CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 lipca 2019

O CO CHODZI...TAKIE TAM...

1. Z oddali wcale nie mniej boli. O co chodzi z tymi marszami równości? Komu zagrażają. Przeżyłem jedno z takich wydarzeń przed miesiącem w Madrycie, w Hiszpanii, było nie było, katolickim kraju. Nikt się marszowi LGBT nie sprzeciwiał, a restauratorzy prowadzący swój biznes wokół placu, gdzie miała miejsce kulminacja tęczowego święta, to wręcz zacierali ręce. Policja owszem pilnowała porządku; głównym jej zadaniem było wstrzymanie ruchu dla pojazdów, które jechały akurat ulicami wypełnionymi manifestantami. Przed studenckim motelem (tak spędziłem noc) stał bus policyjny i karetka. Rzadko bo rzadko korzystano z opieki medycznej, lecz przyjmowano głównie osoby mające problemy z sercem (zasłabnięcia). Nikt w nikogo nie rzucił kamieniem, nie było wyzwisk i tym podobnych historii... a u nas w Białymstoku? Wstyd.
LGBT nam zagraża? Zmienimy się pod wpływem haseł głoszonych przez to środowisko?
Gdybym był uczestnikiem wszystkich organizowanych przez ludzi spod znaku LGBT pochodów, nie zostanę gejem czy tranwerstytą. Myślę, że nikt z nas nie jest władny oszukać natury do tego stopnia, aby zmienić daną mu przez naturę/Boga osobowość.
O co więc chodzi? Myślę, że jest to i paniczny strach przed, i nienawiść wobec ludzi myślących inaczej niż ci, którzy się boją i nienawidzą. Nienawiść z lękiem zwykle chodzi w parze i są one widoczne w swej skrajnej postaci, gdy ktoś podsyca te uczucia, wykorzystując lęki i obawy dla doraźnych celów politycznych.
Dlaczego mam się bać ludzi LGBT? Bo rozbiją tradycyjną polską rodzinę, chociaż nie słyszałem, aby kobiety i mężczyźni o odmiennej orientacji występowali przeciwko rodzinie jako takiej. Pójdźmy dalej (uważam, że owa nienawiść wobec osób LGBT to część znacznie poważniejszego problemu jaki zdradzają niedojrzali nienawistnicy), nagonka na Niemców (kłania się Gdańsk, Śląsk, ale nie tylko)... dlaczego? Bo jak świat światem Niemiec Polakowi nie będzie bratem - powielany schemat koniecznej wrogości wobec naszego zachodniego sąsiada. A tutaj, gdzie akurat jestem, w Normandii, widziałem jeden wielki, bardzo dobrze utrzymany cmentarz żołnierzy niemieckich poległych podczas alianckiej inwazji u schyłku II wojny światowej (byli to wszak żołnierze wrogiej armii).
Dlaczego trzeba nienawidzić uchodźców muzułmańskich? Również i oni zniszczą naszą kulturę chrześcijańską, czytaj: taki muzułmanin nie pośle dziecka na zajęcia z religii katolickiej, nie będzie dawał na tacę co niedziela, nie będzie chrzcin, ślubów, pochówków katolickich. Czy muszę kończyć, dlaczego to kościół katolicki tak bardzo boi się tych obcych kulturowo ludzi?
Reasumując ,muszę to zauważyć, że w tym całym zamęcie z jakim mamy do czynienia, pojawiła się iskierka wiary i nadziei. Gdzież ona? W postawie duchownych kościoła ewangeliczno-agsburskiego, który zajął całkowicie odmienne stanowisko wobec tego zła, które wydarzyło się w Białymstoku, niż to prezentowane przez większość hierarchów kościoła katolickiego. Ktoś powiedział, że w chwili obecnej to protestanci bronią chrześcijaństwa, takiego chrześcijaństwa, w którym człowiek podąża śladami Chrystusa, w którym nie ulega on mamonie i nie wchodzi w konszachty z diabłami polityki.

[31.07.2019, Les Veys, Manche we Francji]

30 lipca 2019

CZASAMI WYSTARCZY

To nie jest wiersz,
Wiersza nie pije się, nie je.
Wierszem nie można przypalić papierosa.
To tylko kilka wyrwanych z kontekstu zdań.
Czasami wystarczy...

Czasami wystarczy
Kilka łyków gorzkiej herbaty,
Byle gorącej...
Cała słodycz świata
Łaskocze podniebienie.

Czasami wystarczy
Zaciągnąć się papierosowym dymem,
Byle mocnym...
Cały oddech tężni Ciechocinka
Masuje płuca.

Czasami wystarczy
Przysuszony chleb ze smalcem,
Byle osolonym...
Cała kuchnia śródziemnomorska
Napełnia kubki smakowe.

A jeśli nie wystarczy
Możesz zapomnieć,
Że masz dla kogo żyć,
I nie jesteś już nawet rośliną,
Lecz kamieniem.

[30.07.2019, Bourges, Cher we Francji]

NIEBO NADE MNĄ

Jeżdżąc po świecie często przypatruję się niebu, zwykle nocą. Nie liczę gwiazd - wystarczy, że są; rozpoznaję Wenus i Marsa. Niedawno we Francji nasza Ziemia przesłoniła w połowie Celestynkę. A któż to ta Celestynka? W moim szczególnym słownictwie Celestynka to Księżyc. Lubię gdy jest przede mną, prowadzi do celu. Lubię też, kiedy się budzi jak wielki rumiany bochen dobrze wypieczonego chleba. Lubię gdy zasypia za gęstą czupryną lasów.
Widuję też gwiazdy spadające, jak ta przed dwoma bodajże laty nad Belgią; zatoczyła ogromny, jasny, srebrzysty półokrąg i rozpadła się z piorunującym blaskiem gdzieś w Ardenach. Nigdy wcześniej nie udało mi się ujrzeć aż tak bardzo świetlistej rysy na nieboskłonie.
A dzisiaj kolejny meteoryt przeciął niebo na pół. Kto wie, czy nie bardziej zjawiskowy. 
Dojeżdżałem do Bourges od strony Moulins, kilka kilometrów za Blet (mała wioska z przepięknym kościołem; onegdaj odwiedziłem go, był otwarty... i taka ciekawostka - był w nim Bóg, nie to co w naszych bezbożnych świątyniach). Dojeżdżałem tedy do Bourges i nagle jak świśnięcie batem na granatowej połaci zachodniego nieba pojawiła się srebrnolica pręga, która dokonawszy żywota, eksplodowała jak sztuczny chiński ogień, tak jakby ktoś wystrzelił na cześć bylejaką fajerwerk. Czy ktoś mi w to uwierzy? Daję słowo harcerza lidera we wszystkich możliwych sprawnościach - to nie był artyleryjski wystrzał, to nie był ludzką ręką oswojony pirotechniczny popis, nie była to też katastrofa kosmicznego promu czy pasażerskiego krążownika podniebnych kursów. To był przybysz z kosmosu, aby skonać w ziemskiej atmosferze, a ginąc tragicznie, pozostawił po sobie krótki, lecz jakże okazały, obraz rozpadającej się Gwiazdy.
Nie zdążyłem wypowiedzieć w myślach życzenia... szkoda.

[30.07.2019, Bourges, Cher we Francji]

27 lipca 2019

ZAPACHY I TEMU PODOBNE (fragment 4)

(...)
Pirożka zadzwoniła wczesnym rankiem. Powiedziała, abym się nie kłopotał  o tę wizytę, jaką złoży mi z Maurycym.
- Przyjedziemy po osiemnastej na kolację. Nie martw się, przyniesiemy co potrzeba. Ty możesz co najwyżej ulać trochę swojego wina.
To był monolog. Słuchałem.
- Wychodzę po niego na dworzec przed jedenastą, potem idziemy do mnie. Dokończę obiad, który zjemy wspólnie z mamą. Wiesz, mama polubiła Maurycego, kiedy był u nas ostatnim razem, a ja cieszę się z jego przyjazdu również dlatego, że mama może wreszcie odłoży pracę z tym sztandarem... oczy ma coraz słabsze. Mówiłam ci, że mama dorabia sobie do pensji głównie haftami, robi obrusy, jakieś koszule i serwetki na zamówienie; teraz trafił się sztandar. Pracy wiele, ale zarobek zapiwiada się niezły. Mimo wszystko jest mi jej żal. Słuchasz mnie?
Słuchałem.
- Tak wiele dla mnie robi. Po chorobie ojca, jego śmierci... yy wiesz, że ja dlatego chciałam się dostać na medycynę, ale coraz częściej zastanawiam się nad tym, czy nie podjąć pracy w restauracji. Szef cały czas mi przypomina, że jest dla mnie miejsce. Ale nie martw się. I tak będę cię odwiedzać, a o Maurycym jeszcze porozmawiamy. Chciałabym, abyś i ty z nim porozmawiał.
Wtrącałem po kilka nie niezbędnych zdań. Czasami takich telefonicznych monologów ma się powyżej uszu, ale rozmowa z Pirożką to coś innego.
Jak już się pożegnaliśmy, postanowiłem sprzątnąć co się da, lecz właściwie nie miałem wiele do roboty; Pirożka wysprzątała cały dom, a ja nie bałaganię zanadto, z wyjątkiem biurka, na którym walają się szpargały, co świadczy o męskiej niezaradności.
Najważniejsze, że Pirożla pozostawiła po sobie dyskretny słodkawy zapach lawendowych perfum.
(...)

[ 27.07.2019, Aire de Garabit, Cantal we Francji]

26 lipca 2019

KTO NASTĘPNY

Od ponad 6 lat krążę po Europie i nauczyłem się z tych wojaży przynajmniej jednej rzeczy: my, mieszkający na Starym Kontynencie jesteśmy tacy sami, a jeśli nie identyczni to bardzo do siebie podobni. Rodzimy się, chodzimy do szkół, zakochujemy się, tworzymy związki, mamy dzieci, pracę, odpoczywamy po niej, dojrzewamy, starzejemy się i wyruszamy w końcu w ostatnią podróż. 
Różnimy się od siebie pochodzeniem, kolorem skóry, religią, tysiącem rozmaitych zainteresowań; pod względem majątkowych bywa różnie, czasami dokonujemy rzeczy wielkich i takich, z których nasi bliscy mogą być z nas dumni; czasami jedbak popełniamy mniejsze lub większe świństwa, a są wśród nas i tacy, którzy z "podkładania sobie świń" znaleźli sposób na życie.
Jestem jednak przekonany, że, cytując słowa ważnej piosenki: "ludzi dobrej woli jest więcej", chociaż, o czym świadczy nasza obecna polska rzeczywistość, że i ci  ludzie dobrek woli stosunkowo łatwo poddają się manipulacji, polegającej na tym, że ktoś stara się ich przekonać, iż są lepsi od innych, a ci gorsi to oczywiście nasi wrogowie, których należy zwalczać.
Taka jest właśnie filozofia pisu, jej wodza i naśladujących go klakierów. Niestety taka jest również filozofia hierarchów kościoła katolickiego, który po prostu nie uznaje ludzi myślących inaczej, nie po katolicku, ba, nawet myślących tak jak papież Franciszek.
Cała doktryna narodowo-katolicko-socjalistycznego państwa jakie tworzy pis opiera się na podstawowym założeniu, które mówi, że Polska będzie silnym państwem, jeśli zdoła pokonać jej wrogów (wróg jest niezbędnym składnikiem tej polityki). Spróbuję ich wyliczyć:
- komuniści (właściwie wszyscy niepopierający pisowskiej doktryny, z wyjątkiem tych komunistów, którzy przyłączywszy się do pisu, pozostają pod ochroną prezesa);
- lewacy (patrz j.w. plus ludzie młodzi, którzy z komunizmem niewiele ich łączyło z racji wieku. Lewakami są "resortowe dzieci", feministki; właściwie ci wszyscy na lewo od pis;
- grupy zawodowe, tj. lekarze, sędziowie, nauczyciele, środowiska twórcze czyli ludzie wykształceni, którzy mniej są podatni na manipulacje;
- grupy narodowe i religijne, a wśród nich Żydzi, Niemcy, Rosjanie; także szeroko rozumiani uchodźcy, głównie muzułnańscy;
- wszyscy ateiści;
- środowiska LGBT;
- także Unia Europejska, właściwie prawie wszystkie państwa UE, których rządy odnoszą się krytycznie do tzw. dobrej zmiany trafiającej na grunt międzynarodowy.
A zatem jest z kim walczyć, jest się komu przeciwstawiać.
Jak każda autorytarna władza, również i ta pisowska przekonana jest o swojej nieomylności, w czym wytrwale wspiera ją kościół katolicki oraz rozbudowana do niewyobrażalnych rozmiarów propaganda rozsiewająca nienawiść w przywłaszczonych sobie na użytek rządzącej partii niedawnych mediów publicznych.
Kierunek funkcjonowania pisowskiego państwa (co jest typowe dla autorytarnych reżimów) wyznacza wódz, który ogłasza kolejne etapy walki z przeciwnikami dyktatury: po komunistach, wyborcach PO, sędziach, uchodźcach, nauczycielach przyszła kolej na środowisko LGBT, a w międzyczasie dostaje się po nosie innym, bo każdy reżim nie może istnieć bez wrogów.
Jeśli ktoś myśli, że obecna walka z LGBT to poniekąd łechtanie ludzi, którym nie po drodze z tolerancją dla osób homoseksualnych, a zatem gromadzenie prawicowego, zakorzenionego w tradycji nietolerancyjnego elektoratu, może się bardzo zdziwić, bo wcale niewykluczone, że następni w kolejności będą ludzie rudowłosi albo studenci, którzy ukończyli nie te uczelnie, za którymi optuje pis.
"Kto następny" jest w rękach prezesa, biznesmena z Torunia i hierarchów kościoła katolickiego, którzy chcą pożywić się przy rządowym korycie póki jeszcze większość społeczeństwa nie poszła po rozum do głowy i głosuje za te wyborcze 500+ .

[26.07.2019, Bocairent, Wspólnota Walencji w Hiszpanii]

21 lipca 2019

ZAPACHY I TEMU PODOBNE - fragment trzeci

(...)

"Traktat o wychowaniu" - tak go nazwałem, a przygotowywałem się do jego napisania metodycznie, mając sojuszników w dziełach pedagogicznych tuzów; ostatnio zbliżyłem się do Komeńskiego, Montessori i Rousseau. Czytałem na potęgę, jednakowoż przemyślenia własne miałem i formułowałem je na starożytnie zaprojektowanych fiszkach, które następnie umieszczałem w ponumerowanych, oznaczonych tytułami rozdziałów tekturowych teczkach.
Dlaczego uznałem, że pierwszy merytoryczny rozdział swojej pracy nazwałem "Wychowanie przez sztukę"?
Było ich na tę chwilę dwanaście, a ja zacząłem od sztuki.
Nie wiem, czy powiedzieć Pirożce, że byłaby mi pomocna w przepisywaniu moich pomysłów myślowych do edytora tekstu (pisałem odręcznie... jakoś szybciej mi szło). Ale co będę zawracał jej głowę; ma swoją medycynę, na którą już dwukrotnie się nie dostała, a teraz na dodatek przyjeżdża do niej Maurycy.
Pirożka nie jest przecież moją własnością, ma swoje życie, a obawiam się również tego, co też pomyśli o niej ten jej chłopak, kiedy się dowie, że Pirożka gros czasu spędza u mnie, opiekując się facetem po sześćdziesiątce, wyręczając go z prac, które sam mógłby bez nadmiernego wysiłku wykonywać osobiście.
Pirożka poszła już do siebie, ja ślęczę nad rękopisem, metodycznie koncentruję się nad swoim tekstem, zaglądam do Komeńskiego, myślę o odwiedzinach Maurycego i aby było tego mało, konsumuję smaki i zapachy dzieciństwa jak ten - świeżutkiej kajzerki z masłem i dżemem popijanym mlekiem albo młode ziemniaczki oblane tluszczem ze skwarkami, do tego koperek i jajka sadzone i... kamionkowa miseczka wypełniona zsiadłym mlekiem.
(...)

[21.07.2019. Aire de Puceul, Loire-Atlantic we Francji]

ZAPACHY I TEMU PODOBNE - fragment drugi

A teraz do altany. Jeśli altana to wino.l Posadziłem siedem lat temu. Niell dzikie, zapuszczone i kwaśne, tylko jakaś nieszczególnie dorodna odmiana rodzimej winorośli, odporniejsza na mróz od sławnych szczepów roussillon, merlot czy cabernet d'Anjou; po ścięciu kłączy na zimę przykrywałem korzenie i stwardniałe łodygi słomą. Radowały mnie te chochoły przyprószone śniegiem, a w połowie maja moje krzewiny, jeszcze nieśmiało, wypuszczały pędy, z każdym kolejnym sezonem obfitsze w późniejsze owoce. Po nasłonecznionej stronie grona były cokolwiek większe i smaczniejsze; robiłem z nich wino, niedużo, ledwie dziesięciolitrowy balonik.
Pirożka tak jak mówiła, zrobiła klusķi z truskawkami i śmietaną. Byłbym może i podał do tych smakowitości tego wina, ale go jeszcze w tym roku nie próbowałem; niech sobie dojrzewa. Do truskawowego dania jest herbata, mocna czarna herbata, którą pijemy z Pirożką bez cukru, aby zrównoważyć słodycz truskawek.

- Jutro przyjeżdża Maurycy - informuje mnie Pirożka, a na jej górnej wardze bieleje śmietankowy kożuszek.  - Miał przyjechać przed tygodniem, ale pojawili się Włosi.
Pirożka wcześniej opowiadała mi o nich.
- Wyobraź sobie... jego rodzina i jeszcze jedna (mówię o rodzicach) pracują w jednym zakładzie, do którego dojeżdżają wspólnie, to znaczy raz podwozi ich ojciec Maurycego, innym razem tamten sąsiad. W ten sposób zaoszczędzili przez dwa lata sporo kasy na dojazdy. Maurycy znalazł sposób na wykorzystanie tych zaoszczędzonych pieniędzy - odszukał w internecie stronę, na której ludzie wymieniają się adresami, to jest udostępniają swoje mieszkania na czas pobytu drugiej strony. W tym roku właśnie przyjechali do Maurycego Włosi, u których on z rodzicami zamieszkał w zeszłym roku.
Truskawkowa rozpusta trwa. Zajadam się zapachem, raczę się smakiem; w końcu Pirożka mówi, że jak zmyje naczynia, rozłoży sobie koc do opalania.
- Nie masz pojęcia, jak ciemną karnację ma Maurycy... chciałabym go nadgonić - mówi do mnie - a ty co będziesz robił?
I nie czekając na moją odpowiedź, sana odpowiada:
- No tak, ty masz te swoje traktaty, prawda?
- A żebyś wiedziała, Pirożko.
- A dasz mi kiedyś 

przeczytać?
- Jeszcze się zastanowię - odpowiadam kpiarsko, sącząc powolutku mocną gorzką herbatę.
(...)

[21.07.2019. Aire de Puceul, Loire-Atlantic we Francji]

ZAPACHY I TEMU PODOBNE - fragment pierwszy


(....)
Pirożka pozwoliła mi; sama zerwie truskawki, sama je umyje, pozbawi szypułek, zrobi ciasto na makaron własnej roboty, skroi kluseczki, ugotuje i tak dalej i dalej, ale zanim to zrobi... przyniosła mi leżak z kocem; chciałem twarzą do słońca, a co!
Leżę więc, łykam powietrze pachnące truskawkami i te dalsze, pierwszych róż, co rozkwitły ku uciesze pszczół i motyli. Leżę tak dobry kwadrans. Niby oczy mam zamknięte, lecz co chwila spoglądam ze swego leżaka w ogrodzie na kuchenne okno zaciągnięte drobnooką siateczką, starannie przyciętą, dopasowaną do jednego skrzydła tegoż właśnie okna, które wyjąłem uprzednio z zawiasów - to na wypadek agresji much. Ale muchy nie pałętają się jeszcze o tej porze dnia; dochodzi dziesiąta, a ze stołowego, gdzie okna również otwarte na przestrzał, matko kochana, ze stołowego, z telewizora dochodzą do głosu karczemne porachunki.
- Pirożko! - wołam.
Przybiega. Dłonie ma utytłane w cieście. Straszy mnie nimi.
- Pirożko, wyłącz to natychmiast!
Zapomniała przełączyć kanał. Miała być muzyka lekka, łatwa i przyjemna.
Wbiega do pokoju. Cisza. Pszczoła siada mi na kolanie, nie odganiam jej.
- Pirożko, przynieś mi tabletki, proszę.
I ta młoda z umytymi już rękoma wraca do mnie, podając mi na swojej białej dłoni dwie pastylki. W drugiej ręce trzyma szklankę z lemoniadą.
Połykam lekarstwa, popijam lemoniadą.
Pirożka wraca do kuchni. Zapachniało mąką. 
(...)

[21.07.2019, Aire de Pucuel, Loire-Atlanic we Francji]

09 lipca 2019

ZAPAŚĆ (fragment)


- Jeszcze nie odchodzi – posłyszałem ten głos, taki matowy, jakby przez zaciśnięte zęby, jakby przez tampon maski przeciwsmogowej.
Cóż z tego, że nie odchodzę, skoro tego chcę, jeśli nawet nie chcę, to  z prostego powodu – boję się i tyle, to wiem, że moje odejście jest nieuchronne, ale odejdę nie wstając, tak jak leżę, tak odejdę, dziwne?
Ocierają mi czoło, unoszę wzrok; to co widzę, jest w kolorze białym i błękitnym.
- Nie zasypiaj teraz! Nie teraz! – słyszę.
A co mnie to obchodzi. Czy ja się umawiałem z kim na sen o określonej porze? Na odejście? Czy mnie tam czym wilgotnym spryskali? Twarz konkretnie? Czy chlasnęli po policzkach? Poczułem ukłucie w tylną część ciała poniżej bioder. Znaczy się leżę na boku, czy tak?
- Lepiej – słyszę. – Tętno powoli wraca do normy. Za chwilę zaśnie. Siostro, monitoring. Blanka, no obudź się… monitoring.
Jeszcze przed chwilą miałem nie zasypiać, a teraz? A teraz przymuszają mnie do snu. A może… tak, musiałem stracić rachubę czasu. Niekształtna, rozlewająca się postać przede mną. Na krześle? Szliście biały fartuch. A niebo, znaczy się podniebny sufit, jakby pociągnięty pędzlem Van Gogha – te światełka, to tu, to tam – migające gwiazdeczki.
- Prokurator był? – słyszę, ale nie identyfikuję tego głosu, nie mam pojęcia, skąd pochodzi.
- Pan doktor zabronił wchodzić na OIOM – pada odpowiedź. Biały fartuch porusza się, przybliża się do mnie, po czym wraca na swoje nieokreślone miejsce.
- Czy w przypadku próby samobójstwa, nieudanej w tym przypadku, prokurator jest potrzebny?
To jeszcze jeden głos, głos z oddali. Nie mam siły odwrócić głowy, aby zlokalizować ten dyszkant.
Coś pika wokół mnie, jakieś czerwonawe błyski, pikanie i coś w rodzaju głębokiego westchnienia.
- Jak mogłeś to zrobić?
Nie reaguję. Chyba naprawdę zasypiam.

- Mamo, przyszła pani Anielakowa.
Chodzi kobiecina po domach. Tym razem syn wrócił z zawodów we Włoszech. Przywiózł koszule non iron, ortalionowe prochowce, dwie pary damskich czółenek i pończochy.
Ojcu spodobała się bielusieńka koszula. Odnalazł w szufladzie spinki do mankietów, pozłacane, z kwadratowym oczkiem plastyku o barwie kości słoniowej.
Matka przymierza te czółenka; wcześniej oczywiście pończochy. To dziwne, buty pasują doskonale, choć stopa matki nie jest stópką Kopciuszka.
- Skoro tak, to kupię jeszcze ten niebieski ortalion dla ciebie – mówi matka.
I przez cały czas ten ortalion fruwa przed moimi oczami na wietrze, i niemnąca koszula, i matka licząca ostatnie grosze w portfelu, i jej głos:
- Zaoszczędzimy, nie martw się.

Otwieram oczy.
- Widzę, że czuje się pan lepiej. Za pół godziny zajdzie tu do pana psycholog – nareszcie ten ktoś w białym fartuchu konkretyzuje się. Niemłoda kobieta, pielęgniarka, której poruczono opiekę nade mną.
- A na cóż mi psycholog? Ja to zrobię jeszcze raz – mówię.

[09.07.2019, Dobrzelin]

08 lipca 2019

MARK KNOPFLER - "BERYL"


Krótki przerywnik - " Beryl", piosenka Marka Knopflera (uprzednio twórcy Dire Straits) będąca hołdem złożonym angielskiej pisarce Beryl Bainbridge, której szacowna kapituła przyznająca nagrodę Bookera doceniła wartość książek powieściopisarki już po jej śmierci. Ot, taki paradoks - ludzi łatwiej doceniać po ich śmierci.
Rzadko się zdarza, że twórcy muzyki popularnej, także ci z najwyższej półki, do których zaliczam Marka Knopflera, decydowali się na taki ukłon pod adresem kogoś znaczącego dla nich samych, poświęcając tej osobie melodię i słowa, które chyba już na zawsze towarzyszyć będą - w tym wypadku zmarłej na raka pisarce - w jej podróży do miejsc, do których my - żyjący jeszcześmy nie dotarli.

[08.07.2019, Dobrzelin] 

07 lipca 2019

GARSTECZKA POLITYCZKI


Dzisiaj dowiedziałem się od pana Kosiniaka-Kamysza, że w przypadku, gdy PSL przekroczy próg wyborczy w kolejnym politycznym rozdaniu pis, o ile nie zdobędzie takiej większości, która umożliwi mu samodzielne rządy, zaprosi do rządu właśnie partię ludową. Inna wersja jest taka, że jeśli pisiaki wygrają w cuglach, to przy równoczesnym sukcesie PSL-u być może aniołkom Kaczyńskiego uda się zmienić konstytucję. Żegnaj Platformo! Na pohybel Koalicjo! – wyrzekł szef PSL.
Skąd moje przekonanie? Potrafię czytać między wersami.
Jest rzeczą jasną, że w naszym systemie wyborczym preferowane są duże i wielkie partie/koalicje. Aby pokonać pis opozycja demokratyczna powinna iść do wyborów pod jednym szyldem i sztandarem.
Przed wyborami do europarlamentu z niepoważną a śmieszną inicjatywą, z głupia frant wyskoczyła Wiosna pana Biedronia, która osiągnęła sukces dając szefowi tej partii posadę w Brukseli. Jednocześnie owa Wiosna soczystym uśmiechem pana Biedronia rzuciła pierwszy kamyk w Koalicję. Teraz zawsze obrotowe PSL dodaje swój kamyczek, bo jej szef zapowiedział, że z lewicą, już nawet nie z Wiosną, ale statecznym i bezbarwnym jak powietrze SLD kumplować się przed wyborami nie chce. Podobnie byłoby i po wyborach, ale nie będzie, bo przy rozbitej na trzy, a nawet na dwa człony opozycji, pis wygra, przyłączy do siebie ludowców, po czym ich wykiwa.
Oto polska polityka, w której liczą się stołeczki władzy. I niech mi tu pan dwojga nazwisk z PSL-u „książków” nie pisze, że ludowcom idzie o wartości – jak każda szanująca się partia PSL idzie po władzę i „piniąchy”.
Było nie było, trzeba przyznać, pan Schetyna został przez pana Kosiniaka-Kamysza przepięknie ograny, bo oto szef partii, która przy korzystnym układzie ciał niebieskich w naszej galaktyce może liczyć na circa plus minus 5% głosów, instruuje Platformę, która samodzielnie jest w stanie uzyskać 20-25% poparcie elektoratu.
Trochę to śmieszne, ale nie u nas.
A co jest jeszcze śmieszniejsze? Tak zwany suweren… że głosuje tak, jakby mu na momencik rozum odebrało.
Z tego miejsca pozdrawiam wszystkich rodziców, opiekunów, ba całe rodziny tegorocznych absolwentów gimnazjów i uczniów, którzy skończyli szkołę podstawową. Pozdrawiam was serdecznie i biję wam brawo za to, żeście głosowali na pisiaków i pozwolili odjechać w siną dal pani minister, której uśmiech śmiało może konkurować z wyrazem twarzy pana Biedronia na wiecach. Tak trzymać! Nie oglądać się na idiotyzmy legislacyjne, na nieprzestrzeganie prawa, na język nienawiści aniołków kaczyńskiego, na kłamliwą osobowość pana premiera, na wzrost podatków, na drożyznę, na obiektywną publiczną tel… sorry, nie dokończę… nie oglądać się i głosować na te „pińćset” plus przy urnach.
Ale ale, gwoli sprawiedliwości to i Platforma ma brud pod paznokciami, bo gdyby nie ona, nie sposób jej rządów, nie wcześniejsza arogancja i systemowa chyba niechęć do zasypywania różnic majątkowych pomiędzy bogatymi a biednymi, gdyby nie Platforma, powtarzam to po raz setny, pis w życiu nie osiągnąłby takiego poparcia, jakie ma obecnie… bo polski wyborca często bywa „po kielichu”, często pozwala się wodzić za nos, ale bywa też pamiętliwy i przekorny, i od czasu do czasu pokazuje środkowy palec poprzednikom, stawiając na innego konia w zawodach po kasę, pozwalając następcom na to, aby mieli swoje pięć minut w historii.
Może zaskoczę końcowym akapitem???
Zawsze wydawało mi się, że aby wygrać wybory należy przedstawić elektoratowi jakiś sensowny program, prawda, panie Schetyno? Prawda Platformo? Prawda Koalicjo?
Żartowałem z tym programem J J J
Właśnie kupiłem bilet na prom, panie premierze J J J

[07.07.2019, Dobrzelin] 

05 lipca 2019

WRACAM DO TEGO, CO LUBIĘ


Pomimo tych niedogodności, jakie mnie spotkały, pozwoliłem sobie podczas ostatniej podróży przeczytać „Pamiętnik znaleziony w Saragossie” Potockiego, tudzież poczytać sobie wiersze pani Agnieszki Osieckiej i poetów międzywojnia, a korzystając z bezpłatnego połączenia internetowego na Aire de Garabit obejrzałem po raz kolejny „Pełnię” Andrzeja Kondratiuka, zachwycając się specyficznym klimatem filmowych opowieści mojego ulubionego reżysera, grą aktorską i zdjęciami. Jako że w rodzimych telewizjach poza TVP Kulturą i Kino Polska nie ma repertuaru, który by mi odpowiadał, wypatrzyłem w internecie kilka odcinków „Doktor Ewy”, serialu z roku 1970 w reżyserii Henryka Kluby i świetną grą aktorską pań: Ewy Wiśniewskiej i Jolanty Lothe. I warto było, bo świat pokazany w tym serialu nigdy już nie wróci, choć tematyka medyczna wciąż obecna jest nie tylko w polskim filmie. W scenariuszu „Doktor Ewy” nietrudno doszukać się analogii z opowieściami, których bohaterkami były Joasia Podborska, Stasia Bozowska, a także doktor Judym. Tematyka sensu stricto społeczna jest nieobecna w polskiej literaturze i filmie. Według mnie jest to okoliczność przygnębiająca; najwyraźniej społecznikostwo wyszło z użycia w społeczeństwie globalnego konsumpcjonizmu, w czasach dominacji pieniądza.

Nie wiem, jak się mają te rzeczy u innych czytających, a mieszczących się w grupie „ponad średnich statystycznie” czytelników; ja tak jak lubię wracać do obejrzanych już filmów czy obrazów, do pewnych miejsc szczególnie ulubionych, do muzycznych utworów, ja lubię powracać do czytanych już książek, nawet do ich fragmentów.
I wracam dzisiaj do lektury Ladislava Fuksa, jednego z moich najulubieńszych pisarzy, wracam do „Wariacji na najniższej strunie”.

Była dopiero piąta, ale ściemniło się tak, że prawie na krok nie było nic widać. Odłożyłem książkę z obrazami, a kuzyn Gini mapę Europy.
- Ta twoja książka z obrazkami jest oprawiona w safian – powiedział – pewno nawet nie wiesz, co to jest safian. Ale możesz ją sobie oglądać. To coś w sam raz dla ciebie. – Podszedł do okna , wyjrzał na ulicę i stwierdził, że znów nadchodzi jakaś idiotyczna burza.
Obrazki na ścianach westchnęły, a wiedeńska babunia, wisząca w złotej ramie na ścianie, na chwilę postawiła oczy w słup.
Burza, ileśmy ich już w tym roku przeżyli! Na myśl o monotonnym deszczu, towarzyszącym dalekim cichym grzmotom, całe ciało ogarniał bezwład, a powieki ciążyły, jakby chciały zapaść w sen. Miś pacnął na kanapę i zasypiał rozrzuciwszy ręce i nogi , jak niedźwiedź Muk, gdy się upił w Zameczku Królewny. Subtelna tancerka w szklanej gablotce, która dość chętnie patrzyła na misia, naburmuszyła się, spuściła oczy i również zaczęła zasypiać, wyglądała jak królewna , którą ukłuł cierń róży, albo Panienka na świętym obrazku. A babunia, chociaż skądinąd misia dość lubiła i nawet podtykała mu słodycze, które wyciągała skądś spod obrazu, nie była zadowolona, że się tak leniwie rozwala, toteż nim zamknęła oczy, szepnęła do śpiącej tancereczki:
- Moja śliczna mała panieneczko! Ma panienka rację, że nie zważa na tego misia. Przecież panienka jest z Miśni, a on tylko z jakiegoś praskiego sklepu z zabawkami. No a wy – zwróciła się do nas, zebranych w pokoju – wy idźcie się położyć. Przynajmniej będzie w tym domu znowu trochę spokoju”.
Tak zaczyna się ta powieść, świetna, niezwykła i ulubiona; nie dziwota, że już zagościła w strzępach słów w kawiarence. Dlaczego tak mnie urzekła? Po kolei…. Pozwoliłem sobie na podkreślenie fragmentu cytowanego tekstu, w którym na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Fuks napisał powieść dla dzieci, no, może dla dorastającej młodzieży, albowiem zastosował figurę retoryczną, polegającą na tym, że w sposób właściwy baśniom nadał ludzkie cechy pluszowemu misiowi i porcelanowej figurce tancereczki, a babci uwidocznionej na obrazie wiszącym na ścianie, użyczył nawet ludzkiego głosu. Nic bardziej mylnego – „Wariacje na najniższej strunie” to nie jest powieść dla dzieci, aczkolwiek znakomita część fabuły skonstruowana jest w ten sposób, że narratorem staje się główna jej postać – chłopiec, zaś zastosowanie elementów personifikujących w niezwykle subtelny sposób ubarwia przedstawiony przez autora świat, wtłacza weń elementy humorystyczne, rozładowujące dosyć ponury i tajemniczy klimat jaki towarzyszy przebiegowi wydarzeń. A ponurość klimatu wynika z umieszczenia akcji utworu w określonym czasie historycznym, bezpośrednio przed zajęciem przez Hitlera czeskich Sudetów, przed aneksją Austrii, przed wybuchem jednej z najstraszliwszych wojen. Bieżąca, jakże bolesna historia skonfrontowana jest w powieści z okresem dorastania chłopca obdarzonego wręcz poetycką wyobraźnią. W „Wariacjach” realność miesza się ze światem wyimaginowanym, co jednak nie przekłada się z punktu widzenia czytelnika na trudności percepcyjne w odbiorze utworu.
Po raz kolejny zalecam przeczytanie tej książki.

[05.07.2019, Dobrzelin]

04 lipca 2019

JAKI PIĘKNY JEST ŚWIAT


Ja ich lubię, oni tego nie wiedzą, mnie to wystarcza, lubię ich z tego powodu, że czytają, dużo czytają, a te ich filmy, te opowiadania, anegdoty, piwo, napij się, rzetelnie zarobiłem, spisałem się, powiem ci, to fakt, że przysiadłem na tej kamiennej ławeczce na samym środku placu, pod fontanną i zacząłem czytać, tak… ty mógłbyś zarobić więcej, bo ludzie zatrzymują się na dłużej przy grajkach, przy tej dziewczynce grającej na skrzypcach, albo przy tych trzech Boliwijczykach muzykujących na wysokim andyjskim „c”.
Mówię ci, zarobiłbyś więcej ode mnie, bo ty masz gitarę i znasz parę kawałków, znasz chwyty, a twoja siostra mogłaby wodzić węglem po papierze rysując twarze przechodniów, choć podobno najlepiej rozchodzą się karykatury, nie pomyślałeś o tym? Pij póki zimne, sprawiedliwie zarobione, ty wiesz, jakie ja miałem pomysły? Zbieram kilku podobnie jak ja zakręconych, nasze panie też, idziemy w miasto, śpiew, taniec, brzdąkanie na gitarze, wykrzykujemy jakieś wiersze, kręcimy film, robimy przedstawienie, kilka scen ze Snu Nocy Letniej, albo czekamy na Godota, a koleżanka Agnieszka, znasz Agę? ma ręce utytłane w farbie po łokcie, ale to melodyjka przeszłości wystukiwana obcasami mokasynów pod saturatorem, przy którym gasimy pragnienie gazowaną wodą z sokiem malinowym, mówiłem, że dobre, zimne, akurat na taki upał, to się nie wróci, Rysiu, rozdział zamknięty, dzisiaj pozostaje mi egzystencja dziada kalwaryjskiego.
Jechałem koleją, nowoczesnym spalinowym powozem na szynach, na sąsiedniej ławeczce, niemal vis-a-vis rozlokowała się śliczna szczupła brunetka, nawet bardziej chuda niż szczupła, przez co jej oczy, wielkie jak dwa rozżarzone węgle i tymi oczami co i rusz, tak na skos, próbuje pochwycić mój wzrok, trochę bezwstydnie, ale elegancko, to ja sobie pomyślałem, że kobieta pomyliła epoki, młoda była, wiesz, stanowczo za młoda, a ja już od paru ładnych lat nie przywykłem do takich obserwacji, skończyły się, Rysiu, te dobre czasy, kiedy wypinałeś pierś, zginałeś w łokciu rękę, aby ukazać swą muskulaturę, to nie te czasy, gdy uwodziłeś zamaszystym spojrzeniem wywołując odruch uśmiechu dziewczyny w bajecznie skrojonej, lekkiej jak jedwab bawełnianej sukience.
Rysiu, ty przynajmniej… dobra, nie idę w tę stronę, nie będę wypłakiwał oczu nad rozlanym mlekiem, piję bracie za przyszłe pokolenia, niech im się szczęści, dosłownie piję, co w tym złego, zarabiam uczciwie, dwie butelki piwa to tak jakbyś zjadł porządną kanapkę z szynką, a czy mnie wiele do szczęścia potrzeba, kamienna ławka przy fontannie i ta drewniana w parku, plecak jako zagłówek i koc, który codziennie rano zostawiam u tej kobieciny, która też żyje sama, otwiera okno i parzy na szarzejący obraz w telewizorze ulicy, mógłbyś tak codziennie oglądać te same twarze, głowy gadające pozdrowienia i słowa pożegnania? Nie wiem, z czego ona żyje, to znaczy, co je, aby przeżyć, bo cały czas zajmuje to samo pierwsze miejsce na widowni miejskiego teatru, czasami wymieniamy się kanapkami, czasami kupuję kanapki ze swoich utargów, za co ona zabiera na przechowanie mój koc, czyści go i czesze, bo to porządny wełniany koc, skąd go mam? wyciągnąłem z takiego pojemnika na ubrania, tam zdarza mi się wymacać także porządne spodnie i ta kurtka też jest stamtąd, to co, jeszcze po jednym, bo widzę, że ci smakuje, żona poczuje alkohol? piwo wyczuje? nie chcesz się narażać?
A pamiętasz jak z Romkiem poszliśmy na wagary? było po winie na każdego, ululaliśmy się, ty już nie pijesz, Romek od czasu do czasu, a ja, Rysiu, co mnie pozostało, powiedz…
Ja wcale nie obraziłbym się, gdybym kiedyś nie wstał o poranku z tej parkowej ławki, żal? nie żartuj, co miałem przeżyć, przeżyłem, stoczyłem się, Rysiu, tak bywa, i mam tego żałować?
Ludzie to cholery, prawda, niektórzy dają mi zarobić, inni, jak ty, dotrzymują mi towarzystwa, piją ze mną, no… widzę, że odkryłeś, już ci żona nie straszna, zrobiłeś to dla mnie, po starej znajomości pijemy, choć, dalibóg, nie robiliśmy tego często… no i jest jeszcze ta stara, pomarszczona telewidzka, opiekunka mojego koca, a ta cała reszta… ty, Rysiu, masz pewnie lepsze mniemanie o ludziach, cóż, przyjdzie ci z tym żyć, a ja…
Zmieniam temat, nie będę się przecież martwił rozlanym mlekiem… rozejrzyj się, popatrz, jaki piękny jest świat, jaki piękny!  

[04.07.2019, Dobrzelin]  

02 lipca 2019

PARĘ SŁÓWEK O POLITYCE

Zacznę może od przypomnienia tego, co zawsze sądziłem o politykach i dlaczego przez parę ostatnich lat nie chodziłem na wybory (ostatnim razem byłem w lokalu wyborczym, łamiąc świecką tradycję... wiadomo z jakich powodów; zagłosowałem i ten, na kogo głosowałem został europarlamentarzystą (prorokiem jakim jestem, czy co?). 
Co sądzę i sądziłem o politykach nie nadaje się niestety do publikacji, między innymi z tego powodu, że nie chcę posługiwać się językiem pani poseł pawłowicz.
[Ten prztyczek w nos, jakim jest pisanie z niewielkiej litery niektórych nazwisk (przypominam dla niewtajemniczonych), ma sens - malutkich liter używam, pisząc nazwiska i imiona osób, najczęściej polityków, których nie szanuję.]
Czy można nie szanować pewnych ludzi? Może nie powinno się, ale ja to robię, robiąc to grzeszę pewnie, ale niech ten, co nie grzeszy rzuci we mnie kamieniem. Ale do rzeczy.
Czy można szanować pewnego pana, bodajże z Żorów na Śląsku, który kandydował do sejmiku wojewódzkiego pod szyldem "Nowoczesnej", a kiedy zdobył tyle głosów, aby zostać radnym wojewódzkim, skumał się z pisem i to tuż po ogłoszeniu wyników. Moim zdaniem takiego faceta wręcz nie wolno szanować. Nie wolno byłoby szanować go nawet wtedy, gdyby startował z list pisu i przeszedł do Koalicji. Takie jest moje zdanie.
Czy można szanować uśmiechniętego pełną gębą pana biedronia, który rzekł był, że jeśli się do europarlamentu dostanie, to złoży swój mandat na ręce kogoś tam z partii wiosna. Kiedym to usłyszał, daję słowo, że postawiłem całe Inflanty na to, że pan biedroń nie dotrzyma swojej obietnicy i wyprowadzi się na parę lat do Brukseli. [Proszę zwrócić uwagę na to, że powoli zaczynam dorównywać wiedzą proroczą a tajemną niejakiemu Kaszpirowskiemu.]
Owszem, zdaję sobie z tego sprawę, że moje sądy na temat polityków są pewnego rodzaju uogólnieniem, albowiem i w tej grupie homo sapiens znajdują się pewnie dziewicze wyjątki, ale, jak sądzę, występują one rzadko.
Przyznałbym nagrodę Nobla temu, kto by mi wyjaśnił, (dlaczego politycy to na ogół kłamcy. 
A teraz garść sugestii, które, wiadomo, że nie będą nigdy wzięte pod uwagę przez polityków (nie tylko polskich).
Otóż uważam, że jeśli kandydat dowolnego ugrupowania politycznego zdobył dzięki wyborcom, którzy na niego głosowali, mandat radnego w wyborach samorządowych, czy ogólnopolskich, nie powinien ubiegać się o głos w kolejnych wyborach, będąc uprzednio wybranym; nie powinien też np. wchodzić do rządu. 
Kilka słów wyjaśnienia.
Jeśli np. pan Kowalski został wybrany na radnego miejskiego, gminnego, powiatowego czy wojewódzkiego, nie powinien mieć prawa startu w wyborach ogólnopolskich. Jeśli na ten przykład pan Nowak został parlamentarzystą, nie powinien nosić teki ministra, czy też być premierem.
I z kolei, jeśli pan Wójcik jest już ministrem, posłem czy senatorem, nie powinien mieć prawa do ubiegania się o mandat europarlamentarzysty.
Zaznaczam, że nie piję w tym momencie do pisu - uważam, że takie powinny być uregulowania nie tylko w Polsce, ale też w każdym kraju ceniącym demokrację... a dlaczego "piję" w ten sposób? Otóż uważam, że taka podyktowana względami czysto politycznymi (a więc, według  mnie o nieczystych intencjach) zmiana miejsc, to nic innego jak lekceważenie woli wyborców, którzy de facto są tymi, którzy zatrudniają wybranych przez siebie kandydatów na wcale intratne stanowiska.
Nadto uważam, że wszelkie przywileje z tytułu zasiadania w ławach rządowych czy parlamentarnych winny być absolutnie zniesione (mowa tu głównie o immunitecie czy np. kwocie wolnej od podatku). Bo jak zrozumieć i zaakceptować sytuację, w której wybrani przez nas posłowie czy senatorowie zarzucają np. nauczycielom czy górnikom przywileje, jakich bronią, a  które wynikają z pewnych ustaw, a z drugiej sami z innych przywilejów korzystają?
No cóż, nie jestem aż tak naiwny, aby uwierzyć, że to, co powyżej napisałem, spotka się z choćby częściowym zrozumieniem ze strony politycznych świętych krów. Nic takiego się nie stanie, co jednak nie zmieni mojego stanowiska - polityka jest dziedziną życia służebną wobec społeczeństwa, nie zaś przywilejem upoważniającym wybranych przez nas ludzi do robienia czego tylko polityczna ich dusza zapragnie.
To my, wyborcy zatrudniamy tych, którym powierzamy określone stanowiska;, to my im płacimy za to, aby nas godnie reprezentowali....
... No wiem, napisałem coś, co politycznym jajogłowym nie mieści się w głowie... napisałem po prostu na Berdyczów.

[02.07.2019. Dobrzelin]



01 lipca 2019

PODRÓŻ POWROTNA

Przymusowa podróż z Meridy w Hiszpanii do kraju rozpoczęła się w ostatni piątek, dokładnie o 13.25. Koleją do Madrytu. Przed 19 na miejscu, na dworcu Atocha.
Zapomniałem z sobą wziąć jedzenia, jednej z książek bibliotecznych i notatnika z "Dróżkami"... cóż, "Dróżek" dalszego ciągu nie będzie... nic to... przeżyję... a może i lepiej.
Z dworca do hostelu młodzieżowego w centrum Madrytu. A tam, właściwie pod samym hostelem kończyła się demonstracja środowisk LGBT. Było głośno, ale w odróżnieniu od tego typu demonstracji organizowanych w Polsce, nie było kontrmanifestacji, blokad, nie interesowała się tym wydarzeniem telewizja partyjna, kościół nie urągał, a sami demonstranci zachowywali się nadzwyczaj spokojnie. W tym miejscu warto dodać, że w manifestacji było mnóstwo osób heteroseksualnych, a restauratorzy zacierali ręce, bo tłum ludzi młodych pozostał na placu i przy okolicznych uliczkach do piątej nad ranem.
Z Madrytu podróż samolotem do Wiednia. Pogoda przepiękna. Parę niegroźnych chmur dopiero nad Austrią. W Wiedniu nieco chłodniej niż w Hiszpanii, gdzie temperatura dochodziła do 45 stopni.
Po wylądowaniu czekam (właściwie czekamy, bo podróż odbywam z szefem firmy, z którą mam umowę) na podwózkę do Polski. Odbywam jakąś oryginalną rozmowę z serbskim Żydem, który zmierza na koncerty do krakowskiego Kazimierza. W końcu zabiera nas do swego auta Pakistańczyk z belgijskim paszportem pracujący w szpitalu w Wilnie. Pakistańczyk z żoną (chyba też z Pakistanu) wracają z jakiegoś medycznego kongresu, który odbywał się w Wiedniu.
Już w niedzielę w nocy zatrzymujemy się w Łodzi, skąd do domku kolejnym autkiem.
Zmęczony podróżą, nie mogę długo zasnąć. Kładę się do łóżka kiedy wstało już słońce. Budzę się przed południem. 

[01.07.2019, Dobrzelin]