ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

31 maja 2022

KUBA (1)

 

Dzisiaj pierwsze spotkanie z Kubą, specyficzną atmosferą kubańskich ulic, portrety ludzi młodych, starych i dzieci; zdjęcia pozbawionych turystycznych atrakcji, raczej mówiących o codziennym życiu na tej gorącej wyspie.


1. Taka oto malarska impresja jednej z ulic Hawany




2. Słoneczna ulica, a na niej autko z lat pięćdziesiątych.



3. Człowiek w kapeluszu na opustoszałej ulicy.




4. Ojczyzna



5. Stara Kubanka z cygarem.




6. Muzyka, śpiew, taniec.




7. I znów staromodne auto w starej części Hawany.




8. Maluch na bakonie




9. Ruch w mieście.

[wykorzystano zdjęcia głównie z "Havana Times" i z zaprzyjaźnionych blogów.]



[31.05.2022, Toruń]

30 maja 2022

ODKURZONE - WAŻNY JEST POCZĄTEK, DALSZY CIĄG I ZAKOŃCZENIE.

 


Ważny jest początek. Oby zaciekawił. Powinien się podobać autorowi. Ba, jak to osiągnąć? Niezawodnym sposobem jest odczekanie do dnia następnego. Jeżeli da się to „coś” przeczytać tym samym rytmem, wzbudzając podobne lub wręcz identyczne uczucia, można zaryzykować pójść dalej.

Ważny jest dalszy ciąg. Precyzja w budowaniu akcji. Składne, nie nużące dialogi, stopniowanie napięcia.

Ważne jest zakończenie. Zaskakująca pointa albo odwrotnie – zakończenie we mgle, bez odpowiedzi, skazane na czytelnika.

Teoria wzięta z ulicy lub odkryta w bibliotecznej poczekalni.

Słońce już przelewa purpurę w żółcień. majowy chłodny poranek. Szklista rosa na wysokich źdźbłach traw. Komórka, drewutnia, spichlerz, stodoła – wszystko w jednym, choć w swym wnętrzu podzielona powierzchnia. W skrajnej części jest miejsce na inwentarz. Zalatuje nie tylko stęchlizną, ale i klimatem z odległego czasu.

Jeśli kto nie śpi, słychać wyraźnie, coraz bliższe kroki kogoś z zewnątrz. Potem klucz zgrzytający w kłódce, poluzowany łańcuch, wreszcie terkot uchylanych drzwi. Rześkie powietrze dostaje się do środka wraz z ostrymi promieniami słońca. Nagle konfrontacja. Nastoletnia dziewczynka kontra wydobywający swe ciało z pościeli usłanej sianem mężczyzna, o kilkunastodniowym zaroście, potarganych włosach, zakurzonym ubraniu nie pierwszej młodości. Zamiast jej spodziewanego krzyku stupor, odrętwienie, zastygłe wykrzykniki przerażenia. I jego błagalne „ciiiiii, nie bój się, nie zrobię ci krzywdy”. Po chwili wzrok obojga na oparty o drewnianą ściankę rower.

- Weź go, jest twój – głos mężczyzny jest opanowany, cichy, to niemal szept – Ja zaraz sobie pójdę – zapewnia.

Dziewczynka bierze rower, wyprowadza go na zewnątrz. Nie siada na nim, tylko pcha przed sobą. Mężczyzna słyszy stanowcze:

- Powiem.

Otrzepuje się z drobinek siana. Przyczesuje sfatygowane włosy. Wychodzi z pomieszczenia i zamyka drzwi haracząc klepisko przed wejściem. Zamyka je na kłódkę, pozostawiając klucz w zamku.

Mężczyzna przechodzi wzdłuż komórki i za węgłem kieruje się do ogrodu. Znika z pola widzenia. Tymczasem na podwórku wszczyna się gwar. Dwa dorosłe głosy przecinają powietrze, zbliżając się do komórki. Mężczyzna jest na tyle daleko, że nie słyszy jak inny mężczyzna otwiera drzwi, potem zamyka je i ostrożnie, krok za krokiem podążą za śladami pozostawionymi przez nieproszonego gościa. Następuje cisza. Kilka minut później zaniedbany mężczyzna obserwuje jak pobliską polną drogą położoną za szpalerem wierzb podążają dwie postaci; jedną poznaje, jest nią dziewczynka z tornistrem na plecach. Towarzyszy jej osoba dorosła. Prawdopodobnie ojciec.

Mężczyzna dostaje się na skraj sadu otoczonego pszczelimi domkami. Przy jednym z nich przystaje i kładzie się w wysokiej trawie. czuje jeszcze jej wilgoć, ale nie rezygnuje z tego posłania. Przymyka oczy i w ten sposób kończy się pierwszy obraz tego majowego dnia.  

/pisane w 2013 roku/


[30.05.2022, Toruń]


29 maja 2022

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (707 – 708) POTYCZKI Z NATURĄ. INFLACYJNA ŚCIEMA.




707.

Mam teraz trochę mniej obowiązków, co wcale mnie nie uszczęśliwia i nawet do pewnego stopnia czuję się przygnębiony, choć z drugiej strony mogę się lepiej i dłużej wyspać, co nie jest bez znaczenia dla organizmu. Akurat się ochłodziło i popadało – jest nadzieja, że w rolnictwie sytuacja się poprawi i nie zagrozi plonom susza; i znów jak na złość, przez minutę mieliśmy do czynienia w Toruniu z gradobiciem (mój „ogródek” na balkonie jednak nie ucierpiał). Zieleń poszła w górę jak ceny. Zrobiłem przed chwilą dwa zdjęcia – znane już widoczki z mojego pokoju, z obfitą zielenią oraz… nie widzę sroczego gniazda na najwyższej brzozie – albo podczas wichury spadło, albo, co bardziej prawdopodobne, zasłaniają je liście. Raczej nie ma mowy o tym, aby para srok odfrunęła gdzieś dalej, bo te ptaki przylatują od czasu do czasu na mój parapet, tak jak to miało miejsce dosłownie przed chwilą, kiedy „pan srok” pochwycił w czarny dziób kawałek drobno posiekanej kiełbaski z demobilu. Sroczki są mimo wszystko bardziej płochliwe niż moje gołąbki, które przed dziesięcioma minutami też się pożywiały, a wszystko to przy otwartym oknie. Gołębie są bardzo grzeczne, nie narzucają się swoją zaokienną obecnością, co najwyżej kiedy są głodne zaczynają gruchać, a zdarzyło się, że bywają głodne już około czwartej rano, więc wypada mi wstać i skroić im choćby kromkę chleba i rozrzucić okruchy na parapet, aby przestały „śpiewać”. Faktem jest, że od czasu do czasu muszę zmyć ten parapet, bo po takich codziennych gościach pozostają pewne pamiątki… no cóż… jeśli chce się mieć skrzydlatych przyjaciół, trzeba wziąć na siebie dodatkowe obowiązki.

708.

Od pewnego czasu zastanawiam się, czy w GUS-ie pracują kretyni, czy może są to ludzie chwytający się brzytwy, aby nie stracić posady i przypodobać się rządzącym. Możliwe jest też wyjaśnienie, że ci gusowscy panie i panowie mają resztę społeczeństwa za wariatów. Podobno bowiem oficjalna inflacja wynosi 12,4% w stosunku rocznym, gdy tymczasem przeciętny Kowalski kupuje najpotrzebniejsze towary o 50-100 procent drożej (nie wspominam o czereśniach) niż rok temu. A podwyżki bywają większe. Ostatnio moja żona zakupiła papier do drukarki w cenie 30 złotych za ryzę, choć przed pół rokiem w tym samym miejscu ryza papieru kosztowała 12 złotych. Oto wielka inflacyjna ściema, w którą wierzą niestety ubodzy na umyśle. Wierzą, że to wina Tuska i Putina, choć od paru lat mamy stały wzrost cen. Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że wzrost cen, za którym podąża inflacja, wynika stąd, że państwo określiło tzw. koszyk cen niektórych towarów, które będą brane pod uwagę przy rozpatrywaniu wysokości inflacji. Zwykle bowiem bywa tak, że nie wszystkie ceny idą w górą i są takie, które spadają, a zadaniem kłusowników-gusowników jest dokonanie zestawienia wszystkich cen produktów z koszyka i przedstawienie swoich wyników rządowi i społeczeństwu. Znajome jaskółki zawsze donosiły mi o tym, że w nieco dawniejszych czasach, kiedy drożały: cukier, mąka, kiełbasa toruńska, jajka i chleb, jednocześnie malały ceny lokomotyw spalinowych, odrzutowców i złota, co powodowało, że inflacja nie była tak wielka. Podejrzewam, że w tym roku dorzucono do koszyka 270 czołgów poradzieckich, które odsprzedano za zero złotych, lub za przysłowiową złotówkę Ukrainie. Proszę zatem zwrócić uwagę, że w koszyku inflacyjno-drożyźnianym znalazł się towar, którego cena spadła 270 razy, a zatem czy można się dziwić, że w skali całego KOSZA inflacja przedstawia się na poziomie dwunastu z kawałkiem procent?

Ot i mamy wyjaśnienie – kolejna rządowa ściema, w jaką wierzą ubodzy umysłem. Dla tych właśnie obywateli pan premier niedawno wygłosił pogląd, że Norwegowie z tej racji, że teraz od nich nas kraj kupować będzie ropę i gaz, powinni część zysków oddać Polakom. To tak jakby zadać pytanie rządowi pytanie, dlaczego nie podzieli się z Polakami akcyzą i podatkiem rosnącymi wraz z galopującymi cenami na stacjach paliw.

Prawda, jacy ci Norwegowie niewdzięczni? Prawda, jak nasz rząd wspaniały?


[29.05.2022, Toruń]


27 maja 2022

SZTUKA - RZEŹBY RENESANSU

 

Tym razem pozostawiam gości kawiarenki z obrazami przedstawiającymi renesansowe rzeźby. Otwierają i zamykają ten post dzieła Michała Anioła, które według mnie są najpiękniejsze, ale przecież każdy mieć może odmienne na temat sztuki zdanie.


"Pieta"
Michał Anioł Buonarroti   / Michelangelo / (1475 - 1564)


"Dawid"
Michał Anioł Buonarroti   / Michelangelo / (1475 - 1564)


"Dawid" - Donato di Niccolò di Betto Bardi - Donatello


"Prorok Jeremiasz" - Donato di Niccolò di Betto Bardi - Donatello


"Perseusz z głową Meduzy" - Benvenuto Cellini (1545-1554)


"Chrystus i Święty Tomasz" - Andrea del Verrocchio (1435 – 1488)



"Magdalena pokutująca" - Donato di Niccolò di Betto Bardi - Donatello



"Herkules i Kakus" - Baccio Bandinelli (1525–1534) 


"Porwanie Sabinki" 
 Giambologna  vel Jean de Boulogne lub  Giovanni da Bologna



"Mojżesz" 
Michał Anioł Buonarroti   / Michelangelo / (1475 - 1564)


[27.05.2022, Toruń]

KLASYKA – MAREK AURELIUSZ – ROZMYŚLANIA.

 

Pomnik Marka Aureliusza na Kapitolu w Rzymie


Nie jestem nadzwyczajnym miłośnikiem historii, może nawet nie jestem jej miłośnikiem w ogóle, a to od czasu, gdy ocena przeszłości niejednokrotnie zależy od politycznych uwarunkowań. Faktem jest, że historyczne opowieści o czasach starożytnych mniej podatne na osądy współczesnych, przeto ta część historii jest dla mnie łatwiejsza do strawienia.

W takiej historii interesują mnie nie bitwy i wojny, nie królowie, wodzowie i hetmani, lecz nade wszystko codzienne życie w daje epoce, tudzież zdobycze kultury i myśli pozostawione przez najtęższe umysły przeszłości.

Dzisiaj zajrzałem do „Rozmyśleń” Marka Aureliusza, (Marcus Aurelius Antoninus, Marcus Annius Aurelius Verus) urodzonego 26 kwietnia 121 roku w Rzymie, zmarłego 17 marca 180 w Vindobonie [Wiedeń]) – cesarza Rzymu w latach 161–180 oraz, co z mojego punktu widzenia jest istotne - pisarza i filozofa.

W życiu codziennym, także jako cesarz, Marek Aureliusz bym człowiekiem nadzwyczaj skromnym, prowadzącym spokojne życie w oparciu o surowe zasady myśli stoickiej. A żył Marek Aureliusz w czasach wielkich niepokojów – Rzym borykał się z licznymi najazdami zgodne z surowymi zasadami stoickimi. Służył godnie państwu i obywatelom rzymskim, prowadził wojny, ale też skłonny był do kompromisu z najeźdźcami. Marek Aureliusz pozostawił po sobie „Rozmyślania” , dzieło w którym cesarz i filozof przedstawił własną postawę życiową i moralną, opartą na postawie stoickiej i częściowo sceptycyzmie.

Poniżej fragment Księgi Piątej „Rozmyślań”

KSIĘGA PIĄTA

1. Rankiem, gdy się niechętnie budzisz, pomyśl sobie: budzę się do trudu człowieka. Czyż więc czuć się mam niezadowolonym, że idę do pracy, dla której się zrodziłem i zesłany zostałem na świat? Czy na tom stworzony, bym się wygrzewał, wylegując w łóżku? Ale to przyjemniejsze. Czyż zrodziłeś się dla przyjemności? Czyż nie do trudu, nie do pracy? Czyż nie widzisz, jak roślinki, wróbelki, mrówki, pająki, pszczoły czynią, co do nich należy, a stosownie do sił swoich przyczyniają się do harmonii świata? A ty nie chcesz czynić tego, co jest człowieczym? Nie śpieszysz do obowiązków nałożonych twą naturą?- Ależ trzeba wypocząć.- Nie przeczę! Zaiste i w tym dała miarę natura. A dała i miarę jedzenia i picia. A przecież ty idziesz poza granicę, poza potrzebę. Tylko nie w pracy, owszem, tu zostajesz "w granicy możności". Albowiem sam siebie nie miłujesz, w przeciwnym razie bowiem kochałbyś i swą naturę, i jej wolę. Inni, którzy swe zajęcia miłują, w trudach około nich się niszczą, zapominając o kąpieli i jedzeniu. Ty zaś naturę swą mniej cenisz niż snycerz snycerstwo albo tancerz sztukę taneczną, albo skąpiec pieniądz, albo człowiek ambitny sławę. Oni też, coś umiłowawszy, nie przenoszą jadła ani spoczynku nad zwiększenie tego, ku czemu ich żądza ciągnie. Tobie zaś czynności dla dobra publicznego wydają się mniej cenne i godne mniejszego wytężenia?


2. Jakże łatwo odtrącić od siebie i odepchnąć wszelkie wyobrażenie niepokojące i obce i natychmiast uzyskać pogodę ducha.


3. Uważaj się godnym wszelkiej mowy i czynu zgodnego z naturą. I niech też nie odwodzi ciebie ani czyjaś nagana późniejsza albo gadanie; owszem, jeżeliś co zrobił lub powiedział pięknego, nie czyń sobie wyrzutów. Oni bowiem mają własną wolę i idą za własnym popędem. A ty na to nie patrz, lecz dąż drogą prostą, idąc za naturą własną i ogólną. Obu ich jedna droga.


4. Idę drogą wskazaną przez naturę, aż padłszy ustanę i tchnienie oddam tam, skąd codziennie tchnienie biorę, a padnę tam, skąd ojciec mój nasienie zebrał, a krew matka, a mleko piastunka, skąd codziennie przez lat tyle i ja pokarm biorę i napój; co mię nosi, gdy chodzę, i do tyla go nadużywam.


[27.05.2022, Toruń]


25 maja 2022

KAWIARENKA - ROZDZIAŁ 48 - ORYGINALNY WSPÓLNIK

 

Georges Croegaert (1848 – 1923)
"Le cafe"



ROZDZIAŁ 48. ORYGINALNY WSPÓLNIK

[oryginalnie pisany - przed późniejszymi poprawkami - w uroczym francuskim Niort, dnia 12 marca 2016 roku]

(w którym poznamy wspólnika pana radcy Kracha, Sławomira Brożynę, dowiemy się też o posiadłości w miejscowości Zgorzel, której sytuacje prawną ma pan radca "wyprostować"; poznamy też sympatyczną bibliotekarkę, panią Teresę)


Pan radca Krach pojawił się w kawiarence nie sam, lecz z młodzieńcem o kruczo-czarnych włosach, spiętych czerwoną, szeroką gumką i rzuconych bezwładnie za kołnierz mysiego koloru marynarki, która niestarannie przykrywała czerwoną, flanelową koszulę w biało-czarne kraty. Na szyi jegomościa, któremu wiek zgromadzona w kawiarni klientela określała na lat dwadzieścia sześć, ni mniej, ni więcej, a właśnie tyle, na tej szyi młodziana luźno zwisał na poły pozbawiony już węzła szal w biało-czarnym kolorze. Spodnie pierwszy raz widzianego w kawiarence obywatela jakiś zdolny krawiec wykonał z grubego, brązowego sztruksu, natomiast jego buty, na niewielkim skośnym obcasiku, podbitym metalową podkówką, kiedy szedł, stukały raźnie i zabawnie, zaś kiedy siedział i unosił stopę, noga na nogę założywszy, błyskały refleksem odbitego od kawiarnianej latarenki, srebrnego światła.

Pan doktor Koteńko w rogu sali siedział przy pianinie, pogrywał jakąś etiudę Szopena, następnie przeszedł na walca, lecz ten szedł mu niesporo, bo pan doktor miast klawiszy, co i rusz spoglądał za siebie, aby przyjrzeć się tej zjawiskowej postaci, która z panem radcą węgierskie brendy spożywała, zagryzając go słynnymi na cały powiat ciasteczkami pani Rybotyckiej, których korzenny smak i zapach działały na zmysły jak narkotyk.

Nie znajdując w sobie natchnienia do gry pan doktor przysiadł się do obu panów i wcale nie z powodu budafoku; także nie z powodu korzennych ciasteczek, lecz aby przypatrzeć się młodzieńcowi i posłuchać, co też ta artystyczna, jak z malarskich sztychów początku ubiegłego stulecia fizjonomia miała w rozmowie z panem radcą do powiedzenia.

A obaj panowie rozmawiali oszczędzając słowa; raczyli się jakimiś żarcikami i był to znak, że pan doktor zjawił się w chwili, gdy to co najważniejsze było już pomiędzy panami omówione.

- Panie doktorze kochany - przywitał pana Koteńkę pan radca, a w międzyczasie poprosił kelnerkę, przyjaciółkę Marii o kolejne kieliszki wyśmienitego trunku w liczbie trzech - pragnę panu przedstawić pana Sławomira Brożynę, absolwenta prawa, który od dzisiaj będzie moją pomocną dłonią w biurze i zajmie się sprawami, za którymi nie nadążam. Panie Sławku, otóż przed panem najsłynniejszy w powiecie artysta-doktor, pan Koteńko.

Przedstawieni panowie uścisnęli sobie dłonie, a pan doktor natychmiast poczuł woń perfumowanej tytoniem wody, którą zapewne młodzieniec został był oblany.

- Prawda, panie doktorze - uśmiechnął się pan radca do pana doktora - miejcie się na baczności niewiasty napotkawszy tego oto młodziana o tak artystycznym wyglądzie - rozszerzył swoją myśl radca Krach widząc, że bystre, doktorskie oko pana Koteńki śledzi powierzchowność młodzieńca. - Ale poważnie mówiąc, panie doktorze, pan Brożyna zapowiada się na całkiem zręcznego adwokata, ale najpewniej radcę, choć on jeszcze nie wie, kim zostanie, a praktykę w kancelarii radcowskiej odbyć musi, więc dowiedziawszy się, że to zdolna bestia, zdolna i wielce oryginalna, zaproponowałem mu współpracę, a ze swojej strony opiekę, która przydać mu się w życiu może.

- A ja, szanowny panie doktorze, nie mniej od pana radcy jestem zadowolony z tej współpracy, gdyż pan Krach ma znakomitą opinię - wtrącił pan Brożyna, a doktor Koteńko natychmiast te słowa potwierdził, stwierdzając dla siebie, że i w głosie młodzieńca wyczuwało się artyzm.

- Tak, my tu o tym wszyscy wiemy – odezwał się nareszcie grający medyk.

- Przyjacielu, panu Sławkowi przekażę na początek sprawę marketu i kilka drobniejszych, związanych z małymi firmami, jakie obsługuję. Jak pan wie, doktorze, dla mnie ta zagraniczna firma co jakiś czas coś znajduje, a jeszcze do tego te kwestie związane z zakupem ziemi przez Wołodię i te ich projekty. To czasu zabiera tak wiele, ze czasami to i mi na kawiarenkę czasu nie staje - tłumaczył się pan radca Krach.

- Nie dziwię się temu - odparł doktor Koteńko. - Nie dziwię się, bom sam zalatany czasami, a przecież żadnej epidemii, odpukać, nie ma.

Wtedy przyniesiono trunek i panowie w przykładnej zgodności go wypili pogryzając kruchymi, korzennymi ciasteczkami.

- A cóż to za kojący podniebienie wypiek! - zachwycił się nie po raz pierwszy pan Sławek.

- A jedną sprawa zajmiemy się wspólnie - kontynuował pan radca. - Właśnie omawiałem z panem Sławkiem strategię, bo sprawa wprawdzie do wygrania, ale ciężka będzie.

- A cóż to za sprawa? - zaciekawił się pan doktor.

- Otóż przyjacielu, w pewnej miejscowości pod miasteczkiem, marna podleśna dziura, jeszcze za Ciżemkami, Zgorzel się nazywa, jest taka posiadłość z dwoma willami…

- Raczej kamieniczkami - poprawił pan Sławomir.

- Mniejsza o nazwę. Kamieniczki te nie że w stanie opłakanym, ale zaniedbane bardzo, do starszej pani należały. Mąż jej zszedł był zeszłego roku, po czym ona sama nimi zarządzała, gdy nagle od nas odeszła. A tu spadkobierców żadnych nie ma. Zrazu więc gmina sąsiednia, później też i powiat poczęły o tę marną schedę walczyć, aż tu nagle po miesiącu się okazało, że majątek przepisany został, a jakże na gminę, lecz pani starsza postawiła warunek nie do odparcia, że oba zabudowania mają służyć dzieciom autystycznym i chorym na porażenie mózgowe, z rodzinami, rzecz jasna, jeżeli takowe zamieszkania w Zgorzeli sobie zażyczą. Pani starsza nie wiedziała, że mała gmina takich specyficznych zadań nie posiada, a i pieniędzy nie ma, już prędzej powiat, lecz te urzędasy tak kluczą, tak paragrafami wywijają, że strach pomyśleć, czym to się może skończyć. Mniemam, że mająteczek chcą najpierw przejąć, a potem dopiero się naradzą, w jaki sposób nim zagospodarzą, a mnie coś podpowiada, że wynajdą jakiś powód, aby woli zmarłej nie spełnić. Trzeba zatem sprawę tak poprowadzić, aby uciąć przydługie ręce tym, którzy na ten mająteczek czyhają. więc spróbujemy po świecie poszukać jakiegoś stowarzyszenia, które mogłoby zgodnie z wolą zmarłej poprowadzić ten ośrodek, a zadaniem pana Sławka będzie takiej organizacji pomóc, aby mogła skorzystać z unijnych funduszy, bo to, panie doktorze, łatwa sprawa wziąć coś takiego w posiadanie, ale utrzymać i sprawić, aby oboekt zadziałał potem sprawnie, w tym niebagatelny problem.

- Oj, to prawda, prawda - potwierdził pan Koteńko - ale znając pana przedsiębiorczość, teraz wspomożoną przez tego młodego człowieka zapałem, ufam, że znajdzie pan i w tej kwestii rozwiązanie.

- A znajdę, przyjacielu - powiedział dobitnie i być może zbyt głośno, gdyż siedzący nieopodal obywatele aż głowy unieśli i spojrzeli w stronę pana radcy. - Gdybym nie był przekonany, że da się sprawę poprowadzić po myśli i wygrać, nie podjąłbym się jej… tyle że w tym przypadku nie działam w imieniu instytucji czy osoby prywatnej, lecz tej, która zmarła. A myślę sobie, panie doktorze, że w tym wypadku zależy mi podwójnie, gdyż nieboszczka przez lat trzydzieści miała na utrzymaniu syna chorego na porażenie mózgowe. Ten nie dożył pięknego wieku i zapewne z tego powodu owa pani chciała właśnie w ten sposób zadysponować swoim majątkiem, gdy zejdzie z tego świata.

Kiedy tak posilali się budafokiem, korzennymi ciasteczkami i rozmową, do stolika podeszła pani Teresa, gimnazjalna bibliotekarka. Podeszła z niejaką obawą, nie chcąc zawadzać w rozmowie, a była niewiastą nieśmiałą, w okularach ślicznie skrojonych do błękitnych, owianych mgiełką tajemniczej niewinności oczu; podeszła tak dyskretnie i delikatnie, na paluszkach, wręcz płynęła po kawiarnianym parkiecie jak wiotka łabędzica pod prąd, pod niską acz stromą falę… a kiedy dopłynęła wreszcie, kiedy zawitała do portu, wyrzekła głosem matowym jak długo pocierana o mokry piasek przez morskie pływy szklana płytka.

- Przepraszam, panie radco, czy mogę na słowo?

A ileż w jej głosie było zmieszania - niech ten, co w tej przedwieczornej godzinie ma siłę do rozwiązywania matematycznych zadań… niech ten policzy.

- Proszę usiąść i jeśli nie jest to osobista sprawa, proszę śmiało ją przedstawić. Wśród przyjaciół tajemnic nie ma.

Przysiadła się, spoczęła wygodnie i wydawało się, że pierwsze lody nieśmiałości puszczają.

- Panie radco, zna pan pana leśniczego - zaczęła śmielej - na poniedziałek w zastępstwie zrobiono mnie opiekunką dzieciaków, ich wychowawczyni zachorowała, w szpitalu jest, nie chce jej zadręczać rozmową… a wymyśliła sobie wycieczkę do lasu… pan leśniczy ma być naszym przewodnikiem… tam jakąś ekologiczną ścieżkę przygotował… w jakieś miejsca znane tylko jemu… - mówiła śmielej, choć myśli swoje dzieliła na drobniejsze fragmenty.

- Owszem, znam go nieźle. Mniemam, że pani nie tylko o telefon do niego chodzi.

- To prawda, nie tylko o telefon - zawahała się. - Jak by tu panu powiedzieć… on jest jakiś skryty, tajemniczy. Przyznam się, że obawiam się tego kontaktu, zwłaszcza, że odpowiedzialna jestem za dzieci.

- Informacje o panu leśniczym, jakoby nie znosił obecności ludzi są nieco przesadzone. Przekona się pani. Dam pani jego numer telefonu, a wcześniej zadzwonię do niego i polecę panią jego szczególnej uwadze, czy tak wystarczy?

- Byłabym niezmiernie zobowiązana - ucieszyła się pani Teresa i już miała powstać i od stolika, przy którym panowie siedzieli czym prędzej się oddalić, lecz po dobroci przymuszona została do pozostania, do wypicia malinowej herbatki, którą uwielbiała nie mniej niż panowie węgierskie brendy.

A potem potoczyła się rozmowa, w której pani Teresa uczestniczyła na równych z mężczyznami prawach.


[25.05.2022, Toruń]

24 maja 2022

VIA MATTIA BATTISTINI

 

Apartamentowiec przy Via Mattia Battistini w Rzymie


Podejrzewam, że wiem, dlaczego skojarzyłem to wspomnienie z pobytu w Rzymie. Czytam właśnie „Śmierć w starych dekoracjach” Różewicza, który właśnie spożywa posiłek po wyjściu z Muzeum Watykańskiego. W Rzymie byłem raz. Zatrzymałem się na Na Via Mattia Battistini, nie więcej niż dwa i pół kilometra od Watykanu, który zwiedziłem w całkowitym spokoju zachodząc tam gdzieś około drugiej czy trzeciej. Dwie noce spałem przy Via Mattia Battistini pomiędzy 13-tym a 15-tym marca 2015 roku… ponad 7 lat temu. W nocy z trzynastego na czternastego marca napisałem poniższy tekst, który był fikcją, ale też odnosił się do konkretnej sytuacji, w jakiej się znalazłem. Bardzo miło wspominam te ciepłe noce spędzone przy wątłym świetle ulicznych latarni.


VIA  MATTIA  BATTISTINI


Bossa nova wybudza ze snu. Ostatni tej nocy wyprowadzający na smyczy psy przemierzają chodniki wiecznego miasta.

Jakiż to sen mi się przytrafił? Białe nitki robaków na niklowanym spodzie zlewu, w butelce, do której nalano wody. Jeśli je rozciągnąć, stają się przeraźliwie długie, zaopatrzone w mięsożerny pazur, działający jak wiertło, pozostawiające po swojej pracy głęboki, wyszlifowany, pusty otwór. Dwie takie studnie odnajduję wyciągając dwa obłe robale z kciuka prawej ręki. Dość.

Day by day you make my dreams come true” – nucę; a potem inny kawałek smooth jazzu toczy okrąglaki wzdłuż koryta rzeki w nocnym klubie muzycznym radia „SUBY”. Jeszcze jakaś para pospiesznie przechadza się po Via Mattia Battistini, samochody krążą, mkną niestrudzenie, reagując jedynie na czerwone światło przy AS BRACELLI CLUB. Dwie ciągłe linie demarkacyjne położone (po cholerę) na środku ulicy nie odgrywają żadnej roli, skoro i tak są przekraczane. Francuzka śpiewa, że kocha, a sekcja rytmiczna, pisz wymaluj, jak w nocnym klubie w afrykańskiej krainie, w takiej na przykład Casablance.

Co za klimat! Przygaszone światła w egzotycznej knajpce, stoliki zasiedlone twardymi mężczyznami siorbiącymi whisky lub rum, buchający cygarowym dymem, a tak bezbronnymi w obliczu podchodzących do nich kelnerek; macho wymiękający pod byle kuszącymi spojrzeniami źle opłacanych, zmęczonych życiem kobiet, marzących o wygodnym łóżku, w którym nie chciałyby widzieć nikogo poza sobą i własnym odbiciu w lustrze; no chyba że trafiłby się taki gość, który nie oferowałby jedynie kasy za skrobankę i zabrałby je do Paryża na Plac Concorde, Montmatre albo w okolice Musée d'Orsay.

- Czy jest taki na sali??? Proszę na zaplecze.

Znów bossa nova. Wystukuje niełatwy rytm, w którym istnieje to zauważalne opóźnienie, zawieszenie rytmicznego akcentu w konstelacji dźwięków. Trzeba umieć wpaść własnym głosem w to miejsce, trzeba umieć zmusić własne ciało, aby zawisło nagle w próżni, wykonując taki przedłużony ruch bioder… passe.

I znów jakaś para. On smukły, wyższy od niej o głowę z odkładem, w obcisłej kurtce zwieńczonej pióropuszem sztucznych traw jako kołnierzem. Ona – wiotka i zgrabna, choć niewysoka, zdominowana przez niego wzrostem i ramieniem, którym ją obejmuje, i które z pewnością jej ciąży. Tego ta zakochana w nim kobieta nie zauważa, a kiedy już spostrzega tę zależność, jest już za późno.

I trzej uliczni chłopcy od street dance szurający nogawkami o asfaltowy chodnik; i kobieta po drugiej stronie ulicy modląca się do smartfona.

Aha… jeszcze nie skończyłem ze snami. Pojawił się i taki.

Stojąca na szpitalnym korytarzu dziewczyna, dobrze mi znana, przychodząca ze świata, który dla mnie raz na zawsze przestał istnieć, ta dziewczyna z błagalnym wzrokiem informuje mnie, że jest chora na malarię i pyta jednocześnie, czy wyzdrowieje. Podchodzę do niej i udzielam się jako ordynator, tłumacząc:

- Bądźmy dobrej myśli. Twój organizm jest młody i silny. Istnieje duża szansa, że z tego wyjdziesz.

Pozostawiam ją z tym strzępem optymizmu.

Swoją drogą, jak to jest, że potrafią nam się wyśnić osoby, które w rzeczywistości prawdopodobnie zapomniały o naszym istnieniu?

Wydawało się, że kolejna para przejdzie obok, lecz nie; pozostali na przystanku i wkrótce odjadą numerami 146 lub 985.

Do której to godziny trwa obława na klientów w małej, zadymionej knajpce na przedmieściach Casablanki? Możliwe, że ta knajpa jest jedynie dodatkiem do stacji benzynowej, a w takim razie tej nocy sen kelnerek nie jest już taki pewny, bo interes musi się kręcić jak dzień i noce, długie i szerokie.

Tym razem słyszę kontrabas i klasycznie bluesowy fortepian. Do tego altowy saksofon powtarza rytm fortepianu. I głos kobiecy, matowy i dźwięczny zarazem; taki delikatny blues, po którym następuje samba i portugalski szelest języka. Urocze.

Jeżeli tam, na przedmieściach Casablanki, grają coś takiego, to proszę mnie tam czym prędzej przenieść i umieścić przy jednym ze stolików, a obiecuję, że nie odegram roli macho i nawet postawię kolejkę jednej z tych kelnerek, co ze zmęczenia prostują na zapleczu kręgosłup i opadają na siedlisko krzesła w taki sposób, jakby już więcej miały się nie podnieść. Może się też zdarzyć, że kiedy będzie przysypiała, kategorycznie zaprzeczę, że chcę jej dać kasę na skrobankę i może pojedziemy w końcu do Paryża… może.

Na Via Mattia Battistini w Rzymie zaczęło padać. Nocny, przedwiosenny deszcz.


[24.05.2022, Toruń]



23 maja 2022

ZAPISKI Z CZASÓW DYKTATURY (703 – 706) KLOSS I ZAKSA. BEZ OGRÓDEK. ŚMIERĆ W STARYCH DEKORACJACH. BYŁA SOBIE BABA JAGA.

 

Baba Jaga

703.

Akurat leci „Kloss”. „Niemieckim kobietom to do twarzy” (z bronią, oczywiście). Skoczna muzyka – taki austriacki swing. „Obaj lubimy samotne spacery po lesie”. „Po prostu lubię dworce kolejowe w małych miasteczkach”. „Niestety, muszę ci jeszcze raz przyłożyć”. Te i wiele innych tekstów. Mówi się o nich „kultowe”, to prawda. Muszę chyba kiedyś napisać cos o naszych kultowych serialach. Dzisiaj pierwszy odcinek nachodził na transmisję z meczu siatkówki o Puchar Europy: Trentino - Zaksa Kędzierzyn-Koźle. Nasz zespół zwyciężył 3-0, nadspodziewanie łatwo, choć mecz był wyrównany i świetny. To drugi z rzędu puchar dla Zaksy. Cieszę się podwójnie, gdyż siatkówka obok snookera to tak naprawdę dwie dyscypliny sportu, które lubię i w miarę możliwości oglądam.


704.

Ochłodziło się, lecz nieznacznie. Przydało się trochę deszczu, który spadł obficie w sobotę. W sobotę też przed południem wiało. Kiedy szedłem na zakupy do Biedronki, widziałem złamane przez wiatr gałęzie jesionu. Jedną z nich zabrałem sobie do domu. Przyda się do mojej szeflery, która bardzo się rozrosła i boję się, że może się złamać. Aby temu przeciwdziałać zamierzam wzmocnić moje drzewko tą właśnie gałązką. Pozostałe moje (nasze) roślinki mają się dobrze… mam na myśli te balkonowo - pokojowe pomidory, ogórki, pietruszkę, koperek, fasolkę i dynię. Za chwilę dodam do tego sałatę, rukolę i szczypiorek.


705.

Czytam aktualnie „Śmierć w starych dekoracjach” Tadeusza Różewicza i takie miotają mną refleksje:

- jak bardzo różni się ten nasz świat dzisiejszy od tego panującego w roku 1969, kiedy to autor „Kartoteki” pisał relację z podróży do Italii,

- jak szczerym, prostodusznym i zwyczajnym był pan Różewicz opisujący swoje podróżnicze i turystyczne przeżycia z Włoch,

- nawet zastanawiam się, czy wypada tak świetnemu pisarzowi, poecie i dramaturgu pisać tak prostym, pozbawionym próżności i dumy językiem, i zaraz odpowiadam – wypada; mało tego – to opowiadanie czyni Różewicza wielkim.

A przy okazji wspominam swój jedyny jak dotąd i pewnie ostatni już pobyt w Rzymie. Niestety nie był to pobyt turystyczny, służbowy raczej, choć z pewną wisienką – nocnym spacerze po wiecznym mieście.


706.

Od czasu do czasu odzywa się do mnie niedouczona kretynka, no ta rynsztokowa baba, takie nic, bezwzględne zero, bez szkół i ogłady, za każdym razem z pretensją do mnie, z niepohamowaną agresją, co jest specjalnością prostaków i bezmózgowców. Za każdym razem kiedy odczytuję jej idiotyzmy straszny śmiech mnie ogarnia i współczucie nad tą ofiarą losu, która wciąż jest niedowartościowana, wciąż nienawidzi siebie za to, że jest taką jaka jest, no i wyładowuje swoją złość; jest bezczelna, lecz zamiast udać się do specjalisty, puszcza bąki w kawiarence i muszę przez to wietrzyć salę. Marzeniem ściętej głowy jest to, żeby choć raz w swoim zafajdanym życiu zamiast wypowiadać się na tematy, o których zielonego pojęcia nie ma, udała się do jakiejś edukacyjnej placówki, od przedszkola począwszy. Gdybyż ta baba umiała czytać, pewnie dowiedziałaby się, co to takiego jest domena publiczna, ale że ani pisać, ani czytać nie potrafi, plecie androny trzy po trzy para piętnaście, słowem ma pretensje do ojca, że ma mądre dzieci. Ja oczywiście nie wierzę w jakąkolwiek jej przemianę i postaram się nie umrzeć ze śmiechu czytając jej brednie, ale niech może da komuś do przeczytania to, co poniżej udostępniam, niech jej przetłumaczy w czym rzecz się zasadza. Niech ten, co jej pomoże się ogarnąć, przetłumaczy tej damie, czym jest domena publiczna, niech zajrzy do "wikisource" i kawiarenki, gdzie stoi jak byk. Matko Święta, i niech przestanie mnie rozśmieszać, bo mi się zrobią zajady.

1. https://pl.wikipedia.org/wiki/Domena_publiczna

2. https://pl.wikisource.org/wiki/Encyklopedia_staropolska

3. https://kawiarenka-klubokawiarnia.blogspot.com/2022/02/staropolska-1.html


[23.05.2022, Toruń]


22 maja 2022

STAROPOLSKA (6) AKADEMIA WILEŃSKA - AKADEMIA ZAMOJSKA

 Wprowadzenie:

Dlaczego skupiłem się w dzisiejszej "Staropolskiej" na tych dwu Akademiach (poprzedni przedruk dotyczył Akademii Krakowskiej)? Powody są dwa. Po pierwsze, na historię nie patrzę jak na ciągłość walk, bitew, zespół narodowych bohaterów. Skupiam się nade wszystko na kulturze i nauce, czyli tym, czym nasi przodkowie zajmowali się w chwilach wolnego czasu pomiędzy prowadzeniem bitew i wojen. Miło jest wobec tego na przykład zaczerpnąć informacji choćby na temat, w jaki sposób wyglądało życie akademickie studentów, jakie mieli przywileje i obowiązki. To właśnie prócz czysto historycznych informacji skłoniło mnie do zaprezentowania w kawiarence faktów na temat obu Akademii.




Akademja Wileńska. Gdy jezuici, sprowadzeni r. 1570 do Wilna przez biskupa wileńskiego Protaszewicza, założyli szkołę, król Stefan Batory r. 1579 podniósł ją za rektoratu St. Warszewickiego do godności akademii. Grzegorz XIII potwierdził ją, stawiając na równi z innemi akademjami w Europie. Majątek akademii rósł szybko, tak że r. 1585 miała już swoich adwokatów i administratorów. Dyplom Batorego stanowił dwa wydziały: filozoficzny z 5 profesorami i teologiczny z 10 profesorami. Pierwszym rektorem był wiekopomny mówca ks. Piotr Skarga. Na wydziale filozoficznym wykładano: metafizykę, logikę, etykę, matematykę, historję, geografję i nauki tak zw. wyzwolone, litterae humaniores, do których zaliczały się gramatyka łacińska i grecka, retoryka i poetyka. Humaniora te były przygotowaniem do wydziału filozoficznego, filozoficzny zaś do teologicznego, który miał prawo promowania na licencjatów i doktorów. Zarząd był w ręku biskupa, którego stanowisko było tylko tytularne i rektora, wybieranego na lat 3. Rektor z prefektem zależni byli od generała zakonu i prowincjała, w których ręku spoczywały przeto rzeczywiste rządy Akademii. Radziwiłł Sierotka podarował Akademii swoją drukarnię brzeską. W r. 1641 jezuici uzyskali od Władysława IV przywilej na wydział medyczny, który jednak nie został otworzony, i na prawny, który powstał w r. 1644, gdy Lew Sapieha dał fundusz na 4 profesorów. Taką była organizacja Akademii Wileńskiej do rozwiązania zakonu w r. 1773. Z utworzeniem Komisyi Edukacyjnej zaczyna się nowa epoka Akademii, nazwanej wówczas Szkołą Główną Wielkiego Ks. Litewskiego. Została wówczas podzieloną na trzy wydziały:

1) moralny, obejmujący teologję, prawo i literaturę,

2) fizyczny i

3) medyczny.

Pod koniec XVIII wieku, za rektoratu zasłużonego ks. Poczobuta, na wydziale fizycznym ks. Mickiewicz (stryj Adama) wykładał fizykę, Narwojsz — matematykę wyższą, ks. Kundzicz — mat. stosowaną, Reszke — astronomję, Gucewicz — architekturę, Smuglewicz — malarstwo. Założona w Grodnie przez podskarbiego Ant. Tyzenhauza i zaopatrzona przez króla Stanisława Augusta w obfite zbiory szkoła lekarska, została z rozporządzenia Komisyi Edukacyjnej przeniesiona do Wilna. Ogród botaniczny, także założony w Grodnie przez Tyzenhauza, a liczący 2000 gatunków roślin prowadzony przez botanika Giliberta, Francuza, również przeniesiony został r. 1781 do Wilna i pomieszczony u podnóża góry Zamkowej. Obserwatorjum astronomiczne, założone około r. 1754, rozwinięte zostało w r. 1766, gdy Puzynina ofiarowała na jego budowę 6000 dukatów, do czego potem i sam rektor Poczobut sporo własnego grosza dołożył.

Przy Akademii, dla utrzymania ubogich studentów, były trzy bursy: Walerjańska założona przez biskupa Protaszewicza, Bejnartowska i Korsakowska założona przez Korsaków. W r. 1802 cesarz Aleksander I powołał rektora Akademii Strojnowskiego do Petersburga na członka komisyi, mającej się zająć ułożeniem zasad instrukcyi do edukacyi w całem państwie. Jednym z najbardziej wpływowych radców tej Komisyi był książę Adam Czartoryski i on to został (r. 1803) kuratorem okręgu naukowego wileńskiego, jednego z ośmiu w całem państwie, ale może największego, bo obejmującego całą Litwę, Białoruś, Wołyń, Ukrainę i Podole. D. 4 kwietnia 1803 r.

Akademja Wileńska otrzymała nazwę „Imperatorskiego Uniwersytetu“ i świetne utrzymanie, bo 105 tysięcy rubli rocznie z funduszów pojezuickich, nadto 4 miejsca w kapitule wileńskiej, tyleż w żmudzkiej i 10 najlepszych beneficjów.

Uniwersytet został podzielony na 4 wydziały:

1) fizycznomatematyczny — katedr 10,

2) lekarski — katedr 6,

3) nauk moralnych, politycznych i teologicznych — katedr 10,

4) literatury i sztuk wyzwolonych — katedr 5.

Do kursów dodatkowych wyznaczono 12 adjunktów. Zreorganizowano seminarjum nauczycielskie. Uniwersytetowi poddane zostały wszystkie szkoły rządowe i prywatne w całym okręgu. Pod władzą kuratora znajdowała się rada uniwersytetu z rektorem na czele, t. j. całe gremium profesorów. Uchwały zapadały większością głosów, przyczem dozwolone było votum separatum.

Organem wykonawczym rady był zarząd, złożony z czterech dziekanów i rektora, wybieranych na 3 lata. Uniwersytet sam obsadzał katedry i mianował członków honorowych. Raz na miesiąc odbywały się sesje naukowe tak zw. akademickie, a w każdem półroczu jedna z nich była publiczną. Pensja roczna profesorów zwyczajnych wynosiła rs. 1500; po 25 latach emerytura równa pensyi, po 5 latach 1/5 część pensyi, po 15 — 1/4 tejże. Takąż emeryturę brały wdowy i dzieci do 21 roku życia lub do zamążpójscia. Rodzinom zmarłych, którzy nie wysłużyli lat 5-iu, wypłacano zapomogę jednorazową, równą pensyi rocznej. Uniwersytetowi oddano cenzurę książek w całym okręgu. Uniwersytet miał własną drukarnię i aptekę, mianował wizytatorów szkół, wszyscy studenci podlegali wyłącznie dozorowi i sądowi uniwersytetu i podzieleni byli na dziesiątki. Dziesiętnik obowiązany był, w razie jakiegoś nadużycia, najpierw dać przestrogę przyjacielską koledze, a dopiero w razie nieposłuszeństwa donieść dziekanowi. Nad ostatecznem uorganizowaniem uniwersytetu pracował do r. 1808 komitet, złożony z ks. J. Mickiewicza, Jędrzeja Śniadeckiego, J. Franka, S. Malewskiego i E. Grodka. Z grona profesorów uniwersytetu wybrany komitet szkolny zarządzał szkołami okręgu. Frank założył instytut medykochirurgiczny, który później liczył do 100 kandydatów, a w roku 1812 dał 20 lekarzy szpitalom wojskowym. Uniwersytet pozostawał w stosunkach ze wszystkiemi prawie ogniskami nauki w Europie, wysyłał młodych a zdolnych ludzi na studja zagranicę: na naukę rolnictwa do Anglii, po materjały historyczne do Szwecyi; zakupuje rękopisy po Dogielu i Albertrandym, daje zapomogi badaczom. Wykłady filozofii Gołuchowskiego (ziemianina sandomierskiego) i Joachima Lelewela (ziemianina mazowieckiego) ściągały taką liczbę słuchaczów, że brakło odpowiednio obszernej sali. W szeregu rektorów po Poczobucie widzimy obieranych: Strojnowskiego, Jana Śniadeckiego, S. Malewskiego i ziemianina z Białorusi matematyka Twardowskiego. Myślą przewodnią księcia kuratora było związanie obywatelstwa ziemskiego z interesami oświaty ogólnej w kraju.



Akademja Zamojska. Gdy kanclerz Jan Zamojski postanowił założyć w Zamościu akademję, drukarnię akademicką i kolegjatę, której kanonicy byliby zarazem profesorami w akademii, papież Klemens VIII niezwłocznie wydał w Rzymie bulle odpowiednie, a mianowicie na założenie Akademii pod datą 29 października roku 1594, na założenie drukarni pod tąż samą datą i na kolegjatę d. 5 grudnia tegoż roku. W r. 1595 nastąpiło uroczyste otworzenie Akademii Zamojskiej, a d. 6 czerwca r. 1597 król Zygmunt III w Warszawie obdarzył przywilejem drukarnię akademicką. Gdy zaś Jan Zamojski po porozumieniu się ze Stan. Gomolińskim, biskupem chełmskim, wydał przywileje fundacyjne dla akademii i kolegjaty (oba pod jedną datą w Zamościu, d. 5 lipca 1600 r.), wyszczególniając w nich uposażenie i drobiazgowo obowiązki członków obu tych instytucyj; wówczas Zygmunt III, mając sobie przedstawione dwa powyższe przywileje fundacyjne, z wyrazami radości i wielkiemi pochwałami dla założyciela, osobnymi przywilejami, wydanymi (pod jedną datą 23 września 1601 r.) w obozie pod Kokenhausen, takowe zatwierdził. Widzimy z tego, że skargi Łukaszewicza w jego „Historyi szkół“ na Klemensa III za brak sankcyi dla Akademii Z. były niesprawiedliwe i że zarzuty, czynione po encyklopedjach Zygmuntowi III, iż, ulegając jezuitom, tejże Akademii zatwierdzić nie chciał, równie są bezpodstawne. Przywilej Zygmunta III, który dozwalał wszelkie dobra, zapisywane Akademii, posiadać akademikom na prawach ziemskich, zatwierdzali: Władysław IV, Jan Kazimierz i Michał Korybut, który obdarzył jednocześnie akademików zamojskich szlachectwem. Po Klemensie VIII wydawali na rzecz Akademii Zamojskiej bulle: Paweł V, Innocenty X, Innocenty XI i Benedykt XIV. Lubo Akademja i Kolegjata zamojska różnemi były instytucjami, z woli jednak założyciela i dla wielu wspólnych spraw i obowiązków jedno ciało stanowiły, wzajemnie się uzupełniając w ciągu 190-letniego swego istnienia. Z tej też łączności zapewne wynikło, że kiedy po pierwszym rozbiorze kraju dostał się Zamość Austryi, a w lat kilkanaście potem zawisł nad nim ciężar reform józefińskich, obie te instytucje razem w r. 1784 żywot swój zakończyły, bo tak zależnemi były od siebie, że nie mogły przeżyć jedna drugiej. W archiwum Kolegjaty (przywróconej r. 1792) i w bibliotece Ordynacyi zamojskiej przechowały się ważniejsze papiery po Akademii, wśród których oglądaliśmy np. plik seksternów studenckich, przez wielkiego kanclerza czytanych i własnoręcznie poprawianych, gdy dla braku czasu w Zamościu wziął je z sobą, idąc na wojnę, co stanowi niezmiernie charakterystyczny rys tego prawdziwie wielkodusznego obywatela kraju. Akademja Zamojska uważała się za filję Akademii Krakowskiej. Klemens VIII, zatwierdzając ją, zrównał z innemi akademjami i nadał prawo mianowania doktorów filozofii, obojga prawa, medycyny i notarjuszów. Biskup chełmski był jej kanclerzem, profesorów powołano z Akademii Krakowskiej. Wykładano prawo cywilne i polskie, logikę i metafizykę, filozofję moralną, fizykę, matematykę, wymowę, retorykę, poezję i syntaksis, gramatykę i analogję. Fundusz Akademii stanowiła wieś Bukowina, niedobory dopłacała kasa ordynacka. W r. 1664 fundusze Akademii przedstawiały sumę złp. 197,000, w najlepszych jednak czasach dochód roczny nie przenosił 13,000 złp. Z pomocą przychodziła Kolegjata, dając utrzymanie dziekanowi, scholastykowi, kustoszowi i 4 kanonikom, którzy byli zarazem profesorami. Profesorowie mieszkali w gmachu Akademii i mieli stół wspólny. Na wzór akademij zagranicznych, Zamojski podzielił uczniów na 5 narodowości: polską, litewską, ruską, prusko-inflancką i cudzoziemską. W hierarchii akademickiej drugą osobą po biskupie chełmskim był scholastyk Kolegjaty, który wspólnie z rektorem prowadził Akademję i pilnował jej funduszów. Rektor i dziekani byli wybierani na rok jeden. Wyborcami byli: ordynat, scholastyk, wszyscy profesorowie, pięciu uczniów (po jednemu z każdej narodowości) i każdy senator, który w tym dniu znajdował się w Zamościu. Rektor, dziekani i jeden z uczniów stanowili radę uniwersytetu. Wydział teologiczny powstał r. 1648, gdy wdowa po Tomaszu Zamojskim, Katarzyna z ks. Ostrogskich, założyła przy Akademii seminarjum duchowne. Wstępując do Akademii, każdy wpisywał się do albumu za opłatą 10 lub 6 groszy; najbiedniejsi obowiązywali się modlitwami opłacać wpisowe. Święty Jan Kanty był patronem Akademii, więc rok szkolny rozpoczynano nabożeństwem w jego kaplicy. Wakacje letnie trwały trzy tygodnie, zaczynane od 20 lipca. Kary dla studentów były rozmaite, nawet cielesne: pieniężne szły na korzyść biblioteki. Niewolno było uczniom nosić szabel, chodzić do szynków, grać w karty i kości, wszędzie i zawsze powinni byli mówić po łacinie lub po grecku. Przy Akademii były dla biedniejszych uczniów dwie bursy:

1) bursa

indigentium, zbudowana jeszcze przez fundatora, zgorzała r. 1627;

2) bursa staringeliana, założona przez dziekana kolegiaty Staringela w r. 1677. Udzielano nadto biednym uczniom zapomóg w gotówce, zwanych b o r k a n a m i. Zawiadowca drukarni nosił tytuł „typografa Akademii“, a wychodziły z tej drukarni niekiedy i ładne druki. Akademja miała swoje kolonje, z których najważniejszą była szkoła w Ołyce na Wołyniu; zresztą opiekowała się licznemi szkołami parafialnemi po wsiach i miasteczkach w dyecezyi chełmskiej i w dobrach Ordynacyi zamojskiej. Jezuici drwili sobie z niskiego stanu nauk w Akademii: — że w świecie naukowym nic o niej nie wiedziano, a w Polsce jedynie kalendarze Duńczewskiego przypominały o jej istnieniu, że nawet na teologów musi zapraszać zakonników. Zarozumiali akademicy odpierali zarzuty, powołując się na encyklopedję francuską Morevego i na zbiór bull papieskich, jako dowód, że ich Akademja znaną jest we Francyi i we Włoszech. O Akademii Zamojskiej najobszerniej i źródłowo pisali w końcu XIX wieku: ksiądz Jan Ambroży Wadowski i Jan Kochanowski.


[22.05.2022, Toruń]