ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 listopada 2012

Roberek



Jacek Malczewski - "Pożegnanie z pracownią"

Inżynier Bek pojawił się pierwszy, po siedemnastej, już ciemno. Postawił przed sobą na stole drewnianą kasetkę. W kasetce karty do gry. Poprosił kawę, espresso podwójne, bo chociaż nie lubił mocnej, to przed roberkiem warto zaryzykować. Edward krążył wokół stolików. Któż dzisiaj pozna Edwarda, który rok temu do śmietników zaglądał, butelki i puszki do oddzielnych worków wkładał; spieniężał to później na chleb, czasami na tanie owocowe wino.
Potem redaktor Pokorski z mecenasem Szydełko, oddając ukłony szarytce siedzącej ze swą siostrą przy francuskim cieście i herbacie, podążyli w stronę stolika. I już rozmowy ciągną o świecie z tej drugiej strony ledwie widocznym, a jeżeli, to chyba jedynie w te pierwsze listopadowe dni, kiedy świat pozagrobowy rozświetlają rozedrgane płomyki zniczy. Zamówiwszy kawę i po pięćdziesiątce żołądkowej (cztery kieliszki) rozprawiają o tym, że wreszcie pogoda się poprawia, bo jeśli pójdzie się pogadać nad grobami bliskich, to lepiej, kiedy za kołnierz nie leje.
A radca Krach nieobecny, wciąż go nie ma, choć nie zwykł się spóźniać. najgorsze, że nikt nie wie, co się stało. Kwadrans akademicki przeszedł, szarytka z siostrą, omawiając z przejęciem jakąś charytatywną sprawę zamówiły kolejną herbatkę, a radcy wciąż nie ma.
Po kolejnym kwadransie przybywa wreszcie. Rzuca z  przejęciem płaszcz na wieszak, podchodzi do kompanów i sięga po jedyny pełny kieliszek. Wypija.
- Panowie, moja wina - przeprasza - ale sprawę jedna musiałem załatwić do końca. Właściwie to moja zona ja zakończyła.
- Mówże pan, radco, ja przez ten czas potasuję - inżynier Bek, organizator roberka, otwiera kasetkę, wyjmuje karty i bawi się nimi, sprawnie przelewając przez ręce pachnącą jeszcze farba talię.
- Panowie, kiedy nie wiem, jak zacząć - waha sie radca Krach.
- To może od początku - śmieje się mecenas Szydełko.
- Albo od końca - łypie okiem redaktor Pokorski.
- Ot, co - ośmiela się radca - w takim razie od końca opowiem. 
Naraz milknie, a jego twarz przywdziewa zaduszkowy widok spopielałej skóry. 
- Byliśmy z żoną zapalić znicz.
- Rewelacja, radcuniu - zanosi się śmiechem Pokorski - ależ nowina. Każdy z nas z cmentarza wraca.
- Panowie, o powagę proszę. Byliśmy z żoną na trasie, wiecie, w tym miejscu, gdzie w końcu sierpnia zginęła dziewczynka w wypadku.
- I zapaliliście światełko w miejscu, gdzie zginęła? -  dopytywał się mecenas Szydełko.
- Właśnie.
- Ale ta przedwcześnie zmarła istotka nie należy do pana rodziny, jak sądzę - kluczył mecenas.
- W żadnym wypadku. Powiem wam, panowie, o ile gotowi są zatrzymać moje słowa do jedynie własnej wiadomości, że dni temu dziesięć, jadąc z województwa późnym wieczorem, niech będzie, że nocą, na tym samym zakręcie, przez śmierć zaznaczonym, oboje z żoną zobaczyliśmy ducha dziewczyny.
- Co też pan powie? - odezwał się inżynier Bek - duchaście widzieli, czy tak?
- Owszem. Widmo wyszło z prawej zewnętrznej strony, stanęło z takim jakimś smutkiem w całej postaci, mglisto-białej i transparentnej zarazem. Zwolniłem natychmiast i wrzuciłem długie światła. Duch zniknął, lecz lęk, dotąd niespotykany, pozostał.
- Co też pan mówi? - kontynuował inżynier Bek, wypuszczając bezwiednie talię kart z rąk.
- Znacie mnie panowie i wiecie, że na darmo ozorem nie strzępię; wiecie, żem realista i pozaziemskie sfery wyobraźni są mi obce. A jednak, panowie, widziałem ducha tej dziewczynki. Mało tego, moja żona go widziała i natychmiast zdecydowała, aby w miejscu przebywania zjawy zapalić światło.
- To ciekawe ... ciekawe - westchnął Szydełko - nawet jeśli to tylko urojenie.
- Sam nie wiem, jak traktować to widzenie. Wiem tylko, że widziałem, naprawdę widziałem.
Przysłuchująca się rozmowie panów szarytka zrobiła znak krzyża i delikatnie wtrąciła się do rozmowy.
- Pomodlę się za tę duszę i za was dwoje, panie radco. Młodym duszyczkom trudno znaleźć miejsce na tamtym świecie. Trudno im przywyknąć do nowego miejsca, bo w sercu czują żałość, że przyszedł na nich kres, choć takie młode i życia spragnione.
W końcu zagrali w brydża, w milczeniu i bez specjalnej przyjemności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz