Jeden z panów
opowiadał o wielkim podobieństwie bliźniąt i wynikających stąd
zabawnych nieporozumieniach. Drugi i trzeci dorzucił na ten temat
jeszcze coś zabawniejszego.
— W związku z tym,
co mówicie o niezwykłych podobieństwach — odezwał się Profesor
Tutka — opowiem wam, panowie, kogo raz spotkałem.
W mieście, które
zwiedzałem po raz pierwszy, ukłonił mi się jakiś nieznajomy
młodzieniec. Oczywiście odkłoniłem mu się i szedłem dalej.
Takie wypadki, że kłania się nam ktoś nieznajomy albo ktoś, kogo
sobie nie przypominamy, zdarzają się dość często, więc nie
zwróciłem na to specjalnej uwagi. Ale po chwili zatrzymała mnie
jakaś przystojna, roześmiana pani, mówiąc:
«Od kiedyż to,
doktorze, nie poznaje pan swoich pacjentek?»
Skłoniłem się jej
nisko i odpowiedziałem uprzejmie: «Wybaczy pani, ale nigdy nie
miałem zaszczytu, aby panią badać; nie
jestem lekarzem ».
Spojrzała na mnie
zdziwiona, niemal przerażona, powiedziała: «przepraszam bardzo,
ale...»
Nie dokończyła,
jakby jeszcze nie wierząc temu, co widzi i słyszy, wreszcie skinęła
mi głową i poszła.
Domyślacie się,
panowie, że w tym mieście musiał być ktoś bardzo do mnie
podobny. Tak. Przekonałem się o tym po kilku minutach: gdy byłem
na rogu ulicy, zza węgła wyszedł człowiek, spojrzał na mnie i
przystanął. Ja również spojrzałem na niego i przystanąłem. Ów
człowiek przemówił:
— Czy nie uważa
pan, że jesteśmy do siebie podobni?
— Nawet bardzo —
odpowiedziałem.
— Podobieństwo
jest wprost zdumiewające!
— Tak, to prawda,
jesteśmy sobowtórami.
— To ciekawe —
mówił po chwili — mamy nie tylko jednakowe postacie i rysy
twarzy, ale widzę, że również jednakowe upodobania: nosimy zarost
i pielęgnujemy go w sposób jednakowy; upodobanie obecnie dość
rzadkie, gdyż jak niegdyś w Grecji mijała kolejno epoka bród i
następowała moda golenia twarzy, tak samo i u nas twarze przeważnie
golą; poza tym widzę, że uważa pan, jak ja, melonik za najlepsze
nakrycie głowy.
— Tak, to ciekawe—
odpowiedziałem — że pan doktor i ja mamy jednakowe upodobania.
— Skąd pan wie, że
jestem doktorem?
— Jedna z pacjentek
pańskich zwróciła się do mnie przed chwilą ze zdziwieniem, że
jej nie poznaję.
— Proszę pana! —
powiedział teraz — o parę kroków dalej jest piwniczka, w której
można się napić prawdziwego wina. Pozwoli pan, że jako stały
mieszkaniec tego miasta zaproszę pana, abyśmy zasiedli na chwilę i
porozmawiali jeszcze o naszym niezwykłym podobieństwie.
— Z przyjemnością
— odpowiedziałem.
Po chwili zeszliśmy
do sklepionej piwniczki, gdzie stało w mroku parę dębowych
stolików. Zasiedliśmy pod ścianą, a po chwili do nas, jedynych
gości, podszedł gospodarz, rozżarzył lampkę w latarni nie opodal
stolika, a ujrzawszy w świetle dwóch tak podobnych do siebie ludzi,
znieruchomiał. Opanowawszy zdumienie, spytał:
— Czym mogę służyć
panu doktorowi?
Ale nie zwrócił się
wyraźnie do jednego z nas, widocznie nie wiedział, czy to ja jestem
znajomym bywalcem tej winiarni, panem doktorem, czy też ów pan
drugi.
Doktor odezwał się
teraz do gospodarza:
— Ufam panu. Gość
mój zna się równie dobrze na winie, jak i ja. Jednakowe mamy
upodobania.
Gospodarz zniknął
za jakimiś drzwiczkami i po chwili przyniósł butelkę, kieliszki,
nalał w milczeniu złotawego płynu, po czym usunął się cicho,
zostawiając nas samych.
— Musimy szukać —
mówił doktor — przyczyny, źródeł, wytłumaczeń tak
zdumiewającej
zagadki, jak istnienie dwóch zupełnie jednakowych ludzi. Może
jesteśmy bliźniętami? W dawnych powieściach często bywała mowa
o braciach, którzy wskutek wojen, kataklizmów czy też innych
przyczyn rozstali się z sobą w dzieciństwie, aby później, po
latach, znów się odnaleźć.
Okazało się jednak,
że na tej drodze nie należy szukać przyczyn naszego podobieństwa;
nie słyszeliśmy,
aby w naszych rodzinach dziecko zostało porwane przez Cyganów lub
zostało zgubione podczas burzy wojennej, poza tym ojcowie nasi z
całą pewnością nie mogli spotykać naszych matek; ustaliliśmy na
przykład, że w okresie moich narodzin ojciec jego znajdował się w
afrykańskiej Legii Cudzoziemskiej, gdy matka moja nie wyjeżdżała
wówczas spod Włocławka. Po kilku podobnych danych ustaliliśmy, że
nie może być mowy o jakimś pokrewieństwie. Skąd więc, dlaczego
jesteśmy jednakowi?
Przednie wino, mroki
piwniczki, cienie-sobowtóry padające od nas na ścianę —
wszystko to wzmagało uczucie jakiejś niesamowitości, którą
odczuwaliśmy teraz. Butelka już się skończyła, byliśmy z sobą
«na ty», ale żaden z nas nie mógł pozbyć się dziwnego uczucia,
nawet niepokoju: czasem spojrzawszy na siebie, wybuchaliśmy
śmiechem, to znów stawaliśmy się melancholijni, bezradni wobec
dziwów, na które nie ma odpowiedzi. Nawet i druga butelka, o którą
ja teraz gospodarza poprosiłem, nie rozwiązała zagadki naszego
podobieństwa.
Były chwile, gdy
patrząc na siebie, pytaliśmy: «czy ty to jestem ja?» — «czy ja
to
ty?» Zaciekawiła
nas również zgodność naszych poglądów. Parę własnych
aforyzmów, które powiedzieliśmy o kobiecie, uważaliśmy obaj za
trafne; jednakowo zapatrywaliśmy się na widoki dalszego rozwoju
ludzkości. Poglądy nasze wciąż, na jakikolwiek temat zaczęliśmy
mówić, były podobne. Z tego powodu żaden z nas nie mógł się
nawet uważać za inteligentniejszego. Słowem, i zewnętrznie, i
wewnętrznie jesteśmy wciąż zdumiewająco podobni. W pewnej chwili
ten drugi «ja» powiedział:
— W związku z tym,
coś przed chwilą zauważył, opowiem ci pewną historię, która
zdarzyła mi się
podczas mojej podróży statkiem na Oceanie Spokojnym… A więc
zaczął w ten sposób, w jaki często zaczynam mówić do was,
panowie, gdy mam coś do opowiadania. Opowiadał obszernie. W Oceanie
Spokojnym jest dużo wody, to prawda, trzeba jechać długo.
Pomyślałem sobie: ja jednak przepłynąłbym prędzej. I
opowiedziałbym o tym wszystkim inaczej. Czy lepiej? Hm... jestem
zawsze pełen kurtuazji dla kolegów-opowiadaczy, a pełen skromności
wobec opowiadań swoich. W każdym razie opowiedziałbym krócej.
Podczas jego opowiadania powracała do mnie coraz więcej świadomość,
że to ja jestem — ja. «Styl to człowiek».
Panowie! Na świecie
jest tylko jeden Profesor Tutka.
[26.02.2025, Toruń]