1.
I tak oto wkroczyliśmy
w kolejny miesiąc roku, jeszcze lato, choć już się wypala, przynajmniej w
miejscu, gdzie te słowa piszę.
A jeśli wrzesień to na
samym początku przykra rocznica wybuchu wojny światowej (sam nie wiem, dlaczego
tak hucznie obchodzona), do tego początek nowego roku szkolnego.
Z nim to byłem w
zmowie z przerwami blisko ćwierćwiecze, ale los niepokorny i paru ludzi
sprawiło, żem teraz na drodze, w podróży, przygód nieszukający, raczej kasy.
Automatycznie ciśnie
się na usta pytanie, co chyba zrozumiałe, czy ten wcale nie tak krótki okres
swego życia poświęcony edukacji to czas stracony dla mnie, czy nie bardzo?
Pisałem już o tym w
różnych kontekstach, fragmentarycznie i szerzej, lecz w końcu jeśli tyle razy
uczestniczyło się w uroczystej inauguracji roku szkolnego, hymnu za każdym
razem wysłuchawszy, to i nie dziwota, że wspomnienie o szkole wciąga człowieka
jak bagno na moczarach. Z każdym rokiem powiększa się perspektywa, z której
widać nie tyle precyzyjniej szczegóły, ale szerzej i bardziej kompleksowo
patrzy się na swoje życie w kontekście edukacji. Z każdym też rokiem bolesność
tej obserwacji ulega ułagodzeniu i daje prawo do wypowiedzi pozbawionego
drapieżnych emocji stwierdzenia, że jednak ten czas przed tablicą i w
dyrektorskim gabinecie spędzony nie wart był wschodów i zachodów słońca. Innymi
słowy, można było sobie własne życie ułożyć inaczej i mądrzej, i trzeba się
było (tu warto by użyć łacińskiego czasu „plusquaperfectum”) wziąć za jaką godniejszą
od nauczycielskiej robotę, aby nie odczuwać teraz zgryzot i bruzd na
połączeniach nerwowych w mózgu.
Tak oto dzisiaj na
pchlim jarmarku, na półdarmowej wyprzedaży, na francuskim „brocante” przychodzi
mi bez żalu wystawić dokumentację swojej nauki i pracy zawodowej - na sprzedaż
za symboliczną złotówkę. Może znajdzie się jaki zwariowany nabywca, który moje
„papiórki” umieści na styropianowej tablicy, a każdy dokument stanowiący dla
potomności ciekawostkę zawodową, podkreśli wężykiem.
Niestety nie będzie
pośród nich magisterskiego dyplomu z Wydziału Polonistycznego Uniwersytetu
Łódzkiego, jako że studia na tej uczelni - a szkoda - przerwałem. Będzie
natomiast licencjat z „Komputerów w Edukacji”, będzie dyplom magistra „Edukacji
Ustawicznej”; znajdą się potwierdzenia ukończenia kursów komputerowych, dwóch
certyfikatów z języka angielskiego - w tym TOEFL i kursu kwalifikacyjnego dla
kadry kierowniczej w oświacie, który
umożliwił mi start w konkursie na dyrektora, czego zresztą doświadczyłem
(ciekawe, że od mojej następczyni nie wymagano już takiego świstka papieru).
Wśród dokumentów
obecnych na moim bazarowym straganie znajdzie się też moja podyplomówka (jakże
długa nazwa!): „zarządzanie zasobami bibliotecznymi, bibliotekoznawstwo i
informacja naukowa”, będą też dokumenty potwierdzające kwalifikacje do tego, że
mogę prowadzić szkolenia pracowników w zakresie BHP, mogę być kierownikiem wypoczynku
i wycieczek dla dzieci i młodzieży, że potrafię realizować projekty programów
Socrates - Comenius i eTwinning, umiem też wdrażać technologię informatyczną i
jej wykorzystanie w usprawnianiu zarządzania oraz kreowaniu wizerunku szkoły,
że posiadam kwalifikacje do wprowadzania kształcenia modułowego w szkole
zawodowej, że jest mi znajoma „pomoc w rozwoju partnerstw lokalnych na rzecz zatrudnienia”…
że już nie wspomnę o innych mniej znaczących „papiórkach” ze szkoleń i kursów.
Aha, o jednym bym
zapomniał, a jest to dokument najstarszy wiekiem, a mianowicie - certyfikat
ukończenia Studium Pedagogicznego w WODN Płock. Dlaczego tak istotny? Bo
dwusemestralna nauka w tej płockiej placówce stała na naprawdę wysokim poziomie
i mogę śmiało stwierdzić, że nigdy później o swym nauczycielskim fachu nie
dowiedziałem się więcej, aniżeli właśnie tam w WODN-ie w Płocku.
No proszę, kto da tę
złotówkę? Zapraszam. Dokumenty czyściutkie, wyprasowane, choć z osobliwym
zapachem zamkniętych szuflad i ustawionych gdzieś na najwyższej półce
biblioteczki skoroszytów.
A przecież mogło być
inaczej…
[01.09.2018,
Luttow-Walluhn, na granicy byłych: NRD i RFN w Niemczech]
Mogło, ale nie było, wszystko w naszym życiu ma podobno czas i miejsce, a Twój ślad na kartach dziejów polskiej edukacji na pewno był istotny i wartościowy, choć wartość człowieka nie liczbą papierków się mierzy:-)
OdpowiedzUsuńoczywiście, że nie łamałem sobie głowy dla "papiórków", natomiast ich zdobycie zajęło mi sporo czasu, który dzisiaj uznaję jako bezpowrotnie stracony. Może Cię przerażę, Jotko, tym, co powiem, ale, aby być zgodny z własnym sumieniem, kompletnie mnie dzisiaj nie obchodzi, jak byłem, jestem, czy będę oceniany jako nauczyciel i czy śnieg zasypie mój ślad, czy wybitny mróz go utrwali... i tym optymistycznym akcentem pozdrowię Cię po raz kolejny :-)
UsuńMyślę, że nie o ocenę jako taką chodzi, ale o ciepłe wspomnienie u nielicznych, to cenniejsze, niż medale.
UsuńKto chce, tak jak ja,zapomnieć o swoim "nauczycielowaniu", musi się liczyć z tym, że zapomnieniu ulegają także te cieplejsze. Modyfikujac poprzedni wpis, powiem cynicznie - niewiele mnie to obchodzi, czy ktoś pamieta mnie ciepło czy grudniowo. To przeszłość. Nie dam sie nabrać na czułe słówka. Zbyt wiele serca wkładalem dawniej w te robotę, ze szkoda dla rodziny, glownie córki. Mówię Ci, szkoda tych lat. .
Usuń