CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

01 stycznia 2015

Noworoczne plany

Radca Krach małżonkę swoją ucałował i natychmiast po godzinie pierwszej trzydzieści udał się na posesję mecenasa Szydełki, który uczyniwszy podobnie względem swojej żony, telefonicznie przywołał inżyniera Beka, który z kolei już podążał śladem radcy, więc we trójkę niebawem się spotkali. Natomiast doktor Koteńko niespodziankę zrobił wszystkim, pojawiając się w charakterze pasażera pojazdu prowadzonego przez swoją żonę, która, jak się okazało, sama przez się zadeklarowała czterech panów bezpiecznie do kawiarenki dowieźć, choć przecie miasto niewielkie, aby koniecznie się w nim gubić chciano. Po drodze zatem pani Zofia Koteńkowa, spiskujących w noc pierwszostyczniową panów, do auta swego zabrała i bezpiecznie pod samą kawiarenkową posiadłość odstawiła, a pożegnawszy się z małżonkiem oświadczyła, że pobudkę ma na dziesiątą, więc jeśli dostojni panowie zechcą autem powrócić, to jedynie po tej godzinie, kiedy ona  pedagogiczne swoje oczy zamierza otworzyć.
W kawiarence był już stary pisarz, co z innej strony miasta pochodził, więc na podwózkę liczyć nie miał prawa oraz redaktor Pokorski, który ostatnimi czasy rzadko w kawiarence bywał, lecz czule przez radcę Kracha przekonywany, poprawną podjął decyzję o uczestnictwie swoim w szampańskim pasjansie, przez pana Adama, znanego w mieście kawiarennika, układanym.
Dziatwa zebrała się zatem przy złożonym z dwóch stole, wedle pieca i w pobliżu okna, skąd widok piękny się rozpościerał na one girlandy świecące nad miastem jak gwiezdnych komet pióropusze.
Oni tu na dole, a w komnacie na górze przepędzała tę noc wyjątkową, Maria z dziewczęcym dzieckiem swoim, tak przez wszystkich polubionym, a najbardziej przez kawiarennika, który prawił, że maluchne dzieciątko, jedynie do niego tak pięknie bezzębną swoją buźkę do uśmiechu składa, jakby to jego z całego miasta najbardziej polubiło. Litowano się tedy nad panem Adamem, gdyż każdy kto dziewczynkę niewielką postrzegł, ta do wszystkich się uśmiechała najpiękniej, bo też dzieckiem pogodnym była i płaczów niepotrzebnych nie wyczyniała. Z Marii z kolei, pierwsze zadziwienie ustępowało, zamieniając się w sporego rozmiaru radość, której jakoś ukryć nie ukrywała. Jakaś taka bardziej kobieca się stała, a też i mówiono, że nadmiar kobiecości w niej rozkwita i nie jest już tym dziewczątkiem podlotnym, smukłym a ulotnym; ot, macierzyństwo, na szczęście, krągłości jej ciału przyniosło, co też pan kawiarennik Adam docenił najbardziej. Czy aby nie zanadto?
Dośćże o piękniejszym świecie gadania; przełóżmy je na potem, bo dzisiejszym celem wizytacji miała być noc pierwsza, styczniowa, w ściśle męskim towarzystwie przepędzona, przy koniakowym alkoholu z samego miasta Cognac pochodzącym, przeto wytrawnie wyborowym, od którego głowa, jeśli się zakręci, to zakręci cudownie wokół osi ciała i też na właściwą orbitę się wznosząc, samymi najlepszymi pomysłami błyska.
Któż nie zna tych cudownych, słynnych mocy koniaku.
Pierwsza butelka służyła wspomnieniom o minionym roku, nostalgicznym, z rzadka uśmiechniętym, a to względem świata, który co i rusz swoje niecne oblicze pokazywał, nie chcąc, aby się nim cieszono. Stanęło jednak na tym, że w przyjaźni siła, więc i raźniej w zgranej komitywie odbierać kopniaki od życia, bo mniej bolą, a w razie potrzeby oddać można i skutecznie odpowiedzieć mądrością wspólną na ogłupiałe knowania tych, co światem rządzą jak chcą i jak chcą rządzą. W ten sposób butelka pierwsza zakończyła się może nawet nie na świętach całych, lecz na Marii powrocie, co wspólnie uznano za wydarzenie minionego roku i przyczynek do otwarcia nowej flaszki.
Druga butelczyna, a z nią, ku zazdrości nieobecnych, trzecia,  wiodły swój żywot pośród planów i noworocznych postanowień. Ponieważ w kawiarence odbyło się ono planowanie, to nie trudno zgadnąć, że dotyczyło ono w znacznej mierze kawiarenkowych treści. Podczas gdy rozochocony kulinarnym sukcesem inżynier Bek obmyślił sobie urządzić kiedyś kulinarne zawody, pan doktor Koteńko napomknął coś o fortepianie, który warto by w sali postawić i wykorzystać godnie (a wywiedział się, gdzie takowy mebel niesłusznie niszczeje). Panowie Krach i Szydełko umyślili sobie na wiosnę jakowyś plener na obrzeżach kawiarni zainstalować, aby później ściany kawiarenki ucieszyć malarskimi widoczkami. Pan redaktor Pokorski tym pomysłem zachłannie się zachwycił, albowiem sam para się rzemiosłem bazgrania po płótnie, lecz on głównie w portretach gustuje, więc z chęcią na pierwszy ogień obrałby panią Marię z dzieciątkiem. Zadziwił tym wyznaniem kawiarennika Adama, który w pierwszym geście zaskoczonych oczu pokazał nie byle jaką zazdrość, lecz prędko zważył w sumieniu swoim to niegrzeczne uczucie, dochodząc do wniosku, że taki portret nad wspólnym z Marią łożem, widzianym byłby przez niego więcej niż uprzejmie. W tym miejscu, po zajrzeniu do myśli pana Adama, myśli o tym wspólnym łożu okazało się, że tajemnica dzielenia wspólnej nie tylko komnaty z niewiasta młodą a w macierzyństwie zwłaszcza, urodziwą, warta się stała funta kłaków. Aby przepędzić na chwilę znaczącą przyjaciół swoich myśli o sekretach alkowy, które sekretami być przestawały, kawiarennik oświadczył, że skoro tak rozległe szykują się plany, to on raz a porządnie pod plenerową imprezę ogród na zapleczu będący uporządkuje, aby zaświecił przykładem zachęty dla artystów.
Natenczas milczący w kącie podokiennym, ze sławnym kajetem w ręce stary pisarz, z wysiłkiem dwóch butelek koniaku głos zabrał z cicha.
- Panie Adamie, a czy mieszkanko, jakie onegdaj zajmował pan Edward, przed wyjazdem na wieś (dla niewtajemniczonych, pan Edward, postać bezrobotna, przez kawiarennika czas jakiś temu pod dach przyjęta, gdzie mu mieszkanko niewielkie zapewniono, aż do czasu, kiedy na łono rodziny swojej odległej, do wsi równie odległej wyjechał, aby tam miało się okazać, że uczynnym i zgodnym współdomownikiem został, o czym zresztą rodzina Edwarda w korespondencji do kawiarennika skierowanej donosiła), czy to mieszkanko na jakiś czas wolnym pozostanie?
- Wolnym będzie - potwierdził Adam - czyżby spotkała pana jakaś przykrość związana z mieszkaniem- zapytał.
- Nie, nie - zaprzeczył stanowczo stary pisarz - tak się stało, że zaprosiłem jedną kobietę do siebie, to znaczy nie do siebie dosłownie, lecz do naszego miasteczka i tak się zastanawiam, czy zamiast w hotelu, nie spróbować tutaj pomieścić ją na czas niedługi.
- Serdecznie zapraszam pańską przyjaciółkę - odparł Adam - a przy okazji pozna się z Marią, więc, jak sądzę, warto i tę pieczeń upiec.
- No to Alena się ucieszy - wyszeptał stary pisarz.
Skończono trzecią butelkę; zaczęto... o nie, trop fałszywy... zaczęto przed piątą rano od kawy...

2 komentarze:

  1. Ależ ja się przyzwyczaiłam do tego radcy Kracha, inżyniera Beka, mecenasa Szydełki, doktora Koteńki....
    Prawie zawsze dzień z nimi zaczynam...

    OdpowiedzUsuń
  2. A tu Ci powiem, Stokrotko, że sympatyczni ci panowie i mnie do gustu przypadli, i czasem rozmawiam z nimi o tym, co też knuć zamierzają po sprawiedliwie zakończonym dniu pracy. Jedno o czym myślę bezustannie, to to, aby mi w zbytni nałóg trunkowy nie popadli, lecz uwierz mi, że w niewielkie kieliszki im polewam i tylko tyle, aby im cokolwiek języki rozsupłać i do rozmowy przysposobić...

    OdpowiedzUsuń