Oprócz czytania... w pociągu, przerywnik śpiewny, ku serc pokrzepieniu
30 kwietnia 2014
Krucha idea szklanych domów
Powiedzmy, że rzecz dzieje się w przedziale wagonu pociągu osobowego-przyśpieszonego (były takie pociągi), połykającego nieśpiesznie przestrzeń pomiędzy Gdynią a Krakowem. Nie wiem, czy taki pociąg w wersji osobowej jeszcze istnieje i z tej zdawkowej informacji wynika, że ta beznadziejnie nudna historyjka winna dotyczyć przeszłości.
Dzieje się podróż skromna, zwykle nieprzepełniona; w odwrotną stronę, w lecie, bywało odwrotnie, gdy naród nad Zatokę dążył, potem aż na Hel, być może. Jest więc stoliczek w przedziale, mrugajace światło i czerń nocy za oknem. Czasami ktoś się przysiadł. Dla pomyślności nie tylko zakupów ale i podróży samej - zakonnica. Innym razem studentka, pan małomówny, zadumany, rodzinka skromniutka, trzyosobowa z malcem, co całą bożą drogę przesypiał ku ogólnej szczęśliwości pasażerów. Bywało też, że samotność szczęśliwa grzeszyła nudą i sennością i wtedy M. wyjmował z nesesera najprawdziwszego Żeromskiego w miękkiej oprawie. Ukończywszy "Różę" ze "Snem o szpadzie", pochwycił w drogę Judyma i z nim, buntownikiem idei, ludzi leczył, stawy osuszał, do czworaków właził. Przeciskał się zmęczonymi oczami przez młodopolskie krajobrazy kwietnych łąk, kiedy niekiedy wodził wzrokiem po słowach nieco archaicznych, lecz pełnych zapału.
M. zakochany był w idei służebnej masom nieoświeconym i chociaż wokół w owych czasach nie doświadczał spotkań z biedakami, to zapłodniony słowem wieszcza, inne cele wynajdywał, wieńcząc je szklanymi domami. I dobrze, że w tym przedziale z rozedrganym światłem, przy czytaniu, świadków nie uświadczył. Wolał tak w samotności marzyń na poły nieszczęśliwie rozmyślając nad tym, do jakiego miejsca posunąć się może, aby osobistego szczęścia nie niszcząc, być wiernym idei.
Pociąg zmierzał do celu, turkotał dźwięcznie, repetując momotonnie rytm podróży. I w pewnej chwili M. zasnął, uderzając głową w zimną taflę czarnej szyby...
A kiedy po wielu, wielu latach się obudził, zastał na stoliczku ksiegę zamknioną, a po otworzeniu - nieczytelną. Rozlały się po papierze sympatycznym atramentem pisane słowa, z których nie sposób było sklecić idei w jaką był wierzył. Szklane domy rozpadły się na miliony nikomu niepotrzebnych ziarneczek.
29 kwietnia 2014
Teczka
Stary pisarz powraca po popołudniowej włóczędze. Park tli się jeszcze po zachodnim pożarze słońca. Mgła zmartwychwstaje z wilgotnych traw.
- Należy powrócić do pierwszych słów, prostych, a przez prostotę swą doskonałych - myśli stawiając czajniczek na ruszcie gazowej kuchni - co mam zrobić w obliczu tej śmierci?
Zanim nastąpi wrzenie, chwyta telefon, dzwoni.
- Wiesz, w końcu uświadomiłem sobie, że powinienem kroczyć wytyczoną już drogą. Muszę za nim nieść tę teczkę z cielęcej skóry, na zatrzask. Kojarzysz? To taki stary model teczki, jaki nosili robotnicy, a także, może przede wszystkim, urzędnicy do pracy. Zabierali je wyjeżdżając w delegację. Można tam było włożyć kanapkę i termos z gorącą, mocną herbatą, a powracając, załadować ją jabłkami, ba, czasami zakupioną chałką, no i koniecznie gazetą. Kiedy jedziesz autobusem albo pociągiem, poczytać sobie można, zjeść, wypić. Wracasz i kładziesz ją na swoim miejscu, bo taka teczka musi mieć koniecznie swoje miejsce.
- Ta teczka jest bardzo ważna - mówi po chwili, kiedy nie słyszy już głosu w słuchawce - i jeśli jej dzisiaj nie otworzę, nie otworzę nigdy. Jest w niej człowiek, którego uwikłano w okrutną historię stworzona przez drugiego człowieka. Wiesz, jak trudno jest pisać po przeżyciu tego okrucieństwa? Z jednej strony mamy do czynienia z ideologią śmierci, a później z nowoczesnymi formami niszczenia podstawowych prawd; z drugiej strony jest człowiek, słaby, lecz w tej słabości piękny, który raz w życiu chciałby umrzeć śmiercią naturalną, ze starości. Doszedłem do wniosku, że muszę chronić to prawo i po raz kolejny walczyć z ogłupiającą propagandą, która wymknęła się spod kontroli i podsuwa prostemu człowiekowi fałszywe, atrakcyjne sposoby spędzania wolnego czasu bez uruchamiania mózgu.
A teraz... nie poparzyć się przy zalewaniu wrzątkiem zwiniętych listków herbaty pochodzącej ze wzgórz prowincji Yunnan.
- Ta teczka jest bardzo ważna - mówi po chwili, kiedy nie słyszy już głosu w słuchawce - i jeśli jej dzisiaj nie otworzę, nie otworzę nigdy. Jest w niej człowiek, którego uwikłano w okrutną historię stworzona przez drugiego człowieka. Wiesz, jak trudno jest pisać po przeżyciu tego okrucieństwa? Z jednej strony mamy do czynienia z ideologią śmierci, a później z nowoczesnymi formami niszczenia podstawowych prawd; z drugiej strony jest człowiek, słaby, lecz w tej słabości piękny, który raz w życiu chciałby umrzeć śmiercią naturalną, ze starości. Doszedłem do wniosku, że muszę chronić to prawo i po raz kolejny walczyć z ogłupiającą propagandą, która wymknęła się spod kontroli i podsuwa prostemu człowiekowi fałszywe, atrakcyjne sposoby spędzania wolnego czasu bez uruchamiania mózgu.
A teraz... nie poparzyć się przy zalewaniu wrzątkiem zwiniętych listków herbaty pochodzącej ze wzgórz prowincji Yunnan.
28 kwietnia 2014
Na ławeczce poeta
Mój Boże, a co on tutaj tak stoi?
o, teraz siada
ławka spłukana poranną rosą
wiatr wysuszył do ostatniej kropli
można się nie martwić o spodnie
laska oparta jak się należy
takie drewniane listwy użyte jako oparcie
masują kręgosłup
widać przecież jak ociera się grzbietem o listewki
podejdę tak niepewnie przypadkiem
zbliżę się jakby na niby
a tu nagle rdzawy płomień swiatła
przedostaje się przez rozchylone ramiona kasztanowca
aż przymyka oczy
słońce głaszcze delikatne policzki
wiatr chłodzi matczyną dłonią
zasypia z tym serdecznym uśmiechem
na twarzy życia.
przedostaje się przez rozchylone ramiona kasztanowca
aż przymyka oczy
słońce głaszcze delikatne policzki
wiatr chłodzi matczyną dłonią
zasypia z tym serdecznym uśmiechem
na twarzy życia.
25 kwietnia 2014
Tadeusz Różewicz żyje
Właściwie to starego pisarza nie ma wcale. Jest Wielki Poeta. Na tym blogu, póki los w kawiarence skrzesanych słów nie każe kończyć, Wielki Poeta zostanie i będzie żywym, nie ożywionym.
Jeśli się moje, pożal się Panie Boże, "pisarstwo", ma w sobie mizerne ziarenko prawdy, jeśli te moje bajania od rzeczy, lecz od serca zarazem, cokolwiek pod mikroskopem świata znaczą, to największym w tej materii podejrzanym o sprawstwo jest Tadeusz Różewicz.
On to mnie wychował swoim prostym a dosadnym słowem. On - przyjaciel ludzkości zwykłej, szarej, pospolicie godnej i uczłowieczonej. Skromny, stroniący od fałszywych pokus życia, a genialny w myśli na papier przelewanej. Mistrz bialego wiersza i kompozycji, pochylający się nad każdym istnieniem ludzkim; przyjaciel ludzi starych, niepozornych, potrafiący wyrwać słowem z ich wnętrza nie tylko poezję ale też miłość do ludzi. Operujący słowem - obrazem tak oczywistym, że aż prawdziwym do bólu.
Wielki Poeta, jak go nazwał Stanisław Grochowiak - "głowa komety a reszta to ogon" do dni swych ostatnich rozmawiał w swoich wierszach i poematach z całym ożywionym i nieożywionym światem, brał się za bary z poezją, całą mocą pragnął odkryć uzasadnienie dla swojego życia, które obdarzyło go mocą słów, silnią poezji.
Niniejszym kategorycznie zaprzeczam śmierci Wielkiego Poety.
Panie Tadeuszu, jeszcze nie raz porozmawiamy sobie przy lampce czerwonego wina... pozbieram z Panem jagody w lesie...
W środku życia
Po końcu świata
po śmierci
znalazłem się w środku życia
stwarzałem siebie
budowałem życie
ludzi zwierzęta krajobrazy
to jest stół mówiłem
to jest stół
na stole leży chleb nóż
nóż służy do krajania chleba
chlebem karmią się ludzie
człowieka trzeba kochać
uczyłem się w nocy i w dzień
co trzeba kochać
odpowiadałem człowieka
to jest okno mówiłem
to jest okno
za oknem jest ogród
w ogrodzie widzę jabłonkę
jabłonka kwitnie
kwiaty opadają
zawiązują się owoce
dojrzewają
mój ojciec zrywa jabłko
ten człowiek który zrywa jabłko
to mój ojciec
siedziałem na progu domu
ta staruszka która
ciągnie na powrozie kozę
jest potrzebniejsza
i cenniejsza
niż siedem cudów świata
kto myśli i czuje
że ona jest niepotrzebna
ten jest ludobójcą
to jest człowiek
to jest drzewo to jest chleb
ludzie karmią się aby żyć
powtarzałem sobie
życie ludzkie jest ważne
życie ludzkie ma wielką wagą
wartość życia
przewyższa wartość wszystkich przedmiotów
które stworzył człowiek
człowiek jest wielkim skarbem
powtarzałem uparcie
to jest woda mówiłem
gładziłem ręką fale
i rozmawiałem z rzeką
wodo mówiłem
dobra wodo
to ja jestem
człowiek mówił do wody
mówił do księżyca
do kwiatów deszczu
mówił do ziemi
do ptaków
do nieba
milczało niebo
milczała ziemia
jeśli usłyszał głos
który płynął
z ziemi wody i nieba
to był głos drugiego człowieka
Tadeusz Różewicz
24 kwietnia 2014
Gęba każe dać na wstrzymanie
Siedem prawdziwych milionów za wyborczego ruchomego spota wydał nasz miłościwie panujący premijer i aże się nie zająknął piejąc "Hej Jude" po anglijsku, acz z akcentem znad Zatoki Gdańskiej.
Gdybyż Gęba do tych pór wahała się między kowadłem a mlotem na kogóż piękniejszego puścić losa, to onym spotem założyłaby parol w przekonaniu, że na grasantów ze z Platformy nie zagłosuje. Raz, że Gęba nijakim reklamom nie hołduje; dwa, że wydanie tych milionów siedmiu się Gębie nie podobuje. I ni ma z czego się rechotać, panie premijerze pode gołowąsem, a śpiwać. A nie byłoby to lepij, gdyby tak (o... tera to się zewsząd mądrale zlecą i wykraczą, że Gęba populizmem opita i bredzi) zakupić za tę kasę siedem milionów bułków, równo je rozkroić, chlasnąć margaryną maślaną, ciepnąć na takie podłoże wiotki plasterek szyneczki, zamknąć i najmłodszym ludkom na śniadanie polecić? Toć zaraz by młodzieniaszki ząbki swe w onę pychotkę zanurzyli, a może by i znalazł się jaki niejadek, coby samej Gębie gryza odstąpił?
Teraz to platformiane najmądrzejsze z najmadrzejszych profesorów rzekną, że aże 85 procentów z onych milionów siedmiu to sama Unija podarowała i zakazała pod groźbą sankcyi na żarcie dla zgłodniałych wydawać, ino na promocyję unijnych zakonów.
Ot, mamy i problema. Gęba upiornie niepoprawna retorycznie się zapytuje, czy ta Unija te piniędze to tak, paluszkami pstryknąć, stworzyła jak Ów w Galilejskiej Kanie? Czy może na one 85 procentów to składają się pracujący ludkowie we w Europie? Gęba daje sobie gębę obić, że gdyby tak pracujacym ludkom zadała pytanie, czy zebrana kasa lepij, aby zgłodniałym posłużyła, abo też czy jeszcze lepij by było, aby premijerowa drużyna z niej spota zrychtowała, to obawiam się, że odpowiedź wielce by pijarowca pana premijera rozczarowała.
Gęba sobie myśli a knuje, że jakie tam by nie były te kapitalisty i ci, co dla nich rabotają, to wolałyby one, choć od czasu do czasu, zrzucić się na młodzieniaszków, co do szkoły drugiego śniadania zapominają, a na dobrego filma to oni sobie i tak do kina pójdą, abo do samego pana You Tube.
A jeśli już stało się, jak się stało, a źle i głupio się stało - Gęba snadnie ku puencie zmierza - to we w europejskim sejmie potrzeba właśnie ludków takich, coby wydawanie kasy na pierdoły wstrzymały,
hej
23 kwietnia 2014
Tyle komunikat
W późnych godzinach popołudniowych na trasie 702 znaleziono zwłoki mężczyzny, który, wedle relacji kierowcy, dostał się pod koła ciężarówki, wchodząc po jadący z dużą prędkością pojazd. Mężczyzna zginął na miejscu. Policja poszukuje świadków zdarzenia, aby potwierdzić albo wykluczyć pojawiające się informacje o tym, że bezpośrednią przyczyną wypadku było targnięcie się mężczyzny na własne życie.
22 kwietnia 2014
Deszcz za oknem
Wyobraź
sobie, że trzeba było całą podłogę zrywać, a kiedy zerwali, okazało się, że
należy poziomy wyrównać, więc remont się przedłuży. Sadzonki nowe kupiłam.
Myślisz, że jeszcze iglaczki się przyjmą. Trochę za sucho jest, chociaż padało.
A wychodziłeś dzisiaj z domu? W parku musi być pięknie. U nas też. Dzisiaj
ludzi było i na ulicach i w kościele. Wychodziłeś więc? Dzisiaj czuję się już
lepiej. Pewnie dlatego, że ciśnienie wzrosło. Wczoraj to ledwie wróciłam. A do
Rzymu wyjeżdżam w czwartek. Jedną noc prześpimy się gdzieś na północy Włoch.
Będę wiedziała gdzie, to zadzwonię. Kupię ci coś tam świętego, aby ci się
wiodło. Nie wiem, co jeszcze, ale pamiątkę ci przywiozę, jak zwykle. I
oczywiście zdjęć porobię. Myślę, że jutro to sobie wolne w pracy zrobię, bo
wciąż mnie łamie, a do tego przecież muszę się do tego wyjazdu przyszykować. I
jak tam u ciebie? W porządku? No to dobrze….
Przez
ten tydzień, to zarosłem tak, że się w lustrze nie poznaję. Niech jedzie i
niech się pomodli za mnie, tego gorszego, co to już nawet nie pamięta, jaka
pogoda była w święta. Jak to dobrze, że mnie nie zaprosiła tym razem, bo musiałbym
czym wyłgać, jakąś chorobą, gośćmi, którym, nie wiedzieć czemu było po drodze i
wstąpili. W święta najlepiej tak przez telefon pogadać, bo zawsze można
uprzedzić, że zasięg zanika i trzeba raz dwa kończyć. O czymże ona gadała? O
remoncie? Sadzonkach? A mnie to akurat obchodzi. I ten wyjazd… pojedzie,
przyjedzie, a u mnie zarost posiwieje… no chyba, że odważyłbym się ogolić, bo
powoli przywykam do takiego stanu.
Człowiek
to do wielu rzeczy potrafi przywyknąć, tylko dobrze, żeby miał
usprawiedliwienie. Ot, na przykład chciałoby się, aby jutro deszcz padał rzęsisty
i wiatr gnał chmury po niebie, jak szalone. Wtedy nie ma potrzeby wychodzić.
Ale
najgorsza jest ta noc. Chciałoby się ją przespać tak bardzo, aby zahaczyć o
kolejną, a może i nie obudzić się wcale, bo po co wstawać, kiedy za oknem
szaro, zimno i krople deszczu spływają po szkle.
Taki
deszcz to tylko pod iglaczki dobry.
W stronę piekła
Dzień gasnął, wszystko, co żyje na ziemi,
Ukołysane trudy i niewczasy
W czarniawe nocy topiło wezgłowie;
Jam się uzbrajał jeden iść w zapasy
Z drogą, z rzeczami litości godnymi,
Co pamięć moja bez błędu opowie.
O genijuszu, bądź po mojej chęci!
Ty, co pisałeś, com widział, pamięci!
Tu się pokaże twoje uszlachcenie.
«Poeto!» rzekłem, «wprzód osądź, czy mogę
O własnej sile iść w tak wielką drogę?*
*fragment pieśni II "Boskiej Komedii" Dantego Alighieri
Caravaggio - "Supper at Emmaus"
21 kwietnia 2014
Gęby świętowanie
Gęba jeno w samej sobie świętowała, bez niczyjej pomocy, bo sama ostała na ten czas. Chwytała się czytadeł jakiś, to znów filmów się naobejrzała i w internecie poczytała, co tam u Franciszka się wyprawia i gdzie indziej na bożym świecie.
A na poczesnych stornicach portali Gębę cięgiem straszyli. Uczone pany gadoją tam, że pan Putin, to zaraz napadnie nie tylko na Ukrainę, ale i na insze kraje, a na nasz to już najbardziej i zbroić się trzeba.
Niby w Genewie pokój ustroili i mieli na kołkach automaty powiesić, coby ludkowie zmartwychwstanie świętowali, a dyć w nocy strzylali. Na internecie pisali, że strzylali. Najsampierw gadali, że prawomocny sektor napadał, potem, że to separatczyki piersze strzelali, bo tak prawomocny sektor powiedział. No i na koniec, jak to u nas, gdzie propagandy nijakiej ni ma, na pasku zostało, że racja po prawomocnej stronie, bo kto by tam wschodnim Ukraińcom wierzył, co za ruskimi stoją, a skoro za ruskimi, to pewnikiem kłamią a oszukują.
A Gęba sobie myśli, że najpewniej sam Putin granicę przeszedł, kałacha chycił i prowokacyję napoczął ubiwając po paru z obu stron. Są takie polityki a redachtory u nas, co potwierdzą, że widzieli, a jak nie widzieli, to petycyję do Amerykanów skrobną, żeby te satelitarną fotografię pożyczyli, a tam pewnikiem dowody się najdą.
Tak że u nas i we święto straszą, zbroją się i każą majdanowcom karabiny dawać, coby ruskich odegnali, bo te z wojskiem swoim w Rosji wedle granic ukraińskich stoją, a przecie wiadomym jest, że po zachodniemu zakonu, ruskim nie wojska mieć na terenie własnym. Wolno jeno amerykańskim po świecie się włóczyć a poniewierać - takie prawo.
A Putina to ciurkiem obśmiewają za gadanie przez telewizję ze swoimi ludkami. Mądre nasze gadają, że wszyćko ustawione a reżyserowane. To tylko u nas w Polszcze inaczej jest. Czy widział kto jakiego pijara, który kazałby naszym politykom się podlizać widowni? A skądże znowu. U nas politykiery samą prawdę gadają i z umowów się wywiązują.
Nie tylko z pana Putina mądre nasze głowy się rechotają, ale też ze z tych ruskich, co to rozumu nie mają i gardłują za swym prezydentem, choć podług naszego zakonu, czynić tego nie powinni, bo to grzech śmiertelny.
Ale najgorzej z tą racyja stanu jest. Dla prostej a krzywej jednako Gęby racyja stanu jest taka, coby robotę ludkowie mieli, pieniędze z niej na żarcie i opłaty; aby się dzieciska uczyły, starzyki wypoczywały, a te w srednim wieku po robocie mogły sobie uśmiechnięte po parku pochodzić, do teatra a kina zajrzeć, i tak dalej. Również Gęba uważa, że w międzynarodowych materiach należałoby jak najlepsze stosunki z sąsiadami posiadać i nie oglądac sie na to, czy na wschodzie Putin, czy kto inszy na kremlowskim fotelu zasiędzie. Zważając na historię naszą i geologiczne położenie, wypadałoby mieć te stosunki nie gorsze od tych jakie posiadają niemce z ruskimi, bo kiedy na koleżeńskich warunkach będziem handlować a ukulturalniać sie, to i po jasną cholerę rakiety a czołgi naprzeciw siebie wystawiać. Otóż i Gęby myślenie, przy czym dodać należy, że ze z każdym narodem tako być powinno.
Aliści u nas politykierów uczą zasię na inną modłę. My tam swojego mamy wroga i będziem go czcić a utrwalać,
hej
20 kwietnia 2014
O tym, co kamień dźwignął
- Siądźże tutaj - powiedział. Kamień pokryty był mchem; na nim koc założony lub dywan, ręcznej roboty, kraśny, miękki, jakby podbity gąbką.
- Tyżesz mi ten kamień odsuwał?
Zamyślił się. Papierosa kurzył, lecz dmuchał przez prawe ramię, żeby dym szedł poza ich obu twarze.
- Ja - odparł krucho - ale z innymi, co tam niedaleko czuwali. A ziąb był taki i księżyc w pełni.
- Chwali ci się, żeś go dźwignął z innymi i po to cię wezwałem - rozpłonił na twarzy uśmiechem i brodę zgarnął.
- A ja właśnie dziwiłem się, czemu mnie wzywasz. Wracam sobie ze spaceru, a tu list z pieczęcią, wiec zrywam ją, otwieram i czytam, i nie wierzę...
- Nie wierzysz? Przecież dźwignąłeś.
- Nie gniewaj się, ale dźwignąłbym, choćby i ciebie tam w lochu nie było, a jakiś inny nieszczęśnik tam siedział. Powiedziałem sobie, że dźwignę, bo może wody trzeba komu. A noc wybrałem jasną, aby ten, co w loch trzyman, wzroku od słońca nie potracił.
- To wierzysz?
- Przecież widzę, więc jak mam nie wierzyć.
Teraz to jemu cała twarz w zmarszczkach serdecznego śmiechu ukazała oblicze nieznane.
- Jak Tomasz, zupełnie jak Tomasz. Nie pal tyle - dodał patrząc na upadłą na kamienne podłoże garstkę popiołu.
- Tyle mi tego zostało, że zapalić mogę. Ty mnie pewnie potępiasz za to, bo to grzech, ja wiem, lecz bez tego grzechu żyć mi gorzej.
- A grzech. Ale nie o tym bym chciał z tobą pogadać... jak ci się widzi ten mój przybytek na górze?
Zamyślił się i tak jakby jeszcze raz rozejrzał po świecie, do oglądania którego był zaproszony.
- Jakoś to wszystko inaczej wygląda, niż myślałem. Wyobrażałem sobie, że to nijakich krajobrazów nie ma prócz nieskończonej bieli, anielskich skrzydeł; że wszędzie urządzone będę jakoweś pokoje, jak w sanatorium, a tu... normalny świat, ludzie, domy... a jednak inaczej.
- Nie podoba ci się?
- A jakże, podoba, tylko nie myślałem, że tu w górze może być tak bardzo podobnie, a to przecież raj niebieski.
- O nim to tak własnie gadają ci, którzy tu nie bywali, a ci którzy są, to przecież że nie powracają, tylko żyją sobie skromnie i nie narzekają.. Jutro, jak z rana wstaniesz, to cię oprowadzę po tych, co nieskorzy do podróży w druga stronę.
Zamyślił się na takie gadanie.
- A może tyś mię zwabił tym listem i chcesz, aby został przy tobie na zawsze?
- Ech, cudaku - rzekł Pan Bóg i dłonią poklepał go po ramieniu - i ty przesiądziesz się na kolej śmierci. Dzisiaj chciałem cię wziąć do siebie, abyś ze smutkiem się nie wadził tam na dole, bo cosik czuję, żeś postradał dawną pogodę ducha. Widzisz, jakem cię przejrzał. Od tego Panem Bogiem mnie zwią, abym znał takie sprawy. A to, żeś kamień dźwignął, to wiedz, że wtedy pomyślałem sobie o tobie, że pewnie dobrym chłopem jesteś i żal mi ciebie, że sobie nie radzisz.
- A jakbym teraz chciał zostać przy tobie i nie powracać?
- Grzechem jest to twoje myślenie, ale i grzesznych przytulę ... chodź teraz na bułkę z masłem i rzodkiewką... i w niebie pojeść trzeba.
19 kwietnia 2014
Prymitywny byt kulturalnego Filipa
W bardzo kulturalnym programie pana Mellera w efekcie rozmów chodzilo o wykazanie, że potrzeba wolności jest istotniejsza, niż poczucie bezpieczeństwa. W tym kontekście starano się wykazać wyższość obecnego ustroju nad minionym. Pomimo drobnych uwag pisarki i dziennikarki Pauliny Wilk, że w ostatecznym rozrachunku z życiem czynnik bezpieczeństwa i braku obawy przed utratą pracy też jest istotny, słuszny ustrój, zgodnie z planem pozostawił PRL w daleko w tyle.
Pan Filip Łobodziński, dziś redaktor bardzo kulkturalny; wcześniej aktor - Duduś z "Podróży za jeden uśmiech" utrzymywał, że gotów był poświęcić swoj dobrobyt za przemiany wolnościowe, bo pan Łobodziński bardzo ale to bardzo nie lubi ustroju, w którym grywał jako aktor młodzieżowy.
Pan Łobodziński - człowiek renesansu, bo i na instrumantach gra, i spiewa, i tekstu pisuje, to jeszcze iberystykę studiował, co musiało go skłonić do poczytywania sobie literatury hiszpańskiej i południowoamerykańskiej. Jako że właśnie zszedł był z tego świata jeden z najznakomitszych pisarzy przełomu wieków - Gabriel Garcia Marquez, zapytano kulturalnego dziennikarza o jego zdanie, co do autora "Szarańczy". A i owszem, Marqueza czytał, po łebkach, ale go szanuje, natomiast ma mu za złe, że z niejakim Castro się zna, że sympatykiem rewolucjonistów był, co skomentował "pfff".
SŁOWA NA WIELKANOC
Serdeczne życzenia wszystkim
odwiedzającym ten blog.
NIECH WIELKA NOC MIŁOŚCI W SERCU KAŻDEGO ZAPŁONIE,
odwiedzającym ten blog.
NIECH WIELKA NOC MIŁOŚCI W SERCU KAŻDEGO ZAPŁONIE,
TEGO KTO WIERZY, KTO WĄTPI
I TEGO PO PRZECIWLEGŁEJ WIARY STRONIE
ODRZUĆMY GŁAZ NIENAWIŚCI
Stanisław Grochowiak "Pieśń wielkanocna"
W górze stały chmury
W dole lasy czarne
Kiedy szły do grobu
Trzy posępne Marie
A gdy Marie przyszły
Anioł im powiedział
Chrystus Pan zmartwychwstał
Białą chmurą wzleciał
A dokąd Aniele?
Ja nie wiem o Mario
Wzlatując pogasił
Strażnikom latarnie
I poszedł i zginął
Więc chodzi wśród ludzi
A może się schował
Na dnie pustej studni
A może u wilków
A może u saren
Może w gołębniku
W miasteczku Nazaret
Więc poszły trzy Marie
Śpiewały pokornie
Chodziły szukały
Pana nie znalazły
Chrystus Pan szedł drogą
Nie bał się nikogo
Napotkał Piłata
Zaśmiał się wesoło
Napotkał Annasza
Napotkał Kajfasza
Wielkich Panów ziemi
Śmiechem swym przestrasza
Chodziły trzy Marie
Śpiewały pokornie
Chodziły szukały
Pana nie znalazły
Bo on raz za świerkiem
A raz w lisiej dziupli
A raz z chmurki zerknie
A raz znów ze studni
Pomóżcie nam ludzie
Pana Boga szukać
Wiązkę przebiśniegów
Wdzięcznym sercem mu dać!
Niech choć cieniem błyśnie
Niech zaśpiewa pięknie
Albo niech przyleci
Zgłodniałym wróbelkiem
Leonardo da Vinci - "Ostatnia Wieczerza"
18 kwietnia 2014
Z punktu widzenia Cicerone
Ciekawe, jak by wyglądał bez zarostu. Tak czy inaczej, pierwsze wrażenie było takie, że stary pisarz ma brata bliźniaka. Ta sama niepewność ruchów, oszczędność w wyrażaniu uczuć, watły uśmiech i wzrok umiejscowiony poza obiektem, na jaki patrzy. Przywitał nas bez nadzwyczajnej egzaltacji, choć uprzejmie. Męski nieporządek wywował wyzwolenie nerwowych ruchów i gestów. Dopiero przyjaźnie, lecz mocno przyłożona na jego ramię dłoń starego pisarza spowodowała uspokojenie. Siedli obok siebie jak dwaj podstarzali pensjonariusze domu opieki społecznej po długim i męczącym spacerze - słowo daję, tak właśnie wyglądali. I kiedy tak patrzyłam na nich, zrozumiałam, o co chodziło staremu pisarzowi, gdy opowiadał mi o swoich książkowych, wymyślonych postaciach. Mówił wtedy, że tak naprawdę autor przez całe swoje życie pisze jedną wielką powieść i tylko pozornie zmienia bohaterów, bo tak naprawdę pisze wciąż o sobie, przywdziewając coraz to nowe maski. Kiedy patrzyłam na Tamtego mężczyznę, cały czas widziałam w nim starego pisarza, który tym razem stał się bezradnym człowiekiem, któremu życie przeciekło przez palce i nie oczekiwał już dalszego ciągu, nie cieszył się nim, lecz jedynie faktem, że udaje mu się wstać z nastaniem kolejnego dnia. Zresztą, nie jestem pewna, czy można tu mówić o satysfakcji z przebudzenia się o poranku. Przerażający był ten smutek w oczach, może nawet nie smutek, lecz zniechęcenie, apatia, poczucie braku wartości, braku potrzeby życia z innymi, pośród nich, dla kogoś.
Stary pisarz nie sprecyzował dokładnie, co takiego się stało z życiem Tamtego, że oto obserwujemy jego kres, a ja nie pytałam i wtedy, podczas spotkania, wcale nie oczekiwałam odpowiedzi. Od starego pisarza przyjęłam zasadę: nie pytać o nic; przyjmować człowieka takim, jakim jest. I przyjmowałam.
Potem zaczęłi wreszcie rozmawiać. Słuchałam, oberwując ruchy warg obu mężczyzn, tak jakbym koniecznie chciała sprawdzić, czy rzeczywiście wypowiadają słowa, jakie słyszę.
A jednak byłam nieuważna, bo w pewnym momencie przed oczami pojawił mi się obraz wielorybów przybyłych na nieznaną, oceaniczną plażę, aby na niej dokonać życia - taka nierozwiązana zagadka - zbiorowe samobójstwo. Wysupływałam z pamięci obraz jakiegoś starca z indiańskiego plemienia, który nie chcąc być zawadą dla młodych, udaje się na skaliste wybrzeże i rozstaje z życiem, skacząc z urwiska.
Ten mężczyzna przypomniał mi tamtego indianina, tyle że wybrał drogę powolnej, niezauważalnej śmierci.
Zastanowiłam się nad tym, dlaczego tak trudno przychodzi nam rozpoznanie ludzi umierających najpowolniejszą ze śmierci, śmierci wpisanej we wzrok człowieka. Może dlatego, że często takiemu powolnemu odchodzeniu towarzyszy uśmiech na twarzy? Ludzie nie chcą, aby ktoś zaglądał im do oczu, aby nie wypatrzył zawczasu ostatecznego wyroku. A może nie chcemy lub nie potrafimy tego zauważyć?
Trochę bałam się tego, że po powrocie do domu, stary pisarz zauroczy się przemijaniem i podobnie jak Tamten zadrwi sobie z życia, wmówi sobie, że jest niepotrzebny.
Kiedy wysiedliśmy przed jego domem, kończąc podróż, w pewnej chwili stary pisarz oswiadczył:
- Moja Cicerone, muszę w końcu pozałatwiać wszystkie swoje sprawy związane z pisaniem, nie sądzisz?
A kiedy poczułam niespotykaną suchość w gardle, dodał?
- Musisz mi w tym pomóc.
W myślach obiecałam sobie nie pomagać. Spojrzałam mu prosto w oczy. Momentalnie przymknął powieki.
Post scriptum
17 kwietnia w wieku 87 lat zmarł Gabriel García Márquez, kolumbijski powieściopisarz, dziennikarz i działacz społeczny, jeden z najwybitniejszych twórców tzw. realizmu magicznego, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury (1982) za „powieści i opowiadania, w których fantazja i realizm łączą się w złożony świat poezji, odzwierciedlającej życie i konflikty całego kontynentu”.
--- sto lat samotności bez Márqueza--- ciężko--- odpoczywaj w pokoju---
17 kwietnia 2014
Łapka
- Mieliśmy jechać, a ty się tak paskudnie zachowałeś. Pokaż tę rękę.
Stary pisarz odwinął bandaż.
- Czuje, że maścią posmarowałeś, ale lepiej by było, gdybyś zadzwonił po mnie i prześwietlilibyśmy to, co wycudowałeś.
- Dajże spokój. Mam ją unieruchomioną. Zrośnie się. Przecież widać, że jeśli co, to tylko pęknięcie.
- I nie zamierzasz nic z tym zrobić?
- Byłem na tyle grzeczny, że wziąłem sobie te przeciwbólowe tabletki, jakie kiedyś mi zostawiłaś.
- Dobre i to ale i tak prześwietlić trzeba.
- Wiesz, że i tak się nie zgodzę. No, może po świętach.
- Za późno będzie. Odłożysz tę wizytę i pojedziemy do szpitala.
- W żadnym wypadku.
Spasowała, wiedząc, że i tak go nie przekona. Uszykowała śniadanie z zieloną, tym razem, herbatą. Zjedli w milczeniu.
- Boli cię, co?
- Mniej, moja Cicerone, choć wczoraj nie mogłem pisać. Dzisiaj z kolei muszę jednak cię prosić o to, abyś prowadziła samochód.
- Jedyna mądra rzecz, na jaką cię stać. Ale i tak nie powiedziałeś mi jak do tego doszło? Jeden dzień mnie nie było, a tu spuchnięta łapa.
- Drobnostka. Idą święta, więc chciałem cokolwiek zrobić. Kurze pościerać, okna umyć, no i jakoś tak się osunąłem, na tę samą łapę padłem...
- Nieszczęśniku....
Zauważyła, że był już przygotowany do drogi. Ubrał się nawet starannie w koszulę, którą chyba musiał uprasować, bo kołnierzyk trzymał przyzwoity kant i nawet na plecach nie dostrzegła śladów zgniecenia.
- Cholera, tobie chyba musi zależęć na tym wyjeździe - powiedziała.
- Owszem, zbliżają się przecież święta. On tam sam, jak ten palec.
- Ale moglibyśmy choć o jeden dzień odłożyć. Zobaczymy co na tym zdjęciu wyjdzie. Unieruchomią ci łapkę i będzie na medal.
- Cicerone, nie gadaj tyle. Moja ręka to najmniejszy problem. On tam na mnie czeka. Wiem, że nigdy mi tego nie powie, że czeka, ale czeka. Nikt nie chce być sam w święta, choć nie wiem jak by się zarzekał, że nie potrzebuje nikogo.
- Stary pisarzu, znów puszczasz sentymentalną płytę - uśmiechnęła się - za dobrze cię znam... zrozumiem, że ci zależy na nim.
- My starzy, zapuszczeni przez los, powinniśmy się trzymać razem.
- Coś w tym jest, ale zanim pojedziemy, wymienię ci bandaż i zawinę porządnie tę łapkę.
- A zawiń...
15 kwietnia 2014
Majdańce portki świsnęli
Bida
na majdanie aże piszczy i skrzipi – odezwała się Gęba po obaczeniu w internecie
jako to kijowskie chłopaki, ze z kandydata na prezydenta Ukrainy, Cariowa, po
wcześniejszym pobiciu, portki z onego ściągnęli i dalejże pokazywać majdańskim ludkom,
co to sława a chwała bohatyrom krzyczeli. A przecie charitasy u nas w Polszcze
działają i we w pakunkach dla majdańców gaciów a szarawarów było ciut ciut i do
licha. Ale one swobodne i prawosektorowe to sobie życzą jeno kandydackie
galoty, więc nie dziwota, że paska odpięli od Cariowa portów i dalejże łupić, a
potem machać nimi, jak jakim sztandarem.
Cariow
powracał był w trakcie tej operacji specjalnej ze z programu pod fajnym tytułem
„Wolność słowa”. Tamże kandydat na prezydenta miał rzec, że nie będzie się
kochał z banderowcami, co ludków Majdańskich do żywego wkurzyło i podnieśli nań
prawosektorową łapę. To tylko świadczy o tym – rzecze Gęba – że na Ukrainie
wolność słowa funkcjonuje ładnie: możesz się wypowiedzieć we wszystkich
materiach snadnie gębą swoją i łacno za onę wypowiedź po mordzie a pysku (do
wyboru) dostaniesz.
Prawda,
że o tych portkach kandydata na prezydenta, o tym po biciu w pysk w naszych
mediach jakoś nieskładnie gadają? Pierony, to Gęba musi się wydzierać o tem. I
znów ludkowie rzekną, że Gęba taka uprzedzona wobec sokołów zza Buga, że się
czepia jak rzep jeża czy innej gadziny.
Naszym
rządowym a parlamentarnym to w graj. Une abo uszu nie czyszczą, abo oczu nie
myją. Więcej – rzecze Gęba – one to nawet
taką
demokracyję piąchy i buciora cenią a we wszechświecie chwalą. Bo tam, na
majdanowym polu, to ludkowie z barykad co i rusz zachodnich politycznych łebków
a redachtorów się pytają:
-
My chcemy wiedzieć, czy my są tam, we w wolnym świecie, chwalone czy ganione?
Gęba
niniejszym zapewnia bohatyrów: - chwalone żeśta i to jak, tylko te portki
oddajcie.
14 kwietnia 2014
Zarząd Azora rekomenduje wszystko mimo
Jeśli ludkowie pamiętają psa Azora, któren aplikacyję ze z własnem siwi na robotę ogłoszeniową wysłał, to Gęba uprzejmie informuje, że piesek ma się dobrze i ze z Gębą w eremie biesiaduje, pode drzwiami celi pilnuje, aby jaki dijabeł nie zawitał, coby później nie trza było egzorcyzmów odprawować.
Dzisiaj z rana pies Azor listonosiciela za nogawkę ułapił i trzymał do czasu, aż ten źwierzęciu liścika we w łapę podał.
A beł ten liścik ode samego zarząda, co to do Azora pisze,, ale posłuchajcie bracia miła.
Witamy!
Pragniemy przypomnieć, iż Twoja kandydatura została pozytywnie
rozpatrzona. Jednakże po upłynięciu 72h nie otrzymaliśmy od Ciebie
odpowiedzi zwrotnej z odpowiedziami. W tym celu zarząd zdecydował
się aby udzielić Ci ostatniej szansy na odesłanie formularzy. Zajmują
one dosłownie kilka minut! Jest to ostatni etap rekrutacji.
Pliki do pobrania:
mirror1 - http://flamefile.com/kandydatura
mirror2 - http://tinyfileshost.com/download/197224/FlZDIwM/1
Na Twoją odpowiedź czekamy 72h, w innym przypadku kandydatura
zostanie odrzucona!
Problema jeno taka się wywinęła, że braciszkowie zakazują pobierać, bo same żarcie psu rzucają, aże go utuczyli jak ta lala. Druga rzecz, że tam we w linkach mirrory dwa się ukazują, a we w eremie lusterka zbytkiem są i basta. Roboty wprawdzie szkoda; gorzej, jak o straconej szansie Azorowi wyperswadować.
13 kwietnia 2014
Śpiewanie księdza się nie podobuje
Gęba,
pewnie jako i ludkowie błądzący po internetowej sieci, napotkali na wdzięczne
księdza irlandzkiego na ślubie śpiewanie pod poety Leonarda Cohena melodię. W
tak zwanym międzyczasie pomiędzy politycznym dawaniem sobie po pysku (wybory
tuż tuż) i okołomajdanową paranoją, takiż obrazek zaśpiewany podczas ważnej
życiowej uroczystości balsamicznie duszę, jeśli kto takową posiada, uspokaja.
Wydawałoby
się, że co jak co, ale księdza wdzięczne a niesfałszowane śpiewanie w kościele
w takim momencie młodych a kochających się ludków żywota, nijakiej hańby nie
przyniesie. Albowiem ludkowie, założyłbym się o garniec przedniego grogu, że
wielu z was, których córki i synowie, gdyby zechcieli łapki i serca swoje
połączyć przede Bogiem, to pewnie uradowałoby się, gdyby irlandzki ksiądz tak
zaśpiewał składnie.
Wydawałoby
się … ale nie w Polszcze.
U
nas to najtęższe rozumy w liturgii kształcone mieszczą się w gazecie Gość
Niedzielny pode nazwiskiem Kucharczyk Franciszek.
Panu
Kucharczykowi cosik tam zgrzytnęło i mu się nie podobuje. Gęba ku śmieszności
Kucharczyka pana, cytaty zapoda:
„A
tu coś zgrzyta. Bo to jednak występ. Gwiazdorski. Nagle kapłan występuje tylko
w swoim imieniu, bo chce coś fajnego zaprezentować.” – i Bogu dzięki, że nie we
w imieniu Kucharczyka pana ksiądz występował, bo, myśli Gęba, musiałoby się z
tego cosik niefajnego zrodzić.
Kolejne
cytaty godają o tem, jako to w owych klapkach na oczach panu Kucharczykowi jest
do twarzy
„Jasne,
że ślub to sytuacja szczególna i często tam a to skrzypek zagra, a to
śpiewaczka operowa zaśpiewa – ale to jednak co innego niż gdy w roli
artysty-wykonawcy występuje celebrans.” [Gęba musi sobie zapamiętać celebransa.]
„Z
pewnością ksiądz ów miał dobre intencje, a i dobrze mu z oczu patrzy, niemniej
ta sława, jaką zyskał dzięki światowej popularności filmiku, przynosi, uważam,
więcej szkody niż pożytku. Szkoda polega na spłyceniu Mszy św.” [Gęba se myśli,
że większego spłycenia materii dziennikarskiej autorstwa pana Kucharczyka, to
ni ma.]
„Jako
uczestnik Mszy czułbym pewnie prywatny niesmak i tyle.” – gada pan Kucharczyk
Franciszek, przesadnie dający wiarę w to, że mógłby być na uroczystość weselną
wpuszczony.
Gęba
obaczyła filmik po raz drugi pode kątem odbioru księżego śpiewania przez
kościół zapchany ludkami i nijakiego niesmaku nie obaczyła, a wręcz przeciwnie.
Wysupłuje
Gęba wniosek taki, że ani ten filmik, ani księdza śpiewanie to materie nie na
betonowy łeb redaktora Franciszka Kucharczyka. Ot, chłopisko nie miało co
diełać i napisało, co wiedziało, a że nie za wiela wiedziało, to i jako rozumem
swym objąć umiało, ujęło, co Gębie wiela uciechy sprawiło.
Hej.
A poniżej redaktorskie arcydzieło celebransa Kucharczyka
12 kwietnia 2014
PAUL GAUGUIN - Schubert piano trio n°2
Zimno,
jak mi zimno. Dajcie mi ten koc. Okryję się. Jeszcze szyja, tył głowy i ramiona. Kulę się jak pies. A teraz chuchać do środka, pod pościel. Skoro tu jeszcze jesteście, rzućcie na mnie to palto. Niczego sobie. Pamięta mojego ojca. Wełna w nim jest. Takie w jodełkę. Resztę możecie wynieść, chłopcy. Sprzedajcie nawet szafę, bo szkoda ją na rozpałkę dawać do pieca. (....)
jak mi zimno. Dajcie mi ten koc. Okryję się. Jeszcze szyja, tył głowy i ramiona. Kulę się jak pies. A teraz chuchać do środka, pod pościel. Skoro tu jeszcze jesteście, rzućcie na mnie to palto. Niczego sobie. Pamięta mojego ojca. Wełna w nim jest. Takie w jodełkę. Resztę możecie wynieść, chłopcy. Sprzedajcie nawet szafę, bo szkoda ją na rozpałkę dawać do pieca. (....)
Zamiast zimna Schubert i ukochany Gauguin
11 kwietnia 2014
Czego się Gęba z cyferków wywiedziała
Gęba
wyjątkowo przysiadła sobie do cyferków i do ogródka ministra od bezrobocia, pana
Kosiniaka-Kamysza w papuciach miękkich wlazła. Intencją Gęby było obaczyć, jak
tam materia ofert dla bezrobotnych się przedstawia w takim mieście, nad Wisłą
leżącym, Płocku. A Płock, ludkowie mili, sto i dwadzieścia tysięcy
zamieszkańców ma, więc jak na warunki w Polszcze panujące, nie jest
miasteczniem maluśkim, chociaż gdzie mu tam do stolicy. Atoli pod uwagę brać i
to należy, że rozglądnąwszy się po mapie, cós Gębie się zdawa, że i
pomniejszych od Płocka miasteczek kupę.
Co
sobie Gęba przemyśliła? Ana zajrzała do portala dla bezrobotnych dla Płocka i
okolicy, wzięła kalkulatora i przeliczyła, jak się należy, a teraz publikacyję
swoja naukową niniejszym przedstawia.
1)
We w samym Płocku we w miesiącu lutym,
bez pracy nieboraków zarejestrowanych było sztuk 9.300.
2)
Ofertów pracy za okres miesiąca zakonotowano sztuk 125, co daje jeden, koma od
cholery trójek procenta szans na dostanie roboty.
3)
Następnie Gęba obaczyła sobie one oferty i pogrupowała je, pod uwagę biorąc
kasę jaką można ucapić, kiedy już ten 1,33 procenta ciepniętych na bruk dostanie
z pocałowaniem ręki abo innego kolana. Wyszło jej tak:
-
100 ofertów za pokaźny pieniądz 1680 brutto, co stanowić będzie circa 80% od
całości
-
8 ofertów za 2500 brutto, co daje procentów 6,4
-
8 ofertów roboty kolejno za 2000, 1800, 1700 i 4000 (po dwie w każdej grupie,
jak w mordę strzelił, tyż brutto), co się równa 6,4 %
-
6 ofertów kolejno za 840, 3000, 3500, 5000, 1900 i 2200 (po jednej na łba,
brutto) co daje – 4,8 %
- pozostałe oferty w liczbie 3 warunków
doktorskiego laborata nie spełniały. Abo pensyi w nich nie podano, abo też
stawkę godzinną wliczono. W tym drugim przypadku nie dalo się obliczyć pensyi z
godzinów, albowiem roboty te miały charakter tymczasowy i gdyby ludek się
najął, to po pół roku do Kosiniaka-Kamysza by się stawić musiał z tacą.
We
wnioskach Gęba bezczelnie pozwoli sobie na podanie średniej pensyi brutto we w
gospodarce narodowej za miesiączek luty roku obecnego. Wynosi ona ni mniej, ni
więcej jak 3.856,56 pieniędzy z groszami po przecinku. Znakiem tego urzędniki
od Kosiniaka-Kamysza dla Płocka i okolic proponuję 2 spośród 125 robotów, które
przewyższają onę średnia krajową, co
czyni jeden, koma sześć dziesiątych procenta – czyli nieco mniej niż dla prac
naukowych statystyczna oszibka.
Gęba
przy okazji chciałaby się wywiedzieć, ile to urzędników pan minister
Kosiniak-Kamysz na łańcuchu swym prowadza. Ile to urzędników we w wojewódzkich
a powiatowych urzędach bezrobocia pracuje, bo gdyby tak, Panie Boże zachowaj,
jakoweś nieszczęście połączone z wyciepaniem na bruk wszystkich co do joty urzędników
spotkało, to łacno by w laboracie dochtorskim udowodniono, że szansa na robotę
mierzona była nie w procentach, a promilach – co akurat ucieszyłoby drogowych
policjantów.
Sumując
rozważania, Gęba docenia starania rządu, aby się zbroić i nie oglądać na
gospodarcze sankcyje, ino je w żywot wprowadzać. Zaś ministrowi
Kosiniakowi-Kamyszowi Gęba proponuje, aby specjalnie dla bezrobotnych
wprowadzić wielce trendowy zawód – zombiego-drona, któren się przyda, aby
ziemię naszą kochaną ukraińską przede ciemiężcą bronić i jeszcze na wschód
odleglejszy, jako miąsko ludzkie w wycieczkach wojennych wykorzystać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)