Eduard Manet - PORTRET BERTHE MORISOT

Eduard  Manet  -  PORTRET  BERTHE  MORISOT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 grudnia 2024

ZAPISKI (1347) BEZ NOWOROCZNYCH POSTANOWIEŃ


1347.

Podsumowania bieżącego roku nie będzie, tak jak nie będzie noworocznych postanowień. Warto jednak odnotować to, że operacja się udała i zacząłem żyć w miarę normalnie w tym coraz głupszym niemoralnym i niemoralnym świecie, jaki mnie otacza, gdzie pieniądz, przekupstwo, jak to ma miejsce, podejrzewam w decyzji PKW, robi wszystko. Jak pogodzić się manipulacją, z tym, że za oszustwa i wyłudzenia nie ma w naszym kraju kary, że obecnemu premierowi leży bardziej na sercu interes Ukrainy aniżeli Polski. Jak to możliwe, że w tym koalicyjnym rządzie zasiada na foteliku wiceministry kobieta, która mówi, że mamy (Polska ma) swój narodowy wiatr i niech się nikt nie odważy sprowadzać wiatru z Rosji – na Boga, tak powiedziała i… nic; jak się pogodzić z tym, że polityka jastrzębia Sikorskiego prowadzi nas wprost do wojny z Rosją; jak zrozumieć treść listu uprzedniego wiceministra od suwerennej sprawiedliwości, gdy stawia rządzącym warunek powrotu do kraju; dlaczego ten tchórz i uciekinier dostaje kasiorę za to, że nie wypełnia obowiązków posła. Co porobiło się z krajem, w którym mieszkam? Orwell miałby co pisać… albo Gombrowicz, ale dlaczego musi się to dziać naprawdę.

Ja zdaję sobie z tego sprawę, izoluję się, staram się nie przyjmować do wiadomości lub przynajmniej drugim wypuszczam uchem, ale do diabła, nie da się do końca nie być narażonym na uderzenie gazrurką po łbie. Pytanie, które mnie dręczy to, czy te politykusy to naprawdę myślą, że naród w całości jest taki głupi, że łyka te farmazony jak foczka dorsze. W większości, jak sądzę mamy głupi naród – ze wszystkich stron, a najlepiej wychodzi ogłupianie go poprzez obniżanie poziomu nauczania. Mamy już tego dowody – uczniowie mają nie wiedzieć i nie czytać, bo po co, mają mieć coraz więcej wolnego czasu, niech nikt im prac domowych nie zadaje, niech się bawią, a przy nich my – dla nas coraz więcej wolnego, czterodniowy tydzień pracy w planie, mnożenie wolnych świątecznych dni. AI za nas zrobi wszystko, drony nas obronią – precz z książkami -mamy Netflix a w nim barachło.

W takim żyjemy świecie – bezideowym, aby żreć trawę i robale, mniej oddychać i wydalać, bo pogrążymy naszą planetę w rozpaczy.

Czy można w takim świecie mieć jakiekolwiek plany na przyszłość?



[31.12.2024, Toruń]

PROZĘ CZYTAM... (13) OSTAP ORTWIN - PARK

 

I DZIELĘ SIĘ -


Piękny przykład słownictwa i konwencji młodopolskiej. Język niedzisiejszy, pełen emocji i egzaltacji. W podobny sposób pisał we wcześniejszej swojej twórczości Stefan Żeromski. Tutaj mamy przykład tekstu autorstwa bardziej krytyka literackiego niż pisarza – Ostapa Ortwina.

[pozostawiono oryginalny tekst]



Park

Jak zaczarowany, uśpiony raj jest nocą ten milczący, nieruchomy park.... Jak raj zaklęty.

Niby ogromna muszla dzwoni on ciszą; jest w nim jakiś guślarski czar spokoju, który szumi tajemnym szeptem przytłumionego oratoryum modlitw; jeden ton, co się udziela sercu niby przewlekły akord organu.

Z pod kory drzew wybiegły drżące ich dusze do księżyca i układły się u stóp pni — długim, głębokim cieniem.

Jakby gotyckie wieżyce stoją skamieniałe jodły i świerki zastygłe. Brzozy jaśnieją srebrną łuską, — wiotkie, u góry niby pod obłokiem muślinu.

Sztywne tuje — sople stalagmitów.

Jak olbrzymie kandelabry świecą kasztany o wachlarzowych liściach białym kwiatem do księżyca.

Miesiąc w pełni — jak wielki kwiat jaśminu — sypie złotą rosę blasków na skamieniałe jodły, zastygłe świerki, na srebrne brzozy, na sztywne tuje, na kandelabry kasztanów, na ażurowe gałęzie modrzewiu.

Z gąszczy wyrywa goniąca się para zakochanych nietoperzy i szeleszcząc błonami skrzydeł przelatuje mi nad głową.

Wydają krótki, urwany jęk miłosnej ekstazy.

Maj.....

Na stawie lśni łabędź. W dzień zataczał on szerokie kręgi po wodzie, wyginał szyję i łowił przelatujące na dnie chmury. Ale w majową błyszczącą noc opadł bez ruchu, z podziwu wyciągnąwszy szyję. Nad sobą ma złotą konchę księżyca i tych kilka wielkich, jasnych, jakby wilgotnych gwiazd. Pod sobą ma złotą konchę księżyca i tych kilka wielkich, jasnych, jakby wilgotnych gwiazd. I zawieszony w tym cudzie, niby jakiś aeronauta w powietrzni między niebem, a niebem, duma nieruchomy, marzy samotny i tęskni. Boi się ruszyć, aby nie spłoszyć przedziwnego snu. Marzy, tęskni i czeka.

Czeka na swego Lohengrina w złotym hełmie i złotym pancerzu, którego ma powieść w kraj rozświtu...

....Łabędziu mój, ty cichy srebrnopióry ptaku!

Spokój stawu mąci na chwilę ryba, przypadkiem dostawszy się na powierzchnię. Szarpnęła się gwałtownie, przestraszona sinym blaskiem srebrnej poświaty, bijąc płetwami o wodę.

Poczem zapewne opowie siostrom o zagrobowym świecie, który widziała. Jestto kraina pełna bezcielesnych widm i mgławych cieni, powie, a ryby oproklamują nową metafizykę. Kto nie uwierzy, pójdzie na szafot.

Z jaśminowych krzaków rzuca słowik w długich odstępach potrójny, nabrzmiały, pełny jak głębokie tony fletu, słodki jak jagody winogron, gwizd. Tak stroi swoją krtań. Za dwie godziny, kiedy księżycowy krąg będzie u zenitu, rozpocznie wielką aryę do gwiazdy wieczornej.

O du! mein holder Abendstern....

Na wzgórzu nad tarasami gra miesięczny seledyn cichy nokturn na blaszanej kopule pustego gmachu. Jak transparenta świecą wielkie, łukowe okna.

 — ...Za lasem, za borem, za siedmiu rzekami błyszczy kryształowy pałac. Brylantami wysadzane gzemsy, od złotych kruszców lśnią się blanki. Tam spi zaklęta królewna, w jednej z dziesięciu komnat. Na białym puchu, pod białym baldachimem, okryta śnieżnym welonem — cała jaśminowa. Z pułapu kapie mleko róż, kamelij, tuberoz, jaśminów, oleandrów....

Pocałunkami obudzi ją rycerz, nieustraszony i młody, który służbę ślubował świętemu Gralowi.

Gdybym...

Od zachodu zerwał się lekki powiew, musnął gałęzie i strącił z liści ciężkie krople rosy.

Czas wracać. Późno już.

Nad stawem chodził dozorca, brutalnie nawołując łabędzia. W ręku trzymał długi, wierzbowy pręt i uderzał nim ptaka po grzbiecie. Łabędź otrząsł się. Odkąd pamięta, spędzają go na noc z wody. Tak było zawsze. Zakołysał się majestatycznie, rozdął skrzydła, niby żagle białe i ciche, jakby wenecka gondola mknął ku brzegowi. Ztrzepnął wodę z piór i szedł niezgrabny i ociężały, chwiejąc się na nogach.

Mijając go, składam mu głęboki ukłon. Pożegnanie Lohengrina z łabędziem.

Łabędziu mój, ty cichy srebrnopióry ptaku!

Za nim wlecze się leniwie dozorca, z nasuniętą na ucho czapką z daszkiem i wywijając wierzbowym prętem ćmi fajkę, klnie bez przyczyny i spluwa raz po raz.

Czas wracać do miasta. Chłodno.

Mój biały królewski ptak śpi.... w kurniku.



[31.12.2024, Toruń]

SZTUKA EPISTOLARNA - STAFF DO ORKANA

 

Sztuka epistolarna jest dzisiaj w zaniku, a szkoda. Dzisiejszy, jakże szybki i niedoskonały sposób komunikacji redukuje do minimum znaczenie słów i ogranicza też myślenie.

Poniżej przedstawiam list poety Leopolda Staffa [Leopold Henryk Staff ur. 14 listopada 1878 we Lwowie, zm. 31 maja 1957 w Skarżysku-Kamiennej] do pisarza Władysława Orkana [Franciszek Ksawery Smreczyński vel Władysław Orkan ur. 27 listopada 1875 w Porębie Wielkiej, zm. 14 maja 1930 w Krakowie] zawarty w publikacji pani Ireny Maciejewskiej [Pamiętnik Literacki, rok 1962, nr 4]


Lwów, d. 14 czerwca 1903

Kochany Władku

Jestem we Lwowie po kotłującym kołowrocie paryskim i jednego tylko chcę teraz: wsi, wsi! Poręby! Poręby! Jestem pełny, napęczniały jak wrzód przed pęknięciem, nabrany różną treścią i pragnę tylko robić. Cieszę się bardzo, że mnie chętnie widzieć będziesz obok siebie. Jestem wprawdzie goły jak turecki święty, ale wierzę, że do piętnastego (15) lipca grosze jakieś zdobędę. Chciałbym spędzić czas w Porębie od 15 lipca do 30 sierpnia. Klimek zapewne mieć będzie pokój dla mnie. Wobec pustej kabzy chciałbym się też od razu upewnić co do kosztu. Tamtego roku płaciłem 28 złr za miesiąc — co za 6 tygodni (od 15/7—30/8) wyniosło 42 złr. Czy i tego roku tak można? Jest u mnie dziś kruszej niż łońskiego, bom się na Paryż do cna wyekspensował. — Druga rzecz co do towarzystwa. Nie śmiem naturalnie zastrzegać sobie Klimka dla siebie samego, bo to może byłaby krzywda dla Klimka. Ale Ernest Łuniński6 to literat w tym przykrym znaczeniu — a wyjeżdżając na Święto spoczynku trudno oswoić się z myślą, by właśnie na uroczystość musieć obcować z tymi, których się unika nawet na codzień. Zresztą wszystko zdaję Twojemu zdaniu i rozsądzeniu.

6 Ernest Łuniński (1870—1931) — ukończył prawo i filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim, napisał szereg prac historycznych (m. in. o Berku Joselewiczu) i publicystycznych. W dwudziestoleciu był dyrektorem Wyższej Szkoły Dziennikarskiej w Warszawie, gdzie wykładał historię w. XIX w Polsce. W okresie, o którym mowa, był dziennikarzem we Lwowie.

Co do tego, czy przyjadę sam: otóż sam. Ostap7 nie może, Müller8 nie może. Zostaje tylko Ruffer9. Są zaś powody, dla których bym z Rufferem wakacji spędzać nie chciał. Primo: był chory, jak Ci wiadomo, na obłęd umysłowy. Teraz jest mu lepiej, ale całkiem normalny nie jest. Więc: nie chcę brać absolutnie odpowiedzialności, którą bym musiał wziąć na siebie podejmując się jechać z chorym. Drugie i trzecie powody to już te, które Ci może wiadome ze Lwowa — a jeśli nie, to Ci je aż ustnie zwierzę, nie chcąc rzeczy zbyt poufnych powierzać listowi. Ogólnie mówiąc, pewna emulacja i lekka literacka zazdrość (zresztą wcale nie na złośliwym podkładzie), których on się w stosunku do mnie obronić nie mógł i z czym się zdradził w chorobie, majacząc ciągle o rywalizacji ze mną, wymagają pewnej ostrożności, krępowania się z każdym słowem i gestem, co jest strasznie uciążliwym w stosunku, zaś w codziennej ciągłej styczności byłoby wprost nie do zniesienia, zwłaszcza tam, gdzie się po swobodę i niekrępowanie się przyjechało. Dlatego też z nim jechać nie chcę. Zresztą czekam na wiadomość od Ciebie, choćby na kartce. List ten ze względu na poufne wiadomości o Józku, z których się tylko Tobie zwierzam, spal lub zniszcz, by się przypadkiem w ręce czyje nie dostał. Ściskam Cię serdecznie Twój Leopold

Mamie ucałowanie rąk. Klimków pozdrawiam.

PS. Nota bene, jeśli zechcesz dać Łunińskiemu przychylną odpowiedź — zgodzę się i na niego, byle się obowiązał do absolutnego niekrępowania współmieszkańca. Naturalnie nie w jednej izbie!!

7 Ostap Ortwin (właściwe nazwisko: Katzenellenbogen) — ur. w r. 1877, zamordowany przez Niemców w 1942 roku. Wybitny krytyk, m. in. autor studiów o dramatach Ibsena, Wyspianskiego, Staffa oraz o liryce Staffa, Ruffera, Leśmiana, Tuwima, Pawlikowskiej. Staffa łączyła z Ortwinem od czasów studenckich bardzo serdeczna przyjaźń, której dzieje poświadczają przywiezione przez Jadwigę Czachowską ze Lwowa odpisy listów Staffa do Ortwina.

8 Stanisław Antoni Mueller — poeta, autor wydanej w r. 1908 dwu tomowej powieści Henryk Flis. Był serdecznym przyjacielem Staffa w latach uniwersyteckich, pochodził z Drohobycza, gdzie odwiedzał go Staff.

9 Józef Ruffer (1878—1940) — poeta, rówieśnik Staffa i przyjaciel z lat uniwersyteckich. Ogłosił w r. 1903 tom poezji Posłanie do dusz; następnie tłumaczył d’Annunzia i Leopardiego; twórczość własną, podobnie jak Mueller, zarzucił. Oprócz Posłania do dusz wydał w Paryżu kilka okolicznościowych utworów zebranych w tomikach: Trzy psalmy i Hejnał (1917) oraz Wtóra litania pielgrzymów (1918)



[31.12.2024, Toruń]

30 grudnia 2024

MUZYCZNE POCZTÓWKI - PAUL SIMON & ART GARFUNKEL - SOUND OF SILENCE



Hello darkness, my old friend,

I've come to talk with you again,

Because a vision softly creeping,

Left its seeds while I was sleeping,

And the vision that was planted in my brain

Still remains

Within the sound of silence.


In restless dreams I walked alone

Narrow streets of cobblestone,

'Neath the halo of a street lamp,

I turned my collar to the cold and damp

When my eyes were stabbed by the flash of a neon light

That split the night

And touched the sound of silence.


And in the naked light I saw

Ten thousand people, maybe more.

People talking without speaking,

People hearing without listening,

People writing songs that voices never share

And no one dare

Disturb the sound of silence.


'Fools,' said I, 'You do not know

Silence like a cancer grows.

Hear my words that I might teach you,

Take my arms that I might reach you.'

But my words like silent raindrops fell,

And echoed

In the wells of silence


And the people bowed and prayed

To the neon god they made.

And the sign flashed out its warning,

In the words that it was forming.

And the sign said, 'The words of the prophets

Are written on the subway walls

And tenement halls.

And whispered in the sounds of silence.



Witaj ciemności, stara przyjaciółko

Znów przyszedłem z tobą porozmawiać

Ponieważ jakaś wizja, zakradając się cicho

Zostawiła swe nasiona gdy spałem

I wizja, która została zasiana w mym umyśle

Wciąż pozostaje [żywa]

W rozlegającej się ciszy.


W niespokojnych snach szedłem sam

Wąskimi uliczkami wyłożonymi kamieniem

W blasku ulicznej lampy

Postawiłem kołnierz, aby schronić się przed zimnem i wilgocią

Kiedy moje oczy przeszył błysk neonowego światła

Które rozdarło noc

i naruszyło zalegającą ciszę

W tym nagim świetle ujrzałem

Dziesięć tysięcy ludzi, może więcej

Ludzi, którzy rozmawiali nie mówiąc

Ludzi, którzy słyszeli nie słuchając

Ludzi piszących pieśni, którymi nigdy nie podzielą się ze światem

I nikt nie ośmielił się

Zakłócić zalegającej ciszy.


"Głupcy", rzekłem, "Nic nie rozumiecie

Cisza rozrasta się jak nowotwór

Usłyszcie moje słowa, abym mógł was nauczać

Chwyćcie moje ręce, abym mógł was dosięgnąć''

Lecz moje słowa, jak ciche krople deszczu, opadały

I rozbrzmiewały echem

W studniach ciszy.


A ludzie padali i modlili się

Do neonowego bożka, którego sami stworzyli,

A znak rozbłysnął swym ostrzeżeniem

W słowach, z których się składał

Głosił, że słowa proroków są zapisane na ścianach metra

I klatkach kamienic

I szeptane w rozlegającej się ciszy.



[30.12.2024, Toruń]

ZAPISKI (1346) WSTECZ


1346.

Sięgam wstecz. Kuchnia oddzielona była od przedpokoju grubą, lecz lekką, perłową, plastykową ścianką. Wchodziło się do kuchni od przedpokoju otworem drzwiowym, drzwi nigdy nie było. Kiedy wchodziło się do mieszkania, to na wprost był przedpokój, a kuchnia zaraz po lewej. Robiło się dwa kroki i stała kuchnia węglowa, kaflowa – tu zawsze było najcieplej. Duży stół kuchenny, może nie duży a o normalnych, typowych wymiarach stał niedaleko wejścia, tuż przy ścianie z plastyku. Rzucało się przede wszystkim to, że na stole w rogu leżały gazety i czasopisma, a twarzą do nich siedziała babcia Marianna przy nieodłącznej szklance ciemnej herbaty madras. Siedziała tak wtedy, gdy przygotowany przez nią obiad przygrzewał się na kuchni. Kilka garnków i garnuszków tam stało – dwa z zupami – jedna była tylko dla mnie, ziemniaki, które się jeszcze nie gotowały, jakieś mięso lub kotlety na patelni – tłuszcz delikatnie skwierczał, kompot, a na ciepłych, kaflowych półkach nie traciło ciepła kakao, które wypijałem bezpośrednio po przyjściu ze szkoły, a chodziłem wtedy do klasy pierwszej lub drugiej.

Księdza po kolędzie przyjmowała babcia, czasami z mamą, ale ta miewała w początkach stycznia dużo pracy w biurze i często pozostawała po godzinach. Dziadek zwykle wychodził z domu, kiedy przychodził ksiądz. Dziadek był antyklerykałem i nie dał się babci przekonać, co do możliwości rozmowy z księdzem. Później ojciec poszedł w jego ślady. W domu nikt nie miał pretensji do dziadka, w ogóle nie dochodziło do kłótni związanej z tradycją kolędową. Szanowaliśmy swoje wybory. Gdy byłem szkrabem, zostawałem z babcią i wraz z nią przyjmowaliśmy księdza. Zawsze dostawałem jakiś święty obrazek, co mnie cieszyło i nawet zmówienie „Ojcze nasz” w zamian za portrecik Jezuska czy Batki Boskiej albo jakiegoś świętego nie stanowiło dla mnie problemu. Księży mieliśmy dobrych, pogodnych, choć ja nie lubiłem proboszcza, wolałem młodszych księży. Proboszcz był jednocześnie dziekanem i to babcia najbardziej lubiła z nim rozmawiać. Mnie wydawał się on oschły i bardzo, bardzo stary. Pamiętam, że przed wizytą duszpasterzy babcia starannie czyściła kredą lichtarzyki i ukrzyżowanego Chrystusa. Obecność święconej wody była obowiązkowa, no i na stole pojawiał się duży haftowany obrus, a choinkę trzymaliśmy ubrana do 2 lutego, kiedy babcia miała imieniny.

Czasy się zmieniły. Nie przyjmuję dzisiaj księży. Sami sobie winni.


[30.12.2024, Toruń]

29 grudnia 2024

ZAPISKI (1345) JAK POZBYŁEM SIĘ RODZINY.

 

1345.

Nie będę ukrywał, że moim największym wrogiem jest czas, jego ruchomość. I wcale nie chodzi mi o to, że z roku na rok brzydnę, że staję się mniej sprawny, nieskory do energicznego ujawniania światu swoich walorów lub namiastki (pewnie tak) tychże. Chodzi więc nie o urodę / nieurodę, a o to, że szybujący świat obiektywnie zmienił, jak to się po belfersku mówi, otaczającą mnie rzeczywistość.

Pomyślałem sobie, że przestałem posiadać rodzinę, wyjąwszy rzecz jasna moją połówkę, córkę i dwie suczki. Nie mam już rodziny w szerszym słowa tego znaczeniu. Powolutku ta rodzina opuszczała mnie. Najpierw babcia (po mieczu) odeszła, ale to było bardzo dawno temy, gdy byłem dzieckiem. Następnie uczynił to mój dziadek – mąż babci. Ale rodzina się jeszcze nie rozpadła, bo miałem babcię i dziadka po kądzieli. Pierwszy odszedł dziadek, po nim zupełnie niespodziewanie – mój tato. Zły znak – widać, że rodzina się sypie. Następnie babcia druga – oj bardzo źle… w końcu mama odeszła tam, gdzie będzie na mnie czekać i ścielić mi łoże. Ostatnio odszedł wujek, brat matki a wcześniej ciotki, stryj, stryjenka, i tak dalej.

Kto mi pozostał? Siostra, która w papierach ma napisane, że należy do mojej rodziny, ale moją rodzina nie jest – jak zadzwoni, to do mojej żony i tyle mam z niej pociechy. Moja siostra przynależy do rodziny jej męża, ma też rodzinę Radia Maryja, ma rodzinę pisiorów, ma dwóch ojców – tego z Torunia i Kaczyńskiego, dzięki któremu wie, co dobre, a co złe. Nie jestem jej potrzebny i z uwagi na tego Kaczyńskiego wolę nie rozmawiać na temat wyższości jego partii nad każdą inną.

Tak więc zostałem sam, znaczy się nie całkiem, ale jednak sam jako członek rodziny, która zawsze się szanowała, choć oczywiście jak w każdej rodzinie były wzloty i upadki.

Z każdą odchodzącą na tamten świat osobą było gorzej. To tak jakby wykruszały się podziemne złoża szczęścia i normalności, jakby brakowało powietrza.

Ciekawy jestem, czy owo wypalanie się rodzinnych traw to tylko moja specjalność… by zadziało się to tylko u mnie.



[29.12.2024, Toruń]

26 grudnia 2024

JEDNA PIOSENKA - MARK KNOPFLER & DIRE STRAITS - BROTHERS IN ARMS

 

These mist covered mountains

Are a home now for me

But my home is the lowlands

And always will be

Some day you'll return to

Your valleys and your farms

And you'll no longer burn

To be brothers in arms


Through these fields of destruction

Baptisms of fire

I've witnessed you suffering

As the battles raged higher

And though they did hurt me so bad

In the fear and alarm

You did not desert me

My brothers in arms


There's so many different worlds

So many different suns

And we have just one world

But we live in different ones


Now the sun's gone to hell

And the moon's riding high

Let me bid you farewell

Every man has to die

But it's written in the starlight

And every line on your palm

We're fools to make war

On our brothers in arms.



Te pokryte mgłą góry

Są teraz dla mnie domem

Ale moim domem są niziny

I zawsze będą

Pewnego dnia wrócisz do

Swoich dolin i farm

I nie będziecie już płonąć

By być towarzyszami broni


Przez te pola zniszczenia

Chrzest ognia

Byłem świadkiem waszego cierpienia

Gdy bitwy szalały wysoko

I chociaż tak bardzo mnie zranili

W strachu i niepokoju

Nie opuściliście mnie

Moi towarzysze broni


Jest tak wiele różnych światów

Tak wiele różnych słońc

A my mamy tylko jeden świat

Ale żyjemy w różnych światach


Teraz słońce poszło do piekła

A księżyc jest wysoko

Pozwól mi się pożegnać

Każdy człowiek musi umrzeć

Ale to jest zapisane w świetle gwiazd

I na każdej linii twojej dłoni

Jesteśmy głupcami prowadząc wojnę

przeciwko naszym towarzyszom broni



[26.12.2024, Toruń]

JULIUSZ SŁOWACKI - BENIOWSKI - PIEŚŃ II CD.

 

Ktoś ty?” Ksiądz milczał. „Co tu robisz, mnichu?

Co znaczy papier ten? na Lucyfera!”

Tu Dzieduszycki zajęczał po cichu, Oko, Wzrok

Ale tak jęknął, jak człek, co umiera.

Spojrzał — chciał spojrzeć, lecz w powiek kielichu

Nie było oczu, tylko białość szczera

Jak w zwierciadlanym łysnęła odruzgu²⁰¹,

Szkło tylko — gałki uciekły do mózgu.


Starosta spojrzał i cofnął się biały

Jak wosk, jak oczy, którymi go szukał

Pan Dzieduszycki; ale okazały

W cofnieniu się swym na ludzi nie hukał,

Zwłaszcza, że ksiądz był wielki — a on mały.

Nieraz zaś przedtem pan Starosta fukał

Na równych sobie, niższym dawał szlagę²⁰²,

Licząc na swoją małość i powagę.


Więc co miał w oczach skier, wszystkie zapalił,

Co miał na czole zmarszczków²⁰³, zebrał razem.

Sam by się Jowisz oburzony chwalił

Tak olimpijskim na twarzy wyrazem.

Spiorunowany ksiądz się w proch nie walił,

Lecz w jedną szybę okien rzucił głazem;

Na ten brzęk wszystkie ganki i komnaty

Przewiał ogromny wrzask: Konfederaty²⁰⁴.


Starosta spuścił łeb — ksiądz się przybliżył

I wyjął szablę mu złoconą z ręki:

Przebacz, wielmożny pan, jeślim ubliżył,

Lecz zamek był nam potrzebny; a jęki

Tego człowieka słuszne. Bóg go zniżył.

Ten, co na krzyżu poniósł krwawe męki,

Ten go nam daje; a wyrok nie minie.

Kto mieczem grzeszył, ten od miecza zginie.” —


Podczas tej mowy twarze się wąsate

Pokazywały w podwojach, kołpaki²⁰⁵,

Konfederatki²⁰⁶, czapki i rogate,

I krągłe, i kapuzy²⁰⁷, i pakłaki²⁰⁸,

I owe jeszcze uszami skrzydlate,

Co ekonomów są laurem. Gdy taki

j czapek i rój północnych latarek

Zjawił się, rzekł ksiądz: „ja jestem ksiądz Marek!”

____________________________________________

²⁰¹odruzg — odłam. [przypis edytorski]

²⁰²szlaga — kula z drewnianą rękojeścią, bitnia, rodzaj maczugi.

²⁰³zmarszczków — dziś popr. forma D. lm: zmarszczek.

²⁰⁴konfederaty — dziś popr. forma M. lm: konfederaci.

²⁰⁵kołpak — wysoka czapka z futrzanym otokiem, popularna w XVIII w. w Europie Wschodniej.

²⁰⁶konfederatka — noszona przez konfederatów barskich czapka rogatywka, obszyta futrem, często ozdobiona czaplim piórem.

²⁰⁷kapuza (z łac. caput: głowa) — futrzana czapka-uszanka.

²⁰⁸pakłak — gruba tania tkanina.

_______________________________________________

Wstrzymał się — powiódł okiem po Staroście.

Zmarszczył się… i rzekł: „dla Kozaka Sawy²⁰⁹,

Który się bije z chłopami na moście,

Wypuścić racę nad zamkiem Ladawy,

Wy się tu, proszę, bracia, nie panoszcie

Rabunkiem, zamek się nie poddał krwawy;

Ale wielmożny dziedzic sam to czuje,

Że opór próżny — więc kapituluje” —


Na to Starosta krzyknął: „protestuję

Przeciwko zdradzie haniebnej waszmościów,

Jako Rzymianin, z zamku ustępuję.

Mieć nie będziecie nawet moich kościów.” —

Tu mi czytelnik zapewne daruje

Trochę w tej mowie niegramatycznościów;

Lub niechaj raczy ze mną na spoczynek

Do księżycowych wrócić Anielinek.


O! tam poezja gotowa — Romeo!

Pożycz mi twoich słów rozpłomienionych.

Zresztą już Ursę²¹⁰ mam z Kassyjopeą²¹¹,

Mam księżyc i mam dwoje serc pęknionych,

I Filomelę²¹², co tak jak J. B. O.²¹³

Ów Londyńczyków słowik zapalonych,

Śpiewa dla chcących spać arystokratów,

Tak że go wszyscy dają do stu katów.


O! tam poezja. — Gdyby tylko na to,

Aby się żegnać, warto brać amanty²¹⁴.

Czuliście kiedy tę łzę lodowatą

Przy pożegnaniu, ciężką jak brylanty?

Te słowa: „pójdę i skonam za kratą²¹⁵!”

Czyście słyszeli te słodkie kuranty²¹⁶,

Grane przez wszystkie pozytywki żywe,

A jednak — przysiągłbym, że nie fałszywe.


Czyście żegnali? klęczeli? włos rwali?

Tracili ducha? wymowę? kolory?

Pugilares²¹⁷ z paszportem? itd.²¹⁸

Czy przysięgaliście jako upiory

Wrócić po śmierci przy księżycu biali?

Łopotać w okno czarne skrzydłem zmory?

Kochankę swoją w noc poślubną napaść,

Unieść na koniu i w ziemię się zapaść?

_________________________________________

²⁰⁹Sawa — Józef Sawa Caliński (1736 - 1771), syn pułkownika kozackiego, Sawy Czałego, jeden z najwybitniejszych dowódców konfederacji barskiej, ranny pod Szreńskiem, zmarł w więzieniu.

²¹⁰Ursa (łac.: niedźwiedzica) — Wielka Niedźwiedzica, gwiazdozbiór okołobiegunowy płn. nieba; najjaśniejsze gwiazdy Wielkiej Niedźwiedzicy tworzą tzw. Wielki Wóz.

²¹¹Kasjopea — tu: gwiazdozbiór nieba płn. układający się w kształt litery W; znajduje się w obszarze Drogi Mlecznej.

²¹²Filomela (mit. gr.) — siostra Prokne, królowej Fokidy, zamieniona przez bogów w słowika (lub w jaskółkę).

²¹³J. B. O. — Józefat Bolesław Ostrowski (1805 - 1871), krytyk, uczestnik estetyczno-literackiego sporu klasyków z romantykami, przebywający na emigracji w Londynie.

²¹⁴amanty — dziś popr. forma - amantów; amant — kochanek, ukochany.

²¹⁵za kratą — tj. w klasztorze.

²¹⁶kurant — melodyjka, grana przez zegar a. pozytywkę.

²¹⁷pugilares (daw.) — portfel. [

²¹⁸itd. — w kresowej wymowie Słowackiego „i tak daléj” rymuje się z „rwali”.

_________________________________________________________

Czy wam pozwolił potem los nie wrócić?

Zachować smutku wrażenie niestarte,

I całe życie się przeszłością smucić:

Odwiedzać morza, ludy, Egipt, Spartę,

A zawsze: — „ona teraz musi nucić!

Teraz na księżyc oczy ma otwarte!” —

Ach, takem ja śnił — lecz na piramidzie,

Tfu! — odebrałem list, że za mąż idzie.


To mię cokolwiek zmięszało²¹⁹ — nie bardzo —

Ale cokolwiek zmięszało, Bóg świadkiem! —

Są ludzie, którzy wtenczas klną i gardzą,

Lecz ja to smutnym nazywam wypadkiem.

Takich dwa: a me serce tak zatwardzą,

Że niezabudką już, ani bławatkiem

Nie da się nigdy wyprowadzić w pole,

Chyba mi posag położą na stole.


Ha, takem zgorzkniał, że nawet nie trącę

W tej pieśni smutnej lutni pożegnania.

Szeptali długo jak wierzby płaczące,

Gołębie słychać tam było gruchania,

Łzy zimne usta zmywają gorące,

Słychać serc bicia, płacze, słowa, łkania,

Już się rozeszli — rzecz skończona! — Horor²²⁰!

Miłość przechodzi już w pamiątek kolor…


W kameleona, w serdeczną jaszczurkę,

W rzecz poetycznie piękną, w sen niebieski,

W muzę, Olimpu zamglonego córkę,

W poemat smutny od deski do deski,

W mgłę podnoszącą się z łez, w białą chmurkę

Na tle przeszłości, w gwiazdę, w arabeski

Tęczowe — chmurą obwiedzione złotą.

W dole: Raphaël pinxit²²¹ albo Giotto²²².


W galerii siedzi dusza. — O! tęczowa

Kopuło myśli, tyś moim kościołem! —

Wymalowana, jasna, księżycowa

Nad srebrnym duszy wisząca aniołem,

Modlitwą w tobie są rozpaczy słowa,

Serce wygląda jak urna z popiołem

W najtajemniejszej kaplicy stojąca —

Tak jesteś, gdy cię żaden wiatr nie trąca. —


Lecz kiedy burza zawieje i zruszy

Z filarów ciebie, kopuło tęczowa,

Pękasz jak niebo nad aniołem duszy;

Próżno się broni w błyskawicach głowa,

Cały gmach na nią upada i kruszy

I ją, i serce, które biedna chowa

Jak smętny łabędź pod skrzydły²²³ białemi.

Pękło — popioły rozwiał wiatr po ziemi.

_____________________________________________________

²¹⁹zmięszać — dziś popr.: zmieszać.

²²⁰horor (z łac. horror: dreszcz, trwoga) — tu: okropność.

²²¹pinxit (łac.) — namalował; formuła używana przy podpisywaniu obrazów; Rafael Santi (1483 - 1520) — wybitny włoski malarz i architekt renesansowy.

²²²Giotto di Bondone (1266 1337) — malarz i architekt wł., wyznaczył drogę renesansowemu malarstwu wł. poprzez przejście od stylu wschodniego, bizantyjskiego do łacińsko-włoskiego.

²²³pod skrzydły — dziś popr. forma N. lm: pod skrzydłami.

________________________________________________

Skończona wielka tragedia powagi

I ciszy greckiej; reszta wiatru wyciem,

Myśl zabłysnęła nagle jak miecz nagi,

Marzenia stają się czynem i życiem,

Czyny się stają piorunem odwagi —

Rozbiły kościół! — Pod jego rozbiciem

I serce pękło, i burza przewyła…

Z wszystkiego… patrzcie co? — krzyż i mogiła.


Przez wszystkie takie sceny odgrywane

W teatrze naszych wnętrzności²²⁴ Maurycy

Przejdzie, uczuje sercem każdą zmianę,

Czas mu postawi zwierciadło różnicy,

Czas matematyk. Dziś serce strzaskane.

Ruszył na koniu pędem błyskawicy,

Za nim pasieka, szczęście, przeszłość, ona,

Kto wie za kilka lat, czy jego żona?


Panna Aniela, jeszcze nieświadoma

Odmian, które się w zamku wydarzyły,

Biegła, ścieżeczka przed nią była stroma,

Pomiędzy skalne wijąca się bryły;

Potem sadzawka i ów dąb z rękoma

Założonymi, ów dąb pełen siły,

Który się dawniej kochał bez nadziei,

Jedno swe oko topiąc w Galatei²²⁵.


Nad tą sadzawką nasza młoda panna

Już zadyszana stanęła, poprawić

Włosy. Sadzawka była bowiem szklanna,

Można się było w niej oczyma bawić,

I była to gwiazd kryształowych wanna.

I rybki się w niej zaczynały jawić

Długie, błyszczące robiąc korowody,

Ilekroć łezkę rzuciła do wody;


Ale przed rankiem rybki spały na dnie.

Panna Aniela uwiązała włosy,

Nie przypatrzyła się nawet — czy ładnie,

Lękała się tknąć kwiatów pełnych rosy…

I serce biło w niej — bo chciała zdradnie

Do zamku dostać się — a jakieś głosy

W powietrzu cichym brzęczały i gwary,

Jak gdyby przez sen mruczał zamek stary.


Konfederatów był to wrzask daleki,

Którzy już doszli byli do piwnicy.

Panna Aniela wezwała opieki,

Nabożną będąc, u Bogarodzicy —

A wtem, gdy wzniosła do nieba powieki,

Blask jakiś nagły jak od błyskawicy

Całą oślepił. — Nim oddech utracę

W tej strofie, powiem, że ujrzała racę.

________________________________________________

²²⁴wnętrzności — tu: wnętrze ludzkie, psychika, umysł.

²²⁵Jedno swe oko topiąc w Galatei — nazwiązanie do historii Cyklopa Polifema (mit. gr.), który zakochał się nieszczęśliwie w nimfie morskiej Galatei; dąb przy zamku był rzeźbiony tak, by przypominał Polifema.



[26.12.2024, Toruń]