ŻYCZENIA

ZDROWYCH, POGODNYCH I RADOSNYCH ŚWIĄT

CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

16 września 2018

IMIENINY (2)


Czas przeszły zdominował wypowiedź Jadwigi, bo też od z górą roku redakcja w zmienionym personalnie składzie podziękowała jej za kilkuletnią współpracę i w ten sposób sen czarowny minął, zdaje się bezpowrotnie. Jedynym źródłem utrzymania, wcale nie tak małym pomimo piętrzących się na rynku trudności pozostały chłodnie. Już tam Jan dokonywał cudów, aby pozyskiwać nowych kontrahentów, aby wypełniać po brzegi trzy magazyny chłodnicze towarem, bo koszty energii elektrycznej wciąż rosły, a konkurencja nie zasypiała gruszek w popiele. Trzeba było tak skalkulować koszty magazynowania, aby nie przesadzić z wysokością zysku, raczej zadawalać się małym a stabilnym. Biznes mimo wszystko w dalszym ciągu pozostawał opłacalny, a to głównie z tego powodu, że tuż przed śmiercią Piotr zakupił maszyny do produkcji własnych mrożonek, pakowanych w folie i natychmiast poddawanych magazynowaniu w chłodniach. Ta produkcja była jednak sezonowa, letnio-jesienna, zaś na jej efekty finansowe trzeba było czekać przynajmniej do połowy stycznia i lutego - wtedy mrożonek własnej produkcji sprzedawano najwięcej. Z kolei z przechowywania mrożonego mięsa, które niemal w całości wypełniały dwie chłodnie zysk nie był zbyt wielki, ale pewniejszy, a to z uwagi na fakt, że gros asortymentu odbierała jedna z dużych sieci handlowych oraz z tej racji, że znaczna część wysokiej klasy mięsa trafiała na eksport.  
Jadwiga wciąż nie mogła wyjść z podziwu dla Walentyny - kiedyż ona zdołała upiec jabłecznik, skoro ona, prawda że skupiona na czytaniu „Trzech sióstr” przebywała w kuchni do późnego wieczora, a nie zauważyła żadnych przygotowań do wypieku ciasta? Była tak zaaferowana dniem jutrzejszym, sobotą, na który to dzień zaplanowała uroczysty obiad i kolację z okazji swoich imienin, że nie dostrzegła tego, iż Walentyna wybiegła naprzód w przygotowaniach do uroczystości. Dwie kury były już odarte z piór, wypatroszone i spoczywały w chłodziarce, bigos podobnie. Trzeba było jeszcze przygotować sałatki, podebrać trochę warzyw z chłodni, upiec ciasto i obrać ziemniaki. Jadwiga nie unikała prac domowych, także w kuchni, zwłaszcza od czasu, gdy zaniechała udzielania korepetycji z francuskiego oraz od kiedy nie prowadziła już swojego kącika w piśmie dla kobiet. Ale z Walentyną boje o pierwszeństwo w kuchni były daremne. Zbyt długo Walentyna zajmowała się w tym domu przygotowywaniem posiłków, aby teraz i to z takiej okazji, oddawać palmę pierwszeństwa Jadzi.
- Ty mi, dziecinko, ziemniaczki obierzesz i wspólnie zrobimy sałatki. No, możesz jeszcze uprasować trzy obrusy (dlaczego akurat trzy?), bo ja mam do tego oczy słabe oraz nakryjesz do stołu. Bądź co bądź od dawna jesteś w tym niezrównana. Poczytasz sobie, pochodzisz po ogrodzie, póki jeszcze nie ma deszczu i pluchy.
Jadwiga przyjmowała te rady z pokorą, aczkolwiek niechętnie. Sama nie uważała siebie za na tyle starą, aby nie móc sprostać domowym obowiązkom, z kolei Walentyna przekroczyła już siedemdziesiątkę i chociaż nie była tak sprawna jak ona, to w kuchni okazywała się być tytanem pracy i nie podlegać zmęczeniu.
- Tak nie można, Walu - ripostowała Jadwiga. - Mało to się w życiu napracowałaś? Z nas obu to tobie przysługuje większe prawo do wypoczynku, nie mnie, która jestem od ciebie młodsza i wciąż czuję się na siłach, aby odciążyć cię od pracy w kuchni, przynajmniej do pewnego stopnia.
- A czy ty Jadziu nie pracujesz? Dom mamy duży, pięć sypialni, wielki stołowy i wygódki na parterze i piętrze. Ja ci się do sprzątania nie mieszam, a jest przy tym co robić.
- Tyle że, kochana, Jan dba o swój pokój, do twojego nie zaglądam, swój, owszem, porządkuję, ale te dwa pozostałe, w których zwykle nikt nie mieszka, nie wymagają ciągłego sprzątania.
- No i mów z taką, ja swoje, ona swoje - żachnęła się Walentyna.
Ale istniał sposób na zażegnanie tego, w rzeczy samej błahego sporu, a był do tego potrzebny Jan.
Jadwiga potrafiła nawet wejść na górę do jego pokoju i to w czasie, gdy zażywał popołudniowej drzemki po powrocie z chłodni, trącała ramię śpiącego i przymilnie dopominała się o to, aby ściągnął z balona wina z owoców dzikiej róży, bo nabrała z Walą ochoty na odrobinę alkoholowego szaleństwa. Jan, który zaangażowany był w produkcję domowych win, nalewek i podpiwków, nie mógł prośby Jadwigi nie posłuchać. Schodził zatem do piwnicy i wytaczał litrową butelczynę złocistego napoju, pojawiał się w kuchni, gdzie na stole czekały już kielichy, herbata i kruche ciasteczka, powstałe z masy przekręconej przez maszynkę do mielenia mięsa i cięte na siedmio-dziesięciocentymetrowe batoniki.
Nie da się ukryć, że największą miłośniczką winnych i nalewkowych przyjemności była Walentyna. Słabość w tym wieku? Przyzwyczajenie? Oczywiście Walentyna nigdy nie przekraczała wyznaczonej przez swój organizm miary w spożywaniu „czegoś mocniejszego”, ale trunkowe wspaniałości Jana poprawiały jej humor, zaś Jadwiga wykorzystywała ten błogi stan pierwszej w domu kucharki na przemycanie próśb o to, aby Wala sfolgowała tego dnia z pracą i nareszcie odpoczęła kładąc się spać wcześniej niż miała to w zwyczaju robić.
Walentyna nie była na tyle nieroztropna, aby nie orientować się w intencjach Jadwigi, ale ulegała swojej słabości, tłumacząc ją często w ten sposób:
- Jadziu, to wszystko zaczęło się w czasach, kiedy gospodarzyłam u naszego starego proboszcza - świeć Panie nad jego duszą, bo był to człowiek zacny, choć ksiądz. Tak był zadowolony z mojego gotowania, że każdorazowo podawał do obiadu, a zdarzało się, że i do kolacji, całkiem spory kieliszek mszalnego. Ciężkie to było wino, gruzińskie lub bułgarskie, słodkie bardzo, tak i przy proboszczu popadłam w tę winną, radosną melancholię, a i ksiądz, który w przyzwoitych ilościach alkoholem nie pogardzał był zwykle jak do rany przyłóż. Pewnie dlatego ludzie go tak lubili, zawsze był do pogadania, a z kolęd powracał późną nocą, wypity, to prawda, ale szarmancki i dystyngowany… a ten, co po nim nastał? Mój Boże, on był zupełnie do niczego.
- Nie powiesz mi kochana, że opuściłaś plebanię z tego powodu, że nowy ksiądz nie podawał do obiadu alkoholu? - zaśmiała się Jadwiga.
- A powiem ci, Jadziu, że nagrabił sobie u mnie z innych powodów, ale i ten był ważny. Ksiądz powinien być ludzki, a skoro ludzki to i grzeszący. A cóż to za grzech kieliszek wina do obiadu? Siedziało toto takie ponure i niedostępne, a kiedy ludzie zachodzili do niego do zakrystii, to tak jakby wyspowiadać się przed skarbowym urzędem. A po kolędzie to wprost biegał, ledwo dom pobłogosławił, a już kopertę chwytał i nazad na plebanię śpieszył, tak jakby wieczornych wiadomości w telewizorze nie chciał przeoczyć. Już to twój, Jadziu, świętej pamięci małżonek Piotr najlepiej wiedział, dlaczego tak ciężko było mi przy tym nowym księdzu. Już on tam w niebie z naszym starym proboszczem gości się rozmową, bo ci obaj to wspaniali byli ludzie, nieprawdaż? Ja do śmierci wdzięczna będę panu Piotrowi za to, że mnie z tej niewoli wyprowadził wprost do raju.
Jadwidze na te słowa zeszkliły się oczy.  Śmierć męża wielokrotnie już opłakała, ale każde wspomnienie o Piotrze przyprawiało ją o wzruszenie bliskie płaczu. Jednakowoż zawsze w takich sytuacjach starała się pamiętać Piotra takiego, jakim go poznała, dobrego i pogodnego męża i ojca jednego dziecka, jakie mieli. Z perspektywy lat spędzonych bez niego, Piotr jawił się jej jako realnie żyjący obok niej ideał. Rzadko trafiają się takie małżeństwa - bez kłótni i sporów, nawet gdy obu partnerów dręczy niepokój o jutro, gdy zmęczenie nie pozwala zapaść w łagodny sen. A te jej problemy z zajściem w ciążę. Piotr dopatrzył się, okazało się niesłusznie, swojej w tym winy, ale widział przecież jak jego Jadzia cierpi z powodu swego niespełnienia, więc nie mógł postąpić inaczej. Jadwiga choć znała przecież prawdę, rozumiała jego poświęcenie, co tam poświęcenie, to była miłość, prawdziwa i dozgonna, nielicząca się z kapryśnym losem, z tym, że inwestując w swój ukochany biznes, biorąc kredyty, Piotr ryzykował szczęściem ich obojga, bo w przypadku niepowodzenia czy wręcz bankructwa baza materialna, na jakiej wznosili swoje uczucie, mogłaby się rozpaść w jednej chwili zagrażając ich związkowi. Co z tego, że Jadwiga nigdy nie przeceniała znaczenia dóbr materialnych w życiu? Kiedy wstępuje się w związek na znanych zasadach, kiedy można cieszyć się luksusem posiadania rzeczy, na które wcześniej nigdy nie było ją stać, taki nagły upadek mógł, choć nie musiał zniszczyć ich uczucie. Człowiek mimo wszystko przyzwyczaja się do wygód bardziej, niż mogłoby się to wydawać.
Ale jednak przetrwali oboje te najgorsze, najtrudniejsze do przewidzenia skutków powziętej przez Piotra decyzji czasy. Może dlatego (Jadwiga dzisiaj jest o tym przekonana), że już wcześniej, gdy rozmawiali poważnie o małżeństwie, Piotr postawił na Jana, którego uczynił niemal wspólnikiem w prowadzeniu przedsiębiorstwa, w które zainwestował. Tak, to był idealny wybór, wybór słuszny i na lata.
Wielokroć zastanawiała się, skąd wziął się ten Jan? Gdzie go Piotr wypatrzył? Jan wtedy był młody, młodszy od niej, bez doświadczenia, bez studiów, natomiast z głową i rękoma do pracy, ciężkiej na samym początku, wymagającej poświęcenia i cierpliwości, bo znakomita część zysków jakie przynosiła firma pochłaniały procenty od zaciągniętych kredytów. Jan, wspomina Jadwiga, zawsze pozostawał w cieniu Piotra, małomówny, z jakimiś rodzinnymi problemami, stroniący od kobiet i towarzyskiego życia, które było niejako przypisane przedsiębiorcom śmiało rozwijającym swój biznes… Jan zawsze był na uboczu. Praca w firmie pochłaniała go bez reszty. Był nieśmiały, trochę nieokrzesany i nieznoszący podawania mu ręki za wszelką cenę, z całych sił pragnął się usamodzielnić. Ileż to było z nim zachodu, kiedy Piotr zaproponował mu zamieszkanie w ich domu? Cały czas odmawiał.
- Kiedy na kwaterze jest mi całkiem dobrze - mówił. - I tak większość czasu spędzam w chłodniach, a te dwa kilometry, jakie dzielą mnie od kwatery do miejsca pracy, to żaden dla mnie problem, młody jestem.
Piotr w końcu zdecydował się zagrać na ambicji Jana.
- Janku, ale ty jesteś mi potrzebny tutaj, bywa, że i nocą. Ja załatwiam jakieś sprawy w urzędach, u kontrahentów, a ty w tym czasie, przecież to rozumiesz, masz być nie tylko na telefon, a na zawołanie. Kto tym wszystkim pokieruje, jeśli nie ty? Kto pokieruje załadunkiem o takiej porze dnia czy nocy, w której trzeba być bezpośrednio na miejscu. Pokój będziesz miał niewielki wprawdzie, ale wystarczający do tego, abyś mógł w nim prowadzić niezależne życie, a Jadwiga naprawdę świetnie gotuje, no i w końcu co dwóch mężczyzn w takim domu to nie jeden.
Walentyna wtedy nie mieszkała jeszcze z nimi, więc Jadwiga była jedyną kobietą - gospodynią w domu. Czy trudno jej było pogodzić się z losem pani domu nie pracującej nigdzie indziej, chociaż miała przecież wykształcenie? Gdzież ona w kuchni wykorzysta znajomość francuskiego? Było jej trudno, to prawda, choć na początku pocieszała się myślą, że domowe obowiązki to jej tymczasowa praca, a ona w ten właśnie sposób okazuje Piotrowi swą małżeńską lojalność, bo ma świadomość tego, że od zarabiania pieniędzy jest właśnie on. Ale w końcu to też nie było tak, że Piotr kategorycznie pragnął ją widzieć jako gospodynię domową, lekceważyć przy tym jej ambicje i potrzeby bycia wśród ludzi, nawet nie było o tym rozmowy. Jadwiga podjęła tę decyzję samodzielnie, choć oczywiście nie bez znaczenia dla niej było to, że Piotr pracuje całe dnie i ona nie może sobie pozwolić na to, aby jej mąż wracając do domu, czasami w straszliwie niedogodnych porach dnia i nocy, miał sobie jeszcze pichcić spóźnione obiady czy kolacje.
Piotr czując się dłużnikiem swojej żony, próbował wynagrodzić poświęcenie Jadwigi czym innym - korzystał z każdej okazji, aby zabierać Jadzię, czy Dziunię, jak się do niej zwracał zwłaszcza na początku małżeństwa na wycieczki, do miasta, do teatru, kina, na tańce, a nawet do cyrku. Bywało że wybierał się gdzieś w dalszą podróż do kontrahentów i wtedy również brał ją z sobą, załatwiał swoje sprawy w pół dnia, ale potem spędzali uroczo dwie czy trzy noce w wynajętym pokoju hotelowym, wyruszali w miasto do najlepszej restauracji, do muzeum; towarzyszył Jadwidze także w zakupach, których nie lubił, lecz nie pozwalał tego odczuć młodej żonie. Nie obawiał się zostawiać na te parę dni swojej firmy, bo przecież zostawiał w niej cieszącego się jego coraz większym zaufaniem Jana. Jadwiga wiedziała, że realizuje swe pozazakładowe plany właśnie dla niej. Do pewnego stopnia takie życie jej odpowiadało - trochę beztroskiego lenistwa nie zawadzi. Poznawała życie od innej strony, poznawała przyjaciół męża i nawiązywała własne, choć zwykle nietrwałe znajomości. Jakże więc miałaby mieć pretensję do mężczyzny swojego życia, który nie dość, że wyszarpywał dla niej każdą godzinę wolnego czasu, to potrafił jeszcze tak bez okazji wręczyć jej kwiaty lub kupić książkę, o której mimochodem, przypadkowo napomknęła w rozmowie tydzień temu. Parę razy zrobił jej niespodziankę, przesyłając pocztą kwiaty - było to wtedy, gdy z różnych względów nie mógł jej zabrać w daleka podróż. Czego można chcieć więcej od życiowego partnera?
Oboje chcieli mieć dzieci, przynajmniej jedno. Nie udawało się ani w ich sypialni, ani na wycieczkach, rozjazdach czy wczasach. Zmieniali lekarzy. Każdy właściwie zalecał inną terapię, choć wszyscy podkreślali, że zajście w ciążę jest możliwe, choć budowa anatomiczna narządów płciowych Jadwigi komplikuje proces zapłodnienia. Jeden z lekarzy ze śmiertelną powaga stwierdził, że gdyby plemniki Piotra były „bystrzejsze”, to pomimo niedoskonałej drożności jajowodów, doczekaliby się potomka. Od tego czasu Piotr na poważnie obarczył siebie winą za niemożność zajścia w ciążę Jadwigi, wziął się za leczenie, które, jak się okazało, nie przynosiło żadnych skutków. Z biegiem czasu ich wspólne wizyty u lekarzy, także u pokątnych „specjalistek” leczenia bezpłodności były coraz rzadsze, aż w końcu oboje doszli do wniosku, że widocznie tak być musi w ich przypadku i z trudem bo z trudem, ale pogodzili się z losem. Coraz częściej myśleli teraz o adopcji, ale chyba nie byli do końca przekonani, czy będą w stanie traktować adopcyjne dziecko jako własne. Prawdę mówiąc niechętnie o tym rozmawiali, bo każde z nich obawiało się negatywnej reakcji drugiej strony.
I oto po kilkunastu latach stała się rzecz niezwykła - Jadwiga nie miała wątpliwości: to ciąża, długo oczekiwana, wymodlona i wytęskniona. Piotr pierwszy raz w życiu płakał jak bóbr, a potem spił się do nieprzytomności, że trzeba było użyć silnych ramion Jana w celu przeniesienia szczęśliwego ojca do wspólnej sypialni małżonków.
Życie zmieniło koloryt. Przyjście na świat potomka, syna Adama sprzęgło się z zamieszkaniem w ich domu Walentyny. Jadwiga do dzisiaj zastanawia się, czy przypadkiem prawdziwym powodem ściągnięcia Walentyny do ich domu nie było przyjście na świat ich dziecka. Czyżby była to jeszcze jedna rzecz, którą Piotr zrobił tylko dla niej? Dla niej i ich syna?
Jadwiga zawsze miała podzielną uwagę i tym razem miało to miejsce. Jedzeniu wyśmienitego jabłecznika Walentyny i rozmowie z Marią i Janem towarzyszyło niewygasłe wspomnienie o najlepszych latach jej życia.

[10.09.2018, Salbris, Loir-et-Cher we Francji]

6 komentarzy:

  1. Muszę to powiedzieć; jesteś mistrzem w prowadzeniu dialogów, a one są najtrudniejszą rzeczą w każdym pisaniu.
    Serdecznie pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... a muszę ci powiedzieć, że staram się panować nad dialogami i je doskonalić tak, aby wyglądały na naturalne... również pozdrawiam

      Usuń
  2. Odpowiem mojej poprzedniczce - nic nie jest trudne jak się ma talent.
    A Tobie Andrzeju gratuluję kolejny raz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za uznanie, ale czy jest to kwestia talentu??? Może raczej pewnej wizji, w jaki sposób poprowadzić narrację? W jaki sposób połączyć opowieść z opisem i dialogiem (monologiem), aby nie zanudzić czytelnika (i siebie) na śmierć i, co chyba najważniejsze - posługiwać się językiem zrozumiałym, lecz jednocześnie nie nazbyt płytkim i trywialnym...

      Usuń
  3. Bardzo chciałabym mieć taką Walentynę, która gotowałaby obiady i piekła ciasto.
    Ciekawie scharakteryzowałeś drugiego księdza.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz rację Anno - taka osoba w domu (choć może feministki sią z tym nie zgodzą) to prawdziwy skarb.
      Akurat ten króciutki "rysunek" charakteru księdza nietrudno było mi skomponować :-)

      Usuń