(...)
Eliza wróciła z matką Barbarą i panią Weroniką z miasta. W tym miejscu należałoby sprecyzować rolę, jaką odgrywa starsza pani Weronika w gospodarstwie Smulskiego.
Pochodzi z nieodległej wioski usytuowanej jak większość okolicznych siół przy lesie niedaleko jeziora. Dawno już temu wypuściła jedyną córkę w świat i to tak daleki, że nachodziły ją chwile, kiedy żałowała tego, iż wtedy nie postawiła tamy małżeństwu Teresy z Duńczykiem. Ale daremny byłby to trud, bo córka ani myślała zerwać z zakochanym w niej mężczyzną, człowiekiem, którego sama pokochała, a że to cudzoziemiec - cóż z tego, kiedy godzien szacunku, z dobrą pracą, majętny i otwierający przed córką Weroniki drzwi przyszłości, o której dla swego dziecka makta mogłaby jedynie zamarzyć.
Stało się tak, że w końcu młodzi pobrali się, osiedlili gdzieś pod Odense, postarali się o dwoje dzieci, szczęśliwie przeżywając w zgodzie najpiękniejsze lata wczesnej dorosłości. Rzadko bo rzadko, ale zajeżdżali do rodziców z wizytą (Weronika nie była wtedy sama; mąż odumarł jej jakieś pięć lat temu), a nawet dosyć regularnie słali starszym pewne kwoty pieniędzy, aby złagodzić im ból rozłąki i ulżyć w samotnej wyprawie przez życie.
I tak dożywała pani Weronika sędziwego wieku, gospodarząc z mężem na płachetku nieurodzajnej ziemi, dorabiając sobie połowem ryb i zbieractwem owoców leśnych i grzybów. Tak było do śmierci Karola. Weronika, czemu trudno się dziwić, posmutniała i popadła w apatię. Córka z zięciem wpadli, wydawałoby się, na najlepszy pomysł - zabiorą matkę do siebie, do Danii. Ale jak tu przesadzić stare drzewo?
I wtedy zjawił się Smulski, składając wdowie propozycję, której ona, o dziwo, nie odrzuciła. Należało swój dom i liche gospodarstwo sprzedać, zamieszkać w leśniczówce, będąc notarialnie do niej przypisaną; w efekcie czego pani Weronika otrzymała swój pokój i otrzymała prawa równe pozostałym mieszkańcom leśniczówki, a posiadając własne oszczędności i, niewielką wprawdzie, emeryturę mogła się cieszyć na stare lata z dobroci losu. Najistotniejsze w tym wszystkim było to, że jakże istotna dla życia Weroniki decyzja jej samej i leśniczego Smulskiego, spotkała się z pełną aprobatą Elizy i jej matki. Zwłaszcza pani Barbara była zachwycona, znajdując w nowej mieszkance leśniczówki pokrewną duszę, przyjaciółkę od serca i do pogadania.
Zdarzało się tak, że próba w ewangelickim chórze, w którym swego altu użyczała Eliza, czasowo zbiegała się z rehabilitacją jej matki i wtedy żona Smulskiego zabierała do auta Weronikę, aby towarzyszyła Barbarze w zajęciach z terapeutą.
Rok temu pani Barbara przeszła, lekki na szczęście, udar i powoli dochodziła do niedawnej sprawności ruchowej, co było dla niej o tyle ważne, że była to kobieta nad wyraz aktywna i żywotna. Właściwie cały ogród przy leśniczówce i to arcydzieło w postaci różanego klombu przed głównym wejściem do leśniczówki to jej dzieło, które po pewnym czasie kontynuowała wraz z Weroniką.
Ta nagła i nieoczekiwana przypadłość wykluczająca na trudny do przewidzenia okres czasu dotychczasową aktywność pani Barbary, pojawiła się w najmniej pożądanym momencie, ale czy nie jest tak, że to choroba nas wybiera, a nie my ją?Pomyślałby kto, że w wieku siedemdziesięciu trzech lat (tyle lat liczyła sobie pani Barbara) przeżycie udaru to nie tylko wymuszona rezygnacja z dotychczasowego trybu życia, nie tylko powolna stagnacja i regres sił witalnych, ale i nieubłagalna myśl o tym, że śmierci za drzwiami tylko patrzeć.
Barbara jednak postanowiła sprzeciwić się z całych sił naturze i statystykom podobnych wypadków - postawiła na rehabilitację. To prawda, miała wiele szczęścia - niedowład lewej części ciała, zwłaszcza nogi, nie był aż tak widoczny i dokuczliwy. Stan zdrowia, a właściwie stan ruchowy tej lewej części ciała po zabiegach rehabilitacyjnych poprawiał się. Polepszała się również sprawność palców lewej ręki. To co było do poprawy to brzydko wyglądający skórcz górnej wargi i pewne trudności w mówieniu. Ale i z tą przypadłością postanowiła Barbara zawalczyć. Wiedząc, że pewnie nie będzie w stanie odzyskać normalnego dla każdego człowieka ułożenia ust, zwróciła uwagę na to, że zmniejszając tempo mowy, staje się bardziej zrozumiała dla otoczenia, co potwierdzały częste i korzystne dla wyników terapii wizyty u logopedy.
Podsumowując, mało by kto przypuszczał, że kuracja Barbary przebiegać będzie w tak zawrotnie szybkim tempie i da tak widoczne pozytywnie wyniki.
Ernest wyrwawszy się z odrętwienia w jakie popadł pisząc, a może i zasypiając przy tej czynności, słysząc istotnie gwar rozmów dochodzących z dołu, pomyślał, że najwłaściwszym będzie, gdy opuści swoje lokum i zejdzie się przywitać z "kobietami" Krzysztofa.
- Najlepiej mieć to już za sobą - myślał i chociaż przyjęty został przez Karola wręcz entuzjastycznie, to jednak z paniami, które dopiero co wróciły z miasta, miał się spotkać po raz pierwszy i w związku z tym pewna niewiadoma została.
(...)
[26.06.2019, Merida w Hiszpanii]
Ernest wyrwawszy się z odrętwienia w jakie popadł pisząc, a może i zasypiając przy tej czynności, słysząc istotnie gwar rozmów dochodzących z dołu, pomyślał, że najwłaściwszym będzie, gdy opuści swoje lokum i zejdzie się przywitać z "kobietami" Krzysztofa.
- Najlepiej mieć to już za sobą - myślał i chociaż przyjęty został przez Karola wręcz entuzjastycznie, to jednak z paniami, które dopiero co wróciły z miasta, miał się spotkać po raz pierwszy i w związku z tym pewna niewiadoma została.
(...)
[26.06.2019, Merida w Hiszpanii]