1.
Marzy
mi się od pewnego czasu napisanie opowiadania rozgrywającego się w
domu starców. Początkowo sądziłem, że „dom starców” odłożę
sobie na czas późniejszy, bo muszę zakończyć i „Peryferie”,
i trzy części „Rezydenta”, ale tak się jakoś złożyło, że
przeczytałem „Skarby świata całego” Hrabala, a akcja tej
powieści toczy się właśnie w „domu pogodnej starości”, co
przypomniało mi o podjętym onegdaj wobec siebie zobowiązaniu.
Oczywiście historia, którą zamierzam opowiedzieć będzie inna od
tej ze „Skarbów świata całego” - łącznikiem będzie
pensjonat. Napisałem już nawet, i to pospiesznie opowiadanko
„Brydż”, piszę „Różenkę”, a tak naprawdę to obie
opowieści mają być fragmentami większej całości, czyli tego
dłuższego opowiadania z akcją umieszczoną w domu starców.
2.
Od
lat trwa u nas dyskusja na temat PRL-u, który to okres czasu dla
wielu ludzi, zwłaszcza trzydziestolatków i młodszych kojarzy się
z pustymi półkami w sklepach, zapałkami, octem, a od święta ze
śledziem i pasztetową. Tęgie współczesne liberalne i ipeenowskie
głowy uważają, że w peerelu zniewoleni ludzie po przyjściu do
dom z roboty myśleli tylko o tym, jak tu utworzyć wolne związki
zawodowe, jak pokonać komunę oraz w przerwach między myślami
rzucali koktailami mołotowa w nyski jak nasz miłościwie panujący
pan premier. Ponieważ jestem dzieckiem peerelu i cokolwiek wiem na
temat tej „Niepolski”, w której przyszło mi żyć, wcale nie
przypominam sobie, abym sączył duszkiem ocet i przez całe
dzieciństwo i młodość żarł solone śledzie. Myślę też, że
ludzie nie bawili się co dnia po pracy w związki zawodowe i wszyscy
co do jednego byli przeciw komunie. Uważam, że ten szary na pozór
PRL miał nie jedną barwę i nie należy go oceniać jednoznacznie
negatywnie, zwłaszcza że nie był w historii najnowszej naszego
kraju okresem jednorodnym. Jakie zatem pozytywy można by wyróżnić
i dlaczego nie negatywy? Otóż jedną z przesłanek mojego życia
jest to, aby jeśli cokolwiek wspominać, przypominać sobie, niech
lepiej będą to rzeczy i sprawy dobre… te złe pomińmy, o ile się
da, głuchym milczeniem.
I
okazuje się, że z pomocą w odnajdywaniu jasnej strony
peerelowskiego księżyca przychodzi mi Bohumil Hrabal i jego powieść
„Skarby świata całego”. Bohaterką tej opowieści jest kobieta
(Hrabal pisze w pierwszej osobie jako kobieta), która znalazła się
w domu starców razem z Francinem – mężem i bratem męża –
Pepinem. Pobyt w pensjonacie dla staruszek i starców skłania
kobietę do różnych refleksji. Przypomina sobie dobre przedwojenne
czasy, gdy Francin był kierownikiem browaru, stryj Pepin, nieco
upośledzony umysłowo pracował w browarze, a ona miała czas na to,
aby zajmować się po amatorsku aktorstwem. Byli zamożnymi ludźmi
do czasu wybuchu powojennej społecznej rewolucji. Ich standard życia
stracił na znaczeniu, a ostatecznym efektem ich życia w miasteczku,
„w którym zatrzymał się czas” była przeprowadzka do domu
starców. Autor „Skarbów świata całego” nie stawia sprawy
życia tej rodzinki, w której, i słusznie, należy dopatrywać się
wątków biograficznych, na ostrzu noża. Swoim zwyczajem nie
rozpacza nad wielką, przykrą zmianą, starając się wydobyć z
życia głównej bohaterki powieści to, co najlepsze.
W
jakim miejscu łączy się refleksyjna postawa kluczowej postaci
„Skarbów” z peerelem? Przeczytajmy poniższe zdania z powieści.
Zastrzegam, że Hrabal napisał „Skarby świata całego” w roku
1981, a zatem pisze o socjalistycznej rzeczywistości
czechosłowackiej.
„Uśmiechnęłam
się i poczułam szczęśliwa, że byłam przy tym, że na własne
oczy widziałam, jak czas się odmienił, jak odeszli niemal wszyscy
starzy ludzie i jak nastąpiła zmiana warty młodych kobiet i
młodych mężczyzn, wszystko było na odwrót niż dawniej. Niemal
nikt z tych przepływających ludzi nie nosił krawatu, wszyscy mieli
fryzury zupełnie inne niż ja i Franci, spodnie, jakie miały na
sobie kobiety i dziewczyny, były wyzywające, podkreślały
kształty, tak jakby te młode kobiety wyszły z wody, spostrzegłam,
że nawet nieletnie dziewczątka umiały już nosić
dżinsy jak dorośli, gdziekolwiek spojrzałam, widziałam wszędzie
tylko młode kobiety we wrzynających się portkach, ale co robić?
Zauważyłam,
że nie można się było niemal domyślić, jaką kto pozycję
społeczną zajmuje w miasteczku, gdzie zatrzymał się czas, w
dawnych czasach od razu rzucało się w oczy, kto jest
doktorem i kto inżynierem, kto jest kupcem i kto robotnikiem, kto
jest profesorem i kto nauczycielem szkoły muzycznej, teraz to
właściwie cieszę się, że jest tak, jak jest, jak to widzę,
ludzie zlali się w kilka typów, nie potrafiłam sobie wyobrazić,
odgadnąć, kim jest każdy z tych mężczyzn i czym się zajmuje.
Mieli na sobie dżinsy, skórzane marynarki, rozpięte pod szyją wojskowe
koszule, fryzurami przypominali bardziej poetów, takie długie włosy
nosili w dawnych czasach jedynie ludzie wyjątkowi, którzy grali na
skrzypcach, albo malarze, dwaj pisarze, znani mi z fotografii, Jack
London albo Yrchlicky.
Jestem
gdzie indziej i jestem inna, i inne są czasy, które też mają
swoje zalety, gdy tak szłam obok Francina, który przerażony był
tymi nowymi ludźmi, nie odzywałam się i w końcu cieszyłam się,
że te dawne czasy odeszły, że wraz z nimi odeszła też miejska
biedota, bose dzieci, odeszli też obłąkani, którzy snuli
się po rynku i miasteczku, stara Lazmanka i Józio Paclik,
Laszmanka, która sypiała nieopodal sądu, nawet kiedy śnieg padał,
skulona we wnęce, ciągle wydawało się jej, że jest
hrabiną i ma miliony, odeszli wszyscy bogaci ludzie, którzy tak
bardzo różnili się od całej reszty. Ja sama zresztą do nich
należałam, zawsze miałam suknie, jakich nikt w miasteczku nie
miał, odszedł czas młodych mężczyzn, którzy nosili zamszowe
marynarki i piękne krawaty i dziurkowane półbuty z firmy „Kabele”
w Pradze, którzy umieli nosić parasol, było ich dziesięciu,
piętnastu, w lecie na rynku chełpili się modnymi koszulami od
Williamsa, pulowerami. Było w miasteczku przyjęte, że na Niedzielę
Zmartwychwstania Pańskiego, każdy ojciec musiał kupić dzieciom
coś nowego, ubranko, sukienkę, choćby tylko szalik, ale coś
nowego, aby zmartwychwstało szczęście, ja wiem, rynek i promenada
pełne były tych szczęśliwych dziewcząt i kobiet, i wyrostków, i
młodych mężczyzn, ale tam
gdzieś na peryferiach miasteczka, tam było zupełnie inaczej.
Dzisiaj widziałam, ja zresztą widziałam to zawsze, ale po
raz pierwszy przyjrzałam się uważnie, a nawet mogłam to nagle
porównać, widziałam teraz, że niemal każdy ma to, co mu się
podoba, zniknęły różnice między miejskimi a wiejskimi
dziewczynami i chłopcami, te dziewczęta, które wsiadały do
autobusów i rozjeżdżały się na wszystkie strony z miasteczka do
okolicznych wiosek, ubrane były z większym smakiem niż dziewczęta
z miasta i wszystkie zachowywały się inaczej, niż ja byłam do
tego przyzwyczajona, z prostą i oczywistą pewnością siebie i
przekonaniem, że świat do nich należy, a przecież i ja tak bardzo
tego pragnęłam. Często wspominałam swoje służące, jakaż
to różnica, ale przede wszystkim spostrzegłam, że dzieci
ciągle zajadają się lodami i plasterkami kiełbasy, podczas gdy w
dawnych złotych czasach przysmakiem była kajzerka, ja wiem,
tego nie można porównywać: kajzerka dziś i wówczas, ja wiem, nie
da się porównać: parówki wówczas i dziś, ale dzisiaj ma je
każdy, a wówczas było inaczej, byli tacy, co na nie nie mieli, i
wiem, że wiejskie kobiety, sprzedawszy na targu masło, kupowały
margarynę na użytek domowy, a dla dzieci kajzerki, ale te
dzieci, które widziałam dzisiaj, dzieciom jest teraz o wiele lepiej
niż wówczas, dzieci dziś, wszystkie dzieci, mają sukienki i
dodatki zgodnie ze smakiem matki i krewnych, zauważyłam też, że
dzieci nie płaczą dzisiaj tak jak dawniej, że wobec tego — w
tym miasteczku nie zatrzymał się czas tych ludzi, których
widziałam na rynku i na ulicach, chodzących tam i z powrotem,
wsiadających do autobusów, że ich czasem jest ten, który jest, że
zatrzymał się tylko ten czas, w którym żyłam ja i moi
przyjaciele, i znajomi, lecz oni odeszli już na Wielką Promenadę..."
Podkreślenia
moje. Sądzę, że uważnemu czytelnikowi nie trzeba objaśniać,
dlaczego powiązałem PRL z tymi akurat zdaniami; nie muszę też
przekonywać, że powojenne społeczne przemiany tak w naszym kraju,
jak i też u naszych południowych sąsiadów to nie tylko gwałty i
okrucieństwa. Tamte czasy pozostawiły po sobie także pozytywy.
[25.09.2020,
Toruń]