. WIZYTA.



 Snop światła smagnął srebrzystym blaskiem w zaparowane od środka okno chałupy, smagnął i przygasł ów suchy płomień, i tylko słychać było jeszcze warkot silnika, przyciszony, jakby okryty baranicą, co wcale nie jest tak niedorzeczne, bo w tym miejscu rozległej doliny grubą puszystą warstwą rozłożył się śnieg i on to zahamował dźwięki motoru zaparkowanego na bocznej wiejskiej ulicy auta.

Żbik zareagował na błysk, uniósł głowę, a nawet przetarł zamgloną szybę w oknie, ale na tym zakończyło się jego zainteresowanie przybyszem emitującym światło. Dopijał herbatę. Od czasu do czasu zerkał na postawiony na kuchni kocioł wypełniony śniegiem. Ubity śnieżny lodowiec marniał w oczach, a topniejąc chował się pod przykrywką. Żbik pomyślał, że nie będzie uzupełniał kotła kolejnym wiadrem zmarzniętego puchu. - Na dzisiejsze pranie powinno starczyć, i na pranie, i na płukanie.

Wydawało mu się, że światła auta przygasły albo samochód zmienił miejsce postoju, skąd nie było widać srebrzystej poświaty. Spoglądał przez otartą z pary część okna, a że w mieszkaniu zapanowała ciemność – błyskał niemrawo płomień świecy rzucający rozedrgane promyki z taboretu ustawionego po tamtej stronie kaflowej kuchni – stosunkowo wyraźnie widział zaokienny krajobraz zasypany śniegiem. W pewnym momencie Żbik usłyszał odgłos zamykanych drzwi auta i po chwili nieregularne dźwięki wydawane przez kroczących, przedzierających się przez zasypaną ścieżkę prowadzącą do chałupy. Wsparłszy się na przedramionach, oczekiwał na postaci (był pewien, że nie była to jedna osoba) podążające wprost pod główne wejście do domostwa jakie zajmował. Szarówka za oknem postępowała na tyle szybko, że zdążył jedynie rozpoznać w idących kobietę i mężczyznę, a potem, kiedy ci oboje przestąpili próg otwieranych (nie zapukali) drzwi, mężczyzna okazał się policjantem, a kobieta, którą znał, pracownicą gminy zajmującą się opieką społeczną.

Policjant zaświecił latarką, kierując jej płomień na sufit. W pomieszczeniu kuchennym pojaśniało.

- Co tam u pana, panie Żbik? Widzę że pan sobie radzi bez elektrycznego światła.

- Siadajcie! - zakomenderował Żbik wskazując na dwa wolne krzesła przy stole. Usiedli. - Obywam się bez wielu innych rzeczy – dodał w odpowiedzi na pytanie zadane przez panią z opieki.

- Domyślam się. Ciężko panu… a nie lepiej by to było do miasta, do ośrodka. Tam znalazłby pan swój kąt. I wójt by pomógł…

Wyciągnął z bocznej kieszeni lekkiej kurtki skręta, potarł zapałkę o draskę, zapalił, zakasłał łagodnie, po czym odchylając się do tyłu na swoim krześle w taki sposób, jakby nie było to krzesło a fotel, spojrzał na panią z opieki spode łba i wreszcie przemówił:

- A wtedy wy położylibyście łapę na tej chałupie. Niedoczekanie.

- Niech pan tak nie mówi. Gdybyśmy chcieli to zrobić, zrobilibyśmy to wcześniej, zanim jeszcze się pan tutaj osiedlił.

Żbika spojrzenie było niewzruszone, harde.

- Bo zabraliście się do tego jak pies do jeża. Uprzedziłem was – zaśmiał się palący skręta.

- Żbik, przypominam ci, bo pewnie o tym zapomniałeś, że co do legalności pobytu w tym miejscu, to byłbyś się zdziwił, gdyby sprawę posunąć tak naprzód.

Policjant w randze aspiranta wykazał się typowym, niestety, odezwaniem na „ty” w stosunku do Żbika.

- Posuwajcie, wygońcie mnie, spalcie tę budę – zbuntował się Żbik.

- Tylko nie tym tonem – odparł oburzony aspirant.

Pani z opieki postanowiła wkroczyć już teraz polubownym słowem.

- Spokojnie. Panie Żbik, aspirant ma rację, że nie jest pan na prawie zasiedlając ten dom, ale i my godząc się na to, przymykając oczy, kłócimy się z prawem.

- A o tym, to ja wiem. Wiem, że jest między nami niepisana umowa - przypomniał mężczyzna ze skrętem – ja zajmuję chałupę, wy o niczym nie wiecie, zwlekacie z rozbiórką, bo to kosztuje i nie jest ujęte w planach,

- No właśnie, była taka umowa, ale gdyby tak panu, panie Żbik, belka spadła na głowę, albo dajmy na to dom zajął się od ognia, to przecież my, gmina, bylibyśmy w nieporównanie gorszym położeniu niż pan.

- Docenisz to chłopie? - wtrącił policjant.

Żbik zaciągnął się mocniej papierosowym dymem i odkaszlnął.

- Jak tu przywędrowałem, spodobała mi się ta chałupina. Dopytałem się u tej staruszki, co to z niepełnosprawnym wnukiem mieszka nieopodal, co mianowicie się stało, że ten dom, zapuszczony wprawdzie, choć jeszcze nie ruina, stoi bez właścicieli, bez oznaki życia, to mi odrzekła, że ostatniemu starcowi z wioski zmarło się przed czterema laty, gmina szukała spadkobierców tej chałupy, nie znalazła, ale przecież zawsze może zdarzyć, że ktoś poniewczasie się odezwie, więc zakluczyliście wejście do domu, komórki i rozsypującej się obory, niech stoją i czekają. I tak miesiąc za miesiącem, rok za rokiem schodził, no to się nie po prawie, ale włamałem, bo akurat ulewa straszna była i gdzie mnie tam myśleć o powiadomieniu gminy, proszeniu, co by mi otworzyli. Zamieszkałem i kwita, a przekonałem się, że choć ściany spaczone, przez dziury wiatr wieje, to dach, o dziwo, cały i nie przemaka, a to dla mnie najważniejsze. Tak to było, panie policjancie, a mówię o tym, bo pan nastał już długi czas po tym, jak się sprowadziłem.

- Wiem o tym i bez twego wywodu. Jak by nie było zamieszkujesz tu bez prawa własności do tego miejsca.

Żbik utkwił teraz wzrok w kobiecie.

- On zawsze taki legalista? - kiwnął głową w stronę policjanta. - Bardzo służbowy, pani Zdzisiu.

- To ja może pójdę po to, cośmy przywieźli. Niech się pani z nim fatyguje.

Aspirant odwrócił się na pięcie i wyszedł z pomieszczenia, a że wziął z sobą latarkę w kuchni zrobiło się ciemniej. Żbik wstał, podszedł do kaflowej kuchni, przepchnął dalej kocioł, a pogrzebaczem wzruszył żar w palenisku. Potem przestawił świecę z taboretu na stół. Pojaśniało.

- Szanuje prawo, panie Żbik. Służbista ale to dobry i uczynny policjant. Najlepszy jakiego mamy.

- Mnie się nie bardzo podoba. Nie lubię ludzi, którzy w utytłanych w błocie buciorach wchodzą komuś do pokoju.

- Przekona się pan, że tak nie jest. Cierpliwości. Tak w ogóle, to wcale nie przyjechaliśmy tutaj, aby pana niepokoić. Zbliżają się mrozy i przywieźliśmy panu koc i trochę jedzenia, bo doskonale wiem, że nie zdecyduje się pan na ośrodek, czy przynajmniej na noclegownię. Właśnie aspirant poszedł po prowiant i ten koc. Przyda się panu, jest zupełnie nowy.

- Czyli, mam rozumieć, legitymuje pani moje bezprawie. Nie boi się pani, że to się w końcu wyda i czyjś uczynny telefon lub list doprowadzi do tego, że każą wam zająć się tą chałupą?

- Dlatego wzięłam sobie pana aspiranta.

- On nie wygląda na takiego, który sprzyjałby bezprawiu.

- Jest wprawdzie służbistą, ale ponad wszystko jest człowiekiem, zapewniam pana o tym.

Policjant, a do tego człowiek – żachnął się mężczyzna.

- Niech pan sobie wyobrazi, że tak. Dlaczego?

- Co, dlaczego?

- Dlaczego pan go tak ocenia?

- Życie, pani Zdzisiu, nic więcej.

Postanowiła nie kontynuować tego wątku.

- Wśród tych darów, które za chwilę aspirant przyniesie, będzie też pudełko proszku do prania, bo widzę, że jest on panu potrzebny.

- Przyda się. Dziękuję. Wpadnijcie też do tej kobiety, która wychowuje to niepełnosprawne dziecko. Jej też potrzebna jest pomoc.

Już u niej byliśmy. Moja podwładna regularnie ją odwiedza.

- To dobrze. Wiem, że to z pani powodu.

- Nie rozumiem.

- Pani trzęsie tą gminą. Mnóstwo rzeczy od pani zależy.

- Nie wszystko.

- Ale to, co najważniejsze jest w pani rękach. Nawet udobruchała sobie pani policjanta.

Roześmiała się.

- Ma pan pozdrowienia.

- Od policjanta?

- Od tej kobiety z niepełnosprawnym dzieckiem. Powiedziała, że zagląda pan do nich.

- Jak się zdarzy.

- Panie Żbik…

- Tak?

- Sam pan tu jest? Nikt z panem nie mieszka?

- Dlaczego pani pyta?

- Zaginął jeden człowiek z miejskiego ośrodka… źle mówię, z miejskiej noclegowni. Szukają go.

- Mieszkam sam.

Niech pan uważa i w razie czego…

-… mam dać znać. O, nasz przyjaciel wraca.


  • "Wiejski domek zimą" - obraz Rafała Bochry, do sprzedania tutaj:


[27.01.2021, Toruń]

26 stycznia 2021

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (261-266) BEZNADZIEJA. POGLĄD TRUDNY DO WYJAŚNIENIA. FOTOGRAFIE. DYLEMAT. ZŁA PASSA KOBIET. SZCZURY GÓRĄ.

 261.

Czasami taka beznadzieja człowieka ogarnia, że hej i nie wiadomo od czego zacząć. Może od podrapania się po plecach… kulą, bo ramiona ledwie się prostują, ledwie sięgają szyi. To przez te kule wymuszające ból i niewygodę podczas snu, ale bez nich nie ma szans na swobodniejsze poruszanie się. Na ten ból ramion nie pomagają przeciwbólowe tabletki działające na inny rodzaj bólu, a przy okazji uspokajają. Lekarz, ten mądrzejszy u którego byłem, nie ortopeda lecz kardiolog powiedział mi, że najlepszym sposobem na zlikwidowanie tego bólu byłoby niewstawanie z łóżka przez tydzień, ale przecież tego nie zrobię, bo trzeba ćwiczyć chodzenie, więc koło się zamyka.

262.

Największym wrogiem wszelakiego istnienia jest czas, a ściślej, jego upływ. Nic się na to nie poradzi. No, chyba że będziemy pojmować czas w charakterze kosmicznym, istnienia naszej planety, drogi mlecznej, kosmosu. Wtedy nasz ziemski, oparty na latach, miesiącach, tygodniach, dobach czy godzinach czas staje się ziarnkiem piasku w odniesieniu do kuli ziemskiej. Za głupi jestem na to, aby prowadzić dywagacje na poziomie kosmicznym odczuwania czasu, natomiast mogę cokolwiek powiedzieć na temat czasu, który ma wiele do powiedzenia w związku z moją biografią.

Może to kogoś zaskoczy, ale był taki czas, kiedy traktowałem naszą republikę jako kraj NAS WSZYSTKICH. Było to w czasie PRL-u. Nie wiem, czy potrafię przełożyć na język ojczysty to uczucie, ale wtedy świadomie i podświadomie czułem, że gdziekolwiek w Polsce się nie pojawię, czego się nie dotkną, gdziekolwiek nie będę się przechadzał – wszystko jest moje, nie w sensie dosłownym, że mogę sobie wleźć do czyjegoś ogródka czy do fabryki samochodów małolitrażowych i wykrzyczeć – to moje, ale że to co się dzieje wokół mnie istnieje także dla mnie. I cieszyłem się tym wszystkim co jeszcze „za mnie, brzdąca” odbudowywano, konstruowano na nowo, planowano, gdyż sądziłem, że dzieje się tak, aby i dla mnie, i dla moich sąsiadów, rodziny, społeczności mniejszej i większej było lepiej. Kiedy mojego ojca oddelegowano do budowy powstającej od podstaw nowej cukrowni, cieszyło mnie to, choć z tą nową nie wiązały mnie żadne osobiste uczucia. Myślę, że to, o czym teraz piszę, ma coś wspólnego z kibicowaniem polskim sportowcom bez względu na to, czy interesujemy się daną dyscypliną sportu czy nie, bądź też, czy w ogóle interesujemy się sportem.

Okres transformacji zakończył mój sposób postrzegania kraju, ojczyzny, tego wszystkiego, co się wokół mnie i nas działo. Dano mi do zrozumienia, że nie powinienem się cieszyć ze wszystkiego, bo część moich uczuć ulokowane było w rzeczywistości, która powinna upaść i bezwzględnie zginąć. Używając może przesadnie górnolotnych słów, miałem wyrzec się swoich rodziców, przynajmniej jednego z nich, bo nie pasował do krajobrazu niezbędnych zmian, psuł ten krajobraz, tak jak gospodarkę kapitalistyczną psuje własność państwowa, która jest niczyja. A ja akurat uważałem i uważam inaczej – własność państwowa, społeczna, należąca w sprawiedliwie podzielony sposób jest tą, o którą trzeba dbać najbardziej, bo jeżeli stracę coś swojego, prywatnego, to będzie to strata tylko moja; tracąc coś społecznego, narażam nie tylko siebie na potępienie. Rozumując w taki sposób zawsze miałem się za państwowca.

263.

W tym miejscu niech mi wolno będzie umieścić w zapiskach fotografie obrazujące odbudowę Warszawy. Bez silenia się na polityczne dywagacje towarzyszące pierwszym latom PRL-u, pewne jest to, że znakomita większość Polaków traktowała podówczas pracę na rzecz postawienia na nowo naszej stolicy jako priorytet i powód do dumy, chociaż oczywiście na w pozostałych miejscach kraju tak szybko i skutecznie nie odbudowywano miast, ulic i domów po zniszczeniach wojennych. Zaryzykuję twierdzenie, że może dlatego wielu ludzi z mojego pokolenia, ale głównie z dwóch generacji poprzedzających moją traktowało stolicę Polski jako "swoją własność", albowiem najpierw walczono o nią, a następnie ludzie nawet z najdalszych zakątków naszej ojczyzny wzięło czynny udział w odbudowie Warszawy.












264.

Mam dwoisty stosunek do Adriana Zandberga z „Razem”. Z jednej strony doceniam to, że jest stały w swoich poglądach i ukierunkowany na wspieranie pracowników – pracobiorców; z drugiej strony jego ostatnie wypowiedzi skierowane przeciwko protestom przedsiębiorców branży gastronomicznej, hotelarskiej i szeroko rozumianej rozrywkowej zadają kłam jego trosce o losy „klasy pracującej”. Czy naprawdę pan Zandberg nie dostrzega tego, że traktowanie przedsiębiorców w/w branż przez rząd jako piąte koło u wozu uderza jedynie w tychże przedsiębiorców, nie zaś w ludzi pracy najemnej? Szef „Razem” upiera się przy tym, że rząd wprowadzając lockdown powinien najpierw wesprzeć ludzi pracujących w tych mniej lub bardziej rozbudowanych firmach, bo strata pracy dla nich to prawdziwe nieszczęście, podczas gdy przedsiębiorcy jakoś tam dadzą sobie radę, bo mają jeszcze co wyprzedawać. Niby racja, ale co zrobić, gdy rząd tak nie postępuje? Pan Zandberg ma mimo wszystko bliżej do pana premiera niż ja i pracownicy małych i średnich przedsiębiorstw wspomnianych wyżej branż, i jakoś nie jest w stanie przekonać morawieckiego, aby zmienił sposób podejścia do ludzi pracy podczas kryzysu spowodowanego pandemią. Dlaczego wobec tego dziwi się z przewagą na „nie” protestowi przedsiębiorców, który jest przecież również protestem sprzątaczek, kelnerek, kucharek, recepcjonistek, pracowników obsługi imprez, ochroniarzy, etc.? A może postawiłby się jeden z liderów Lewicy w roli szatniarza w klubie, który nie dostaje uposażenia od pracodawcy – zrozumiałe, bo niby z czego ma pracodawca płacić; nie dostaje też od państwa, bo państwo o nim zapomniało? Wygłaszać płomienne, nawet w teorii słuszne tyrady, znacznie łatwiej niż przeżyć do pierwszego bez zapłaty.

265.

Może się narażę kobietom, ale w polityce ostatnich lat płeć piękna nie ma dobrej prasy, przynajmniej u mnie. Ktoś nie wierzy? Przypomnijmy sobie premierową szydło, która rozdawała publiczny głos pod hasłem „bo im się należało”, odkrycie towarzyskie wodza, które stało się twarzą atrapy KRS, panią pawłowiczową ciskającą plugawym słowem na opozycję, nadto upierająca się przy pisaniu „wziąść” , a nie „wziąć”, bo to wymysł lewaków, przypomnijmy sobie „głuchą jadźkę”, no tę, co to u progu pandemii uważała, że na tej zarazie kraj nasz się wzbogaci, a potem okazała się specjalistką w nadawaniu legitymacji narciarskich swoim synkom zjeżdżającym na nartach z tatrzańskiego stoku. Teraz mamy do czynienia z joanną muchą, onegdaj czołową przedstawicielką Platformy, pupilką Donalda Tuska, która ostatnio zmieniła barwy klubowe na papieskich kolorów hołowni, a pytana, że to chyba nie fair względem jej wyborców takie porzucenie partii, którą współtworzyła, odparła ten zarzut mówiąc, że ci wyborcy, którzy oddali na nią głosy, głosowali na asieńkę pomimo tego, że należała do PO.

To święta prawda – „przed upadkiem idzie pycha; a przed ruiną wyniosłość ducha”. Tutaj mamy do czynienia z ruiną moralną posłanki.

266.

Nie chcę kończyć tych nocnych zapisków w minorowym nastroju, więc ponownie skorzystam z pięknych a z ckliwym humorem napisanych słów naszej noblistki w powieści „Prowadź pług przez kości umarłych”.

Zanim posłużę się cytatem parę linijek wstępu. W powieści pani Olgi Tokarczuk znaczną, by nie powiedzieć – kluczową rolę odgrywaja zwierzęta, które… nie, nie będę zdradzał treści książki. W pewnym momencie autorka podaje przykłady z dawniejszych czasów, kiedy to ludzie nie dość że polowali na zwierzęta, to jeszcze wytaczali im procesy.

Najsłynniejszy proces odbył się we Francji, w 1521 roku, był to proces Szczurów, które spowodowały wiele zniszczeń. Zostały przez mieszczan pozwane do sądu i otrzymały obrońcę z urzędu, którym okazał się bystry prawnik Bartolomeo Chassenee. Kiedy jego klienci [mowa rzecz jasna o szczurach] nie stawili się na pierwszą rozprawę, Chassenee wnioskował o odroczenie terminu, dowodząc, że żyją w wielkim rozproszeniu, a ponadto na drodze do sądu czyha na nie wiele niebezpieczeństw. Zwrócił się nawet do sądu o wydanie gwarancji, iż Koty należące do powodów nie uczynią pozwanym żadnej szkody w drodze na rozprawę. Niestety, sąd nie mógł dać takiej gwarancji, więc sprawę odraczano jeszcze kilka razy. W końcu Szczury, po płomiennej mowie ich obrońcy, uniewinniono.”

[26.01.2021, Toruń]