Luis Alberto Sangroniz - Portret kobiety (1932)

Luis Alberto Sangroniz  -  Portret kobiety (1932)

CHMURKA I WICHEREK

KAWIARENKA

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

04 września 2025

MUZYCZNE POCZTÓWKI - CHARLES AZNAVOUR - LA BOHĖME

 




LA BOHĖME

Je vous parle d'un temps

Que les moins de vingt ans ne peuvent pas connaître

Montmartre en ce temps-là accrochait ses lilas

Jusque sous nos fenêtres et si l'humble garni

Qui nous servait de nid ne payait pas de mine

C'est là qu'on s'est connus

Moi qui criait famine et toi qui posais nue.


La bohème, la bohème.

Ça voulait dire on est heureux

La bohème, la bohème.

Nous ne mangions qu'un jour sur deux


Dans les cafés voisins

Nous étions quelques-uns

Qui attendions la gloire et bien que miséreux

Avec le ventre creux

Nous ne cessions d'y croire et quand quelque bistro

Contre un bon repas chaud

Nous prenait une toile, nous récitions des vers

Groupés autour du poêle en oubliant l'hiver


La bohème, la bohème,

Ça voulait dire tu es jolie.

La bohème, la bohème,

Et nous avions tous du génie.


Souvent il m'arrivait

Devant mon chevalet

De passer des nuits blanches

Retouchant le dessin

De la ligne d'un sein

Du galbe d'une hanche et ce n'est qu'au matin

Qu'on s'asseyait enfin

Devant un café-crème

Épuisés mais ravis

Fallait-il que l'on s'aime et qu'on aime la vie.


La bohème, la bohème,

Ça voulait dire on a 20 ans

La bohème, la bohème,

Et nous vivions de l'air du temps.


Quand au hasard des jours

Je m'en vais faire un tour

À mon ancienne adresse

Je ne reconnais plus

Ni les murs, ni les rues

Qui ont vu ma jeunesse

En haut d'un escalier

Je cherche l'atelier

Dont plus rien ne subsiste

Dans son nouveau décor

Montmartre semble triste et les lilas sont morts.


La bohème, la bohème,

On était jeunes, on était fous.

La bohème, la bohème,

Ça ne veut plus rien dire du tout.


"Cyganeria"


Opowiadam wam o czasach,

których ludzie poniżej dwudziestki nie mogą znać.

Na Montmartre  w tamtych czasach bzy się pięły

aż pod nasze okna; a choć ta skromna izdebka,

która posłużyła nam za gniazdko, wyglądała mizernie,

to właśnie tam się poznaliśmy –

ja, który przymierałem głodem i ty, która pozowałaś nago.


Cyganeria, cyganeria...

To oznaczało, że byliśmy szczęśliwi.

Cyganeria, cyganeria…

Jadaliśmy tylko co drugi dzień.


W pobliskich kafejkach

byliśmy jednymi z tych,

którzy czekają na sławę; i chociaż, wynędzniali,

mieliśmy puste brzuchy,

nie przestawaliśmy w nią wierzyć; a gdy jakieś bistro

w zamian za ciepły posiłek

brało od nas płótno, recytowaliśmy wiersze,

zgromadzeni wokół pieca, zapominając o zimie.


Cyganeria, cyganeria...

To oznaczało „jesteś ładna”.

Cyganeria, cyganeria…

I wszyscy mieliśmy talent.


Często mi się zdarzało

spędzać bezsenne noce

przed moją sztalugą,

poprawiając rysunek

linii piersi,

zarysu biodra; i dopiero o poranku

siadaliśmy w końcu

nad kawą z pianką,

wyczerpani, lecz zadowoleni.

Wystarczyło tylko kochać się wzajemnie i kochać życie.


Cyganeria, cyganeria…

To oznaczało mieć dwadzieścia lat.

Cyganeria, cyganeria…

I żyliśmy w harmonii z duchem czasu.


Jeśli kiedyś przypadkiem

idę sobie na spacer

w mą dawną okolicę,

już nie rozpoznaję

ani murów, ani ulic,

które były świadkami mej młodości.

U szczytu schodów

szukam pracowni,

z której nic nie zostało

pod nowym wystrojem.

Montmartre zdaje się smutny, a bzy umarły.


Cyganeria, cyganeria…

Byliśmy młodzi, byliśmy szaleni.

Cyganeria, cyganeria…

To już zupełnie nic nie znaczy.




[04.09.2025, Toruń]

02 września 2025

ZAPISKI EMIGRANTA (1344 – 1347) PIASKOWNICA. CZAPKA MAJCHRZAKA. SKUPIONA MA SOBIE SAMEJ. PROGNOZA NA WCZORAJ.

 

1344.

Jeśli nawet uważam, że jedna strona sceny politycznej ma rację, to czy naprawdę zadaniem mediów jest to, że to Jasio powinien wziąć do piaskownicy szpadelek, a nie Kazio albo żeby Wojtusia nie zabierać z sobą na wycieczkę, bo czapeczkę zakłada tył na przód i takie tam…

Pan premier pokazuje nam, jak tam nasza gospodarka się rozwija przepięknie, jak trzyma za uszy i poniża inflację, a jak ja chodzę do sklepu to płacę wciąż drożej i drożej, że o włoszczyźnie i jabłkach nie wspomnę bo uszy stają mi dęba. Pan premier wierzy papiórkom, ja samemu sobie i w tym miejscu chciałbym panu premierowi przypomnieć, że już raz ukazywał był Polskę jako zielony punkt na mapie Europy, po czym platforma przerżnęła wybory parlamentarne i prezydenckie. Pan premier cały czas opowiada się za Polską, wróć, Ukrainą, ech, czemu ówczesny tusk w początku lat dziewięćdziesiątych nie upominał się za Polską, tak jak dzisiaj upomina się za Ukrainą, a trzeba było, bo właśnie wtedy rozwalana była gospodarka naszego kraju, pan tusk, przewodniczący kongresu liberalno-demokratycznego nie wypowiedział ani jednego słowa na temat wyprzedaży majątku narodowego, na temat bezrobocia i inflacji w naszym kraju. Na razie premier polskiego rządu jest rozgrywany przez batyra, byłego sutenera jak chłopiec do podawania piłek na us open.


1345.

Zasieję teraz trochę optymizmu. Właśnie na tenisowym US open zdarzyła się historia z udziałem polskiego tenisisty Kamila Majchrzaka, który po zwycięskim pojedynku z Rosjaninem Chaczanowem, podszedł do kibiców, aby złożyć swój autograf na piłeczkach i podarować co bądź kibicom. Wręczył zatem swoją czapeczkę chłopcu, a prezent ten został następnie ukradziony przez dorosłego kibola, przedsiębiorcy - Polaka. Kamil przy pomocy sieci społecznościowych zdołał jednak dotrzeć do rodziny i samego chłopca, i wręczył mu ponownie swoją czapeczkę wraz z innymi upominkami.

Sam moment kradzieży czapeczki przez polskiego kibola został uwidoczniony przez kamery obsługujące turniej i tak oto polski przedsiębiorca-złodziej został szybciutko rozpoznany. Powodzenia w interesach, kibolu.


1346.

Skoro jestem przy tenisie, to chciałbym poinformować / przypomnieć, że w tenisie ziemnym panuje taki zwyczaj, że po zakończonym meczu na korcie pozostaje zwycięzca / zwyciężczyni pojedynku, natomiast przegrany / przegrana pakują swój plecak i wychodzą z kortu, bardzo często jest on w tym momencie oklaskiwany / oklaskiwana przez tego / tą, kto wygrał / wygrała. Następnie z wygranym / wygraną przeprowadzany jest krótki wywiad. Z reguły na samym początku zwycięzca w samych superlatywach odnosi się do gry swego rywala. Taka kurtuazja wobec przegranego przeciwnika występuje także wtedy, gdy pokonany niewiele zrobił. Przykładem takiego zachowanie jest Novak Djokowic, który wręcz ujmuje się za pokonanym, podkreśla jego sportowe walory i wyznaje zasadę – jak najmniej słów pochwalnych wobec siebie, jak najwięcej o przeciwniku, oczywiście w słów pozytywnych.

Niestety idolka wielu Polaków, Iga Świątek, nawet po wygranym meczu koncentruje się na sobie, nie docenia klasy rywalki, mówi tylko o sobie – dla panny Igi istnieje jedynie jej świat, jej sukcesy i zwycięstwa.


1347.

Najzabawniejsze zostawiam na koniec, przypominając przy okazji, że moje teksty dotyczą także pogody. Otóż jest poniedziałek około 22.20, TVN 24, przerwa reklamowa. W pewnym momencie ukazuję się mapa Polski z cyferkami / liczbami oznaczającymi wysokość temperatury. Nad mapą „Poniedziałek”. Jakiś gło, męski lub żeński (to akurat najmniej istotne) oznajmia, że np. w samo południe w stolicy będzie 25 stopni, a na południu o tej samej porze, temperatura będzie jeszcze wyższa. A zatem mamy do czynienia z wsteczną prognozą pogody. Ale najciekawsze będzie poniżej… .

Jest wtorek, przed południem, TVN24 jw. - ukazuje się prognoza pogody na wczorajszy poniedziałek, identyczna z tą wsteczną prognozą z poniedziałku.

Halo, Houston, czy leci z wami pilot???



[02.09.2025, Toruń]

FILMY (64) POŻEGNANIA - WOJCIECH JERZY HAS

 


POŻEGNANIA

Rok produkcji: 1958

Premiera: 1958. 10. 13

Maria Wachowiak i Tadeusz Janczar

Lokacje: Warszawa (Ogród Saski), Podkowa Leśna (stacja kolejowa , kawiarnia "Scarlett", tory Warszawskiej Kolei Dojazdowej).

Gustaw Holoubek i Maria Wachowiak

[opis według https://www.filmpolski.pl]

Wydane w 1948 roku "Pożegnania", podobnie jak pisarski debiut Stanisława Dygata "Jezioro Bodeńskie" krytyka zaliczyła do nurtu tzw. rozrachunków inteligenckich. Pod względem stylistycznym obie książki są bliźniaczo podobne. Realizm sąsiaduje w nich z groteską i pełnym ironii humorem. Główni bohaterowie wywodzą się z przedwojennego środowiska mieszczańsko-inteligenckiego, czasami skoligaconego z arystokracją, sportretowanego jako bastion skostniałego konserwatyzmu. Ich wspólną cechą jest chęć wyrwania się z gorsetu konwenansów. Marzą o niezwykłych przeżyciach, o życiu "prawdziwym", przybierają buntownicze pozy, uprawiają przekorną psychologiczną grę z otoczeniem. Nie stać ich jednak na realizację swych zamierzeń. Tak naprawdę są wewnętrznie zbyt słabi i wygodni. Bardziej przypominają bystre, lecz rozkapryszone dzieci niż autentycznych nonkonformistów. "Pożegnania" Wojciecha Jerzego Hasa znakomicie oddają ducha Dygatowskiego oryginału. Reżyserowi udało się znaleźć obrazowe ekwiwalenty dla liryczno-refleksyjnej prozy autora "Disneylandu". Nie tylko wiarygodnie ukazał pełne niuansów i niedopowiedzeń psychologiczne podłoże zachowań bohaterów, lecz także zachował ironiczno-groteskową "otoczkę" ich poczynań. Zauważyła to od razu krytyka, pisząc, że Hasowskie "Pożegnania" mają tzw. atmosferę i nieuchwytny klimat. Z aktorów chwalono zwłaszcza debiutantkę Maję Wachowiak, podówczas jeszcze studentkę stołecznej PWST, w roli chimerycznej Lidki. Sprzeczne recenzje zebrał bardziej doświadczony Tadeusz Janczar, ale też jego Paweł to bohater znacznie bardziej skomplikowany wewnętrznie, raz drażniący, raz zagubiony, nie bardzo wiedzący, czego naprawdę chce. Trzonem fabuły "Pożegnań" są losy niespełnionej miłości Pawła - młodego chłopaka z zamożnej rodziny i Lidki - fordanserki "z zasadami". Po raz pierwszy spotkają się w nocnym klubie. Wybierając się do tak podejrzanego miejsca Paweł pragnie wyrazić swój bunt przeciw mieszczańskiej obyczajowości W lokalu poznaje atrakcyjną, lecz rozgoryczoną życiem tancerkę. Młodzi przypadają sobie do gustu na tyle, że wspólnie wyjeżdżają za miasto. Ich romans jest jednak krótkotrwały i platoniczny. Na awanse Lidki Paweł odpowiada, że chodziło mu tylko o to, by wyrwać ją ze złego towarzystwa. Zresztą wspólną idyllę szybko przerywa interwencja ojca chłopaka i wojna. Spotykają się po latach, kiedy Paweł zwolniony został z obozu koncentracyjnego. Lidka tymczasem wyszła za mąż za hrabiego Mirka, kuzyna Pawła. Uczucie Lidki i Pawła przetrwało próbę czasu, toteż pozostaje ona w Podkowie Leśnej, godząc się z ucieczką męża przed zbliżającym się frontem.

[Wojciech Jerzy Has to jeden z najwybitniejszych powojennych polskich reżyserów, jeden z twórców Polskiej Szkoły Filmowej. W jego filmach jedną z kluczowych ról odgrywa scenografia, charakteryzacja i zdjęcia. W „Pożegnaniach” dochodzi do tego muzyka Lucjana Kaszyckiego kultowa piosenka „ Pamiętasz była jesień” śpiewana przez Sławę Przybylską. Motyw tej melodii doskonale wpisuje się w scenariusz filmu.]

Maria Wachowiak i Tadeusz Janczar

Reżyseria - Wojciech Jerzy Has

Scenariusz - Stanisław Dygat, Wojciech Jerzy Has

Zdjęcia - Mieczysław Jahoda

Scenografia - Roman Wołyniec

Dekoracja wnętrz - Leonard Mokicz

Kostiumy - Janusz Krasowski, Wiesława Chojkowska

Muzyka - Lucjan Kaszycki

Charakteryzacja - Zdzisław Papierz


Obsada aktorska

Maria Wachowiak - Lidka

Tadeusz Janczar - Paweł

Gustaw Holoubek - Mirek, siostrzeniec hrabiny Róży

Stanisław Jaworski - doktor Janowski, gość hrabiny Róży

Stanisław Milski - profesor - sprzedawca na stacji

Zdzisław Mrożewski - ojciec Pawła

Irena Netto - właścicielka pensjonatu "Quo Vadis"

Józef Pieracki - profesor Michniewicz

Irena Starkówna - hrabina Róża

Helena Sokołowska - Waleria Siekierzyńska, ciotka Pawła

Hanna Skarżanka - Maryna, szwagierka hrabiny Róży

Jarema Stępowski - kelner w restauracji w Podkowie Leśnej

Saturnin Żórawski - Feliks, lokaj hrabiny Róży;

Marian Beczkowski - pikolak; nie występuje w napisach

Seweryn Butrym - oficer niemiecki w lokalu Feliksa

Kazimierz Fabisiak - mężczyzna przy barze

Teresa Gawlikowska - fordanserka

Bogumił Kobiela - hrabia Tolo

Józef Kondrat - "mistrz" w lokalu

Jadwiga Kuryluk - gość hrabiny Róży

Włodzimierz Kwaskowski - majster Grzebiński remontujący lokaj Feliksa

Anna Łubieńska - piosenkarka w nocnym lokalu

Bronisław Pawlik - polski żołnierz

Adam Pawlikowski - oficer niemiecki w lokalu Feliksa

Bolesław Płotnicki - kolejarz

Edward Radulski - barman

Wojciech Rajewski - gość hrabiny Róży

Krystyna Sienkiewicz - prostytutka z papierosem

Witold Skaruch - skrzypek w lokalu Feliksa

Natalia Szymańska - kobieta wynajmująca pokój Pawłowi

Lena Wilczyńska - Celina, gość hrabiny Róży

Hanna Tycówna - tancerka w lokalu



[02.09.2025, Toruń]

01 września 2025

ZAPISKI EMIGRANTA (1343) PIERWSZY WRZEŚNIA

 

1343.

Pierwszy września to szczególny dzień. Nie mówię już o bolesnej rocznicy – o niej będzie w mediach, może mniej niż o wczorajszej rocznicy Solidarności, z której haseł, emocji i zwykłej ludzkiej przyzwoitości nic nie zostało, panie premierze, nic i już; nie żebym pana obwiniał czy pański obóz, stwierdzam tylko fakt, że už se nevrátí, pane Hohelko to, co zdarza się tylko raz w życiu. Czy ubolewam nad tym? Raczej sprawdziła się moja dawniejsza przepowiednia, zamknięta w słowach jednego z kabareciarzy: „ja wiedziałem, że tak będzie, ja wiedziałem”. Ale o tym może innym razem.

Pierwszy września to pierwszy dzień nowego roku szkolnego i w tym miejscu muszę powiedzieć, że jako belfer oczekiwałem tego dnia, co może jest niemądre, a przynajmniej dziwne, z utęsknieniem. Dotyczy to głównie mojego wczesnego nauczycielstwa, kiedy pracowałem w szkołach podstawowych, później też, ale z mniejszą satysfakcją. Ktoś zapyta, jak można w wakacje cieszyć się z ich końca, radować z tego, że szkoła startuje. Widać w moim przypadku można. A wakacje, no cóż, niewiele ich miałem, zwłaszcza podczas dyrektorowania. A to ściąganie komputerów ze Szwecji, to pisanie projektów, przyjmowanie młodzieży w ramach wymiany, to znów dopilnowanie remontów i sprawienie, aby tylko zdążyć. Nie mówię już o organizacji nowego roku szkolnego, bo w tym wypadku mogłem liczyć na nieocenioną pomoc mojej wicedyrektorki. Denerwowały mnie te konieczne spotkania w kuratorium, które nic a nic nie dawały, a traciło się w wakacje jeszcze jeden dzień. W dawniejszych czasach, jeszcze w PRL-u, każdy nauczyciel, a wchodziłem wtedy do zawodu miał przydzielonego metodyka z danego przedmiotu i takie spotkania z metodykami dawały czasem więcej niż ćwiczenia czy seminaria na wyższej uczelni. Po przełomie 1989 roku na polu edukacyjnym nie zadziało się nic godnego uwagi, chyba że samemu z pozycji dyrektora można było organizować kursy i szkolenia potrzebne nauczycielom, nie narzucane z zewnątrz.

Ale dosyć ze wspomnieniami i większą częścią czasu spędzonego niepotrzebnie w szkole; wciąż jednak nie potrafię wymazać z pamięci tego czasu.



[01.09.2025, Toruń]

SZEŚĆ TYGODNI LATA (9)

 

Czas jak młyńskie koło toczy wody płytkiej rzeki powoli; prawie nie schodzę na dół z mansardy, choć na posiłki – owszem; tu się świetnie gotuje, proszę sobie wyobrazić – zupa jagodowa z kluseczkami domowej roboty, z dodatkiem lekkiej śmietanki, sadzone jajka mizerią, młodymi jeszcze ziemniakami i takąż kapustą na drugie danie. Odmowa takiego posiłku powinna być karalna. Ślęczę nad powieścią, rozważając dwa albo trzy zakończenia: umieszczam swego bohatera w szpitalu psychiatrycznym, decyduję się go uśmiercić (niech w końcu popełni samobójstwo) albo zabieram go z sobą do jakiejś „hacjendy” (tutaj podpowiedzią będzie leśniczówka), gdzie w absolutnym wyciszeniu upłyną mu miesiące i lata (nawet odwiedzę go i przekonam się, że dokonałem dobrego wyboru).

Doczytałem też ten pamiętnik pani Jadwigi i dowiedziałem się, że została szczęśliwą żoną leśniczego, a też wywnioskowałem, że zdecydowała się na napisanie pamiętnika, aby pochwalić się swoim szczęściem osobistym. Domyśliłem się, jak źle musiała się poczuć, gdy konkurs nie doszedł do skutku z powodu tragicznej śmierci autorki i organizatorki. Zabrałem się też na czytanie pamiętnika kogoś, kto określił się pełnomocnikiem rządu przydzielonym do pełnienia swej funkcji w pewnym miasteczku na Dolnym Śląsku. Ucieszyłem się, że ten pisany na maszynie tekst pochodzi ze stron odległych Warmii i Mazurom, ale też dotyczy pierwszych, wciąż jeszcze niespokojnych lat powojennych. Wiedziałem, że do tego drugiego pamiętnika niebawem wrócę, ale głównie skupiłem się na mojej książce – w końcu po to przyjechałem do Bukowca.

Następnego dnia, czyli na dzień przed przyjazdem Zuzanny, zaraz po śniadaniu, wybrałem się na dworzec kolejowy, aby odszukać Włodka, mojego przyjaciela. Od tej pory zacząłem nazywać i mówić o Włodzimierzu – Włodek, tak prościej i przyjaźniej. Wiedziałem, że należy go szukać na dworcu, ale dotąd nic konkretnego na temat pobytu Wielemborka nie wiedziałem. I oto – niespodzianka. Pierwszy napotkany przeze mnie pracownik kolei wyjaśnił mi, lecz dopiero gdy przekonał się o moich pozytywnych intencjach względem Włodka, gdzie spędza noce. Jest tam w budynku dworcowym pomieszczenie przeznaczone dla sprzątaczy, na tyle duże, że udało się tam ulokować gruby, nawet niezniszczony materac, jakiś stół, krzesło i szafkę. Tuż przy drzwiach stały wiadra, szczotki i chemia do czyszczenia, wzdłuż jednej ze ścian ustawiono długą ławeczkę, jaką można spotkać w szkolnych salach gimnastycznych. Sprzątacze i sprzątaczki, którzy mieli klucze do tego pomieszczenia, zachodzili do mieszkanka Włodka, aby spożyć drugie śniadanie i podwieczorek – inne posiłki jedli w niewyszukanej dworcowej knajpce. Knajpka nie była dochodowa, ale że ceny obiadów i śniadań były najtańsze w mieście, dosyć często pojawiali się w niej klienci, co wróżyło całkiem znośną przyszłość kobiety, która wynajmowała lokal na prowadzenie działalności gastronomicznej.

Włodka nie było w mieszkanku. Dowiedziałem się, że znalazł przyjezdnego, którego walizki transportował do miejskiego, konkurencyjnego wobec Irysa hotelu. Postanowiłem poczekać na powrót Włodka, a przy okazji przysiadłem się do sprzątaczki odpoczywającej na wygodnej ławce na peronie pierwszym. Miałem nadzieję dowiedzieć się czegoś więcej na temat Wielemborka. Może dla niektórych wyda to się dziwne i nieprzyzwoite wypytywanie się o osobę, która pewnie nie życzyłaby sobie, aby ktoś w sumie obcy pragnął poznać przynajmniej jakieś wyjątki z jego życia. No cóż, miałem taką przypadłość związaną ze swoim zawodem – chciałem poznać człowieka, którego później mógłbym uczynić jednym z bohaterów mojej książki. Włodek z dworca bardzo przypominał mi postać, której w końcowej części powieści wyznaczyłem rolę podsumowującą fabułę w świecie przedstawionym jaki wymyśliłem.

- Panie, my tu go znamy od paręnastu ładnych lat – zaczęła sprzątaczka po zjedzeniu kanapki. - To bezdomny, ale, panie, z tych lepszych, co to, słowo daję, bezrobotnym być nie powinien. On, panie, jest z centralnej Polski, słowo daję, wysiudali go z roboty, a jakże, w jakimś pałacu kultury pracował, czy jak, derechtorem był, to mu świnię podłożyli, słowo daję, ale to nie najgorsze jeszcze. Kobita go opuściła, jak stracił posadę, ma pan co zapalić?

- Nie palę, ale mogę kupić w knajpie i zapałki kupię.

Poszedłem. Kupiłem. Przyniosłem. Wzięła. Podziękowała. Przypaliła.

- Opuściła go, bo ujął się podobno honorem i pierwszego lepszego stanowiska jakie mu zaoferowano po wypędzeniu go z dyrektorownia nie przyjął, słowo daję, zwolnił się, bo myślał, że ze swoim doświadczeniem to dostanie byle jaką fuchę. Nie dostał, a ta, dziesięć lat młodsza od niego, zdradzała go z takim jednym, ale nie wiem dokładnie, bo nie opowiadał.

Zaciągnęła się dymem. Zakaszlała.

- Mówił, że to dawno było. Kiedyż?. Będzie lat temu trzynaście. Miał wtedy czterdzieści siedem albo sześć, a ona, słowo daję, była od niego młodsza o lat dziesięć, więc rozumie pan, kobieta miała swe potrzeby to raz, a dwa, że nie chciała żyć w biedzie. Spotkała takiego notariusza, omal nie rozbiła rodziny, słowo daję, taka była zdesperowana i doszło do procesu. Jakim sposobem wyrzuciła go z domu? Miał bić i pić, zaniedbywać ją, a nawet doprowadzić do poronienia. Kłamstwo to wierutne, panie, ale co było robić, wyrzuciła go z domu, słowo daję, nawet nie wszystkie ubrania dała mu zabrać z sobą. Błąkał się po mieście, zaczął pić. Pan by nie zaczął? Pił ostro i po dwóch miesiącach znaleźli my go na mostku na rzeczce i przygarnęli. Panie, słowo daję, on już dwunasty rok mieszka tutaj na dworcu. Najpierw milicja chciała go usunąć, do jakiegoś przytułku go zabrać, ale zawiadowca, człowiek do rany go przyłóż, powiedział, że niech zostanie w tej komórce z małym oknem i przyda się do sprzątania czy czegoś tam jeszcze. Ale póki połączeń kolejowych było sporo, to Włodziu kursował z tym swoim wózkiem pomiędzy dworcem a ośrodkiem wypoczynkowym, który jak raz oddali do użytku. Słowo daję kursów miał do licha i trochę, bo niech pan sobie wyobrazi, że taka rodzina, która wybrała się do Bukowca pociągiem na dwutygodniowe wczasy, musiała pokonać te dwa-trzy kilometry na pieszo, więc taki tragarz, co się pojawił zaraz na peronie to pomoc, z której zrezygnować trudno. Były już wtedy taksówki, ale nie każdego było na nie stać, a dwa razy, słowo daję, opowiadał mi, że letnicy wzięli taksówkę, a bagaże zostawili Włodziowi do przewiezienia do ośrodka, uwierzy pan?

Była nieludzko rozmowna, co niezmiernie mnie ucieszyło, lecz jednocześnie miałem wrażenie, że opowieść kobiety stanowi dla mnie swoiste déjà vu, co później postaram się dokładnie wyjaśnić.

- Żył i żyje do dnia dzisiejszego z tych kursów, choć obecnie nie jest w stanie zaoszczędzić sobie kasy na zimę. Zawiadowca wie o tym i coraz częściej zatrudnia go do pomocy w knajpie do sprzątania. Robimy też zbiórki na niego, a i z miasta poza paragrafami też dostaje trochę grosza. Nie chce tego przyjmować, słowo daję, a na święta, owszem przychodzi do nas i każdy mu coś da, a chyba najbardziej ucieszył się z puchowej kołdry, bo wie pan, kolej oszczędza zimą na ogrzewanie.

Rad byłbym wysłuchać dalszej części opowieści pani sprzątaczki, ale gnało mnie do hotelu, do tego déjà vu, stwierdziłem bowiem, że moja droga pani sączyła opowieść, jaką byłem zapisałem w swojej powieści, co zafascynowało mnie do tego stopnia, że nie potrafiłem wyjaśnić tej cudownej spójności; musiałem, po prostu musiałem wrócić jak najprędzej do Irysa, aby dotrzeć do takich miejsc w książce, które wydały się łączyć z opowiadaniem kobiety. Przed pożegnaniem, zwróciłem się do kobiety z prośbą.

- Droga pani, jutro, myślę, że tym pociągiem porannym, przyjedzie do Bukowca moja znajoma Zuzanna. Proszę powiedzieć Włodkowi, aby potowarzyszył jej do hotelu Irys, gdzie przebywam i aby wziął na swój wózek wszystkie jej rzeczy. Niech pani mu powie, że pisarz Karski zaprasza go do pokoiku w tym hotelu.



[01.09.2025, Toruń]

TEATR - WITOLD GOMBROWICZ - FERDYDURKE - MACIEJ WOJTYSZKO

 


FERDYDURKE

Spektakl telewizyjny

Rok produkcji: 1985

Premiera: 1986. 03. 24


Adaptacja głośnej powieści Witolda Gombrowicza dla potrzeb małego ekranu była prapremierą telewizyjną tej niezwykłej książki.

Pisarstwo Gombrowicza koncentruje się wokół zagadnienia Formy jako klucza do rzeczywistości i zarazem właściwego bytu sztuki. Interesowały go przede wszystkim formy spaczone, jak niedojrzałość czy brzydota, konwenanse krępujące jednostkę, zastane schematy obyczajowo- społeczne.

Józio, narrator i jednocześnie bohater tej powiastki trzydziestolatek uznawany za sztubaka, przebrany w szkolny mundurek, toczy pojedynek w kilku rundach ze światem i ludźmi - przeciw infantylizacji, czyli upupieniu; przeciwko narzucanym jemu i innym rolom, czyli gębie. Próbuje porachować się z idiotyzmem dydaktycznym szkoły, która wymusza na uczniach odkrycia w rodzaju "Słowacki wielkim poetą był". Rozprawia się z mieszczaństwem, które pod płaszczykiem nowoczesności i swobody obyczajowej kryje czystej krwi filistra. Z drapieżnym szyderstwem odnosi się zarówno do anachronicznego dworu szlacheckiego, jak też prymitywnego chłopstwa i idei bratania się z parobkami", której wyznawcą jest jego szkolny kolega Miętus. Jednak wszystkie "pojedynki na miny" i kolejne rundy walk: Józio kontra reszta świata - kończą się wielką "kupą", bijatyką, ogólnym kłębowiskiem ciał. Od "gęby", uzależnienia od schematów pseudokultury, tradycjonalizmu, od "ciotek kulturalnych" wywierających psychiczny gwałt na swym otoczeniu - nie można po prostu uciec. Groteskowy dystans wobec świata i psychologiczny rozdźwięk pomiędzy dorosłością a niedojrzałością bohatera gwałtem przebranego za uczniaka - są źródłem specyficznego komizmu tej powieści, a także adaptacji telewizyjnej.


Reżyseria - Maciej Wojtyszko

Muzyka - Jerzy Satanowski


Obsada aktorska

Jan Peszek - Ja-Józio-Bohater

Ewa Ciepiela - Ciotka

Elżbieta Willówna - Ciotka

Jerzy Bińczycki - T.Pimko

Tadeusz Malak - Dyrektor Piórkowski

Andrzej Kozak - Bladaczka

Jerzy Radziwiłowicz - Miętus

Jan Frycz - Syfon

Krzysztof Jędrysek - Gałkiewicz

Rafał Jędrzejczyk - Wałkiewicz

Krzysztof Wojciechowski - Hopek

Marcin Sosnowski - Myzdral

Paweł Kruszelnicki - Kopyrda

Dariusz Gnatowski - Pyzo

Katarzyna Walter - Pensjonarka Zuta

Izabela Olszewska - Młodziakowa

Andrzej Buszewicz - Młodziak

Anna Polony - Ciocia

Ryszard Sobolewski - Wuj Konstanty

Jerzy Grałek - Zygmunt

Magdalena Jarosz - Zosia

Piotr Cyrwus - Parobek Walek

Ewa Kolasińska - Służąca Marcysia

Henryk Majcherek - Lokaj Franciszek

Bogdan Kiziukiewicz - Chłop

Zofia Więcławówna - Chłopka

Beata Malczewska - Służąca Młodziaków



[01.09.2025, Toruń]

29 sierpnia 2025

FRAZEOLOGIA II (121 - 140)

 

121. bies opętał - książk. ktoś postępuje niezgodnie z oczekiwaniami, nielogicznie, nierozsądnie

122. bij, zabij - fraza wyrażająca wrogość, napastliwość w stosunku do jakiejś osoby

123. blady jak chusta - bardzo blady

124. blady jak kreda - bardzo blady

125. blady jak papier - bardzo blady

126. blady jak płótno - bardzo blady

127. blady jak ściana - bardzo blady

128. blady jak śmierć - bardzo blady; śmiertelnie, trupio blady

129. blady jak trup - bardzo blady; śmiertelnie, trupio blady

130. bliźnięta syjamskie - bliźnięta jednojajowe z wadą rozwojową polegającą na złączeniu ich ciał;

- osoby bardzo bliskie sobie, nierozłączni towarzysze

131. błędne koło - log. błąd logiczny polegający na wyprowadzeniu wniosku z przesłanki, a następnie uzasadnieniu jej za pomocą tego wniosku;

- błąd logiczny polegający na użyciu pojęcia definiowanego w jego własnej definicji;

- pot. sytuacja, której skutki przyczyniają się do jej trwania

132. błędny rycerz - średniowieczny rycerz wędrujący w poszukiwaniu niezwykłych przygód; najczęściej bronił pokrzywdzonych na cześć wybranki swego serca

133. błękitna krew - pochodzenie arystokratyczne

134. błękitne hełmy - żołnierze sił pokojowych ONZ wysyłani na tereny objęte wojną w celu przywrócenia pokoju

135. bocianie gniazdo - żegl. przen. niewielka platforma w górnej części masztu żaglowca; dawniej punkt obserwacyjny

136. bogać ta /tam - gdzież tam

137. Bogiem a prawdą - mówiąc szczerze, w istocie, naprawdę

138. bohater dnia - osoba, na której na krótko koncentruje się uwaga otoczenia

139. boje homeryckie - długotrwałe, zacięte walki, spory

140. boki zrywać - śmiać się bez opamiętania



[29.08.2025, Toruń]

FILMY (63) PIERWSZY DZIEŃ WOLNOŚCI - ALEKSANDER FORD

 



Rok produkcji - 1964

Premiera - 1964. 12. 21

Lokacje: Bystrzyca Kłodzka (willa przy ul. Sienkiewicza 5, kościół Świętego Michała Archanioła, ratusz, schody łączące ulice Kościelna i Przyjaciół), Kłodzko (most Świętego Jana).

Tadeusz Łomnicki 

Film został oparty na sztuce Leona Kruczkowskiego i stanowi pogłębione studium psychologiczne - postawy moralne,jakie wykazuje grupa polskich oficerów wyzwolonych z oflagu w zestawieniu z postawą niemieckiego lekarza i jego córek, którzy pozostali w miasteczku i stukają się z nową, powojenną rzeczywistością.

Lekarz niemiecki, doktor Rhode, pozostał wraz z trzema córkami, Ingą, Luzzi i Lorchen, w rodzinnym miasteczku. Zjawia się tu grupa polskich oficerów, wyzwolonych z niemieckiego oflagu. Inga została zgwałcona przez mężczyzn wracających z przymusowych robót w Niemczech. Jan, jeden z oficerów, staje w jej obronie przed tymi, którzy chcą korzystać z "prawa zwycięzców". W miasteczku zjawia się także Otto, narzeczony Ingi, wraz z oddziałem SS. W czasie krwawej walki ginie Otto, a Jan zmuszony jest zabić Ingę, pomagającą hitlerowcom.

Tadeusz Fijewski i Beata Tyszkiewicz

Reżyseria - Aleksander Ford

Scenariusz - Bohdan Czeszko

Zdjęcia - Tadeusz Wieżan

Scenografia - Tadeusz Wybult

Muzyka - Kazimierz Serocki

Tadeusz Łomnicki i Beata Tyszkiewicz

Obsada aktorska

Beata Tyszkiewicz - Inga Rhode

Tadeusz Łomnicki - porucznik Jan

Tadeusz Fijewski - doktor Rhode, ojciec Ingi, Luzzi i Lorchen

Ryszard Barycz - Michał

Krzysztof Chamiec - Hieronim

Roman Kłosowski - Karol

Mieczysław Stoor - Paweł

Elżbieta Czyżewska - Luzzi Rhode, siostra Ingi

Mieczysław Kalenik - Otto

Zdzisław Leśniak - Anzelm

Mieczysław Milecki - oficer w oflagu

Michaił Pugowkin - Grigorij, adiutant pułkownika Dawidowa

Kazimierz Rudzki - podpułkownik Ostrowski

Wsiewołod Sanajew - pułkownik Dawidow

Stefan Friedmann - "Tygrys"

Cezary Julski - gwałciciel Ingi

Aldona Jaworska - Lorchen Rhode, siostra Ingi

Zdzisław Karczewski - oficer w oflagu

Tadeusz Kosudarski - żołnierz niemiecki



[29.08.2025, Toruń]