ROZDZIAŁ
87 ZAPROSZENIE
[z
którego dowiemy się o ciekawej propozycji, która przywędrowała z
pobliskiego Grodka.]
Jako
się już raz rzekło, a w dodatku było to umówione, na uroczystym
obiedzie w kawiarence pojawili się obaj księża; potem zaszły do
dwóch połączonych stolików siostry zakonne rodzone: Gabriela i
Rozalia, a następnie doszły do tego grona dwie mniej koleżeństwu
znajome, aczkolwiek zaglądające od wielkiego święta do kawiarenki
panie: Popławska i Zgadkiewiczowa, obie z nieodległego Grodka,
porządnej i gospodarnej wioski. Za chwilę dosiadł się do
towarzystwa Kawiarennik Adam, dopiero co umykając z góry, gdzie
pieluchową posługę czynił u tego swojego berbecia, małego
Kubusia. Za nim podążył pan radca Krach, bez którego, jak
wiadomo, żadna istotna do załatwienia w miasteczku sprawa odbyć
się nie może. Umówiony był na to obiadowe spotkanie również pan
mecenas Szydełko, ale zatrzymały go w powiatowym mieście sprawy
sądowe, których obiecał sobie solennie nie przegrać jeszcze
ostatniej nocy, kiedy to dwie mowy obrończe pilnie kompilował.
Obie
mniej znajome kawiarenkowemu towarzystwu panie należały do elity
grodkowskiego Koła Gospodyń Wiejskich i zapewne (tak przypuszczali
Kawiarennik i pan radca) przybyły do tego zacnego miejsca z niejaką
misją; natomiast osoby duchowne, jak się wydaje, miały tej misji
być solidnym, właśnie duchowym, wsparciem.
Pierwsza
z nich (mowa rzecz jasna o paniach z KGW), pani Popławska była
kobietą z krwi i kości, rolniczką nie z tej ziemi (ksiądz Andrzej
pewnie obruszyłby się na te słowa), osobą, przed którą, jak to
mówią, jak się zatrzaśnie drzwi, to wejdzie oknem, a załatwiwszy
sprawę, wychodząc, one drzwi potraktuje nogą obutą w solidnie
wykonanego przez miejskiego szewca kozaka. Ta pani rej wodzi w
instytucji, która, jak się zdaje, prócz lotów w kosmos zajmuje
się wszystkimi sprawami, które społeczność Grodka uważa za
swoje własne i ważne do poczynienia. Nie pora w tym miejscu
rozwodzić się nad całokształtem działalności zrzeszonych w kole
grodkowskich gospodyń, gdyż każdy, kto chociaż raz w życiu
zetknął tą babską instytucją, ten wie, co w takim kole, w jego
salach, kuchniach i magazynach piszczy. A że zaciętej fantazji
paniom z Grodka nie brakuje, nie tylko tym, broń Boże, co teraz
obiad spożywają, lecz całej tej uroczej gromadce, niesłychanie w
rozpiętości wieku rozproszonej, świadczyć mogą rozliczne nagrody
podostawane w konkursach rozmaitych: od plastycznych, śpiewaczych,
przetańczonych, aż po kulinarne dyplomy.
Druga
z pań, Zgadkiewiczowa, też pochodząca z gospodarskiej familii,
tyle że ona nieco w bok kroczek spory uczyniła, obierając po
szkołach posadę zacnej i lubianej przez tłumy nauczycielki
wiejskiej podstawówki. Pozytywnie zakręcona, jak wszystkie zresztą
Grodowianki, ileż to wielkich hec, ile imprez wszelakich wyczyniała
w tej szkole, prócz wciskania dzieciskom do głów abecadła i tym
podobnych materii. Z tej swojej energii szkolnej, która ją
rozpierała, w kole gospodyń początkowo swym przecudnym szaleństwem
zajmowała się niewiele, nie dość aktywnie jak na swoje moce, lecz
po przejściu w nauczycielski stan spoczynku, miast po trudach
stresującego fachu odpocząć trochę, na wersalce się rozciągnąć
z nogami powyżej głowy dla poprawy krążenia, domem się zająć,
a raczej mężem, aby na - proszę o wybaczenie - stare lata, nie
poczuł się zbyt młodo, ona to, Zgadkiewiczowa szturmem znalazła
swoje miejsce w tej babskiej organizacji, biorąc na siebie znaczną
część zadań przed jakimi całe koło uchylać się nie uchylało,
jednakowoż wymagało pierwszorzędnego kierownictwa, dodajmy,
kierownictwa z pedagogicznym doświadczeniem, z owym wysublimowanym
podejściem, którego nauczycielce szczerze, ale niegroźnie
zazdroszczono.
-
Przejdźmy zatem do rzeczy, drodzy państwo - zagadnęła pani
Zgadkiewiczowa, kiedy usunięto już ze stołów opróżnione
doszczętnie rosołowe talerze. - Wielkimi krokami zbliża się do
nas Wielkanoc, a zatem pomyślałyśmy sobie - tu pani Zgadkiewiczowa
poszukała wzrokiem potwierdzenia ze strony przyjaciółki -
pomyślałyśmy sobie, aby szanowne towarzystwo kawiarenki zaprosić
do siebie, do Grodka, do naszego koła, w Wielki Czwartek.
-
Słyszałyśmy wiele o państwa przemiłej instytucji - weszła w
słowa pani nauczycielce pani Popławska - sama dwa razy tutaj już
byłam, pewnie niezauważona, i pomyślałyśmy sobie, że może i my
szanownemu państwu coś ciekawego pokażemy.
-
Tak, tak - wpięła się w słowa przedmówczyni pani Zgadkiewiczowa
- a wielkanocne święto jest przyzwoitą okazją, aby państwu z
miasta zaprezentować wiejskie zwyczaje, nauczyć malowania pisanek,
robienia kogutków i zajączków, przystrajania koszyczka ze
święconką i stołu.
-
O, tak - wtórowała nauczycielce gospodyni - poznalibyście państwo
nasze obyczaje, upieklibyśmy wspólnie wielkanocne strucle, baby,
serniki, makowce, pierniki i mazurki.
-
Nauczyłybyśmy was wypieku domowego chleba…
-
A sałatki? a torty?
-
Nareszcie zobaczylibyście państwo nasze dawne obyczaje, stroje,
najprawdziwszy konny powóz, na sumę do kościoła przystrojony… i
tak dalej i dalej.
Ksiądz
Kącki dyskretnie podrapał się za uchem, przewidując, że i on
głos swój powinien jeszcze przed wniesieniem drugiego dania
postawić.
-
Moi państwo, prawdę mówiąc, te oto panie do mnie się zwróciły
najpierw w tej sprawie. Jak by nie było to nasze parafianki, a i
wielkanocna pora to chrześcijańskie święto, więc się nie
dziwię, że najpierw do mnie zagadały. I pytały się nasze
białogłowy o to, czy przypadkiem takie wspólne, przedwielkanocne
spotkanie, nie napotka jakichś przeszkód ze strony kawiarenkowych
gości, którzy przecież w ten czas pewnie w swoim rodzinnym gronie
czynić będą do świąt przygotowania. Wtedy ja im powiadam: ja
Kawiarennikowi powiem, w szczegółach nie wyłuszczę w czym rzecz,
ale powiem, że panie z zaproszeniem przyjdą. A może z tego
wszystkiego wyniknie coś więcej niż to jedno w Grodku spotkanie?
Niespodziewanie
włączył się do rozmowy ksiądz Andrzej.
-
A ja wam powiem moi bracia i siostry, że właśnie w tej chwili
pomyślałem sobie o tym, że chociaż nasz Różanów to niewielkie
miasto, a Grodek przecie nie daleko, to my się wspólnie tak bardzo
dobrze to nie znamy; jeszcze starsi ludzie, to tak, ale młodzi? Wiem
coś o tym, bo sam jestem w mieście od niedawna i wciąż parafian
odwiedzam, i wciąż się czegoś od nich uczę. A jeśli w Grodku
pierwszorzędnie stara świąteczna tradycja jest kultywowana, to
dlaczego nie zarazić nią miasteczka?
-
Ja oczywiście z największą ochotą z tego zaproszenia skorzystam -
wyraził swoje zdanie pan Adam, Kawiarennik - a wszelkie prace tak
poukładam, abym nie tylko ja, ale i moi pracownicy mogli skorzystać
z zaproszenia i chociaż przez chwilę być gośćmi w zacnym Grodku.
A co pan na to, panie radco?
Wywołany
do odpowiedzi radca Krach wystrzelił słowem jak z procy:
-
Gdzie ty, tam ja, przyjacielu. Ale też chodzi o to, aby w jak
największym gronie pojawić się u naszych przeuroczych pań. I
jeszcze jedno… ja już się cieszę na rewizytę w naszej
kawiarence. Są tam u pań w kole jakieś urodziwe dziewoje?
Oczy
obu rodzonych sióstr zakonnych lekko się spłoniły, lecz szybko
zdmuchnęły ten płomyczek uśmiechem, przywykłe do poetyckich
żartów pana radcy.
-
Są, a jakże - odezwała się pani Zgadkiewiczowa. - Oby tylko
kawalerów nie zabrakło - a po namyśle dodała: - ale te damsko -
męskie kwestie najlepiej rozstrzygać przy wodzie, na świętego
Jana.
-
Tak i ja pomyślałem - wyszeptał pan radca - obiad w kawiarence,
wianki na zalewie, pierwszorzędny pomysł.
-
Ale póki co skupmy się na najbliższym święcie - przywołał
rozbudzonego do czerwoności w swych marzeniach pana radcę ksiądz
Kącki. - Mam rozumieć, że gotowość u państwa jest, aby wiejskim
powietrzem, zapachami i tradycją się nasycić.
-
Oczywiście, żonę z sobą zabiorę - odparł pan radca i w tej
samej mniej więcej chwili zza czcigodnych sutann obu księży
wychylili swoje oblicze pan redaktor Pokorski oraz stary pisarz.
-
Jeśli panie pozwolą, zabiorę z sobą na imprezę mego serdecznego
przyjaciela - wskazał ręka na pisarza. A jeśli wolno mi będzie
również w naszej gazetce opisać to wydarzenie, tym większa to
będzie przyjemność dla nas i naszej miasteczkowej społeczności,
gdy się o nim dowie.
Rodzone
siostry zakonne, milczące dotąd i jak zwykle pośród przyjacioły,
pozwoliły sobie powstać i pomóc kelnerce Karolinie drugie danie,
pachnące gulaszem i zapiekanym ziemniaczanym plackiem po węgiersku
pomiędzy koleżeństwo rozłożyć.
A
kiedy już towarzystwo gotowe było do konsumpcji pierwszego kęsa,
pan Adam drobne słóweczko z księdzem Kąckim zamienił.
-
Chciałbym z księdzem na minutkę na osobności pomówić… w
sprawie naszego Kubusia. Pora by była w wielkanocny poniedziałek,
albo jeszcze lepiej w niedzielę, chrzciny wyprawić.
[Pomysł: 27.03.2017, Cambridge w Anglii]
[31.08.2023,
Toruń]