Luis Alberto Sangroniz - Portret kobiety (1932)

Luis Alberto Sangroniz  -  Portret kobiety (1932)

CHMURKA I WICHEREK

KAWIARENKA

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

14 września 2025

ZAPISKI EMIGRANTA (1350 – 1351) CZAS. CYWILIZACJA WIELKICH PRĘDKOŚCI.

 

1350.

W moim szkicu „Sześć tygodni lata” czas odgrywa kluczową rolę. Raz, że wbrew pozorom podstawowa fabularna akcja nie rozgrywa się współcześnie lecz mniej więcej w roku 1988/9 i jeden z wątków przenosi nas w lata bezpośrednio powojenne. Takich wątków będzie jeszcze kilka, choć może najciekawszy przede mną – projekcja współczesności przez jednego z bohaterów, który się jeszcze nie pojawił. Czas przeszły i czas przyszły są wyznacznikami zła, chociaż ten przyszły, a więc zgodnie z kalendarzem współczesny jest wyzwaniem najtragiczniejszym. Nosiciel przyszłości wie wszystko, komunikuje to innym postaciom z takim przekonaniem, że ci próbują się zabezpieczyć przed przyszłością, tak jakby chcieli wybudować schron przeciwatomowy. Może im się to uda.


1351.

Piewcy współczesności, mędrcy – filozofowie, socjologowie i psycholodzy tłumaczą, że wychwalanie przeszłości wiąże się li tylko z tym, że człowiek tęskni nie tyle za przeszłością, co za straconymi latami życia, słowem idealizujemy przeszłość, bo wtedy byliśmy beztroskimi dziećmi, radosną młodzieżą, mieliśmy niespożyte siły, pomysły i deklaracje. To tylko część prawdy, gdyż pamiętamy przecież naszych rodziców, dziadków, więc nasze wspomnienia dotykają także ich. Optuję za przeszłością, bo pamiętam nie tylko siebie, gdy byłem młody, lecz swoich bliskich daleko starszych ode mnie; widzę jak żyli, jak byli szczęśliwi, choć życie ich było trudne, nieidealne. Jak potrafili cieszyć się z „małego”, czego ja teraźniejszy dzisiaj nie potrafię.

Świat gna w niepewną przyszłość, mówi się o kolejach wielkich prędkości, tworzy się je, zapominając o tym, że w przeszłości podróż, choć dłuższa i nie tak wygodna jak obecnie integrowała ludzi. Skracając ją do minimum spędzonego podczas niej czasu, integracja nie jest i nie będzie możliwa i w ten sposób zanikać będą społeczne więzi – powstaje rozczłonkowana cywilizacja ponaddźwiękowych prędkości. Ja wysiadam.



[14.09.2025, Toruń]

13 września 2025

MUZYCZNE POCZTÓWKI - "KIEDYŚ LUDZIE MIELI MNIEJ..."

 Chwilka nostalgiczna...




[13.09.2025, Toruń]

FRAZEOLOGIZMY II (141 - 160)

 

141. boża krówka - biedronka siedmiokropka

142. boże rany - gw. zwyczaj bicia dzieci lub dziewcząt przez chłopców w Wielki Piątek

143. Bóg jeden wie - pot. słowa wyrażające różne wątpliwości

144. Bóg raczy wiedzieć - pot. słowa wyrażające różne wątpliwości

145. bój się Boga - pot. używane dla wyrażenia napomnienia, ostrzeżenia lub zaniepokojenia

146. brać jak za pszenicę / zboże - sprzedawać coś bardzo drogo

147. brać na ambit - chcieć coś osiągnąć za wszelką cenę, biorąc to za punkt honoru

148. brać na wiarę - wierzyć w coś, co ktoś mówi, ufając mu

149. brać nogi za pas - uciekać, zwykle ze strachu przed czymś; uciekać, pierzchać, rejterować; eufem. wycofywać się na z góry upatrzone pozycje; pot. zwiewać, pryskać, czmychać, dawać dyla, dawać drapaka, dawać nogę; posp. spieprzać; wulg. spierdalać

150. brać pod lupę - dokładniej przyglądać się komuś lub czemuś, analizować wnikliwie

151. brać kogoś pod włos - ktoś stara się od kogoś coś uzyskać, oddziałując na jego ambicję lub pochlebiając mu

152. brać się za chachły - gw. poznańska - bić się, szarpać się

153. brać w łapę - pot. brać łapówki

154. brać za dobrą monetę - uznać coś za godne zaufania, mimo że podejrzewa się, iż nie jest to prawdziwe lub szczere

155. brak komuś słów - ktoś z powodu silnych emocji nie potrafi wyrazić słowami tego, co czuje

156. bratnia dusza - osoba bliska pod jakimś względem

157. brat łata - pot. wesoły, towarzyski, szczery i dobry kolega

158. bredzić jak Piekarski na mękach - mówić bez sensu; pleść jak Piekarski na mękach, bredzić od rzeczy, bredzić niestworzone rzeczy, bredzić trzy po trzy, gadać bzdury, mówić od rzeczy, pleść androny, pleść, co ślina na język przyniesie, pleść od rzeczy, pleść niestworzone rzeczy, pleść trzy po trzy; posp. pieprzyć głupoty

159. bredzić niestworzone rzeczy - pot. zmyślać, mówić coś, w co trudno uwierzyć; opowiadać niestworzone rzeczy; pot. pleść niestworzone rzeczy, wygadywać niestworzone rzeczy; posp. pieprzyć głupoty

160. bredzić trzy po trzy - pot. mówić bez sensu, mówić głupstwa; mówić od rzeczy; pot. bredzić jak Piekarski na mękach / pleść jak Piekarski na mękach, bredzić od rzeczy, bredzić niestworzone rzeczy, klepać trzy po trzy, mówić trzy po trzy, pleść androny, pleść od rzeczy, pleść trzy po trzy; posp. pieprzyć głupoty; wulg. gadać bez sensu, jak chuj do kredensu



[13.09.2025, Toruń]

BIBLIA GDAŃSKA (1632) KSIĘGA KAZNODZIEI SALOMONA - KSIĘGA 6.

 

6:1

Jest złe, którem widział pod słońcem, a jest ludziom zwyczajne.

6:2

Gdy któremu człowiekowi Bóg dał bogactwa, i majętność, i sławę, tak że na niczem nie schodzi duszy jego, czegokolwiek żąda, jednak nie daje mu Bóg mocy pożywać tego: ale obcy człowiek pożera je. Toć jest marność i bieda ciężka.

6:3

Jeźli kto spłodził sto synów, a żyłby wiele lat, i przedłużyłyby się dni lat jego, a jeźliby dusza jego nie była nasycona dobrem, a nie miałby ani pogrzebu: powiadam, że lepszy jest martwy płód, niżeli on.

6:4

Bo ten próżno przyszedłszy do ciemności odchodzi, a ciemnościami imię jego okryte bywa.

6:5

Owszem, słońca nie widział, i nic nie poznaje; a tak odpocznienie lepsze ma, niżeli ów.

6:6

A choćby też żył przez dwa tysiące lat, a dobregoby nie użył, azaż do jednego miejsca wszyscy nie idą?

6:7

Wszystka praca człowiecza jest dla gęby jego, a wszakże dusza jego nie może się nasycić.

6:8

Albowiem co ma więcej mądry nad głupiego? albo co ma więcej ubogi, który sobie umie poczynać między ludźmi?

6:9

Lepiej jest co oczyma widzieć, niżeli tego żądać; aleć i to marność i utrapienie ducha.

6:10

Czemkolwiek kto jest, już tak nazwano imię jego; i wiadomo było, że człowiekiem być miał, i że się nie może sądzić z mocniejszym nad się.

6:11

Ponieważ tedy wiele rzeczy jest, które rozmnażają marność, cóż z nich za pożytek ma człowiek?

6:12

Albowiem któż wie, co jest dobrego człowiekowi w tym żywocie po wszystkie dni żywota marności jego, które jako cień pomijają? Albo kto oznajmi człowiekowi, co po nim będzie pod słońcem?



[13.09.2025, Toruń]

FILMY (65) DANCING W KWATERZE HITLERA

 


Rok produkcji: 1968

Premiera: 1971. 02. 12

Lokacje: m.in. Wilczy Szaniec k. Kętrzyna.

Maja Wodecka i Olgierd Łukaszewicz


Podczas wakacji na Mazurach krzyżują się drogi trojga ludzi: wartościowego chłopca, cynicznej dziewczyny i turysty z RFN, który jako więzień pracował przy budowie kwatery Hitlera w Kętrzynie. Dwudziestokilkuletni Waldek wraca do miejsca, w którym przed dwoma laty przeżył swą pierwszą wielką miłość. Ale Anka zainteresowała się przystojnym właścicielem białego mercedesa, byłym więźniem, który w czasie wojny pracował tu przy budowie kwatery Hitlera. Waldek nie potrafi jednak zapomnieć dziewczyny.

Andrzej Łapicki i Maja Wodecka


Interesujący psychologiczny film ilustrujący postawę młodzieży lat sześćdziesiątych ubiegłego wobec ostatniej wojny światowej. Na tym tle pojawia się ciekawy wątek miłosny Waldka (świetnie grany przez Olgierda Łukaszewicza) i Anki – ślicznej Mai Wodeckiej. Na szczególną uwagę zasługuje też gra aktorska Andrzeja Łapickiego i niezrównanego w roli przewodnika Zdzisława Maklakiewicza. Reżyser wprowadził do swego filmu interesujące elementy formalne – powtórzenia oraz ciekawe są też zdjęcia przedstawiających uczestników wycieczek.

Andrzej Łapicki i Zdzisław Maklakiewicz


Reżyseria - Jan Batory

Scenariusz - Andrzej Brycht, Jan Batory

Dialogi - Andrzej Brycht, Jan Batory

Zdjęcia - Witold Sobociński

Muzyka - Wojciech Kilar

Obsada aktorska

Maja Wodecka - Anka

Andrzej Łapicki - niemiecki turysta

Olgierd Łukaszewicz - Waldek

Krystyna Bittenek - Marta

Aldona Pawłowska - babcia Waldka

Anna Wesołowska - matka Waldka

Maciej Damięcki - Maciej, kolega Anki

Michał Danecki - kombatant

Jerzy Kaczmarek - motocyklista Jerzy

Marian Łącz - turysta w hotelu

Zdzisław Maklakiewicz - przewodnik

Aleksander Sewruk - kombatant

Witold Skaruch - przewodnik w okularach

Jerzy Walczak - saper bez ręki

Leonard Andrzejewski - kelner

Wanda Chloupek - kobieta w kolejce

Zofia Czerwińska - turystka w hotelu

Helena Dąbrowska - recepcjonistka w hotelu

Władysław Badowski - mężczyzna w kolejce

Jacek Domański - Andrzej, kolega Anki

Jerzy Grałek - Jerzy, kolega Anki

Jerzy Januszewicz - kelner

Magdalena Kusińska - kobieta w kolejce

Barbara Lanton - kobieta w kolejce

Andrzej Skubisz - mężczyzna w kolejce

Bronisław Surmiak - kelner

Eugenia Śnieżko-Szafnaglowa - kobieta w kolejce

Lubomira Tarapacka - kobieta w kolejce

Jan Rutkiewicz - chłop pokazujący drogę Niemcowi

Maja Wodecka i Olgierd Łukaszewicz



[13.09.2025, Toruń]

12 września 2025

SZTUKA - SZTUKA WEIMARSKA (5)

 

33. George Grosz

Scena uliczna w Berlinie 1929, akwarela, pióro i tusz na papierze



34. Hermann Scherer

Autoportret w pejzażu 1924-26. Olej na płótnie.



35. Ernst Fritsch

Friedhofstraße w Berlinie, 1920

olej na płótnie jutowym



36. Conrad Felixmüller (1897-1977)

Kochankowie w deszczu. 1922

(olej, płótno) Kolekcje sztuki Muzeum w Chemnitz



37. Wilhelm Schnarrenberger (1892-1966)

Pokój dziecięcy” 1925

Wilhelm Schnarrenberger był niemieckim malarzem związanym z nurtem nowej obiektywności.



38. Georg Kinzer (1896-1983)

Ślepy żebrak (Berlin, Tauentzienstraße), 1930/33

olej na płótnie



39. Ernest Neuschul (niemiecko-czeski, 1895-1968)

Bez tytułu (Zbieraczka małż), lata 20. Olej na desce

Glynn Vivian Art Gallery. Wielka Brytania.



40. Elfriede Lohse-Wächtler (Niemka, 1899–1940)

Autoportret i cień, 1931



Zdiagnozowana jako schizofreniczka, Elfriede Lohse-Wächtler podlegała nazistowskiej ustawie o zdrowiu dziedzicznym. Po rozwodzie z Kurtem Lohse w 1935 roku została uznana za niezdolną do podejmowania decyzji i poddana przymusowej sterylizacji, pomimo jej protestów i petycji rodziny. Złamana emocjonalnie, niemal całkowicie przestała tworzyć. Naziści nie ograniczyli się do naznaczenia jej twórczości piętnem „degeneracji” – dziewięć jej prac znalazło się na wystawie „Sztuka degenerowana” w 1937 roku – ale przejęli również kontrolę nad życiem artystki: 31 lipca 1940 roku, w wieku 40 lat, Elfriede Lohse-Wächtler została zagazowana w ośrodku zagłady Pirna-Sonnenstein w ramach programu eutanazji.


[12.09.2025, Toruń] 

11 września 2025

SZEŚĆ TYGODNI LATA (10) (SZKIC)

 

Do mojego pokoju wniesiono podwójne łóżko – atrakcyjne, wygodne, choć rozmawiając z panią Honoratą byłem lekko zawstydzony, bo przecież samo się nasuwało, że będę odtąd dzielił i pokój, i łóżko z Zuzanną. Muszę powiedzieć, że chociaż powierzchnia mansardy z powodu tego łóżka nieco zmniejszyła się, to przesunięcie do tyłu, do ściany szafy spowodowało, że znów przybyło trochę centymetrów kwadratowych i podsumowując skutki tej zamiany, pozostał constans. Nie mniej jednak ciasnota jak dla dwóch osób była zauważalna i martwiłem się, że Zuzannie się nie spodoba pokój, i panujące w nim warunki właściwe kawalerkom. Ale z drugiej strony byłem pewien, że moja korektorka i współpracownica nie będzie kręcić nosem – była bowiem kobietą, która nie narzekała właściwie nigdy, choćby musiała wypić przypalone mleko z kożuchem lub zjeść okrutnie słone ziemniaki.

Po kolacji przed wieczorem najpierw poprosiłem panią Honoratę o to, aby pozwoliła mi zadzwonić do Zuzanny; upewniłem się, że zrobiła wszystko, o co ją prosiłem i że wyjeżdża nocnym pociągiem do Torunia, gdzie będzie niedługo czekała na przesiadkę do Bukowca. Następnie potwierdziłem pani Honoracie przyjazd Zuzanny i zwróciłem się z prośbą do gospodyni, aby przygotowała dwa dodatkowe obiady, możliwe jeszcze przed pierwszą, oczywiście opłacone przeze mnie. Zastanowiła się dlaczego dwa, nie jeden i wtedy wyjaśniłem, że chciałbym, aby pożywił się także pan Włodek, którego Honorata wcześniej poznała.

- Widzę, że troszczy się pan o innych – zawyrokowała Honorata. - To dobrze o panu świadczy.

Sprawa przyjazdu Zuzanny i obiadu dla niej, i dla Włodka była więc załatwiona. Jakoś byłem dziwnie spokojny, że sprzątaczka dworcowa przekazała moją prośbę Wielemborkowi i przyprowadzi on moją przyjaciółkę bezpośrednio do hoteliku. Należało w tym momencie przekonać się o jakości nowego dwuosobowego łóżka i, co było głównym moim zamiarem na ten wieczór, przewertować karki mojej powieści, której, w co trudno mi było uwierzyć, jako żywo przypominała historię smutnego życia Włodzimierza Wielemborka. Jak to się mogło stać, że nie znając losów Włodka, w gruncie rzeczy opisałem część jego życia. Owszem, zdarza się bardzo często, że pisarz tworzy świat przedstawiony opisując realia życia swojego bohatera, wykorzystuje niejednokrotnie tajemne zakamarki jego istnienia, ale jak wytłumaczyć stan odwrotny, gdy piszący buduje fabułę o postaci, której nie zna, lecz przepowiada to, co było już udziałem rzeczywistego człowieka. Czytając zapisane strony mojej ostatniej powieści, do której nie dopisałem jeszcze zakończenia, byłem zdumiony swym odkryciem. Postanowiłem porozmawiać na ten temat zarówno z Zuzanną, jak i też z Włodkiem, ale czy temu ostatniemu przedstawić trzy warianty zakończenia? Jakże zabrzmiałyby dwa rodzaje zakończenia utworu (oddanie bohatera do psychiatryka bądź jego uśmiercenie) w uszach Włodka, gdybym nawet niezamierzenie przedstawił mu te dwa pomysły.

Noc przespałem jednak spokojnie, lecz obudziłem się nadzwyczaj wcześnie z pierwszymi ptakami; początkowo próbowałem zasnąć, ale wpadłem na pomysł, aby dopisać kilka zdań do swojej powieści, zdań, jak sądziłem ważnych i mających wpływ na życie bohatera. Ostatecznie zdecydowałem się zrobić mu miejsce w odludnej, położonej w lesie nad jeziorem leśniczówce. Miałem oczywiście na myśli tę leśniczówkę Jadwigi, a ściślej jej męża. Jeśli więc odrzuciłem pozostałe dwa zakończenia, to należało dotrzeć do tej leśniczówki, najlepiej z Włodkiem oraz Zuzanną.

Z wielką niecierpliwością oczekiwałem przyjazdu Zuzanny i Włodka, a że najlepszy widok na spodziewanych gości miałem ze okna swojego pokoju, tedy zasiadłem przy biurku natężając wzrok, czytając to, co miało miejsce na placu, przez który wszakże przechodziłem, gdy Włodzimierz Wielemborek prowadził mnie do pensjonatu Irys.



[11.09.2025, Toruń]

10 września 2025

ZAPISKI EMIGRANTA (1348) GOŁĄB. CZAS NA ZEJŚCIE.

 

1348.

Bywają takie dni, sytuacje, do wytłumaczenia trudne albo bolesne. Weźmy na przykład odwiedziny gołębia. Sporo pisałem o gołębiach, dla których staram się przygotowywać smakołyki, tudzież wystawiam za okno wodę, z której ptaszki korzystają sobie nawet wtedy, gdy deszcz pada. Zwykle z mojej stołówki korzysta wierna para gołąbków plus trzy lub cztery, które oczywiście są przez najwierniejszych odganiane, więc muszą ustawić się w kolejce. Razu pewnego, a padał wtedy rzęsisty deszcz przybył do mojego otwartego okna jakiś nieznany mi gołąb, który ze swymi piórami potarganymi wyglądał jak nieboskie stworzenie. Otóż ów gagatek wszedł na wewnętrzny parapet, a tak się w pewnym momencie spłoszył, że próbował uciec przez część zamkniętą okna, więc aby nie stłuc szyby z przestraszenia, pochwyciłem go i wypuściłem za okno. Otóż około tygodnia później ten sam gołąb (znów lało jak z cebra) odwiedził mnie, przysiadł najpierw na wewnętrznym parapecie, następnie zszedł na łóżko, zeskoczył na podłogę i tak pół godziny albo i więcej czuł się zaproszony do pokoju. Przez ten czas piórka mu wyschły, pojadł trochę i odleciał. Po godzinie przybył raz jeszcze i wtedy zauważyłem pewną niepokającą rzecz – gołąbek miał zniekształcony dziób, a później okazało się, że nie bardzo potrafi jeść, prawdopodobnie z powodu swojej wady; oddychał też ciężko i sprawiał wrażenie ptaka, który albo stoczył jakiś bój z innymi ptakami lub kotem, albo też ciężko zachorował. Zastanawiam się, dlaczego akurat ten ptak postanowił wstąpić do mnie w odróżnieniu od moich stałych pierzastych gości, które aczkolwiek nie uciekały ode mnie, to jedna trzymały zdrowy dystans. Czyżby ten nieszczęśnik chciał poprosić mnie o pomoc?



1349.

Bywają takie dni, kiedy chciałbym poszukać jakiegoś lekarstwa na śmierć – dosłownie – odebrać sobie życie w taki sposób, aby mnie nie bolało. Bólu już miałem i mam dosyć, więc proszę się nie dziwić, że bezbolesne zejście na tamtą stronę byłoby jakimś rozwiązaniem. Czy żal mi życia? Trochę tak, ale w końcu to, co w nim dobre mnie spotkało, mam już za sobą i wiem, że nic dobrego już mnie nie spotka. Nie jestem tak pazerny na życie i od pewnego czasu staram się przygotować na ostateczność, lecz jest to trudne. Niestety niewiele po sobie zostawię… trochę tych słów na blogu… dużo, ale i niewiele tego. Chciałbym tylko doprowadzić do końca tekst, który akurat teraz piszę – ma mieć szczęśliwe zakończenie, ale droga do niego daleka.


[10.09.2025, Toruń]

07 września 2025

WERSETY (25) SENS [1]

 

Szukam szukałem będę szukał

choć coraz trudniej

przytulony do ramienia matki

zerkałem do księgi wdychając

kurz zżółkniałych kartek

jak dobrze leżeć tak czytać przysypiać

to dlatego się żyje

jest i było po co.



Byłem więc człowiekiem

nawet wtedy gdy kopałem piłkę

ganiałem po strychach i piwnicach

przedostawałem się

podziemnym tunelem

do cukrowni

rzucałem się do wody z wysokiego brzegu

byłem człowiekiem.



Mały plastykowy ludzik

trzymany za rączkę

potem odgryzający smycz

wychodziłem wyjeżdżałem

zawsze wracałem skruszony

bułka z masłem i dżemem truskawkowym

smakowała wtedy najlepiej

marnotrawnemu synowi pozwolono śnić.





[07.09.2025, Toruń]

SŁOWNICZEK FILOZOFICZNY - DIALEKTYKA - GENEZA HISTORYCZNA

 

DIALEKTYKA (gr. dialektik’) — sztuka dyskutowania, od di•lektoc [diálektos] — mowa, dyskusja, dial‘gesjai [dialégesthai] — rozmawiać, dyskutować, argumentować; łac. dialectica — sztuka rozumowania, logika) — sposób poznania intelektualnego (zwł. filozoficznego) przekraczający czysto formalne związki logiczne, oparty na zasadzie przeciwstawień wewnętrznych (rozumu) lub zewnętrznych (bytu, społeczeństwa), ujawniający dynamiczny aspekt swego przedmiotu; sztuka argumentacji prowadząca do potwierdzenia lub zakwestionowania tezy.

Dialektyka jako metoda poznawcza wynikła z potrzeby, aby potoczną rozmowę (np. spór) przekształcić w rodzaj sztuki prowadzenia dialogu. Od początku pojęcie „dialektyka” obarczone było dwuznacznością (poznanie naukowe albo sztuka przekonywania), która praktycznie przetrwała do dziś.

Za ojca dialektyki uważa się Heraklita z Efezu (VI–V w. przed Chr.) z racji jego ontologicznej teorii wariabilizmu, w której ukazywał zmienność („ogień”) jako zasadę istnienia świata.

Arystoteles uważa, że faktycznym twórcą dialektyki był Zenon z Elei (VI–V w. przed Chr.), który doprecyzował metodę wprowadzoną przez Parmenidesa i drogą subtelnych paradoksów bronił monistycznej metafizyki założyciela szkoły eleackiej (m.in. tezy o tożsamości bytu i myśli).

Za pierwszą szkołę dialektyczną uważa się odgałęzienie szkoły megarejskiej, działające w IV–III w. przed Chr. (Diodonus Cronus, Filon, Kleinomachos z Thurii, Pantoides i in.), uprawiające dialektykę w dziedzinie teorii zdań; dialektycy ci znali już formę negacji dialektycznej; z czasem szkoła zaczęła uprawiać dialektykę. w celach czysto komercyjnych.

Najistotniejszy w dziejach wpływ na rozwój dialektyki miały ujęcia Platona i Arystotelesa. Platon wprowadził podwójne znaczenie dialektyki:

- pierwsze akcentowało umiejętność zadawania pytań i udzielania odpowiedzi (sztuka dialogu);

- drugie wskazywało na dialektykę jako „najwyższą filozoficzną metodę” polegającą na rozróżnieniu w rzeczy (poprzez jej pojęcie szczegółowe) wymiarów (pojęć) bardziej ogólnych oraz pierwszych zasad mających walor ontologiczny. Wspólna obydwu znaczeniom dialektyki Platona jest operacja logiczna krytycznego rozróżniania wg zasady tożsamości i różnicy, mająca na celu doprowadzenie do prawdy wiedzy lub dyskusji. W filozofii Arystotelesa metoda dialektyki traciła apodyktyczny charakter rezultatów (brak idei jako punktu dojścia), zyskiwała jednak walor realistycznego wyjaśniania. Dialektyka w ujęciu Arystotelesa przedstawiała walory zarazem metody filozoficznej zdolnej do wyprowadzania poprawnych wniosków z obszaru tego, co prawdopodobne, jak i sztuki poprawnej argumentacji (retoryki).



[07.09.2025, Toruń]