ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

15 września 2018

IMIENINY (1)


- Jan, gdzie oni wszyscy się podziali?
Zorientowała się poniewczasie, że zbyt wyogromniła liczbę dzisiejszych, bardzo porannych gości. Wchodząc do kuchni w bordowym szlafroku w granatowe podłużne pasy, chciała zapewne nadać rangę swojemu wyglądowi. Ten szlafrok z frotte naprawdę wyglądał okazale i podkreślał jej całkiem niezłą, jak na jej wiek, figurę.
- Pani Maria zapewne jeszcze się kąpie i niebawem zejdzie na śniadanie. Pan August z kolei wybrał się na grzyby - odparł zapytany.
- Jan, przecież on nic nie wie o naszych lasach. Nie wie, gdzie szukać grzybów.
Zwykle mówiła do niego „Jan”, choć nie brzmiało to gramatycznie. Takie tytułowanie wydawało się jej bardziej poważne, od powiedzenia do niego „Janku”. Owszem, gdy byli sami, odnosiła się do niego z większą poufałością, ale teraz, przy gościach (spodziewała się ich w kuchni na śniadaniu) jakoś nie wypadało nazywać go zdrobniale.
- Powiedziałem mu, gdzie ma ich szukać. Był bardzo zdeterminowany.
- Zobaczysz, że nasz August jeszcze się zgubi. To w końcu mężczyzna z miasta.
- Miejmy nadzieję, że nie.
Usiadła przy stole nakrytym na dwie osoby: półmisek z wędliną i serem, talerzyki z dżemem, masłem i miodem, musztarda, chrzan i majonez, w koszyku chleb i bułki, i puste talerzyki i kubki na kawę.
- Natrudziłeś się - zawyrokowała.
- Oj nie, to pani Wala. Mnie pozostało usmażyć jajecznicę oraz podać gorącą kawę.
- Walentyna? A gdzież ona jest?
- Nie wie pani? Dzisiaj piątek, jest w kościele.
- No tak, rzeczywiście, zapomniałam. Ale czy możesz mi powiedzieć, dlaczego nie ma nakrycia dla ciebie? Bo że August zjawi się znacznie później, rozumiem. Nic nie jadł?
- Poprosił tylko o kawę. Zrobiłem i po udzielonym mu instruktażu poszedł na grzyby. A ja, pani Jadwigo, zjem później u siebie.
- Jan, tak nie można. Nie jesteś służącym (pani Walentyna również nią nie jest). Wyjątkowo zgodziłam się na to, żebyś na czas odwiedzin zamieszkał dwie noce w letniaku, ale absolutnie żądam od ciebie, abyś towarzyszył nam przy posiłkach. Już nie słyszę wody… pewnie Maria zaraz zejdzie na dół, a ty, kochany, skrój więcej wędliny i nakryj dla siebie.
Zrobił to, a w międzyczasie postawił wodę na kawę. Jadwiga siedziała na swoim miejscu przy kuchennym oknie, obserwując Jana, to znów spoglądając przez okno na ogołocone w połowie z liści kasztanowce osiadłe tu przed laty przy wiejskiej drodze.
- A może ugotować pani jajka na miękko… lubi pani?
- Nie, dostosuję się do dzisiejszego jadłospisu Walentyny i twojego. Wiesz przecież, jak lubię twoją jajecznicę na boczku, z drobniutko pokrojoną cebulką.
- Pomyślałem sobie, że jajecznica za tłusta dla pani…
- Wiesz, że nie przesadzam z dietą. Mój organizm łatwo spala tłuszcze, a do tego nie wypada, aby mój gość dostał na śniadanie coś innego niż my, prawda?
- Pani jak zwykle ma rację.
Skroił jeszcze jedną cebulę i wyjął z lodówki trzy dodatkowe jajka. Wydawało im się, że słyszą dobiegającą z góry krzątaninę w gościnnym pokoju - znak, że Maria niebawem się pojawi.
- Jan, może jednak bez tej „pani”, dobrze? Ja również obiecuję, że będę mówiła na ciebie „Janku”.
- Ale gości?
- Nie przejmuj się tym. Wiesz, że Maria i ja jesteśmy rówieśniczkami? Ona ze stycznia, a ja, nie mówiłam ci, urodziłam się pierwszego kwietnia, dobre, co? Jesteśmy koleżankami z jednej ławy. To emerytowana nauczycielka, nie mówiłam ci?
- Mówiłaś, Jadwigo.
- O, tak, znacznie lepiej, Janku. Te nasze starodawne przyjaźnie… Kto mi jeszcze pozostał. Oprócz Wojtczaków, Zatorscy… ich też zaprosiłam, będą jutro i Nowaczykówna, najmłodsza z nas, dwa lata młodsza, mieszkałyśmy w jednej kamienicy… źle się z nią obeszło życie, została sama jak ten palec, a była z nas najładniejsza i wydawać by się mogło, że kto jak kto, ale ona to na pewno sobie kogoś znajdzie, a tymczasem… pamiętaj pojechać po nią na stację na ten osiemnasta czternaście. Niezawodnie przyjedzie.
- Pamiętam. Syn też się zjawi z synową?
- Z partnerką - poprawiła. - Nie wiem, czy na niego można liczyć. On wciąż taki zaganiany, nieustatkowany. Goni go po świecie - jakieś spotkania, mityngi, angażuje się społecznie, protestuje, tak jakby nie zdążył pożegnać się z młodzieńczym wiekiem buntu. Może dlatego, że miałam go, kiedy dobiegałam czterdziestki, nie sądzisz? Tyle wcześniejszego starania i dopiero w wieku 39 lat doczekałam się syna, nieprawdopodobne, prawda?
- Mówią, że dzieci urodzone przez kobiety w późnym wieku - zawahał się - są inteligentniejsze. I to w przypadku Adama jest szczera prawda. Lubię z nim rozmawiać. Przegadaliśmy z sobą wiele nocy.
- To prawda, Adaś jest inteligentny, ale taki jakiś nieżyciowy. Mam to na myśli, że w ogóle nie interesują go nasze chłodnie, a to przecież wciąż niezły interes. A’propos chłodnie, będą pod należytą opieką przez te dni?
- Oczywiście, Jadwigo, na Sajkowskiego można liczyć, ale w razie czego jestem pod telefonem i w każdej chwili stawię się na miejsce, chociaż ruch zacznie się od wtorku, podejrzewam. Na ten dzień mamy przewidziane wysyłki i dostawy.
- Skoro tak mówisz, to bardzo dobrze. Chciałabym, abyś był cały czas przy mnie.
Zaskrzypiały schody. Delikatnie. Maria była wątłej postury, szczuplutka, prawie taka sama jak wtedy, gdy była nastolatką. Schodziła na dół zwinnie i bezszelestnie, a wchodząc do kuchni promieniowała uśmiechem. Ubrana w lekką, błękitną sukienkę z białym kołnierzykiem i wcale wydatnym dekoltem, sprawiała wrażenie młodszej, niż wskazywałby na to jej wiek.
- Ależ zgłodniałam po kąpieli - rzuciła na powitanie. - Nic nie zmieniłaś w tym pokoju od pięciu lat, kiedy u ciebie ostatnim razem byłam, Jadziu.
Podeszła do stołu, ucałowała gospodynię i siadła obok niej.
- Mario, to Janek, moja prawa ręka, najserdeczniejszy mój przyjaciel, mężczyzna bez którego nie wyobrażam sobie życia - mówiąc to Jadwiga spojrzała zawadiacko w stronę Jana, na którego twarzy pojawił się z nienagła rumieniec.
- A to my się już znamy. Pan Jan zdążył się nam już przedstawić, gdy podjechaliśmy pod dom, zanim jeszcze zeszłaś przywitać się ze mną i Augustem.
Jan i Maria skłonili się sobie, Jan zdejmował z ognia czajnik i wlał wrzątek do kubków z rozpuszczalną kawą.
- Jaka ja byłam senna, schodząc do was. Sądziłam, że zaprowadzając was do pokoju, wykąpiecie się i prześpicie po długiej podróży, a zejdziecie dopiero na śniadanie.
- No widzisz, też tak myślałam, ale Augusta ciągnęło do lasu. Pan Jan zrobił mu szybko kawę i mój mąż powędrował z koszem na grzyby. Ostatnie dni były ciepłe i wilgotne, więc może uda mu się to grzybobranie.
- Z pewnością się uda, o ile nie zabłądzi. Nasze lasy są wystarczające na to, aby się w nich zawieruszyć.
- Pani wypije z mleczkiem? - zapytał Jan stawiając przed kobietami kawę.
- Z rana proszę bardzo.
- Tu jest dzbanuszek.
Jan wskazał na niewielkie, kremowe naczynie z dzióbkiem zalane prawdziwym, tłustym wiejskim mlekiem wprost od krowy i wrócił do gazowej kuchenki, aby przysmażyć boczek z cebulką, a potem wbić na patelnię przygotowane jajka.
- Taki mężczyzna to prawdziwy skarb, Jadziu. Mój też czasami robi mi śniadaniowe, a czasami i obiadowe niespodzianki, ale widzę, że pan Jan obraca się w kuchni, jakby spędzał w niej całe godziny.
- Marysiu, Janek jest domownikiem. Zapewniam cię, że jest wyśmienitym kucharzem, ale przede wszystkim przyjacielem, a to, że przygotowuje dla nas dzisiejsze śniadanie, jest wyrazem tego, jak dobre ma serce, wiedząc przy tym, że wczesny poranek nie jest dla mnie najszczęśliwszą porą na krzątanie się po kuchni. A prawdę powiedziawszy, mistrzynią kuchni w naszym domu jest pani Wala.
- O tak, pamiętam panią Walę. Przygarnął ją Piotr, o ile pamiętam. Mieć taką pomoc domową to skarb.
- Marysiu, w tym domu nigdy nie było służących. Owszem, Piotr swego czasu ściągnął do nas panią Walę, kiedy to odszedł od nas stary proboszcz, a z nowym nie mogła dojść do porozumienia. Walentyna zamieszkała u nas na prawach domownika. To mimo wszystko duży dom, zbyt duży był wtedy, gdy żył jeszcze Piotr, a już bezsprzecznie za wielki, kiedy pozostałam w nim sama.
- Nie gniewaj się, nic złego nie miałam na myśli. W naszym blokowisku czasami marzy się o pomocy kogoś takiego jak pani Wala i Jan, a z sąsiadami, jak sądzę, wiesz, że nie zawsze można na nich liczyć. To jednak co innego niż u ciebie, w tym domu.
Zasypywały swoje kubki z kawą niewielką ilością cukru. Jadwiga też piła z rana zabielaną kawę, dodawała jej sił i wprawiała w dobry nastrój. W oczekiwaniu na jajecznicę smarowały kromki chleba masłem, kładły na chleb wędlinę i plasterki sera.
- Janek, moja droga, to właściwie dzisiaj już gospodarz pełną gębą. On przejmie po nas chłodnie Piotra.
Dla Jana nie było oczywiście tajemnicą, to, o czym wspomniała Jadwiga, ale nie sądził, że sprawa chłodni stanie na porządku dziennym podczas rozmowy z Marią.
- A Adam wie? Nie ma nic przeciwko temu. W końcu wygląda na to, jakbyś go wydziedziczyła?
- Oczywiście, że wie. Nie mogłabym tak bez jego wiedzy i zgody. Mówi, że się do tego absolutnie nie nadaje. Ma swój niezależny świat i pragnie urządzić swoje życie po swojemu.
- A jak zmieni zdanie?
- Bynajmniej. Zapewniam cię, że przedyskutowałam z nim ten temat. Adam rozmawiał o tym z Jankiem, prawda Janku? Byłeś temu przeciwny, wzdragałeś się, raz nawet spoiłeś go alkoholem, aby się opamiętał i w przyszłości przejął schedę po nas. Ale z Adasiem to nie działa. Powiedział, że… jego słowa: - Po mrożonki na przednówku, a jakże, przyjadę, ale nie pociąga mnie ten biznes. Inaczej ułożę sobie życie, a oprócz tego moje poglądy są takie: temu, kto od lat pracuje w tych chłodniach, one się należą. Widzę, że przez te lata Jan nie dość, że pilnuje waszego majątku, to jest przy tym tak lojalny, że byłbym ostatnim draniem, gdybym miał wtrącać się do spraw, na których się nie wyznaję.
- Tak powiedział? Osobliwego masz syna, Jadziu.
- O, tak, to prawdziwy artysta, do tego społecznik, konspirator. W tak młodym wieku jest już nauczycielem akademickim, po kulturoznawstwie, pamiętasz? A z jakimi pomysłami… ale co ja tam będę o tym mówić - przyjedzie, dowiesz się z pierwszej ręki.
- A tymczasem czuję ten zapach… Panie Janku, aż błogo się robi na duszy.
- A wkrótce przekona się o tym twoje podniebienie.
Właściwie była to zwyczajna jajecznica, danie niezbyt wyszukane, ale dla kogoś po podróży, po pięciu latach niewidzenia się z gospodynią i jej uroczym siedliskiem na skraju wsi, ciepły ten posiłek sporządzony według dobrych starych przepisów, jawił się jako nagroda nie tylko po trudach dalekiej podróży, ale i życia niejednokrotnie skąpiącego radości przebywania w towarzystwie tak miłym, jaką była najbliższa sercu Marii przyjaciółka i jej dozgonny, jak się wydaje opiekun, pan Janek.
Ale zanim Jan podał jajecznicę, do której zasiedli niecierpliwie, do kuchni weszła pani Walentyna. Radosne powitanie (Walentyna doskonale pamiętała wcześniejsze, choć odległe w czasie wizyty Marii), kilka znaczących słów kurtuazji; potem, na uwagę emerytowanej nauczycielki, że brakuje jeszcze jednego nakrycia, pani Wala wytłumaczyła, że ona przygotowała dla siebie odwieczną owsiankę na śniadanie, którą wspomoże dwoma kromkami czerstwego chleba z masłem i dżemem. Tak i też zrobiła, przygrzała owsiankę na sąsiednim palenisku i wszyscy zajęli miejsce przy stole, odurzeni zapachem, także i zgłodniali, a przez odsłonięte kuchenne okno wpełzło akurat rumiane światło słońca.
Początkowo zaspokajali poranny apetyt w milczeniu, ciesząc się smakiem jajecznicy i kromek z wędliną i serem; później na powrót przystąpili do rozmowy przerwanej niespodziewanym podaniem na stół przez panią Walę jabłecznika z szarych renet, jabłoni, które dożywały sędziwego wieku w przydomowym sadzie. A o cieście sporządzonym z okazji wizyty gości, nie wiedziała sama Jadwiga i nie ukrywała w związku z tym miłego zaskoczenia. A skoro jabłecznik, to, ma się rozumieć, Jan pomyślał o herbacie. Maria natomiast dopiero teraz zwróciła uwagę, że na parapecie obok dumnie spoglądającego przez okienną szybę doniczkowego kwiatu pelargonii, leżała otwarta książka. Maria wstała od stołu i omijając siedzącą przy oknie Jadwigę podeszła do parapetu, wzięła książkę w ręce, zerknęła na okładkę: „Trzy siostry” Czechowa.
- Czytasz? - zapytała.
- Czytam - odparła Jadwiga.
- Piękne i nostalgiczne - skomentowała Maria i powróciła na swoje miejsce.
- Odnajduję w tym ukojenie. Janek co miesiąc zabiera mnie do biblioteki. Sam również wypożycza książki i muszę przyznać, że pod moim wpływem przekonał się do beletrystyki, którą dzieli z literaturą techniczną, fachową.
- Tak… Jadwiga ma umiejętność przekonywania - westchnął Jan.
- Może to niegrzeczne z mojej strony, ale zapytam… ile ma pan lat, panie Janku?
- Pięćdziesiąt sześć, pani Mario - odparł zapytany.
- Dziewięć lat różnicy… muszę panu powiedzieć, że trzyma się pan okazale. I jak dotąd samotny?
Jadwiga spojrzała na przyjaciółkę znacząco, niemal z potępieniem za to pytanie, ale Jan nie dostrzegł w nim nic zdrożnego.
- Tak bywa w życiu, pani Mario.
- Ale samotnym się pan nie czuje, prawda?
- A gdzieżbym miał czuć się samotny? U boku pani Jadwigi?
- Toż i ja nie czuję się w tym domu samotna, a swojego pochowałam przed prawie trzydziestu laty - odezwała się Walentyna.
- Tak i widzisz, kochana, że my w praktyce sami, w teorii samotni, a w rzeczywistości samotności nie odczuwamy - stwierdziła Jadwiga.
- Pamiętam twojego męża jeszcze z czasów, kiedy byliście narzeczeństwem, Jadziu. Tęga i przedsiębiorcza to była głowa, do tego człowiek zamożny.
- To prawda, Marysiu. Wychodząc za niego miałam nawet obiekcje, że poślubiam człowieka bogatego… nie, nie dlatego, abym miała myśleć, że skoro bogaty, to nie uszanuje, bo w głowie mu przede wszystkim pieniądze, majątek, coś w tym stylu, ale że nigdy przedtem nie myślałam, że czekać mnie będzie taka odmiana w życiu.
- No tak, zawsze stawiałaś miłość nad dobra materialne, pamiętam, co mówiłaś o tym jeszcze w szkole.
- Ale wiesz, kochana, doceniłam to, że Piotr osiągnął wszystko swoją własną ciężką pracą. Pochodził przecież z rodziny niezbyt zamożnych cukierników, a właściwie lodziarzy. Jego ojciec sprzedawał najlepsze lody w mieście. Nie byliśmy jeszcze po imieniu z Piotrem, kiedy zachodziłam do lodziarni, gdzie mój przyszły mąż sprzedawał lody. A potem… potem nawet trochę wbrew swemu ojcu Piotr wziął kredyt i zainwestował w chłodziarnie. Już nie były to tylko lody, ale i w mięso, warzywa i owoce. Nasz las prócz grzybów obfituje też w jagody i poziomki, więc Piotr doszedł do wniosku, że warto by było otworzyć skup i zabrać się za produkcję leśnych mrożonek. Nawiązał przy tym rozmaite kontakty z późniejszymi odbiorcami i tak od ciastkarni z lodami stworzył całkiem nieźle funkcjonujący biznes chłodniczy, a odbiorców miał też za granicą. Zatrudnił kilku ludzi, między innymi Janka, prawda Janku?
- Owszem, to było chyba nawet w tym roku, w którym go poślubiłaś, Jadwigo.
- Tak, pamiętam, że omal nie zostałeś naszą drużbą, a skończyło się na tym, że podwoziłeś nas do kościoła.
- Tak było, nie zapomnę tego ślubu.
- No i po tej niespodziewanej, jakże bolesnej śmierci Piotra, stało się rzeczą oczywista, że Janek będzie tym, kto poprowadzi biznes, bo miał do tego i serce i głowę - zakomunikowała Jadwiga.
- Tak, to takie przykre, że odszedł tak niespodziewanie w sile wieku - zareagowała Maria. - A ty, Jadziu, przecież wtedy właściwie skupiałaś się na prowadzeniu domu… wiem, że nie było ci łatwo….
- Faktycznie było mi trudno. Na chłodnictwie się nie wyznawałam - miałam wykształcenie zupełnie nieadekwatne do tego, z czym przyszło mi żyć. Znałam dobrze francuski, więc zarabiałam korepetycjami. Nawet na półtora roku załapałam się na nauczycielkę w zastępstwie za tę, która poszła na macierzyński, dorabiałam korepetycjami, ale jakoś do zawodu nauczycielskiego mnie nie ciągnęło. W końcu pewien znajomy poprosił mnie o to, za sowite wynagrodzenie, abym napisała parę artykułów w prasie, w których przemycę zachęcające klientów informacje na temat firmy drobiarskiej jaką prowadził. Udało się - artykuły, w których zawarłam tę kryptoreklamę poskutkowały. Po niedługim czasie (w życiu się tego nie spodziewałam) odezwało się do mnie jakieś kobiece pismo i zaproponowało mi współpracę. Powiesz, jaki jest związek pomiędzy kurczakami a pismem kobiecym? Też byłam zdziwiona. Stanęło na tym, że miałam się wypowiadać na tematy związane z wychowaniem dzieci. Nie miałam o tym zielonego pojęcia, ale widocznie stwierdzono, że mam w sobie dar przekonywania i każdy, kto poczyta sobie moje spostrzeżenia, przyjmie do siebie uwagi, jakie wnoszę do tematu. W końcu stworzono dla mnie rubrykę, zaistniałam w internecie, otrzymywałam wiele listów jako, nie do uwierzenia, specjalistka, a pismo było zadowolone, więc nie zrezygnowało z tej współpracy, a i ja byłam usatysfakcjonowana, zwłaszcza że nie musiałam pojawiać się codziennie w redakcji, a i pieniądze z tego, niezbyt wielkie wprawdzie, ale były. Jestem po prostu szczęściarą. Pamiętasz, Janku, co zrobiliśmy, gdy otrzymałam pierwsze swoje tantiemy?
- Naprawdę mam to powiedzieć? - szeroki uśmiech pojawił się na twarzy Jana.
- A dlaczego nie… sama prawda, Janku, posługujemy się w życiu tylko prawdą.
- Zrobiliśmy sobie imprezę zakrapianą alkoholem - wykrztusił z siebie Jan. - Prawdę powiedziawszy, oboje mieliśmy w czubie…
- Jan zapomina, że ja, choć niepijąca, towarzyszyłam wam w tej imprezie - wtrąciła całkiem poważnie Walentyna.
- Święta prawda, pani Walu, radowaliśmy się tym z głupia frant otrzymanym sukcesem.
- A ja już swoje wiem, że bez wstawiennictwa siły wyższej do tego sukcesu by nie doszło - skomentowała pani Wala. - No proszę, woda już się gotuje, pan siada, panie Janku, ja zrobię herbatę do tego ciasta.

[08/09.09.2018, Ruaudin, Sarthe we Francji]

6 komentarzy:

  1. Bardzo się wciągnęłam - i to od samiutkiego poranka. Czekam na ciąg dalszy.
    Świetnie opisujesz typy ludzkie.
    :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Taki piękny dawny świat z dobrymi ludźmi. Gdzie go znaleźć?
    Serdeczności zasyłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. troszeczkę ten świat się skomplikuje w dalszej części...

      Usuń
  3. Dwie sprawy zainteresowały mnie w Twym śniadaniowym poście. Po pierwsze- jajecznica z cebulką, bo cebuli nigdy nie jadam, czemu mój mąż się bardzo dziwi. Po drugie wyprawa pana Augusta na grzyby, bo wczoraj, gdy mąż jechał rowerem na działkę, zapachniały mu w lesie grzyby, więc niedługo rozpoczną się jego wyprawy na borowiki i podgrzybki.
    Ciekawa jestem, czy pan August nie zbłądził w lesie.
    Serdecznie pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. - ależ cebula jest bardzo zdrowa... naprawdę jeżdżąc po Europie doceniłem jej wartość
      - grzyby z kolei, choć podobno mniej wartościowe odżywczo.... ale ten zapach i smak....
      - ja już wiem, czy August zabłądził czy nie, ale na ten moment nie zdradzę... :-)

      Usuń