Kartka z kalendarza na dzień
28 października 2023 roku
Sobota
Imieniny
obchodzą:
Szymon, Tadeusz oraz
Anastazja, Cyryl, Cyryla, Domabor, Faro, Fidelis, Honorat, Juda
Tadeusz, Ksymena, Wielimir, Wincenty, Wszeciech
Przysłowie:
„Jak przyjdzie Szymon i Judy, zagoń
bydło z pola do budy”
Słońce
Świt:
06:47
Wsch.
Sł.: 07:22
Zenit:
12:19
Zach.
Sł.: 17:17
Zmierzch:
17:52
Cytat dnia:
„Najbardziej straconym dla
człowieka jest dzień, w którym się nie śmiał”
- Nicolas de Chamfort
29 października 1858 roku
w Pskowie
lub Wilnie urodziła się Maria
Weryho-Radziwiłłowiczowa -
pedagożka i pisarka. [zm. 8 listopada 1944 roku w Krakowie]
Poniżej opowiadanie autorki „Dobre
dzieci” wchodzące w skład opowiadań zamieszczonych w książce
przeznaczone dla dzieci od lat sześciu do dziesięciu - „Las”.
Dobre Dzieci
W pewnym domku mieszkała praczka z
dwojgiem małych dzieci. Była ona bardzo uboga, a pilnie pracowała.
Cały dzień od rana do nocy prała, czasem ręce miała nabrzmiałe,
ale nie mogła odpoczywać: któżby jej dzieci karmił i
przyodziewał? Dobre były jej dzieci: nie nudziły matki, kiedy była
zajęta, a bawiły się same na ganku domu, albo w ogródku, który
znajdował się tuż przy domku.
W tym to ogródku dzieci bardzo lubiły
bawić się, biegały, budowały fortece, domki z kamieni i wiele
innych rzeczy.
Raz kiedy się dzieci tak bawiły w
ogródku, usłyszały jak matka zawołała na Wacusia. Wacuś miał
już lat siedm, był starszy o rok od swego braciszka; zerwał się i
prędko pobiegł do matki.
Po chwili wraca z głową na dół
spuszczoną.
— Co ci to? — pyta Stach, jego brat
— czy się mama na ciebie za co gniewała?
— Nie Stachu — odpowiada Wacuś po
cichu — nie łajała mnie, ale żebyś ty wiedział, jaka nasza
matka biedna!
— Dla czego? — pyta braciszek.
— Jaka biedna — mówił ze łzami w
oczach Wacuś. — Zawołała mnie, ażebym rozwiązał supełek
sznureczka, bo ją ręce bolą. Spojrzałem na jej ręce, były na
nich tak wielkie pęcherze, jak gdyby się poparzyła. Pytam tedy,
dla czego mama tak pokaleczone ma ręce?
— Z pracy to, synku — odpowiedziała
— od świtu piorę, teraz spieszyć się muszę z prasowaniem.
— Prosiłem mamy, ażeby wypoczęła,
ale ona powiada, że jakby teraz wypoczywała, to nie będzie mogła
kupić chleba na podwieczorek.
— Biedna matka — westchnął po
cichu Stach — żebyśmy to jej w czem pomódz mogli?
I zamyślili się obaj chłopcy.
— Ach wykrzyknął Wacuś — wiem, co
zrobię! Tam za naszą osadą jest duży budynek. Mieszka w nim
bardzo dużo ludzi, widziałem raz, gdy bieliznę z mamą nosiłem.
Pójdę i poproszę, żeby mi dali jaką robotę, jestem silny,
potrafię pracować.
— I ja — zawołał Stach.
— No, to chodźmy!
I chłopcy nie myśląc długo, przeszli
przez parkan i pobiegli wprost przed siebie, gdzie zdaleka wznosił
się duży budynek z ogromnym kominem!
Biegli długo, wreszcie zatrzymali się
przy czerwonym gmachu.
— Co to za dziwny dom? — mówi Stach
— nigdy nie widziałem takich domów; na co taki duży komin? A
jaki turkot w tym domu, jakby tysiąc koni po moście stąpało.
Była to fabryka papieru.
— A wy co tu robicie? — zapytał
pewien pan, przechodząc koło dzieci.
Przestraszeni chłopcy wybąknęli
nieśmiało, że szukają pracy.
— Jakto! wy chcecie pracować, tacy
mali? Skądże wam się wzięła ta ochota?
Wtedy chłopcy opowiedzieli, że mają
ubogą matkę i że chcą zapracować, ażeby jej choć trochę
przynieść ulgi. Bardzo spodobała się panu mowa chłopczyków i
powiedział do nich:
— Kiedy tak, to się znajdzie i dla
was robota. Weźcie te worki co tam leżą, chodźcie po wsi od chaty
do chaty i zbierajcie rozmaite szmaty, nowe, stare, czyste czy
brudne, a zapłacę wam tak jak innym.
Uszczęśliwieni chłopcy skłonili się
panu i pobiegli do domu. Nic nikomu o tem nie powiedzieli, ale
nazajutrz wstali bardzo wcześnie, pobrali kijki i poczęli zbierać
różne kawałki płócienne lub bawełniane po podwórkach i przed
domami. Kiedy worek był już pełen, odnieśli go do fabryki. Pan
przyjął szmaty i zachęcił ich, żeby jeszcze więcej zbierali i
przynieśli.
Chłopcy po raz drugi ruszyli na
poszukiwanie szmat, a kiedy przynieśli drugi worek, ten sam pan,
którego spotkali dawniej przy fabryce, zważył na wadze szmaty i
zapłacił za nie.
Wacek i Stach nie wiedzieli, ile im
zapłacono, bo nigdy nie mieli pieniędzy i dla tego ich nie znali.
Pobiegli więc do domu, pocałowali matkę w rękę, położyli na
stole pierwszy swój zarobek, opowiedzieli, jak się to stało i
prosili, ażeby matka choć dzień jeden wypoczęła.
— Dziękuję wam dziatki kochane.
Matka była bardzo szczęśliwa, że ją
tak dzieci kochają i żałują, a drugiego dnia nie wzięła się do
prania, lecz poszła ze swymi synkami do ogródka.
Jakaż to była radość dla chłopców;
nigdy jeszcze nie było im tak wesoło. Zdawało się, że i słonko
tego dnia jaśniej świeciło i kwiatki ładniej kwitły, a wietrzyk
przyjemniej powiewał.
— Matulu — pytał Stach — myślę
i myślę, a nie mogę się domyśleć, na co temu panu te gałgany?
czy on z nich szyje ubranie?
— Nie, bierze je do fabryki i
przerabia na papier.
— Jakto! z tych gałganów robi się
papier? To rzecz ciekawa. Chciałbym to zobaczyć.
— Jak kiedy pójdę do fabryki —
rzekła matka — to poproszę wuja, który tam pracuje, żeby ci
pokazał jak to się robi.
[29.10.2023, Toruń]