CHMURKA I WICHEREK

KAWIARENKA

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

21 listopada 2024

RZYM (1)

 

753 p.n.e. - Legendarna data założenia Rzymu, wg. legendy o Romulusie           i Remusie.

Dawno temu Juliusz, potomek Eneasza założył własne miasto, Alba Longa, w którym rządziło po nim wielu królów. Ostatni z nich, Prokas miał dwóch synów. Jeden, Numitor osiadł na tronie, a drugi syn Amulius zrzucił tego pierwszego z tronu i uwięził. Chcąc zabezpieczyć sobie ten tron, Amulius zamordował prawowitego dziedzica tronu, syna Numitora, a jego córkę Reę Sylwię uczynił westalką*, aby ta nie narodziła dziedzica.

* westalka – kapłanka rzymskiej bogini domowego ogniska

Rea Sylwa jednak w czasie służby padła ofiarą gwałtu dokonanego przez Marsa. Westalka początkowo skrywała swój stan, jednakże nie było dane zachować w tajemnicy jej stanu. Córkę Numitora zatem uwięziono i skazano na śmierć głodową, a jej bliźnięta, Romulusa i Remusa Amuliusz rozkazał utopić w Tybrze. Zamiar ten jednak się nie powiódł, gdyż słudzy włożyli bliźnięta do koszyka i puścili z prądem rzeki. Wrzucony do wody koszyk z chłopcami popłynął z prądem i zaczepił się o pień drzewa w jednej z zatoczek. Wylew rzeki wyniósł koszyk na wzgórze palatyńskie i dzieci zostały uratowane.

    Jak głosi legenda wilczyca kapitolińska - symbol stolicy starożytnego Imperium Rzymskiego zaopiekowała się bliźniętami i wykarmiła ich. Wilczyca usłyszała płacz bliźniąt podczas karmienia mlekiem własnych dzieci. Aby nie zabrakło pożywienia wilczycy, Mars wypuszczał dzięcioła, który zrzucał owoce leśne.

Uratowanie bliźniaków tak przedstawił Tytus Liwiusz:

Według podania płytka woda osadziła wreszcie na mieliźnie korytko z dziećmi, a wtedy spragniona wilczyca z okolicznych gór przybiegła usłyszawszy kwilenie niemowląt; spuściła wymiona i tak łagodnie podała je dzieciom, że nadzorca trzód królewskich — miał on podobno na imię Faustulus — znalazł ją, jak lizała językiem chłopców. Dał on ich na wychowanie swojej żonie Larencji do stajen. Niektórzy uważają, że Larencja była nierządnicą i otrzymała wśród pasterzy miano lupa, i że stąd miało powstać podanie o tym cudownym zdarzeniu.

    Wilczycę wyśledził pewnego razu pasterz królewski, Faustulus, który znalazł koszyk z dziećmi i zaadoptował je. Wraz ze swoją żoną, Akką Larentią zwaną również Lupą dbał o ich rozwój. Chłopcy wyrośli na dzielnych młodzieńców i doskonałych wojowników.    

    Kiedy Romulus i Remus osiągnęli wiek dorosły postanowili wybrać się do Alby na obchody święta Luperkalów. Wracając do domu po zabawie, wzięli udział w bójce pasterzy Numitora i Amuliusza, stając po stronie służby tego drugiego. Wtedy porwano Remusa i zaprowadzono go przed Amuliusza, zarzucając mu zbrodnię napaści na posiadłości Numitora. Fakt ten nie wzbudził zainteresowania w Amuliuszu. Postanowił odesłać złoczyńcę do Numitora. Remus opowiedział mu całą swoją historię, a były król poznał w nim swojego wnuka i kazał sprowadzić Romulusa, by wspólnie obalić Amuliusza.

    Amuliusz swój błąd przypłacił najwyższą ceną. Razem ze sprowadzonym Romulusem i zbrojnymi mężami Remus strącił z tronu Amuliusza i ponownie osadził na nim Numitora.

    Bliźniacy zabili Armuliusza i za radą swojego dziadka opuścili miasto i postanowili założyć nową osadę, tam gdzie zostali uratowani. Konflikt między braćmi narastał od chwili, gdy postanowili zadecydować komu przypadnie przywilej nadania nazwy nowej osadzie. Rozstrzygnięcie sporu powierzono bogom. Prawo miał otrzymać ten z braci, który ujrzy więcej sępów na niebie. Remusowi, który był na wzgórzu awentyńskim ukazało się 6 ptaków, natomiast Romulus, który zajął wzgórze palatyńskie ujrzał 12 sztuk, co wyrażało przychylność okazaną mu przez bóstwa.

    Wybraniec oborał przestrzeń i tak zakreślił granice przyszłego Rzymu. Kiedy Remus przeskoczył ową linię, jego brat jako król miasta zabił go za naruszenie swojego terytorium. Według Tytusa Liwiusza miał powiedzieć:

To samo spotka każdego po kolei, kto mury moje przekroczy”.

    Romulus uznał się za samodzielnego pana miasta, nazwanego od jego imienia, Rzym. Nowy władca do pomocy przybrał sobie 12 liktorów** i ustanowił Senat, w którym zasiadło 100 przedstawicieli ludu.

** liktor – niższy funkcjonariusz administracji rzymskiej.

Ponieważ grono zamieszkujące Romę było nieliczne, król wyznaczył gaj zwany asylum i uznał za miejsce, gdzie każdy uzyskuje prawo nietykalności, nawet największy zbrodniarz.

    Zewsząd schodzili się najwięksi opryszkowie. Lecz nie było w Rzymie kobiet, co nie pozwalało na rozwój osady. Romulus wymyślił, że zorganizuje igrzyska. Wysłał zaproszenia i przyszli mężowie z żonami i córkami. Kobiety wzięto do tańca, a na znak Romulusa każdy opryszek porwał kobietę która przy nim stała. Wydarzenie to nazwano porwaniem Sabinek.

    Jak można było przypuszczać ojcowie i bracia porwanych kobiet nie potrafili wybaczyć Rzymianom i postanowili odbić kobiety. W walkach udział brali głównie Sabini, których do walki prowadził król Tytus Tacjusz. Walkę przerwała interwencja kobiet, które wbiegły w sam środek walki i błagały mężów i ojców o zaprzestanie wojny. Tacjusz i Romulus zdecydowali się stworzyć jedno państwo. Wspólne rządy trwały zaledwie kilka lat, przerwane nagłą śmiercią Tacjusza.

    Pewnego dnia w roku 716 p.n.e. (po 37 latach panowania), gdy Romulus przeglądał wojsko doszło do wielkiej burzy, a gęsta mgła spowiła miejsce, na którym siedział król. Gdy mgła opadła króla już nie było. Całe wydarzenie miało miejsce podczas wspólnych obrad ludu i senatu na Polu Marsowym. Tajemnicze zniknięcie króla rozgniewało większość Rzymian, ponieważ podejrzewali oni, że otoczenie monarchy zabiło go, a ciało ukryto. Aby uniknąć buntu głoszono, że to cnoty i zasługi wyniosły króla do nieba, gdzie przebywał jego ojciec, bóg Mars. Wystąpił wówczas jeden z senatorów i pod przysięgą oświadczył, że rankiem objawił mu się sam Romulus, zapowiadając potęgę Rzymu, jako przyszłej stolicy świata. 

Liwiusz tak podaje jego słowa:

„Romulus, ojciec naszego miasta, zstąpił z nieba tego poranka i ukazał się mi. Przejęty strachem i pełen szacunku stanąłem przed nim, modląc się, bym miał prawo spojrzeć na jego twarz. Idź – powiedział Romulus – i powiedz Rzymianom, że z woli bogów mój Rzym będzie stolicą świata. Niech uczą się na żołnierzy. Powiedz im, by przekazali swoim dzieciom, że żadna siła na świecie nie oprze się potędze rzymskiego oręża. Po tych słowach wrócił do nieba.”

    Słowa obywatela uspokoiły lud, który teraz był pewien, że ich król został wzniesiony do nieba, a bogowie im sprzyjają. Romulus miał ponoć stać się Kwirynusem***.

*** Kwiryn (łac. Quirinus) – jeden z pięciu głównych i najstarszych bogów rzymskich, czczony pod postacią włóczni. Był bogiem kwirytów (Quirites), tzn. zbrojnych Rzymian („narodu uzbrojonego we włócznie”; od quiris – włócznia). Wraz z Jowiszem i Marsem stanowili trójcę najwyższych bogów państwa rzymskiego.


Słynna rzeźba wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa

Słynna rzeźba wilczycy karmiącej Romulusa i Remusa nie pochodzi w całości z jednego okresu. Z pewnością bliźnięta są późniejszym dodatkiem, wykonanym w XV wieku, specjalnie dla zobrazowania mitu założycielskiego. Kopie tej rzeźby można znaleźć na całym świecie, w głównej mierze dlatego, że Benito Mussolini rozdawał je na prawo i lewo – jako dowód podtrzymania tradycji rzymskich.


[21.11.2024, Toruń]

20 listopada 2024

KARTKA Z KALENDARZA - 20.11.2024

 

Kartka z kalendarza na dzień 20 listopada 2024 roku

Środa


Imieniny dzisiaj obchodzą: Feliks, Rafał oraz Agapiusz, Agnieszka, Ampelia, Ampeliusz, Edmund, Eustachy, Fortunata, Grzegorz, Lubomir, Maksencja, Maria, Narzes, Oktawia, Oktawiusz, Sędzimir, Sylwester, Sylwestra, Symplicjusz, Symplicy, Tespezjusz, Tespezy


Przysłowie na dziś:

Jeśli kret w listopadzie jeszcze późno ryje, na Nowy Rok komar wpadnie w bryję”


Słońce

Świt: 06:25

Wsch. Sł.: 07:03

Zenit: 11:21

Zach. Sł.: 15:39

Zmierzch: 16:17


Cytat dnia:

Każdy ma swoje miejsce ulubione w dzieciństwie. To jest ojczyzna duszy.”

z „Przedwiośnia” - Stefan Żeromski


20 listopada 1925 roku zmarł w Warszawie Stefan Żeromski - prozaik, dramatopisarz, publicysta. [ur. 14 października 18644 roku w Kielcach]



Poniżej tekst ŻeromskiegoNagi bruk


NAGI BRUK

Rozwarła się wielka brama… Z głębi murów olbrzymich, zadymionych sadzą, wyszedł na ulicę wielki ludzki tłum. Wyszedł odrazu, wywalił się, jak bryła. Powiewała nad nim czerwona chorągiew, płótno we krwi zmaczane. Proste drzewo tkwiło w jakowychś dłoniach wyschniętych, sękatych, z czarnymi pazurami. Zdawało się, że dłonie te, to szpony ptasie, co pochwyciły i trzymają zdobyty łup. Poniżej dłoni widać było na suchych gnatach dwa brudne mankiety z ordynarnemi spinkami. Dolny brzeg i koniec czerwonego płótna lewą ręką unosiła ku górze kobieta, obwiązana chustką wełnianą. Na prawej ręce dźwigała niemowlę, którego główka, wyłaniająca się z chusty matczynej, tkwiła ponad odkrytemi głowami.

Wokół sztandaru tłoczyły się w pospiesznym marszu figury zczerniałe, rude, pożółkłe, ludzie o skórze lic tęgo wydębionej dymem, kwasami, sadzą i smrodem. Szli mężowie o oczach doskonale wyźganych pracowitemi igłami porządnej pracy, o trzewiach wyżartych od chorób, o nerwach, których szaleństwo ucisza wódka. Wszyscy byli odziani w tandetne miejskie gałgany, kupione w sklepach starzyzny. Ich tużurki, marynarki, żakiety rading-coat'y były gałgańskiem naśladowaniem odzieży ludzkiej, podobnie jak ich głowy, złupione przez pracę, obrzydłe od biedy, spotniałe od trudu, były karykaturą kształtu ludzkiego.

Skoro się pojawili w ludnej ulicy, gdy na jej tle bezbarwnem zatkwił krwawy kwiat, ludzie normalni „obywatele“, zaczęli pomykać na prawo i na lewo, w tył i naprzód. Jedni zapadali w bramy tak momentalnie, jak znika widmo starego Hamleta w teatrze; inni sunęli wzdłuż murów niepodobni do samych siebie, na obraz cieniów latarni czarnoksięskiej. Byli tacy, co stawali nieruchomo pod murem z zamrużonemi oczami i wciągniętym w płuca oddechem, jak gdyby w oczekiwaniu, że ściana się rozstąpi, pochłonie ich i wybawi.

Dookoła idącego zastępu zatoczyła się pusta sfera powietrza. Szli sami. I sami naturalną siłą tworzyli ze siebie krąg coraz bardziej spoisty. Kiedyniekiedy i z tego kręgu odpadał człowiek. Jak pacyna, urwana od wirującej bryły, leciał po linii stycznej i ginął w zaułku, nikł w bramie, ogarnięty przez litościwe objęcie, przez macierzyste łono muru. — Maszerujący dalej ściskali się korpusami ciał coraz szczelniej, coraz mocniej, coraz bardziej. Wsparli się ramiony i szukali podniety w ich dreszczu.

Bicie serc stało się jedno.

Pieśń o czerwonym sztandarze zlatywała z ich warg zdrętwiałych i rwała się raz wraz. Co ją ze zduszonej piersi wysiepali, jak obosieczny miecz, — co wyrzucili strofę z pomiędzy zwartych zębów, to się nagle rozsypała, jak lotny piach, w luźne wyrazy, w tony i dźwięki…

Na przodzie, o krok przed tłumem szedł oberwany szewc, w krótkich portkach, wygniecionych kolanami, wygniłych w kroku, w smokingu, na jedwabnej ongi podszewce, spiętym na brzuchu agrafką, i w czerwonym szaliku na szyi. Pijacka jego twarz była zsiniała, nos popielaty, oczy skostniałe z zachwycenia. Śmiał się na cały głos chichotem, od którego słuchaczom kolana drżały, śmiał się nareszcie, śmiał się raz szczerze, w zamian za całe swe sobacze życie. Wołał, wymachując zzieleniałym kapeluszem ku górnym piętrom, ku widzom z balkonów: „Schodź, burżuaza, na dół! Pięknie do spaceru prosimy!"

Kobieta, idąca w środku i ręką podtrzymująca sztandar, miała na twarzy wyraz spokoju, jasności, możnaby powiedzieć, wyraz łaski. Widać było zdaleka jej twarz głupią, natchnioną i miłością. Podnosiła coraz wyżej rękę i coraz wyżej, pewnie odruchowo, podnosiła dziecko. A może nie, może nie odruchowo! Może w tych minutach wiedziała, co czyni. Może je naumyślnie pokazywała światu podłemu. Piwniczne dziecko miało twarz posępną, blado czarną, spojrzenie gniewne i groźne.

Czemuż je miała kryć?

Żeby się chowało w rynsztoku Ojczyzny? Żeby rosło w pośród czarnych ścian piwnicy, po których ciecze wilgoć wieczna? Żeby oddychało kwaśnem, kapuścianem powietrzem i smrodem nocnych wspólnych legowisk? Żeby żyło bez powietrza, bez światła, bez strawy ludzkiej, w kącie, gdzie się tłoczy i morduje, zaraża chorobami i zbrodniami stado wdeptane w ziemię? Żeby jego światem było podwórze, gdzie powietrze — to wapienny pył i zgniły kurz, a jedyny widok, to czarne cegły? Miała czekać, aż podrośnie i stanie się zeń młodociany włóczęga, ulicznik znający od maleńkości wszystkę rozpustę wielkiego miasta i wszystkie jego tajemnicze zbrodnie? Miałaż czekać, aż pocznie żebrać po chodnikach, którymi chodzą weseli panowie i cudnie strojne panie? Miałaż patrzeć, jak go będą ścigać, łapać, trzymać w kryminałach, kuć w żelaza za jakieś nieznane jej zbrodnie? Miałaż czekać na chwilę, kiedy jedyną jego rozkoszą stanie się wódka i zarażona dziewka? Miałaż czekać, aż wyrośnie na nożowca, lub pracownika, co wysiepawszy całe ciało w fabrykach dla zysku panów, zamrze śmiercią spracowanego konia, z niewiadomej choroby, zgonem nędzniejszym od bujnego zgonu nożowca? Któż wie? Może w onej chwili wzdychała, że woli go zanieść na krwawą ofiarę czystego ciałem i duchem, istność nieskalaną, niezmazaną, świętość duszy swej, wykarmioną krwią z pod serca, własność jedyną na tym padole, dzieciątko jasne, zanim je świat odedrze od łona, pochwyci w szpony, strawi w szczękach swych wszechmocnych i rzuci jej pod nogi, jako łachman gnijący…

Zupełna pustka stała się w ulicy. Nagie ściany domów, zamknięte okna, zatrzaśnięte drzwi i nagi bruk.

Nagi bruk…

Z poprzecznego zaułka wyszedł niespodziewanie jakoby ruchomy odłam muru. Szynele koloru skostniałej ziemi, żółtawe baszłyki, niby skiby roli podoranej.

Na ten widok wyrwała się z pęt i wybuchła pieśń. Stała się okrzykiem wolności, wydartym z głębiny ducha wielkiego ludu. Niby z otchłani lecąca strzała, której żeleźce dymi się jeszcze od krwi, padła w pustą ulicę i w nastawiony połysk karabinów.

Popchnięty od ducha zachwytu, natchniony posłannictwem tłum zrósł się w jedną bryłę. Stał się męstwem, które śmiercią pogardza. Szedł niezachwiany, wyniosły, ślepy i głuchy, żywy pocisk, torujący drogi wolności.



[20.11.2024, Toruń]

19 listopada 2024

SŁOWA JAKIE DRZEWIEJ BYWAŁY (1676 - 1722) ZAZIONĄĆ - ZBASOWAĆ

 

1676. Zazionąć - ozionąć, ozionieniem zająć

1677. Zazmudzić - zaplugawić, zapaskudzić

1678. Zaznać, zaznawać kogoś z kimś - zaznajomić

1679. Zazrość - zazdrość

1680. Zazuć, zazuwać - wzuwając (obuwie) zaciągnąć z tyłu na piętę

1681. Zazuty trzewik - z wysokim napiętkiem

1682. Zazwać, zazywać - zawołać, zawezwać; powołać kogoś

1683. Zazwany żołnierz - wysłużony, który jednak wrócił do służby dla dobra ojczyzny

1684. Zazwierzchni - powierzchowny

1685. Zazżedz, zażogać, zażedz - zapalić

1686. Zaźrebić - zapłodnić klacz

1687. Zaźrebić się - oźrebić się

1688. Zaźrzewać, zaźrzywać - zazdrościć

1689. Zaż - czyż

1690. Zażalić - zapełnić żalem, rozżalić

1691. Zażałować czegoś - pożałować czegoś

1692. Zażarłość - zażartość, zaciekłość

1693. Zażarły - zażarty

1694. Zażąć, zażdżąć, zażdżmąć, nzażymać - zacisnąć

1695. Zażąć, zażdżąć kogoś - wycisnąć, wydusić coś z kogoś

1696. Zażąć, zażdżąć nauki = zachwycić, liznąć; zaciągnąć się, zabliźnić się, zagoić się

1697. Zażąć, zażdżąć - zahaczyć, zawadzić, potrącić coś

1698. Zażdżony - zadeszczowy, dżdżysty

1699. Zażgę - zapalę

1700. Zażoga, zażega, zażożk - zapalenie, podpalenie; ogień namiętności, rozognienie żagiew, podpał; odnieta, pobudka, bodziec

1701. Zażółciwać - zażółcać

1702. Zażyć, zażywać - używać, spróbować, doświadczyć, posiadać

co, korzystać, użytkować

1703. Zażyć, zażywać kogoś - zrobić z nim co się podoba

1704. Zażyć, zażywać - jeść, pić

1705. Zażyć, zażywać - zagoić się (rana zażyła - zagojona)

1706. Zażyć, zażywać się z kimś - zżyć się

1707. Zażywić, zażywiać - zasilić żywnością, pożywić

1708. Zażywny - którego można użyć na pokarm, jadalny; szturmowy (drabina zażywna)

1709. Zażyznić, zażyzniać - użyźnić

1710. Zażżenie, zażenie - zapalenie

1711. Ząb do orzechów - dziadek do orzechów, orzechołom

1712. Ząbal, zębal - człowiek o wielkich zębach

1713. Ząbczasty - zębaty, ząbkowany (koło ząbczaste)

1714. Ząbr, ząbry, ząbrze - chorobliwe obrośnięcie zębów i dziąseł końskich skorupą mięsistą, chropowatą

1715. Ząbrzyna - mięso z żubra

1716. Zbabić - zrobić babą, zrobić zniewieściałym

1717. Zbadło mi się - sprzykrzyło mi się

1718. Zbać się - zlęknąć się

1719. Zbakać kog - złajać

1720. Zban - dzban

1721. Zbanuszek - dzbanuszek

1722. Zbasować - złajać, zbuzować, zbesztać



[19.11.2024, Toruń]

18 listopada 2024

KARTKA Z KALENDARZA - 18.11.2024

 

Kartka z kalendarza na dzień 18 listopada 2024 roku

Poniedziałek


Imieniny dzisiaj obchodzą: Roman, Tomasz oraz Agnieszka, Aniela, Cieszymysł, Filipina, Gabriela, Galezy, Hezychiusz, Józefa, Karolina, Klaudyna, Leonard, Noe, Odo, Odon


Przysłowie na dziś:

Gdy w listopadzie wody się podniosą, to snadź w zimie deszcze roszą

Słońce

Świt: 06:22

Wsch. Sł.: 07:00

Zenit: 11:21

Zach. Sł.: 15:42

Zmierzch: 16:20


Cytat dnia:

Bądźmy wdzięczni ludziom którzy czynią nas szczęśliwymi, są urokliwymi ogrodnikami dzięki którym nasze dusze rozkwitają.

Marcel Proust


18 listopada 1922 roku w Paryżu zmarł Marcel Proust – wybitny francuski pisarz. [ur. 10 lipca 1871 roku w Auteuil].



Poniżej początkowy fragment drugiego tomu – „W cieniu zakwitających dziewcząt”, drugiej części „W poszukiwaniu utraconego czasuMarcela Prousta w tłumaczeniu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.


Tymczasem pani Bontemps, która mówiła sto razy, że nie chciałaby bywać u państwa Verdurin, uszczęśliwiona, że ją zaproszono na środy, obliczała właśnie w duchu, w jaki sposób mogłaby tam bywać możliwie najczęściej. Nie wiedziała, że pani Verdurin wymaga, aby nie opuścić żadnej środy; z drugiej strony, należała do tych mało poszukiwanych osób, które, kiedy są zaproszone na serie przyjęć do jakiegoś domu, nie idą po prostu wówczas, gdy mają wolną chwilę i ochotę jak ci, co wiedzą, że zawsze zrobią przyjemność. Przeciwnie, takie osoby wyrzekają się na przykład pierwszego i trzeciego wieczoru, wyobrażając sobie, że ich nieobecność zwróci uwagę i zachowując się na drugi i czwarty; chyba że, mając jakieś informacje, iż trzeci „żurek” będzie osobliwie świetny, obiorą odwrotny porządek, utrzymując, że „niestety poprzednim razem nie były wolne”. Tak pani Bontemps obliczała, ile może być jeszcze środ przed Wielkanocą i w jaki sposób mogłaby zyskać jedną więcej, nie robiąc wrażenia, że się narzuca. Liczyła na panią Cottard, że jej w drodze da jakieś wskazówki.

Och, pani Bontemps, widzę, że pani wstaje, to bardzo nieładnie dawać w ten sposób hasło do ucieczki. Winna mi pani kompensatę za to, że pani nie była w ostatni czwartek… No, niechże pani siada jeszcze na chwilę. Nie odrobi już pani przecie żadnej wizyty przed obiadem. Doprawdy, nie da się pani skusić? — mówiła pani Swann, podsuwając talerz z ciasteczkami. — Wie pani, że to wcale niezłe te świństewka. Niepokaźne to, ale niech pani tylko skosztuje!…

Przeciwnie, to wygląda bardzo kusząco — odpowiadała pani Cottard. — U pani, pani Odeto, nigdy nie grozi śmierć głodowa. Nie potrzebuję pytać o markę fabryczną, wiem, że pani wszystko bierze od Rebatteta. Muszę wyznać, że jestem bardziej eklektyczna. W kwestii ptifurów i w ogóle wszelkich łakoci często zwracam się do Bourbonneux. Ale uznaję, że oni tam nie mają pojęcia, co to są dobre lody. We wszystkim, co tyczy lodów, kremów czy sorbetu, Rebattet to Sztuka przez wielkie „S”. To, jakby powiedział mój mąż, nec plus ultra.

Ale to jest po prostu robione tutaj, w domu. Doprawdy nie?

Nie mogłabym jeść obiadu — odpowiadała pani Bontemps — ale siadam jeszcze na chwilę, wie pani, ja uwielbiam rozmawiać z osobą inteligentną jak pani.

Wydam się pani niedyskretna, pani Odeto, ale rada bym wiedzieć, co pani sądzi o kapeluszu pani Trombert. Wiem, że modne są wielkie kapelusze, ale ona już trochę przesadziła. A w porównaniu z kapeluszem, w jakim przyszła kiedyś do mnie, ten dzisiejszy był raczej mikroskopijny.

Ale nie, ja nie jestem inteligentna — mówiła kokieteryjnie Odeta. — Ja jestem w gruncie naiwne stworzenie, które wierzy we wszystko, co mu ktoś mówi, które bierze sobie do serca wszystko.

I dawała do zrozumienia, że w początkach bardzo cierpiała, wyszedłszy za człowieka takiego jak Swann, który „chodził na boki” i zdradzał ją.” […]



[18.11. 2024. Toruń]

PISMO OBRAZKOWE (152 - 159)

 

152.

Taki los starej kobiety



153.

Most łączący dwa brzegi rzeki



154.

Ekologiczna mądrość ludowa



155.

Taka oto rzeźba w drzewie



156.

Droga do szkoły – lata 50-te ubiegłego wieku



157.

Niezwykła rzeźba Jurgi



158.

Kraków, ulica Grodzka pod Wawelem, kawiarenka – lata 70-te



159.

Sosna szczeciniasta. Te gatunki drzew są długowieczne i bardzo odporne na trudne warunki pogodowe i złe gleby. Jeden z trzech gatunków, najstarszy z tego gatunku ma ponad 4800 lat.




[18.11.2024, Toruń]