CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

28 września 2020

BRYDŻ, RUŻENKA (1)

 RUŻENKA (1)

Mieć pod swoją opieką w tym tygodniu cały parter ze stołówką, świetlicą, pokojami dyrekcji i lekarskimi (tu było zwykle najmniej pracy) oraz w zachodnim skrzydle pokoje zamieszkałe przez najciężej chorujące, niemal nieporuszające się o własnych siłach kobiety to duże wyzwanie. Często była zmęczona, choć do ciężkiej pracy przywykła. Zdarzało się jej tęsknić za swoim pokoikiem na czwartym piętrze, za łóżkiem, puszystą kołdrą, którą opatulała się po czubek głowy. Na szczęście założyli windę. Pensjonariusze już od długiego czasu jeździli góra – dół, góra do swoich pokoi, dół – na posiłki, do świetlic i do świata… także na tamten..., co zdarzyło się parokrotnie. Ona też jeździła windą góra – dół i dlaczego jedyna jak dotąd awaria windy zdarzyła się akurat jej w drodze na czwarte piętro? Winda zatrzymała się pomiędzy drugim a trzecim piętrem. Usłyszała ją dyżurująca pielęgniarka. Mówi się nawet, że nie usłyszała, tylko chciała z parteru na drugie wjechać i nie mogła. Światełko sprowadzania windy pulsowało, po czym usłyszała głos Rużenki: – Niech pani coś zrobi, proszę.

I co? I musiała czekać do szóstej rano, bo dodzwonić się w nocy do konserwatorów nie było można, tak więc Rużenka cztery godziny spędziła w windzie, skulona jak kotka na kanapie albo we własnym domku. Przysnęła, a jak się obudziła przejęły jej ciało dreszcze.

- Ej no, gdybym wiedział, że pani utknęła, że taka piękna dziewczyna utknęła w windzie, przyjechałbym sam, bez szefa – stwierdził młodszy z konserwatorów już po uruchomieniu windy i jej otwarciu dla Rużenki.

Ale nie wiedział, bo w ośrodku mieli telefon do starszego z konserwatorów. Ten sam numer telefonu wypisany był na małej plastykowej tabliczce przyczepionej wewnątrz windy; co z tego - nie odpowiadał, bo szef udał się na jakąś rodzinną imprezę i gdzieś zapodział telefon. Rużenka pretensji nie miała, nawet zdobyła się na uśmiech względem tego młodszego majstra, ale myślała wtedy właściwie o jednym – dospać nieprzespaną noc i napić gorącej gorzkiej, czarnej herbaty – oczywiście w odwrotnej kolejności.

Rużenka była tą osobą, która przyszykowała jednoosobowy pokój (rarytas) dla Adama Miękkiego. Taki postawił warunek – zaproszę się do was, ale tylko do pojedynczego pokoju. Przypadek zrządził (należałoby po cichu wyjaśnić, że nie o sam przypadek tu chodzi, a o zejście szczęściarza w wieku sporo poemerytalnym, który zajmował był ten pokój od z górą sześciu lat), że pokoik się zwolnił i może w niecały tydzień po tym fakcie pan Adam został pełnoprawnym członkiem społeczności emerycko-rentowej pensjonatu o nazwie „Słoneczny wypoczynek”. Po załatwieniu w kancelarii na dole wszystkich formalności i pobieżnym na tamtą chwilę zapoznaniu się z regulaminem i harmonogramem ośrodka, pani dyrektor poleciła Rużence wskazać właściwy pokój. Pojechali więc, a pan Adam nie był skłonny podczas tej podróży na górę oddawać w silne ręce pokojówki-sprzątaczki całego dorobku swego życia pomieszczonego w dwóch walizach. Ale tak jakoś przyjemnie mu było w towarzystwie młodej panny, więc poprosił, aby, jeżeli nie ubliży swą prośbą regulaminowi, Rużenka (przedstawili się sobie) przyniosła do pokoju dwie kawy, tylko kawy, bo czekoladę deserową przyniósł z sobą i zaraz ją otworzy.

[28.09.2020, Toruń]

26 września 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (46) Zmiana. Słynne miasto. Książki.

 1.

Doświadczam wraz z innymi zmiany. Ani dobrej, ani złej, tylko pogodowej. Przez kilka ostatnich dni ostrzega się nas przed gwałtowną zmianą pogody. Mówiono i pisano o tym, że od wczoraj miało spaść ciśnienie i lunąć deszcz. Aż przetarłem oczy i uszy ze zdziwienia: mój Boże, tego przecież drzewiej nie bywało - ma spaść deszcz? Jak to przeżyć? No i proszę, tak około siedemnastej zaczęło padać. Trafili z prognozą. Jak tu żyć?

Śmieszą mnie takie nadmuchiwane informacje, które ze spraw oczywistych czynią kataklizm. Złości mnie język typu: "zmiażdżyć", "rozbić", "zdeklasować", "zdruzgotać", wbić w ziemię", "pogrążyć" używany dla wykazania przewagi X nad Y, podczas gdy ta przewaga była niewielka i, jak używało się kiedyś w terminologii bokserskiej, był to remis ze wskazaniem na X lub Y. Ale takie dynamiczne, napastliwe słownictwo lepiej się medialnie sprzedaje.

2.

Ostatnio świetnie sprzedaje się Kraśnik. Działa tam grupa pisowskich rajców, która nie dość że nie życzy sobie na terenie miasta osób ze środowiska LGBT (a co za tym idzie nie życzy sobie środków finansowych z Unii Europejskiej), ale również radni żądają usunięcia ze szkół tego, czego nie widać, czyli sygnału wi-fi oraz anten 5G (podobno kury się nie niosą).

W ogóle śmieszy mnie reakcja ziobry i przedstawicieli pisowsko-jędraszewskiej ideologii, którzy protestują przeciwko temu, że Unia nie chce finansować projektów złożonych przez gminy i miasta wykluczające społeczność LGBT. Niby miałaby to być jakaś forma dyskryminacji tych gmin. Zastanawiam się nad tym, jak niski poziom oleju w głowie muszą mieć ci ludzie, którzy nie widzą niczego złego w dyskryminacji osób LGBT, a rozpaczają nad decyzjami polityków unijnych, którzy po prostu nie chcą finansować podmiotów wykluczających społeczność ludzi nieheteronormatywnych. Zresztą nie chodzi tu o samo środowisko LGBT, ale o nadrzędną zasadę, że państwa należące do UE nie mają prawa wykluczać żadnej społeczności. Nawet więźniowie skazani prawomocnym wyrokiem przez sądy, pomimo ograniczenia ich praw powinni korzystać z unijnych środków, jeśli zakłada to projekt złożony i zatwierdzony przez władze państwowe, a częściej lokalne lub też stowarzyszenia czy fundacje. A konkretniej, jeśli projekt dotyczy działań kulturalnych, oświatowych, czytelniczych czy twórczych dla osób mających problemy z przestrzeganiem prawa, to rzeczą oczywistą jest, że taki projekt musi obejmować również więźniów.

3. 

Po raz kolejny "dostarczono" mi książki biblioteczne. Pięć książek na dwa miesiące, myślę że wystarczy, gdyż ostatnimi czasy czytam jeszcze elektroniczne księgi. Wśród autorów - Andrzejewski, Breza, Donoso, Dostojewski i Nałkowska. Zaczynam od "Miazgi" Andrzejewskiego.


[26.09.2020, Toruń]



25 września 2020

ZAPISKI... (45) Dom starców. Pozytywne zmiany.

1.

Marzy mi się od pewnego czasu napisanie opowiadania rozgrywającego się w domu starców. Początkowo sądziłem, że „dom starców” odłożę sobie na czas późniejszy, bo muszę zakończyć i „Peryferie”, i trzy części „Rezydenta”, ale tak się jakoś złożyło, że przeczytałem „Skarby świata całego” Hrabala, a akcja tej powieści toczy się właśnie w „domu pogodnej starości”, co przypomniało mi o podjętym onegdaj wobec siebie zobowiązaniu. Oczywiście historia, którą zamierzam opowiedzieć będzie inna od tej ze „Skarbów świata całego” - łącznikiem będzie pensjonat. Napisałem już nawet, i to pospiesznie opowiadanko „Brydż”, piszę „Różenkę”, a tak naprawdę to obie opowieści mają być fragmentami większej całości, czyli tego dłuższego opowiadania z akcją umieszczoną w domu starców.

2.

Od lat trwa u nas dyskusja na temat PRL-u, który to okres czasu dla wielu ludzi, zwłaszcza trzydziestolatków i młodszych kojarzy się z pustymi półkami w sklepach, zapałkami, octem, a od święta ze śledziem i pasztetową. Tęgie współczesne liberalne i ipeenowskie głowy uważają, że w peerelu zniewoleni ludzie po przyjściu do dom z roboty myśleli tylko o tym, jak tu utworzyć wolne związki zawodowe, jak pokonać komunę oraz w przerwach między myślami rzucali koktailami mołotowa w nyski jak nasz miłościwie panujący pan premier. Ponieważ jestem dzieckiem peerelu i cokolwiek wiem na temat tej „Niepolski”, w której przyszło mi żyć, wcale nie przypominam sobie, abym sączył duszkiem ocet i przez całe dzieciństwo i młodość żarł solone śledzie. Myślę też, że ludzie nie bawili się co dnia po pracy w związki zawodowe i wszyscy co do jednego byli przeciw komunie. Uważam, że ten szary na pozór PRL miał nie jedną barwę i nie należy go oceniać jednoznacznie negatywnie, zwłaszcza że nie był w historii najnowszej naszego kraju okresem jednorodnym. Jakie zatem pozytywy można by wyróżnić i dlaczego nie negatywy? Otóż jedną z przesłanek mojego życia jest to, aby jeśli cokolwiek wspominać, przypominać sobie, niech lepiej będą to rzeczy i sprawy dobre… te złe pomińmy, o ile się da, głuchym milczeniem.

I okazuje się, że z pomocą w odnajdywaniu jasnej strony peerelowskiego księżyca przychodzi mi Bohumil Hrabal i jego powieść „Skarby świata całego”. Bohaterką tej opowieści jest kobieta (Hrabal pisze w pierwszej osobie jako kobieta), która znalazła się w domu starców razem z Francinem – mężem i bratem męża – Pepinem. Pobyt w pensjonacie dla staruszek i starców skłania kobietę do różnych refleksji. Przypomina sobie dobre przedwojenne czasy, gdy Francin był kierownikiem browaru, stryj Pepin, nieco upośledzony umysłowo pracował w browarze, a ona miała czas na to, aby zajmować się po amatorsku aktorstwem. Byli zamożnymi ludźmi do czasu wybuchu powojennej społecznej rewolucji. Ich standard życia stracił na znaczeniu, a ostatecznym efektem ich życia w miasteczku, „w którym zatrzymał się czas” była przeprowadzka do domu starców. Autor „Skarbów świata całego” nie stawia sprawy życia tej rodzinki, w której, i słusznie, należy dopatrywać się wątków biograficznych, na ostrzu noża. Swoim zwyczajem nie rozpacza nad wielką, przykrą zmianą, starając się wydobyć z życia głównej bohaterki powieści to, co najlepsze.

W jakim miejscu łączy się refleksyjna postawa kluczowej postaci „Skarbów” z peerelem? Przeczytajmy poniższe zdania z powieści. Zastrzegam, że Hrabal napisał „Skarby świata całego” w roku 1981, a zatem pisze o socjalistycznej rzeczywistości czechosłowackiej.

Uśmiechnęłam się i poczułam szczęśliwa, że byłam przy tym, że na własne oczy widziałam, jak czas się odmienił, jak odeszli niemal wszyscy starzy ludzie i jak nastąpiła zmiana warty młodych kobiet i młodych mężczyzn, wszystko było na odwrót niż dawniej. Niemal nikt z tych przepływających ludzi nie nosił krawatu, wszyscy mieli fryzury zupełnie inne niż ja i Franci, spodnie, jakie miały na sobie kobiety i dziewczyny, były wyzywające, podkreślały kształty, tak jakby te młode kobiety wyszły z wody, spostrzegłam, że nawet nieletnie dziewczątka umiały już nosić dżinsy jak dorośli, gdziekolwiek spojrzałam, widziałam wszędzie tylko młode kobiety we wrzynających się portkach, ale co robić?

Zauważyłam, że nie można się było niemal domyślić, jaką kto pozycję społeczną zajmuje w miasteczku, gdzie zatrzymał się czas, w dawnych czasach od razu rzucało się w oczy, kto jest doktorem i kto inżynierem, kto jest kupcem i kto robotnikiem, kto jest profesorem i kto nauczycielem szkoły muzycznej, teraz to właściwie cieszę się, że jest tak, jak jest, jak to widzę, ludzie zlali się w kilka typów, nie potrafiłam sobie wyobrazić, odgadnąć, kim jest każdy z tych mężczyzn i czym się zajmuje. Mieli na sobie dżinsy, skórzane marynarki, rozpięte pod szyją wojskowe koszule, fryzurami przypominali bardziej poetów, takie długie włosy nosili w dawnych czasach jedynie ludzie wyjątkowi, którzy grali na skrzypcach, albo malarze, dwaj pisarze, znani mi z fotografii, Jack London albo Yrchlicky.

Jestem gdzie indziej i jestem inna, i inne są czasy, które też mają swoje zalety, gdy tak szłam obok Francina, który przerażony był tymi nowymi ludźmi, nie odzywałam się i w końcu cieszyłam się, że te dawne czasy odeszły, że wraz z nimi odeszła też miejska biedota, bose dzieci, odeszli też obłąkani, którzy snuli się po rynku i miasteczku, stara Lazmanka i Józio Paclik, Laszmanka, która sypiała nieopodal sądu, nawet kiedy śnieg padał, skulona we wnęce, ciągle wydawało się jej, że jest hrabiną i ma miliony, odeszli wszyscy bogaci ludzie, którzy tak bardzo różnili się od całej reszty. Ja sama zresztą do nich należałam, zawsze miałam suknie, jakich nikt w miasteczku nie miał, odszedł czas młodych mężczyzn, którzy nosili zamszowe marynarki i piękne krawaty i dziurkowane półbuty z firmy „Kabele” w Pradze, którzy umieli nosić parasol, było ich dziesięciu, piętnastu, w lecie na rynku chełpili się modnymi koszulami od Williamsa, pulowerami. Było w miasteczku przyjęte, że na Niedzielę Zmartwychwstania Pańskiego, każdy ojciec musiał kupić dzieciom coś nowego, ubranko, sukienkę, choćby tylko szalik, ale coś nowego, aby zmartwychwstało szczęście, ja wiem, rynek i promenada pełne były tych szczęśliwych dziewcząt i kobiet, i wyrostków, i młodych mężczyzn, ale tam gdzieś na peryferiach miasteczka, tam było zupełnie inaczej. Dzisiaj widziałam, ja zresztą widziałam to zawsze, ale po raz pierwszy przyjrzałam się uważnie, a nawet mogłam to nagle porównać, widziałam teraz, że niemal każdy ma to, co mu się podoba, zniknęły różnice między miejskimi a wiejskimi dziewczynami i chłopcami, te dziewczęta, które wsiadały do autobusów i rozjeżdżały się na wszystkie strony z miasteczka do okolicznych wiosek, ubrane były z większym smakiem niż dziewczęta z miasta i wszystkie zachowywały się inaczej, niż ja byłam do tego przyzwyczajona, z prostą i oczywistą pewnością siebie i przekonaniem, że świat do nich należy, a przecież i ja tak bardzo tego pragnęłam. Często wspominałam swoje służące, jakaż to różnica, ale przede wszystkim spostrzegłam, że dzieci ciągle zajadają się lodami i plasterkami kiełbasy, podczas gdy w dawnych złotych czasach przysmakiem była kajzerka, ja wiem, tego nie można porównywać: kajzerka dziś i wówczas, ja wiem, nie da się porównać: parówki wówczas i dziś, ale dzisiaj ma je każdy, a wówczas było inaczej, byli tacy, co na nie nie mieli, i wiem, że wiejskie kobiety, sprzedawszy na targu masło, kupowały margarynę na użytek domowy, a dla dzieci kajzerki, ale te dzieci, które widziałam dzisiaj, dzieciom jest teraz o wiele lepiej niż wówczas, dzieci dziś, wszystkie dzieci, mają sukienki i dodatki zgodnie ze smakiem matki i krewnych, zauważyłam też, że dzieci nie płaczą dzisiaj tak jak dawniej, że wobec tegow tym miasteczku nie zatrzymał się czas tych ludzi, których widziałam na rynku i na ulicach, chodzących tam i z powrotem, wsiadających do autobusów, że ich czasem jest ten, który jest, że zatrzymał się tylko ten czas, w którym żyłam ja i moi przyjaciele, i znajomi, lecz oni odeszli już na Wielką Promenadę..."

Podkreślenia moje. Sądzę, że uważnemu czytelnikowi nie trzeba objaśniać, dlaczego powiązałem PRL z tymi akurat zdaniami; nie muszę też przekonywać, że powojenne społeczne przemiany tak w naszym kraju, jak i też u naszych południowych sąsiadów to nie tylko gwałty i okrucieństwa. Tamte czasy pozostawiły po sobie także pozytywy.


[25.09.2020, Toruń]

24 września 2020

BRYDŻ, RUŻENKA (I - Brydż)

 

BRYDŻ


Pan pułkownik po rozegranej partii kręcił z niedowierzaniem głową.

- Jak to możliwe, panie Adamie… jak to możliwe licytować tak miernie… przecież…

Pułkownik Herman był oczywiście znakomitym graczem w brydża. W pensjonacie grywał w parze z emerytowanym nauczycielem historii i geografii panem Adamem Miękkim, ale od czasu ostatniej choroby, kiedy to lekarz stanowczo zalecił panu pułkownikowi unikać stresu i przedłużających się ponad północ posiedzeń przy kartach, zachodził do grających w świetlicy rzadziej. Ale trzeba mu przyznać, że to on wymyślił partnera dla Adama i od czasu, kiedy przestał grać był nim kuternoga Wojciech Stolarz – ostatni mistrz szewski w miasteczku, które wraz z pozbyciem się pana Wojciecha z racji jego przejścia na emeryturę straciło ostatni warsztat szewski.

Pułkownik Herman ilekroć jako kibic i dla własnej przyjemności pojawiał się przy grających, krążył wokół stolika, zaglądał brydżystom w karty i w myślach przeprowadzał rozgrywki, przewidując kolejne posunięcia graczy. Rzecz jasna ani słowem czy gestem nie podpowiadał którejkolwiek z par – byłoby to postępowanie niehonorowe, natomiast po każdym rozdaniu miał przyjaciołom coś do powiedzenia, raz chwaląc za dobre rozegranie partii i licytowanie, innym znów razem karcąc graczy za nieumiejętne posunięcia.

- … przecież jeśli miał pan silnego trefla, a pan Wojciech pokazał panu jednego kiera, pan z kolei zasugerował dwa piki, na co pan Wojciech odpowiedział trzema treflami, to pan, panie Adamie powinien zawołać trzy bez atu zamiast czterech trefli, tym bardziej, że przeciwnicy spasowali, a pan Wojciech zgłosił cztery kiery. To była wyjątkowa karta i ugralibyście panowie szlema. Rzadko kiedy zdarza się taka karta. Korona w treflach poparta asami i królami w pikach i kierach, ech… tak grać nie wolno.

- Ugraliśmy przecież z trzema lewami na plusie – wtrącił pan Wojciech sięgając po nieodłączne cygaro.

- E, tam, takie dziecinne granie… mając taaaką kartę…

To była ostatnia rozgrywka i panowie Wojciech i Adam oczywiście w punktacji zwyciężyli na luzach, ale pułkownik był niezadowolony, żałując teraz, że zgodził się na dyktat pana doktora.

- To co, teraz do łóżek? - podsumował przegraną rencista, pan Marian. - Jutro zrewanżujmy się, co? - rzucił mocne słowa do pana Bolesława, emerytowanego aptekarza.

- A pewnie, pewnie. Niepotrzebne nam były te pigułki na uspokojenie skołatanych nerwów. To przez nie karta nam nie szła – skwitował pan Bolesław.

Przegrana para wyszła razem z ćmiącym cygaro panem Wojciechem, partnerem Adama. Zostali w świetlicy pułkownik Herman z nauczycielem. Przysiedli przy stoliku w samym rogu świetlicy, w najodleglejszym i najciemniejszym jej końcu, przy biblioteczce z codzienną prasą i czasopismami. Pan pułkownik wyciągnął z wewnętrznej kieszonki marynarki piersiówkę z napojem alkoholowym oraz aluminiowy kieliszek, identyczny temu, który służył jako nakrętka do buteleczki.

- Wypijmy, tylko uprzedzam, ten drink ma siedemdziesiąt procent. – Rozlał po całym. - Ma się jeszcze na zewnątrz przyjaciół. Prywatna destylarnia Oskara – objaśnił emerytowany wojskowy.

W pensjonacie dla emerytów i rencistów obojga płci pozwalano na picie alkoholu pod warunkiem zgłoszenia tego faktu u dyżurnych i oczywiście w skromnych ilościach, które to obostrzenie dotyczyło nade wszystko okresów świątecznych, imienin i urodzin. Wnoszenie alkoholu było zabronione, ale również w tym przypadku można było skorzystać z dyspensy powiadomienia opiekunów o planowanym zakupie. Tym razem pan pułkownik złamał panujące w ośrodku prawo, ale jak na byłego wojskowego przystało dzielnie trzymał fason, zwłaszcza że wypicie zawartości piersióweczki z panem Adamem miało mieć wyjątkowy kojąco-łagodzący szczytny cel. Od pewnego czasu pan Herman dostrzegał w zachowaniu przyjaciela z sąsiedniego pokoju niepokojące objawy przygnębienia, które, o zgrozo, pojawiały się każdorazowo, gdy pana Adama odwiedzano. Raz był to ktoś ze szkolnego personelu, był też wnuczek, niedawny sąsiad, a nawet córka wpadła w któreś niedzielne popołudnie, będąc przelotnie w kraju. Miękki po tych odwiedzinach zawsze czuł się nie najlepiej – nie potrafił skupić się na czynnościach, które zwykle zajmowały mu najwięcej czasu: spacery, czytanie książek i gra w brydża. Pan pułkownik był pewien, że i ta dzisiejsza wieczorna gra w brydża, podczas której nie wykorzystywał szans dawanych mu przez karciany los, ta niepoprawna gra była wynikiem ostatniej wizyty wnuczka.

- Niech mi będzie wolno, panie Adamie, zauważyć – zaczął pan pułkownik - że dzisiejszy brak staranności podczas gry powiążę z pana ogólną kondycją psychiczną… no, napijmy się – ponownie wlał w kieliszki mocnego alkoholu.

- To widać? - zdziwił się nauczyciel.

- W teatrze działań wojennych należy być bystrym obserwatorem. W nowoczesnej sztuce walki rozpoznanie przeciwnika stanowi klucz do zwycięstwa. - Pan pułkownik podczas licznych dyskusji jakie prowadził w ośrodku nawiązywał do terminologii wojskowej.

- Przyznaję, że ma pan rację. Od pewnego czasu nie mogę się skupić na graniu, na czytaniu… nawet spacery wydają się mnie męczyć. Wychodzi na to, że monotonia tego miejsca mnie wykańcza.

- Czy tylko?

- Trudno powiedzieć. Ale monotonia ma całkiem spory udział…

- Gdyby pan tak jak ja setki jeśli nie tysiące dni spędził, damy na to, na poligonie, wykonując te same czynności od lat, to dopiero wtedy wiedziałby pan, co to jest monotonia w życiu.

- Owszem, ale właśnie dlatego ma pan nade mną tę przewagę, że przywykł pan do pewnych zachowań, podczas gdy ja…

- Ale czy praca w szkole nie jest równie rutynowa? Pragnę panu przypomnieć, że do tego domu pogodnej, jak mówią, starości, sam pan się zaprosił… musiał pan zatem wiedzieć jak tu będzie.

- To prawda, ale czy wszystko można przewidzieć? Ale to nie tylko monotonne życie w pensjonacie ma wpływ na moje samopoczucie, nie tylko coraz krótszy dzień, szarzyzna za oknami… a myśli pan, że niby z jakiego powodu zacząłem grać w brydża? Owszem, grałem w brydża jeszcze jako nastolatek, ale nie musiałem przecież odnawiać swoich umiejętności właśnie tutaj…

- Tak i też myślę. Coś pana gnębi. I muszę panu powiedzieć, że choć mam wciąż wojskową duszę, nie oznacza to, że zatraciłem wrażliwość na problemy osób, które mam zaszczyt nazywać swoimi przyjaciółmi. Jeszcze po jednym, panie nauczycielu.

Wypili zgodnie i równocześnie na ich ogorzałych, pokrytych zmarszczkami twarzach pojawił się intrygujący uśmiech, któremu towarzyszyło emanujące z wnętrza ich osobowości ciepło.

Wtem obaj panowie usłyszeli taneczny odgłos lekkich kroków dobywający się z korytarza poprzez niedomknięte drzwi prowadzące do świetlicy.

- Panie pułkowniku… Rużenka!

Zaskrzypiały otwierane drzwi.


[24.09.2020, Toruń]

22 września 2020

ZAPISKI...(44) "Jestem bez żadnych szans"

 

Nie jestem jakimś szczególnym zwolennikiem polskiej muzyki popularnej czy rockowej obecnych czasów. Myślę, że świetność tej muzyki to lata osiemdziesiąte ubiegłego wieku. Przez ostatnie lata nie śledziłem też naszej rodzimej muzyki, nie słuchałem list przebojów, także z tego powodu, że moje zagraniczne wojaże uniemożliwiały mi bycie na bieżąco. Jeżeli już to słuchałem piosenek głównie podczas zjazdów do kraju, ale głównie narzekałem na niski, według mnie, poziom. Od bardzo wielu lat nie słucham koncertów „Eurowizji” (czasami „po czasie” znajduję coś w internecie), a to głównie z tego powodu, że nasze szacowne gremia zwyczajowo wybierają do tej europejskiej rywalizacji piosenki najgorsze z najgorszych… czemu tak się dzieje?

No ale nigdy nie jest tak, że niczego do słuchania nie ma. Kiedyś podczas powrotu do kraju, usłyszałem ten utwór (zagościł już w kawiarence)



Wykonawczynią, autorką tekstu i współkompozytorką utworu jest Marta Markiewicz czyli Sarsa.

Spodobał mi się niebanalny tekst i dosyć osobliwe wykonanie, takie troszkę, jak to określam, na przydechu, bardzo oryginalne.

Pomyślałem sobie, że może warto by odszukać jakiś inny utwór pani Marty i przekonać się, czy „Carmen” w jej wykonaniu to ewenemtnt interpretacyjny, czy może jest to styl śpiewu, który mi się podoba.

Odszukałem zatem…


...i zwróciłem uwagę na tekst (fragment poniżej)

Zakryj moje oczy, nie chcę byś zobaczył

ile razy myliłam się

Zakryj moje usta, nie chcę byś usłyszał

słów, których nie cofnę

Wiesz, z tobą łatwiej jest znosić cały świat

Dzielić dzień za dniem, gdy wkoło tyle kłamstw

Z tobą łatwiej jest mi zrozumieć

gdzie popełniłam błąd i kim stałam się

Jestem bez żadnych szans,

kiedy jesteś obok mnie

Z tobą łatwiej dzielić dzień za dniem

Jestem bez żadnych szans,

kiedy obok jesteś ty

Niech zostanie wszystko tak, jak jest.

No, to pomyślałem sobie – do trzech razy sztuka – kolejna piosenka mi się nie spodoba…


...nic bardziej mylnego… Sarsa naprawdę ma swój styl i oczywiście można nie lubić tego typu muzycznych interpretacji, ale należy docenić przynajmniej oryginalność wykonawczyni, to że sama pisze teksty i współtworzy muzykę, no i oczywiście przewyższa konkurentki i konkurentów w swoim fachu (Zenek mnie zabije).

Na koniec jeszcze jeden utwór - „Nienaiwne”.


Zwracam uwagę na interesujące artystyczne klipy filmowe.

[22.09.2020, Toruń]

21 września 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (43) Pieski. Symfonia.

 

1.

Pisałem już o tym, że Adelka i Masza to bardzo różne charakterologicznie psy. Adelka jest wycofana, tchórzliwa, nawet kiedy chce się ją pogłaskać, to opuszcza głowę, co jest trochę przykre, bo ktoś, kto jej nie zna mógłby pomyśleć, że jest bita. Bita oczywiście nie jest, ale aby odzyskała dobry humor, trzeba z nią porozmawiać, a podczas tej rozmowy chwalić ją, na przykład, że zjadła swoją porcję, że ślicznie wygląda, że świetnie, że się załatwiła. Maszy takie uznanie nie jest potrzebne, to taka „ruska” suczka, która da sobie radę w życiu, w odróżnieniu od Duśki, której, broń Boże, nie życzyłbym sobie, gdyby nam się któregoś dnia zgubiła. Różnicę pomiędzy obiema psinkami widać między innymi wtedy, gdy zabiera się je na spacer. Na komendę „ajciu”, to znaczy „idziemy na spacer”, Masza aż podskakuje i doprasza się, aby włożyć na nią „uprząż”, podczas gdy Adelka chowa się pod łóżko albo do swego domku, a kiedy już wie, że spacer jest nieunikniony zastyga w dziwnej paralitycznej pozycji, pozwalając założyć na siebie szelki, ale cały czas trwa w bezruchu dopóki nie opuści z Maszą mieszkania.

Adelka jest idealnym przykładem na rozszyfrowanie tzw. mowy ogona.

- kiedy jest uniesiony i merda nim góra – dół jest przeszczęśliwa (w tym miejscu trzeba zaznaczyć, że takiemu merdaniu towarzyszy otwarty pyszczek, tak jakby chciała coś powiedzieć, albo wręcz głośno obie wtedy podszczekuje informując o swoim szczęściu,

- samo uniesienie ogona wyraża radość,

- ogon uniesiony, lecz poruszający się horyzontalnie na boki oznacza złość lub obronę (między innymi zachowuje się w ten sposób, gdy udaję, że chcę jej odebrać przysmaczek, jej ulubionego Hipka lub zabawkową nowość - Słonika z Krótką Trąbą). Zwykle towarzyszy temu warczenie, to znaczy, że Adelka udaje, że mnie straszy zębiskami, a ja udaję, że się jej boję.

- ogon opuszczony oznacza smuteczek, niechęć lub dezaprobatę (np. podczas zakładania uprzęży)

- ogon opuszczony i podkulony (pod siebie) to wyrażenie strachu. Tym dwu ostatnim ułożeniom ogona towarzyszy skurcz – trudno jest psince wyprostować ogonek, tak mocno ściska.

Ciekaw jestem, czy moje obserwacje dotyczą również innych psów i ich ras. Może dla niektórych osób wydawać się to może dziwne, że pies w pozycji tak jakby szykującej się do ataku, skaczący na czterech łapach w przód, potem do tyły i znowu w przód oznacza, że chce zaatakować, gdy tymczasem wtedy pies najbardziej się boi – instynkt podpowiada mu walkę, ale jednocześnie myśli o tym, że najlepiej byłoby uciec.

Moje suczki z balkonu obszczekują wszystkie psy (przede wszystkim Masza – strażnik), ale szczególnie takiemu obszczekaniu przy Maszę i Adelkę podlega jakiś „bydlak” o barytonowym głosie. Na spacerze, obie suczki są bezgłośne i przymilne, grzecznie przystają, gdy widzą jadących z przeciwka rowerzystów, nie reagują na najgłośniej jeżdżące auta, choć dosyć ruchliwa ulica znajduje się o parę metrów od chodnika; psinki idą sobie skrajem chodniczka i co i rusz czytają swoje książeczki, to znaczy wszędobylskie trawnikowe zielsko.

2.

Było o pieskach, pora na kilka taktów muzycznych. V symfonia Gustava Mahlera pod dyrekcją Claudio Abbado. Ja wiem, że trudno zmuszać się do słuchania muzyki klasycznej, zwłaszcza do długich jak to jest u Mahlera jego symfonii, ale może pierwszych pięć minut niech zaświadczy o wielkości tego kompozytora. Proszę zwrócić uwagę na majestatyczne dźwięki trąbek, potem talerze wraz z instrumentami smyczkowymi, bębny, kontrabasy i rogi; potem subtelne skrzypce, altówki i wiolonczele, i znów donośniejsze trąbki, sakshorny i puzony – towarzyszą temu smyczki – wiole i skrzypce, także kontrabasy; i ponownie melodyjne skrzypce, oboje, fagoty i flety… to dopiero początek części pierwszej, a już Mahler pozwala brzmieć niemal wszystkim instrumentom orkiestrowym… i te przeskoki tempa i skali głośności, słowem genialna symfonika.



[21.09.2020, Toruń]

20 września 2020

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (42) Idole i proza.

 

1.

W życiu bywa tak, że ma się swoich idoli - najczęściej kiedy jest się człowiekiem młodym, wiedzącym mniej i pragnącym rozwijać się w świetle jasnego płomienia oświeceniowego kaganka. Potem w miarę dorastania bywa z idolami różnie, a już kiedy osiągnie się pewien wiek, to człowiek podąża już raczej własną drogą, w każdym bądź razie nie szuka już wzorów młodszych od siebie, aczkolwiek bywa, że podziwia się młodych. Powiedzmy, że pośród tych młodych znajduje się sportowiec (nie sprostamy sile jego mięśni), aktor (nie zagramy od niego lepiej Romea), pisarz (nie nadążymy a językiem nowomowy), piosenkarz (nie ta siła przebicia, a i głos nie ten)... można tak wymieniać, co wcale nie znaczy, że wiek jest ostatecznym wyznacznikiem mądrości, wiedzy i umiejętności człowieka, ale ponoć przebywanie pośród ludzi młodych nie postarza nas, bynajmniej, czujemy się młodsi. 

Ale, na Boga, nie chciałbym być młodym pośród Bortniczaków, Kanthaków, Ozdób i Kaletów czy Bosaków. Panicznie nie lubię, gdy wpływ na innych, w tym na mnie, mają ludzie głupsi ode mnie, a kiedy są ode mnie młodsi, to wręcz scyzoryk się w kieszeni otwiera. Przypomnę w tym miejscu swoją dewizę życiową (jedną z wielu). Jestem gotów podporządkować się ludziom mądrzejszym od siebie - głupszym nigdy.

2. 

Połykam bez szczególnego smaku (covid?) opowiadania Głowackiego (obok niezłych zdarzają się niepiękne) i powieści zmarłego nie tak dawno Pilcha (świetny warsztat ale bardzo przegadany). Gdybym miał oceniać, to oczywiście na pierwszym miejscu jest Janusz Głowacki - on przynajmniej tworzy jakąś opowieść w kwiecistym języku, przy czym podaje czytelnikowi wiele autorefleksji (może dlatego, że w twórczości tego pisarza ważną rolę odgrywają wątki biograficzne). A Jerzy Pilch? Jak wspomniałem, świetny warsztatowo, lecz chyba najkrócej i najtrafniej prozę autora "Pod Mocnym Aniołem" określił Henryk Bereza, pisząc: "Jerzy Pilch jest mistrzem w tym, co nazywam od dawna prozą bez fikcji, w której fikcję zastępuje sama sztuka słowa." No właśnie, nie jestem zwolennikiem takiej prozy. Utrzymuję, że z punktu widzenia czytelnika ważniejsze jest to, aby mistrzostwo stylu wynikało z fikcji, no może niekoniecznie z czystej fikcji, a ze świata przedstawionego przez autora. Innymi słowy wykorzystujemy własną opowieść do mistrzowskiego operowania językiem. Jestem skrajnym zwolennikiem opowieści; uważam, że nawet wiersz jest pewną formą opowieści, czyli wiersz musi coś/kogoś opisywać, oczywiście językiem poetyckim, ale nie powinien być zlepkiem słów wydartych ze słownika synonimów. 

3.

I dla przeciwwagi tego, o czym tak skrótowo napisałem powyżej, przedstawiam czy przeciwstawiam tamtemu Hrabala. Autor "Postrzyżyn" kreuje właśnie opowieści, ba, opowiada anegdoty, które wkomponowane w jakże często utkany z biograficznych wątków świat przedstawiony opowiadań i powieści pana Bohumila, i te opowieści snuje po mistrzowsku słowem czasami trudniejszym do ogarnięcia, nierzadko skomplikowanym w odbiorze, składającym się z naprawdę wielu słów, ale paradoksalnie jest to język prosty w odbiorze uczuć jakie są nieodłącznym elementem tej literatury.

Oto pierwszy z brzegu przykład ze "Skarbów świata całego". Francin jest administratorem browaru w Nyburgu, jego żona Maryška poświęca swoje życie mężowi. Francin czasami zabiera ją autem do Pragi i w pewnym momencie spełniają się marzenia jego żony - otwiera sklep perfumeryjny w Pradze. Dzieje się to za przyzwoleniem Francina, który inwestuje w ten sklep całe swoje oszczędności. Maryška, mimo wszystko ku rozpaczy Francina - jest o żonę zazdrosny, wynajmuje mieszkanie w stolicy, prowadzi swój sklep z zapachami, ale po pewnym czasie interes przestaje być opłacalny, żona administratora browaru bankrutuje. Ale dla Francina bankructwo nie jest tragedią. Nie skarci żony, nie powie jej "a nie mówiłem?". Francin cieszy się, że znów będzie miał żonę dla siebie.

A oto fragment.

"Franci przestał do mnie przyjeżdżać, nie zjawiał się przez cały tydzień, kiedy doszłam przed swój sklep z perfumami, rozmyśliłam się i nawet nie podniosłam żaluzji, ale siedziałam w barze „Przy Rewolucyjnej”, lokal był bardzo wąski, ledwie na szerokość drzwi, siedziałam tam i piłam kawę, zjadłam tu nawet obiad, pośród dymu, pokasływania i śpiewu, w zapachu rozlanego piwa, i patrzyłam przez szyby okna, odsłoniwszy nieco firanki, na drugą stronę, tam, na moją perfumerię, koło godziny dziesiątej przyszedł listonosz i wsunął mi pod żaluzję wezwanie do sądu, listy, a potem — poznawałam ich już z daleka — zjawiali się moi wierzyciele, przychodzili nawet kilka razy w ciągu dnia, i walili laskami, łomotali pięścią i nasłuchiwali, niektórzy przyklękali i spoglądali przez dziurkę od klucza, a stwierdziwszy, że panuje tam mrok, raz jeszcze łomotali pięściami i przez dobrą chwilę obrzucali żaluzję ordynarnymi wyzwiskami...

Nie zniosłam tego dłużej niż tydzień, wróciłam do miasteczka, gdzie zatrzymał się czas, w browarze uklękłam przed Francinem oddając się na jego łaskę i niełaskę, widziałam, że się uśmiechał, że się radował, pocieszał mnie nawet i uspokajał, a kiedy przestałam płakać, roześmiał się, dawno już nie widziałam Francina tak szczęśliwego jak wówczas, kiedy pożyczył pieniądze, żeby zapłacić za mnie wszystko, co byłam winna, musiałam nawet zapłacić — zgodnie z umową — komorne za pół roku z góry... ale ja niczego innego już nie pragnęłam, tylko znów mieszkać w browarze i chodzić po zakupy do miasteczka, gdzie się zatrzymał, a teraz przedłużył mój czas, zlepiony jak zerwana taśma. A Franci śpiewał, nie potrafił ukryć radości, że znalazłam się na dnie za karę, że nie dochowałam wierności prowincjonalnemu miasteczku."

Typowy hrabalowski klimat - zero złości wobec ludzi, wobec podejmowania przez nich złych decyzji - wszystko zawsze można naprawić.

Francin był nie tylko administratorem browaru. W wolnym czasie majsterkował - miał zamiłowanie do naprawy aut i motocykli - nie mógł bez tego żyć i niemal zawsze podczas tych napraw korzystał z pomocy kogoś, kto mógł mu podać śrubkę, nakrętkę czy młotek. Francin (ojczym autora) miał też swoją przypadłość, o której w taki oto humorystyczny sposób pisze Hrabal:

"Kiedy Franci chorował na grypę, na anginę, rozpalał aż do czerwoności wysoki piec, ja zaś musiałam koło niego biegać i okręcać go mokrymi prześcieradłami, a potem leżał, musieliśmy codziennie klękać przy jego przesuwającym się łóżku, a on błogosławił nam, pisał i dyktował testament, czasami stał za piecem i pocił się, tak że się niemal poparzył, po czym się nagle zamyślał, gorączka go niespodziewanie opuszczała, ubierał się i z wyrazem twarzy człowieka, który o czymś istotnym zapomniał, wychodził na dziedziniec, szedł do garażu, podnosił maskę i ni stąd, ni zowąd był zdrowy, i rozbierał gaźnik albo jakąś inną część, po browarze hulał wiatr, Franci montował, z kropelką na czubku nosa, i wróciwszy po pięciu godzinach oświadczał, że już jest zdrowy..."

A kiedy Francin skaleczył się w palec podczas pracy przy remoncie samochodu:

"A potem już jako rekonwalescent jeździł Franci po miasteczku, gdzie zatrzymał się czas, przystawał na pogawędkę z każdym przechodniem, pokazywał mu swój obandażowany palec i krzywiąc się, opowiadał, i na nowo przeżywał ten swój największy ból w środkowej Europie, ten, który przecierpiał on, Franci, kierownik browaru, i który umiejscowił się w tym oto palcu. Nawet ludziom, co mieli raka albo brakowało im ręki czy nogi, nawet im Franci opowiadał i użalał się nad samym sobą twierdząc, że ci bez nóg albo rąk, ci chorzy na raka, że oni nie cierpią właściwie na żadną chorobę, ale ten ból w palcu — i pchał im przed oczy bandaż — to największy ból na północ od Alp, ból, jaki spotkał dawnego ułana, żołnierza austriackiego, który się nigdy niczego nie bał i nawet bać się nie śmiał..."

I za takie teksty lubię Hrabala.

[20.09.2020, Toruń]

18 września 2020

SPOTKANIE

 

Kobieta postarała się usiąść wygodnie i okryła kolana lekkim bawełnianym sweterkiem, który uprzednio przewiesiła przez ramię. Nie była zmęczona. Przeszła się główną alejką parku, na którą niemocny acz jednostajny wrześniowy wiatr nawiewał pierwsze opalone słońcem listki akacji. Potem minęła skwer i przespacerowała jeden przystanek tramwajowy, aby znaleźć się u celu. Teraz siedząc wyprostowana z plecami wpasowanymi w drewniane oparcie siedliska spoglądała z góry na niego przytulnym wzrokiem.

Miał przymknięte oczy, ale nie było w tym nic dziwnego – mężczyzna lubił patrzeć na świat spod niedomkniętych powiek, zwłaszcza wtedy. gdy znajdował się w pozycji leżącej. Kobiecie wydawało się, że mężczyzna chce unieść głowę.

- Nie, nie wstawaj, nie podnoś się! Mnie nie przeszkadza, że leżysz – oznajmiła.

- No, jak chcesz – wyszeptał, a jego głos zabrzmiał tak miękko i dysząco jakby pochodził z nie tego świata. - Nieuprzejmie jest rozmawiać z kobietą leżąc – dodał nieco głośniej.

- To ja już jestem dla ciebie jakąś tam kobietą? Myślałam, że zawsze byliśmy sobie na tyle bliscy, że rozważania o pozycjach w jakich przychodzi nam z sobą rozmawiać nie mają żadnego znaczenia.

- Ale mimo wszystko… no dobrze, nie będę się z tobą spierał. Co u ciebie?

Kobieta przebierała palcami, pocierała kciukiem i wskazującym palcem prawej dłoni obrączkę, co on odebrał jako gest lekkiego podenerwowania.

- Wpadłam tu, aby ci powiedzieć, że z nami koniec.

Wydawało mu się, że próbuje ściągnąć z palca obrączkę, ale pewnie dawno tego nie robiła, bo przez jej twarz przebiegł jak nagły cień bolesny grymas.

- Że co? Z nami? Nie rozumiem.

- Nie z nami, głuptasie, tylko z nami, mną i Franciszkiem.

Zastanowił się.

- Najlepiej posmarować palec masłem – poinstruował ją. - Rozeszliście się po tylu latach małżeństwa?

- Można tak powiedzieć. To znaczy „rozeszliście się” nie jest właściwym sformułowaniem.

- Czy zawsze musisz być taka tajemnicza?

Nagle zsunęła z prawej nogi pantofel. Uniosła go, aby zobaczył. Był to elegancki włoski bucik – dla mniej wtajemniczonych – szpilka.

- Popatrz, obcas się poluzował – pokazała, że obcas tego beżowego, z pewnością bardzo drogiego bucika naprawdę się rusza.

- Mógłbym ci go naprawić.

- Wykluczone, oddam do szewca. Ty się do takich subtelnych prac nie nadajesz. Franciszek umarł. W zeszłym tygodniu. Wczoraj był jego pogrzeb. Nie wiedziałeś?

Mężczyzna dopiero teraz otworzył szeroko oczy, czym dał wyraz zarówno swego zdziwienia jak i współczucia. Znał przecież Franciszka. Byli w tym samym wieku, a swego czasu nawet przyjaźnili się.

- Nikt mi o tym nie powiedział – włączył przepraszający tryb swojego głosu.

- Cały ty! Nieszczęścia dzieją się tuż obok ciebie, a ty ich nie dostrzegasz. Zawsze tak było.

- Przykro mi, naprawdę. Gdzie leży?

- Poszedł do swoich rodziców. To zaraz przy głównym wejściu, tam mają rodzinny grobowiec. Właściwie to z początku sprzeciwiałam się, bo myślałam, że będziemy kiedyś leżeli razem i to w tej nowej części cmentarza, ale w testamencie przekazał swoją ostatnią wolę odnośnie swego pochówku, więc nic innego mi nie wypadało, jak tylko pogodzić się i dać spokój dąsom.

- Będziesz miała bliżej do niego… - zastanowił się nad swoją myślą. Przepadło.

- No wiesz… Franciszek był bardzo dobry dla mnie, był dobrym mężem.

- A czy teraz mogę ci zadać to pytanie?

Kobieta wsuwając na zgrabną stópkę pantofelek tak jakby wiedziała, o zadanie jakiego pytania chodzi mężczyźnie. Śmiało stawiła temu czoło.

- Nie, ani Franciszek nie wiedział, że Agnieszka jest twoim dzieckiem, ani też nasza córka nie poznała prawdy.

- To chyba dobrze?

- Z całą pewnością dobrze. Aga ma już swoje dzieci. Co by to dało, gdyby się teraz dowiedziała?

- Mogłaś jej powiedzieć wcześniej… ale nie mam do ciebie o to pretensji. Niech już zostanę takim bezimiennym żołnierzem.

- Aleś porównał – żachnęła się kobieta. - Wiesz doskonale, że zawsze wiele dla mnie znaczyłeś i znaczysz. Nie przychodziłabym przecież do ciebie przez te lata. Czasami mówiłam o naszych spotkaniach Franciszkowi i nigdy, ale to nigdy nie sprzeciwiał się. W końcu to mój przyjaciel, mówił, a że nasze losy potoczyły się jak potoczyły, to nie nasza w tym wina i nie nasza zasługa. A jeśli chodzi o to nasze dziecko, to pamiętasz? Dawno, dawno temu omawialiśmy tę sprawę i oboje uznaliśmy, że lepiej nie mówić prawdy, która może być bolesna dla zbyt wielu osób.

- To prawda, przepraszam cię… wiesz, że ja nigdy nie przestałem cię kochać?

- Ja też… nie mogę ściągnąć tej cholernej obrączki.

- Ściągniesz kiedy indziej. Pamiętaj, tylko masłem…

- Będę pamiętała. Adam… muszę już iść… muszę uporządkować sobie tyle spraw, rozumiesz mnie…

- Rozumiem. Zajdziesz do mnie?

- Tak, może nawet jutro.

- Tak… teraz będziesz częściej…

- Będę częściej… to pa… nie odprowadzaj mnie.

Założyła na siebie sweter.

Uśmiechnął się jak zawsze, gdy mówiła, aby jej nie odprowadzał.


Nie upłynęła minuta od czasu rozstania się z Adamem, gdy kobieta natknęła się na wysokiego starszego mężczyznę z brodą dzierżącego w silnych dłoniach miotłę. Przywitali się uśmiechami.

- Widzi pani, pierwsze listki akacji rozbrykały się po alejkach – zaczął rozmowę człowiek z miotłą.

- Niebawem jesień – stwierdziła spolegliwie i stojąc face to face z mężczyzną, otworzyła torebkę i poszukiwała w niej czegoś, co okazało się po chwili banknotem. - Jestem panu wdzięczna za to, że z taką starannością opiekuje się pan grobem Adama. Właśnie stamtąd wracam i nie ukrywam podziwu – wyczyszczony, wypucowany, ani listka akacji, a i na tej ławeczce obitej jakąś skórą czy plastykiem siedzi się wyśmienicie. Proszę, to dla pana – podała mężczyźnie banknot.

- Dziękuję drogiej pani… a opiekuję się tym grobem z wielką przyjemnością… bo widzi pani, to już tyle lat, tyle lat ten człowiek tam leży, a pani wciąż do niego przychodzi… to takie piękne… i romantyczne.

Rozstali się ponownie wymieniając uśmiechy. Kobieta stąpała powoli. Zapewne czuła, że obcas w jej pantofelku jeszcze bardziej się poluzował.

[18.09.2020, Toruń]

16 września 2020

PIEŚNI ZAANGAŻOWANE

Będzie o piosence zaangażowanej. Nie, nie mam na myśli dzieł na miarę hymnu, patriotycznych pieśni czy żołnierskich marszów. Chodzi mi o takie pieśni, które w kulturze masowej i nie tylko znaczyły coś więcej niż zielone oczy wybranki serca pewnego Zenka. A tego rodzaju kompozycje wsparte zwykle tekstem przewyższającym ambitne "poemata" majteczek w kropeczki pewnego słynnego homofoba. A takie piosenki, które lud często podnosi do rangi pieśni bywają tworzone.

1. Peter Seeger - "Where have all the flowers gone?"

Tę pieśń w języku polskim śpiewała pani Sława Przybylska, w niemieckim sławna Marlene Dietrich. Można powiedzieć, że jest to znany chyba na całym  świecie protest song przeciwko bezsensowi wojny. Przytaczam ją w oryginalnym wykonaniu amerykańskiego wokalisty folkowego Petera Seegera. Być może my, Polacy bardziej pamiętamy ją w wykonaniu pani Sławy.


2. Bob Dylan - "Blowin' in the wind"

Ile uszu potrzebne jest człowiekowi, aby w końcu usłyszał płacz innych ludzi, ile trzeba śmieci, aby człowiek zrozumiał wreszcie, że tych śmierci jest za wiele. Mniej więcej o takich ponadczasowych i pozaideologicznych sprawach śpiewa niedawny laureat nagrody Nobla, Bob Dylan. Ta słynna w całym świecie pieśń nijak się ma do ambitnych piosneczek o du...ie Maryni pojawiających się w telewizji kurskiego.


3. The Cranberries (Dolores O'Riordan) - "Zombie"

Antywojenny charakter - tutaj wiązany z wieloletnią wojną domową w Irlandii Północnej ma pieśń śpiewana przez niestety nieżyjącą już Dolores O'Riordan. Cieszy mnie fakt, że "Zombie" zdaje się przeżywać drugą młodość i jest popularna wśród młodszego pokolenia - nigdy nie dość przypominania o szaleństwie wojny


.


 4. Hey i inni - "Moja i twoja nadzieja"/

Piosenka, do której słowa napisała pani Kasia Nosowska ma podwójne znaczenie. Z jednej strony traktuje o nadziei, wierze, miłości i woli spełniania się marzeń, natomiast z drugiej strony stała się hymnem - odą na rzecz wielkiej powodzi w Polsce. W przedstawionym poniżej nagraniu wzięli udział oprócz pani Kasi wybitni przedstawiciele muzyki popularnej i rockowej. Każdorazowo słuchając tę pieśń, czuję się wzruszony.


5. Hey (Kasia Nosowska) - "Arahja"

Pan Kazik Staszewski wykonując z "Kultem" "Arahję" nawiązywał do podzielonego po drugiej wojnie światowej świata Wschodu i Zachodu, a konkretnie do podzielonego Berlina. Ponadczasowość tego utworu wyraża się w tym, że w naszym pięknym kraju anno domini 2020 podziały pomiędzy ludźmi pozostały, tym razem są to podziały wewnątrzplemienne, a najgorsze jest to, że istnieją partie i politycy, którym zależy na dzieleniu ludzi - jest chyba gorzej niż przed ponad trzydziestoma laty w Berlinie, bo przynajmniej zwykli Berlińczycy cieszyli się ze zburzenia dzielącego ich muru. 

Choć "Arahja" zawsze kojarzyć się będzie z Kazikiem i "Kultem", to wykonanie tej pieśni przez panią Kasię Nosowską uważam za bardzo ważne i ciekawe... aha, i te łzy pani Kasi, to były łzy po stokroć prawdziwsze od tych upuszczonych na Konstytucję przez pana Hołownię.


 6. Kazik - "25 lat niewinności"

Bez względu na to, czy kto lubi opera omnia Kazika Staszewskiego czy nie, to ten akurat artysta ma nosa jeśli chodzi o zabieranie artystycznego głosu a'propos bieżących wydarzeń społeczno-politycznych. Jego piosenka "Twój ból jest lepszy niż mój" na tyle dopiekła dyktatorowi, że aż trzeba było rozwalić "Trójkę". Tym razem zaangażowana piosenka dotyczy kwestii sprawiedliwości (należałoby napisać: niesprawiedliwości) na styku państwo - obywatel. Rzecz dotyczy człowieka niesłusznie skazanego na wieloletnią odsiadkę, który po 18 latach odzyskuje wolność jaką mu zabrano.


Dokonałem własnego subiektywnego wyboru piosenek, które określam terminem zaangażowane, czyli takie, które zarówno w warstwie muzycznej, ale też i słownej wybiegają poza przeciętność i powszechność, a czasami wręcz infantylność i komercyjną bezmyślność "dzieł" tworzonych przez nie dość rozgarniętych autorów dla niewiele wymagających od życia ludzi.

Pewnie każdy z nas dodałby od siebie jakąś ważną nie tylko dla siebie melodię i tekst, który mógłby się stać jednym z hymnów danego pokolenia. U mnie przedstawia się ta lista w sposób zobrazowany powyżej.

[16.09.2020, Toruń]





15 września 2020

ZAPISKI...(41) Czeski post

 Będzie o Czechach w związku z Hrabalem, czeskimi filmami i Mariuszem Szczygłem, a mianowicie jego "Zrób sobie raj", książki już niemłodej, ale jak na  autora - czechofila przystało, z uczuciem i wnikliwością opisującej czeskie obyczaje i, jak to się mówi, czeskie charakterystyki.

Szybciutko oddaję głos Mariuszowi Szczygłowi, przytaczając kilka fragmentów z jego eseju.

1) Humor

a)

"Mój znajomy (Józef Lorski, informatyk) pieści wspomnienie takiej scenki z Moraw: „Piekarnia, w której sprzedaje się pieczywo, słodkości, kanapki, a nawet placki kartoflane. Jedyna w tym sklepie sprzedawczyni, młoda dziewczyna, rozmawia głośno przez komórkę. Śmieje się, opowiada jakąś historię z poprzedniego dnia, tymczasem tworzy się coraz większa kolejka. Trwa to pięć minut, dziesięć, patrzę i czekam, aż się ktoś wkurzy. Ludzie cierpliwie stoją, a nawet się uśmiechają. Wreszcie sprzedawczyni kończy rozmowę i tłumaczy, że to była ważna sprawa. Na to klient z uśmiechem: »Musiała pani wygadać chyba ze dwieście koron«. I nikt nie miał pretensji".

b)

"Moja znajoma z forum „Czechy" na Gazeta.pl Mirka Hanczakowska pieści wspomnienie z Ołomuńca. Była w dość zaawansowanej ciąży i szła sobie wieczorem na spacer. Zobaczyła, że na końcu pasażu bije się grupa młodzieży. W Polsce - jak mówi - zawróciłaby, ale w Czechach nie przyszło jej to do głowy i bezrefleksyjnie szła wprost na walczących. A oni, widząc ją, przestali się bić, zrobili jej przejście, po czym zaczęli się tłuc dalej."

2) Hrabal

"Kiedy myślę o panu Hrabalu i o tym, co dał ludzkości, przychodzi mi na myśl słowo „oszustwo". Pan Hrabal nas wszystkich, proszę Państwa, oszukał. I Czechów, i Polaków, i Włochów też, bo jego książki są przez nich uwielbiane. Otóż pokazał nam, że wszystko, co nas spotyka, może być czymś cudownym. Cud zdarza się każdego dnia i nie jest inaczej. Głupie okazuje się u niego piękne. Pokraczne jest piękne. Podłe jest piękne (bo podłe jest z własnej pięknej głupoty i pięknej niedoskonałości). I oczywiście piękne też jest piękne."

3) Hymn

"Co do jednej jedynej rzeczy między obywatelami Republiki Czeskiej istnieje pełna zgoda i w tej kwestii nie mają miejsca żadne spory. Otóż uważają swój kraj za piękny, a państwo ten pogląd oficjalnie zatwierdziło.

Brytyjczycy w swoim hymnie narodowym proszą Boga, by chronił królową, i nie mają żadnych innych oczekiwań. Węgrzy proszą Go o odpuszczenie grzechów. Holendrzy - żeby ich nie zostawiał. Niemcy, ponieważ już nie chcą być ponad wszystko, dążą do jedności, wolności i prawa. Rosjanie wychwalają potężną siłę woli swojego świętego mocarstwa. Amerykanom nad ich wolnym krajem tryumfalnie powiewa gwiaździsty sztandar. Francuzi wzywają: I naprzód marsz, Ojczyzny dzieci! Ukraińcy staną do krwawego boju od Sanu do Donu. Portugalczycy maszerują pod kule nieprzyjaciół. Włosi zwierają szeregi, gotowi na śmierć. Irlandczycy tej nocy staną na szańcu dla sprawy Irlandii. Litwini chcą, żeby ich prowadziło światło i prawda. Kanadyjczycy mają ramię, co potrafi nieść miecz. Austriacy mężnie wkraczają w nowe czasy. Argentyńczycy wciąż słyszą dźwięk zrywanych kajdan. Rumuni wołają: „Przebudź się, Rumunie, otrząśnij ze śmiertelnego snu". Brazylijczycy krzyczą o odważnym ludzie. Słowacy zatrzymają gromy i błyski nad Tatrami. Nawet Farerzy z terytorium zależnego, jakim są Wyspy Owcze, oznajmiają, że podniosą swój sztandar wysoko i stawią czoła niebezpieczeństwu.

Czesi za to w swoim hymnie narodowym śpiewają wyłącznie o tym, że ich kraj to raj.

Woda huczy wśród łąk,

bory szumią pośród skał,

w sadzie pyszni się wiosenny kwiat,

widać, że to ziemski raj!"

ot, co...

[15.09.2020, Toruń]