CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 października 2024

ZAPISKI (1325) MISZMASZ

 

1325.

Czas jakiś minie, zanim powrócę do wcześniejszej aktywności, choć mam już zajęcia, które absorbowały mnie wcześniej i zostały przerwane przez pobyt w szpitalu na cały tydzień. Oszczędzam zatem słowa, a przy okazji odczuwam senność, przez co nie mogę się skupić na jakiejś konkretnej pracy. Czytam książki; po Hłasce Eugenia Grandet. Od paru tygodni myślę o napisaniu pamfletu politycznego bez owijania w bawełnę. Co ciekawe, tekst ten nie będzie skierowany przeciwko błaznowi, którego kadencja skończy się przed mniej niż 280 dniami; nie uderzę pamflecikiem w pis – to zadanie pozostawiam prokuraturze, gdyż złodziejami winna się zajmować właśnie prokuratura, policja, sąd i inne służby, w tym więzienna. Pragnę przede wszystkim, aby moimi sławami oberwała lewica, a właściwie pseudo-lewica, która wkurza mnie najbardziej, a to z tego powodu, że od zawsze byłem lewicowy (nie mylić z dziadostwem typu Czarzasty czy Żukowska. O tak, mój język będzie bardzo ale to bardzo nieporządny.

Kończąc ten miszmasz chcę jeszcze dodać, że kiedy byłem w szpitalu moje gołąbki nie przychodziły na parapet. Odnalazły się właśnie wtedy, gdy powróciłem do domowej zdrowotności.



[31.10.2024, Toruń]

POEZJA (71) CYPRIAN KAMIL NORWID - PO TO WŁAŚNIE

CYPRIAN KAMIL NORWID  -  PO  TO  WŁAŚNIE

Coraz to z Ciebie jako z drzazgi smolnej

Wokoło lecą szmaty zapalone

Gorejąc nie wiesz czy stawasz się wolny

Czy to co Twoje będzie zatracone

Czy popiół tylko zostanie i zamęt

Co idzie w przepaść z burzą.

Czy zostanie

Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament

Wiekuistego zwycięstwa zaranie?


Wiary dziś życzę Tobie, że zostanie

Bo na tej ziemi jesteś po to właśnie

By z ognia zgliszcza

Mógł powstać dyjament

Wiekuistego zwycięstwa zaranie


Czy wiesz, że jesteś po to właśnie!


Połóż rękę na sercu

Otwórz oczy szeroko i skacz!

Powiedz: Teraz lub nigdy

Zamiast: Będzie co ma być

I nie czekaj aż głód spełni

Twoje cierpienie! Tak!



[31.10.2024, Toruń]

28 października 2024

ZAPISKI (1324) PO TYGODNIU

 

1324.

Ostatni tydzień nie należał do najpiękniejszych w moim życiu. Operacja, potem poprawka operacji, bo nerka zaczęła wydalać 11 litrów moczu na dobę (nie chcę wnikać w szczegóły). Doliczyłem się przez ten tydzień od 30 do 40 ukłuć do pobrania krwi, zastrzyki, kroplówki, badania cukru ciśnienia i to co pacjent w szpitalu uwielbia 5-7 -krotne pobudki w nocy. Schudłem pięć kilo, a po powrocie do domu miałem takie dreszcze, że ho, ho. Bardzo powoli dochodzę do siebie. Oczy chcą jeść, żołądek nie bardzo. Zobaczymy, co będzie dalej.



[28.10.2024, Toruń]

17 października 2024

BOHATEROWIE GRECCY - ARACHNE

 


ARAKHNE (Arachne) była dumną dziewczyną z Kolofonu (Colofon) w Lidii, która kiedyś odważyła się rzucić wyzwanie bogini Atenie na konkurs tkacki. Atena pracowała na swoim krośnie, aby przedstawić bogów siedzących w swojej chwale na wysokich tronach, podczas gdy Arakhne szydziła z nich sceną bóstw w kształcie zwierząt, które spotykały się ze śmiertelnymi dziewczynami. Bogini była wściekła na swoją bezbożność i uderzyła dziewczynę czółenkiem, doprowadzając Arakhe do powieszenia się w rozpaczy. Wisząca dziewica została następnie odpowiednio przekształcona w pająka (gr. arakhnês ).


CYTATY Z LITERATURY KLASYCZNEJ

Aelian, Historical Miscellany 1. 2 (grecki retor II–III w. n.e.):

Pająki nie znają ani nie chcą znać sztuki i praktyki tkania, darów bogini Ergane. Do czego zwierzę tego rodzaju mogłoby wykorzystać takie ubranie?” [NB Ergane to Atena jako bogini rzemiosła. Aelian prawdopodobnie nawiązuje do opowieści o Arakhne.]


Owidiusz, Metamorfozy 6. 1 - 148 (rzymski epos, I w. p.n.e. do I w. n.e.):

Pallas [Atena]... rozmyślała w ten sposób: 'Łatwo jest chwalić innych, ja zrobiłabym tak jak oni: żadne stworzenie na ziemi nie powinno nigdy lekceważyć majestatu, który we mnie mieszka, — bez sprawiedliwej kary — więc jej myśl zwróciła się ku losowi Arachne — dumnej, która nigdy nie oddałaby jej pochwały zdobytej sztuką zręcznego tkania wełny, dziewczyny, która nie miała sławy z miejsca urodzenia ani sławy z urodzenia, ale tylko sławę z umiejętności! Bo było dobrze wiadome, że jej ojciec Idmon mieszkał w Kolofonie; gdzie w swoim skromnym fachu farbował w foceańskich purpurach, wełnianej włóczce. Jej matka, również z niższej klasy, umarła. Arachne w górskim mieście Hypaepae dzięki umiejętnościom tak wyrosła, słynna w Krainie Lidii, że niezliczone ciekawskie nimfy chętne, by zobaczyć jej zręczność, opuszczały bujne winnice Tmolusa; lub nawet opuszczały chłodne i płynące strumienie jasnego Pactolusa, by podziwiać tkaninę lub obserwować jej zręcznie przędzącą wełnę. Tak wdzięczny był jej ruch wtedy, - jeśli skręcała grubą wełnę w małe kulki, lub jeśli drażniła ją opuszkami palców, lub jeśli zmiękczała delikatne runo, wyciągnięte w mgliste błony, lub jeśli obracała gładkie okrągłe wrzeciono swoim energicznym kciukiem, lub jeśli igłą haftowała tkaninę; - we wszystkich jej ruchach można było dobrze dostrzec, jak wiele Pallas ją nauczyła: ale ona zawsze zaprzeczała temu, niezadowolona z dzielenia się swoją sławą; i mówiła: „Niech ona będzie ze mną rywalizować w sztuce; a jeśli jej umiejętności zwycięży, wtedy stracę wszystko!”

Pallas [Atena] usłyszała i podeszła do niej, przebrana w długie siwe włosy i z laską, by podtrzymywać jej słabe kończyny. Wydawała się słabą kobietą, bardzo starą, i drżała, gdy mówiła: „Starość nie jest przyczyną każdego zła; doświadczenie przychodzi wraz z wydłużonymi latami; i dlatego nie powinnaś gardzić moimi słowami. Nie zaszkodzi ci pragnąć pochwały śmiertelników, gdy twoje zręczne ręce przędą miękką wełnę, - ale nie powinnaś zaprzeczać sztuce Minerwy [Ateny] - i powinnaś modlić się, aby ci wybaczyła, bo udzieli ci wybaczenia, jeśli poprosisz”.

Arachne, marszcząc brwi ze złą twarzą. Spojrzała na boginię, gdy upuściła nić. Ledwo powstrzymała groźną rękę i drżąc z gniewu, odpowiedziała ci, przebranej Pallas: „Głupia głupcze, wyczerpana i bezmyślna w twoim sparaliżowanym wieku, wielki wiek jest twoim wielkim nieszczęściem! — Niech twoja córka i żona twego syna — jeśli bogowie cię pobłogosławili — skorzystają z twoich słów; we mnie moja wiedza jest dostatecznie zawarta; nie musisz wierzyć, że twoja rada cokolwiek da; bo ja jestem zupełnie niezmienna w swoim zdaniu. Odejdź — poradź swojej bogini, aby sama tu przyszła i nie unikała walki!”

Natychmiast bogini rzekła: „Pallas przychodzi do ciebie!” I tymi krótkimi słowami odsunęła kształt starej kobiety i ukazała się jako Minerva, bogini. Wszystkie inne nimfy i matrony Mygdonii oddały jej cześć; ale nie Arachne, która stała wyzywająco;- choć na początku się zarumieniła, potem zbladła, potem znów się zarumieniła, niechętna.--Tak, na początku niebo się zalewa, jak Aurora (Świt) [Eos] się porusza, i szybko, gdy wschodzi chwalebne słońce, blednie do bieli. Ona nawet rzuciła się na własną zagładę, bo nie chciała dać od siebie pragnienia zdobycia zwycięstwa. Córka wszechmogącego Jowisza [Zeusa] również nie odmówiła: gardząc zwlekaniem słowami, nie wahała się.

I obie, od razu, wybrały swoje pozycje, rozciągnęły swoje sieci z najdelikatniejszą osnową i rozdzieliły osnowę sleyem. Następnie wątek włożono do pajęczyny za pomocą ostrych czółenek, które ich zwinne palce pchały wzdłuż, tak wciągnięte w osnowę, że zęby wycięte w ruchomym sley mogły je uderzyć. - Oboje w pośpiechu przepasali szaty do piersi i poruszyli zręcznymi ramionami, czarując swoje zmęczenie w gorliwym działaniu. Miriady odcieni pojawiły się obok tyryjskiej purpury - królewskiego barwnika, ekstrahowanego w mosiężnych naczyniach. - Jak łuk, który rozciąga nową chwałę na zakrzywionym niebie, jego błyszczące promienie odbite w deszczu, rozprzestrzeniają mnóstwo zmieszanych odcieni, w migocącym pięknie dla wzroku wszystkich, którzy na niego patrzą; - tak nici, splecione, zmieszane w tysiącu odcieni, harmonijne i kontrastujące; przeszyte złotem: i tam, przedstawione w tych błyszczących pajęczynach, zostały pokazane historie starożytnych dni...



[17.10.2024, Toruń]

SZTUKA NIEEUROPEJSKA (1)

 

1. Ma Yuan (Chiny, 1160-1225)
Taniec i śpiew (Chłopi wracający z pracy) (ok. 1190-1220)

Muzeum Pałacowe, Pekin


Ma Yuan był chińskim malarzem z czasów dynastii Song. Jego prace, wraz z dziełami Xia Gui, stanowiły podstawę tak zwanej szkoły malarstwa Ma-Xia i są uważane za jedne z najlepszych z tego okresu. Jego prace zainspirowały zarówno chińskich artystów szkoły Zhe, jak i wielkich wczesnych malarzy japońskich - Shubun i Sesshu.


2. Szkoła Rajastani (Indie, XVII-XIX w.)
Dama grająca na tanpurze (ok. 1735)

Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork



Atelier Kishangarh słynie ze swoich obrazów i wysoce wykończonych, barwionych rysunków na dużą skalę, takich jak ten. Wizerunki kobiety pijącej wino, trzymającej kwiaty lub grającej na instrumencie stały się popularne w malarstwie Radżastanu w pierwszej połowie XVIII wieku, ewoluując częściowo z imperialnych precedensów Mogołów. W tym przypadku wydaje się, że artystka przekształciła się w nayikę, wyidealizowaną indyjską bohaterkę i uosobienie kobiecego piękna. Ubrana jest w dworski strój i klejnoty oraz szarpie strunę swojej tanpury (instrumentu dronowego z rodziny lutni, na którym często grają kobiety) opuszkami palców zabarwionymi henną.


3. Gérard Sekoto (RPA, 1913-1993)
Praczki (ok. 1940-46)

Kolekcja prywatna



Tematami prac Sekoto było otaczające go środowisko, w którym się znalazł. Jednak jedną z wyjątkowych cech wczesnej twórczości Sekoto była ich nieskończona różnorodność. tArtysta zajmował się różnymi tematami, od plotkujących kobiet i dnia prania, po afrykańskie piwiarnie i robotników dojeżdżających do pracy. Doceniał to, co barwne, anegdotyczne i interesujące w tym, co dla bardziej zmęczonych oczu mogło wydawać się pospolite i niewarte uwagi artysty.


4. Wang Shimin (Chiny, ok. 1592-1680)
Krajobraz według obrazu Wang Wei „Śnieg nad rzekami i górami” (1668)

Narodowe Muzeum Pałacowe, Taipei



5. Artysta z dynastii Tang (Chiny, ok. VIII w. n.e.)
Vimalakirti w debacie z bodhisattwą Manjusri (VIII w. n.e.)

Szczegół malowidła ściennego
Jaskinia 103, Dunhuang, prowincja Gansu, Chiny



Wimalakirti jest centralną postacią w buddyjskiej sutrze Wimalakirti Nirdesa, która przedstawia go jako idealnego mahajanistę - świeckiego praktykującego i współczesnego Buddzie Gautamie (VI-V wiek p.n.e.). Nie ma o nim żadnej wzmianki w tekstach buddyjskich aż do czasu, gdy Nagardżuna (I wiek p.n.e. do II wieku n.e.) ożywił nauki mahajany w Indiach.


6. Według Gu Kaizhi (Chińczyk, ok. 345-406)
Nimfa z rzeki Luo (ok. 400 n.e.)

Muzeum Pałacowe, Pekin
„Nimfa rzeki Luo” - prezentowana tutaj w trzech częściach, ze względu na ekstremalną szerokość - ilustruje wiersz napisany przez Cao Zhi (192-232).



Gu Kaizhi - jeden z najbardziej znanych malarzy starożytnych Chin - urodził się w Wuxi w prowincji Jiangsu i po raz pierwszy malował w Nanjing w 364 roku. W 366 roku został oficerem (Da Sima Canjun). Później został awansowany na oficera królewskiego (Sanji Changshi). Był także utalentowanym poetą i kaligrafem. Napisał trzy książki o teorii malarstwa: „O malarstwie”, „Wprowadzenie do słynnych obrazów dynastii Wei i Jin” oraz „Malowanie góry Yuntai”. Jego zdaniem „w malarstwie figuralnym ubrania i wygląd nie były zbyt ważne. Oczy były duchem i decydującym czynnikiem”.


7. Zhang Xuan (Chiny, 713-755)
Wiosenny wypad dworu Tang (ok. 740-50)



Zhang Xuan był chińskim malarzem z dynastii Tang (618-907). Jednym z jego najbardziej znanych obrazów jest „Damy dworu przygotowujące nowo utkany jedwab”, którego pojedyncza kopia została namalowana przez cesarza Huizonga z Song (panującego w latach 1100-1125) na początku XII wieku. Prezentowany obraz jest prawdopodobnie kopią autorstwa Li Gonglina.



[17.10.2024, Toruń]

16 października 2024

ZAPISKI (1322 – 1323) PAŹDZIERNIKOWE IMIENINY. TRZEBA CZEKAĆ.

 

1322.

Październik odkąd pamiętam, łączyły dwie daty: piąty – urodzinowa i data ślubu oraz piętnasty – Jadwigi, imieniny mojej mamy. O tej drugiej teraz.

Piętnastego października, jeszcze w okresie, gdy mieszkaliśmy w rodzinnym mieszkaniu przy cukrowni (te czasy mniej pamiętam ze zrozumiałych względów) mama przyjmowała imieninowych gości. Nie było ich zbyt wielu. Brat mamy z żoną, czyli rodzina, oraz dwie pary małżeńskie – osoby, które pracowały w cukrowni tak jak moi rodzice. Dziadkowie z obu stron jeśli żyli celebrowali święto mojej matki głównie w niedzielę lub w innym terminie. Mama jako że pracowała w księgowości, obchodziła, jeśli można się tak wyrazić, swoje imieniny w pracy, tak jak i inne koleżanki z biura. Ciekawe jest to, że nie obchodziło się w moim domu urodzin, a na imieniny od znajomych mama dostawała kwiaty i ewentualnie jakieś drobne upominki.

Pamiętam te czasy, gdyż takie imieninowe przyjęcie trzeba było należycie przygotować, głównie chodziło o uroczystą kolację. Chyba najbardziej włączał się w te przygotowania mój tata, który robił bigos, piekł jakieś ciasto i w ogóle pomagał przy posiłkach. Moim zadaniem było współtworzenie sałatki warzywnej, pomoc mamie w sprzątaniu oraz rozkładaniu talerzy i sztućców na stole. Kiedy podrosła moja siostra, to ona przejęła znaczną część obowiązków.

Z wielkim sentymentem wspominam ten dzień, rozmowy na bieżące tematy, o tym, co działo się przez ostatnie dni w pracy, o sporcie, czy na przykład o filmach, zwłaszcza o polskich serialach, bo były to czasy, kiedy filmy były „o czymś”, a nie tak jak dzisisiaj „o niczym”, kiedy to na przykład Karolak przez wszystkie serialowe odcinki siedzi na kanapie i pożera frytki, a Kożuchowska w każdym odcinku drze lapę na dzieci i na Karolaka.


1323.

Niestety październik od niedawna kojarzy mi się nie najlepiej. Dwudziestego piątego minie 5 lat od mojego wypadku, jakiemu uległem w Norwegii, no i oczywiście pierwszej operacji, która odbyła się w akademickim szpitalu w Oslo. I tak oto dochodzimy do obecnego października. Dzisiaj właśnie miałem pójść na zabieg, który miał być wykonany jeszcze tego samego dnia lub nazajutrz, gdy tymczasem wczoraj poinformowano mnie telefonicznie, że wizyta w szpitalu przełożona jest na najbliższy poniedziałek. Powód – braki kadrowe jeśli chodzi o lekarzy, a salowa nie chce się podjąć wykonania zabiegu… żartuję. Szkoda, bo byłem już „spakowany” i mentalnie przygotowany, no i kończą mi się leki przeciwbólowe, które niestety muszę zażywać.



[16.10.2024, Toruń]

09 października 2024

ZAPISKI (1321) KOLEJNA WIZYTA W SZPITALU


1321.

Ponad siedem godzin na SOR-ze i jeszcze jedna tomografia, a do tego kłopoty ze znalezieniem żyły nadającej się do tego, aby zainstalować w niej wenflon, właściwie dwa wenflony… wyszło na to, że oba wbito w jedną żyłę prawej dłoni.

Zanosi się na to, że zabieg będzie przyspieszony, zaryzykuję, że na dniach, bo ból daje os sobie znać coraz częściej i potężniej… no i ten mocz we krwi…



[09.10.2024, Toruń]

08 października 2024

PROZĘ CZYTAM... (11) ERNEST HEMINGWAY - OBÓZ INDIAŃSKI

I DZIELĘ SIĘ


U brzegu jeziora stała długa łódź wyciągnięta na ląd. Obaj Indianie czekali. Nick usiadł z ojcem na rufie. Indianie zepchnęli łódź na wodę, a jeden wskoczył do środka i zaczął wiosłować. Stryj Jerzy siedział na rufie łodzi obozowej. Młodszy Indianin zepchnął ją także, wsiadł i chwycił za wiosła. Obie łodzie ruszyły w ciemność. Nick słyszał dość daleko przed sobą we mgle stukot wioseł w dulkach tamtej łodzi. Indianie wiosłowali szybkimi, urywanymi ruchami. Chłopiec odchylił się w tył, otoczony ramieniem ojca. Na wodzie było zimno. Ich Indianin wiosłował ostro, ale druga łódź oddalała się coraz bardziej we mgle.

- Dokąd płyniemy, tato - zapytał Nick.

- Do indiańskiego obozu. Jest tam jedna Indianka bardzo chora.

- Aha - powiedział Nick.

Po przeciwległej stronie zatoki druga łódź już czekała wyciągnięta na piasek. Stryj Jerzy palił w mroku cygaro. Młody Indianin wepchnął ich łódź daleko na brzeg. Stryj Jerzy poczęstował obu Indian cygarami. Z plaży poszli wilgotną od rosy łąką za Indianinem, który niósł latarnię. Następnie weszli w las i ruszyli ścieżką wiodącą do przesieki, która biegła ku wzgórzom. Na przesiece było znacznie widniej, gdyż drzewa wycięto tu po obu stronach. Młody Indianin przystanął i zdmuchnął latarnię, po czym udali się w dalszą drogę. Kiedy minęli zakręt, wypadł na nich ze szczekaniem jakiś pies. Przed sobą ujrzeli światełka chat, w których mieszkali indiańscy korowacze. Rzuciły się ku nim inne psy, ale obaj Indianie zapędzili je z powrotem do chat. W oknie tej, która była najbliżej drogi, paliło się światło. Na progu stała stara kobieta z lampą w ręce. Wewnątrz, na drewnianej pryczy, leżała młoda Indianka. Od dwóch dni rodziła dziecko. Dopomagały jej wszystkie stare kobiety z obozu. Mężczyźni wynieśli się dalej na drogę, żeby nie słyszeć jej krzyków, i tam zasiedli paląc w ciemnościach. Właśnie krzyczała, kiedy Nick z dwoma Indianami wchodził do chaty za ojcem i stryjem Jerzym.

Leżała na dolnej pryczy, rozdęta, przykryta kołdrą. Głowę miała odwróconą w bok. Na górnej pryczy leżał jej mąż, który przed trzema dniami zaciął się mocno w nogę siekierą. Palił fajkę. W izbie panował wstrętny zaduch. Ojciec Nicka kazał postawić wodę na ogniu i kiedy się grzała, powiedział do syna:

- Ta pani będzie miała dziecko, Nick.

- Wiem - odrzekł Nick.

- Nic nie wiesz - powiedział ojciec. - Posłuchaj. To, co ona przechodzi, nazywa się bólami porodowymi. Dziecko chce się urodzić i ona też chce je urodzić. Wszystkie jej mięśnie usiłują wypchnąć to dziecko. I wtedy właśnie krzyczy.

- Rozumiem - powiedział Nick.

W tejże chwili kobieta wrzasnęła.

- Och, tatusiu, nie możesz jej coś dać, żeby tak nie krzyczała? - zapytał Nick.

- Nie. Nie mam żadnego środka znieczulającego - odpowiedział ojciec. - Ale jej krzyki nie są ważne. Nie słyszę ich, bo nie mają znaczenia.

Na górnej pryczy mąż Indianki odwrócił się do ściany. Kobieta stojąca w kuchni dała doktorowi znak, że woda gotowa. Ojciec Nicka poszedł tam i wlał do miednicy mniej więcej połowę zawartości dużego kociołka. Do wody pozostałej w kociołku włożył kilka przedmiotów, które odwinął z chustki.

- To musi się wygotować - powiedział i kawałkiem mydła przywiezionym z obozu zaczął szorować ręce w gorącej wodzie. Nick patrzał, jak dłonie ojca obmywają się wzajemnie mydłem. Ojciec, szorując ręce bardzo starannie i gruntownie, mówił do niego:

- Widzisz, Nick, dzieci powinny się rodzić głową naprzód, ale czasami bywa inaczej. Wtedy robią wszystkim masę kłopotu. Możliwe, że będę musiał zoperować tę panią. Za chwilę będziemy wiedzieli.

Gdy uznał, że ręce są już wymyte, wszedł do izby i wziął się do roboty.

- Odsuń kołdrę, Jerzy - powiedział. - Wolę jej nie dotykać.

Potem, kiedy zaczai operację, kobietę przytrzymywał stryj Jerzy i trzej Indianie. Ugryzła w rękę stryja Jerzego, który powiedział: “Przeklęta dziwka!", a młody Indianin, który go przywiózł, roześmiał się do niego. Nick trzymał ojcu miednicę. Wszystko to zajęło sporo czasu. Ojciec Nicka podniósł dziecko, dał mu klapsa, by chwyciło oddech, i wręczył je starej kobiecie.

- Widzisz, Nicku? Chłopak - powiedział. - Jak ci się podoba zajęcie asystenta?

- Bardzo - powiedział Nick. Odwracał wzrok, żeby nie widzieć, co robi ojciec.

- No, gotowe - rzekł ojciec i wrzucił coś do miednicy.

Nick nie spojrzał na to.

- A teraz trzeba założyć parę szwów - powiedział ojciec. - Możesz się przyglądać, Nick, albo nie; jak chcesz. Będę zszywał cięcie, które zrobiłem.

Nick nie przyglądał się. Zaciekawienie przeszło mu już od dawna. Ojciec skończył i wyprostował się. Wyprostowali się też stryj Jerzy i trzej Indianie. Nick odniósł miednicę do kuchni.

Stryj Jerzy spojrzał na swoją rękę. Młody Indianin uśmiechnął się porozumiewawczo.

- Obmyję ci to wodą utlenioną, Jerzy - powiedział doktor.

Pochylił się nad Indianką. Leżała teraz spokojnie, oczy miała przymknięte. Była bardzo blada. Nie wiedziała, co się stało z dzieckiem, nie wiedziała w ogóle nic.

- Wrócę tu rano - rzekł doktor wstając. - Pielęgniarka powinna przyjechać z St. Ignace około południa; przywiezie wszystko, czego nam potrzeba.

Był podniecony i rozmowny jak piłkarze w szatni po meczu.

- To coś dla tygodnika lekarskiego, Jerzy! mówił. - Cesarskie zrobione kozikiem i zaszyte cienką dziewięciostopową żyłką z jelit!

Stryj Jerzy stał pod ścianą i oglądał rękę.

- Tak, tak, fajny chłop z ciebie - powiedział.

- No, trzeba zajrzeć do dumnego ojca. Zwykle to oni najciężej przechodzą te drobiazgi - rzekł doktor. - Muszę powiedzieć, że zniósł wszystko dosyć spokojnie.

Ściągnął Indianinowi koc z głowy. Gdy cofnął dłoń, była wilgotna. Trzymając lampę w jednej ręce wspiął się na krawędź dolnej pryczy i zajrzał na górę. Indianin leżał z twarzą obróconą do ściany. Gardło miał poderżnięte od ucha do ucha. Krew spłynęła w małą kałużę tam, gdzie jego ciało wygniotło siennik. Głowa spoczywała na lewym ramieniu. Otwarta brzytwa leżała na kocu ostrzem do góry.

- Jerzy, wyprowadź Nicka - powiedział doktor.

Nie było to potrzebne. Nick, stojąc w drzwiach kuchni, widział dobrze górną pryczę, gdy ojciec z lampą w ręce opuszczał na poduszkę głowę Indianina. Zaczynało świtać, kiedy wracali przesieką do jeziora.

- Okropnie żałuję, że cię zabrałem ze sobą, Nickie - powiedział ojciec. Całe jego pooperacyjne podniecenie znikło. - Naraziłem cię na paskudny widok.

- Czy kobiety zawsze tak ciężko rodzą dzieci? - zapytał Nick.

- Nie; to był zupełnie wyjątkowy przypadek.

- Dlaczego on się zabił, tatusiu?

- Czy ja wiem, Nicku. Pewno nie mógł tego znieść.

- A czy dużo mężczyzn się zabija?

- Nie tak wielu, Nicku.

- A kobiety?

- Bardzo rzadko.

- Nigdy się nie zabijają?

- Ach, owszem. Czasami.

- Tatusiu?

- Co?

- Gdzie poszedł stryj Jerzy?

- Niedługo wróci.

- Czy to ciężko umierać, tatusiu?

- Nie. Myślę, że dosyć łatwo. To zależy.

Wsiedli do łodzi. Nick zajął miejsce na rufie, a ojciec przy wiosłach. Zza wzgórza wychodziło słońce. Wyskoczył okoń tworząc krąg na wodzie. Nick ciągnął za sobą zanurzoną dłoń; woda wydawała się ciepła w rzeźwym chłodzie poranka. Tam, na jeziorze, o świcie siedząc na rufie łodzi, którą wiosłował ojciec, Nick nabrał całkowitej pewności, że nigdy nie umrze.

Przełożył Bronisław Zieliński



[08.10.2024, Toruń 

07 października 2024

OPOWIEŚCI NIEPRAWDZIWE (2) LICZBY

 

    Cały czas gorączkował, oddychał ciężko lecz rytmicznie, próbując podświadomie ukoić ból pleców, klatki piersiowej i ramion. Liczył przy tym sekundy wolne od dolegliwości, które nadchodziły regularnie jak rozłożone w czasie fale przypływu. Dziewięć, dziesięć, jedenaście… od dwunastu ból potęgował się i trwał około trzydziestu sekund, aby zelżeć aż do całkowitego zaniku przypadłości. Kiedy pot zaczynał perlić się słonymi kroplami na jego czole, kuzynka ocierała mu całą głowę miękkim bawełnianym ręcznikiem, potem kładła na jego skroniach obie swoje chłodne i suche dłonie.

- To lekarstwo zaczyna działać po trzydziestu minutach – uspokajała go, a on zaraz dodawał:

- Wiem, jeszcze tylko dziesięć minut.

    W ostatnie dni utrzymywały go przy życiu liczby. Zaczęło to się w szpitalu, kiedy podczas porannego i wieczornego obchodu lekarz dyżurny pytał go o odczucie związane z aktualnym stanem zdrowia w skali od jednego do dziesięciu. Starał się odpowiadać szczerze i z wyczuciem. Przypominał sobie teraz, że najwyższą liczbą była siódemka, a najniższą, najmniej optymistyczną oceną była dwójka, choć w rzeczywistości stan jego zdrowia obiektywnie wynosił jeden – nie chciał jednak sprawiać przykrości lekarzowi.

    Kiedy znalazł się w domu, bo lekarze zwątpili już w przywrócenie chłopcu zdrowia, postanowił cztery raz na dzień powrócić do oceniania swojego zdrowia przy pomocy liczb. Zauważył, że kiedy kuzynka dotyka jego twarzy, masuje mu czoło i kark samoocena stanu zdrowia podwyższała się o jeden – dwa punkty, ale kuzynka nie mogła być przy nim dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przychodziła jednak codziennie, a w soboty i niedziele spędzała przy łóżku chłopca pół dnia, starając się zajmować go rozmową, byle nie o śmierci, do której było mu coraz bliżej. Chłopiec nie bał się śmierci, żałował tylko, że nie zobaczy tylu pięknych miejsc, które widziała kuzynka. Wtedy zmieniała strategię rozmowy, oznajmiając choremu, że ten widziany przez nią świat wcale nie jest taki piękny, a czasami wręcz okropny i do tego rządzony przez ludzi złych.

- To cieszę się, że nie będę go już oglądał – skwitował chłopiec z uśmiechem, po czym dodał na cały głos – osiem!!!

Kuzynka aż klasnęła w dłonie. Nigdy wcześniej nie słyszała z jego ust ósemki.

    A jednak już niedługo miała okazję wielokroć usłyszeć nie tylko osiem, ale też dziewiątkę i dziesiątkę, bo nie wiedzieć czemu stan zdrowia chłopca zaczął się poprawiać.


[07.10.2024, Toruń]

06 października 2024

ZAPISKI (1320) BLISKIE SPOTKANIE

 

1320.

Tekst pierwszy

Incitatus był to ulubiony, pochodzący z Hiszpanii, koń wyścigowy cesarza Kaliguli, którego to mianował konsulem rzymskim. Według Swetoniusza zwierzę miało dla siebie 18 służących, mieszkał w marmurowej stajni, chodząc w uprzęży ozdobionej drogimi kamieniami i okryty purpurą, a jadał ze żłobu z kości słoniowej.

W końcu koń dostał umeblowany dom i służbę, żeby zaproszeni w jego imieniu goście mogli wygodniej ucztować. Kasjusz Dion, dodaje, że konia karmiono „złotym jęczmieniem” (jęczmieniem wymieszanym z płatkami złota). Kasjusz Dion przekazał także, że koń miał własnych służących, a Kaligula uczynić go miał kapłanem.

Incitatus regularnie uczestniczył w ucztach wydawanych przez Kaligulę: przy tej okazji cesarz wznosił toasty za zdrowie rumaka. Dion i Swetoniusz podają, że Kaligula miał zamiar uczynić Incitatusa konsulem.

Tekst drugi…

stand up wiceminister klimatu i środowiska, współprzewodnicząca partii zielonych, pani Urszula Zielińska.

Jak oduczyć troglodytę od jedzenia psów? Nie jest to proste, ale próbować trzeba. Przystępując do treningu, musimy mieć z sobą jakiś przysmaczek. W przypadku troglodytów najlepiej sprawdza się piwo. Umawiamy się z takim osobnikiem w parku. Zgrzewkę piwa stawiamy na widoku i trening zaczynamy od wydania komendy:

- Nie rusz psiny!

Jeśli troglodyta coś tam mamrocze, że Bóg kazał czynić ziemię poddaną i takie tam, to piwo wylewamy. Bierzemy drugą butelką i znowu wydajemy komendę:

- Nie rusz psiny!

I jak troglodyta dalej ma obiekcje, to też ją wylewamy.

Przy trzeciej butelce, jeśli troglodyta zawaha się z odpowiedzią, to dajemy mu się napić – łyk, a resztę piwa wylewamy. Trenujemy tak, aż skończy się zgrzewka i po paru dniach takiego treningu nie ma troglodyty, który nie wybrałby przysmaczku zamiast psiny. A my możemy wtedy śmiało udać się na spacer z naszym psem bez obaw, że ktoś go nam po drodze spałaszuje”.

Okazuje się, że pani minister doświadczyła bliskiego spotkania z troglodytą*, który odżywia się psami.

Zamieszczając wcześniej niektóre wypowiedzi tej damy, stwierdziłem że jest ona niedouczona. Dzisiaj muszę jednak powiedzieć, że wypowiedzi tej pani świadczą jej problemach natury psychicznej.

Jaki z kolei jest sens zamieszczenia przeze mnie tych dwóch tekstów. Otóż połączenie ich ma być w moim zamyśle podpowiedzią dla pana premiera, aby zastanowił się nad tym, czy przypadkiem nie lepiej byłoby powołanie na odpowiedzialne stanowisko wiceministry konia, jak to był uczynił dawno temu rzymski cesarz Klaudiusz.

(może być kobyła)

* troglodyta

1. «człowiek jaskiniowy»

2. «człowiek współczesny mieszkający w domostwach zbudowanych z wykorzystaniem naturalnych jaskiń»

3. obraźliwie.«o człowieku ograniczonym lub nieokrzesanym»



[06.10.2024, Toruń]