Chłopcy
codziennie wychodzili po swoich ojców wracających z pracy. Do zakładu mieli
dziesięć minut drogi i wychodzili za pięć piętnasta i kiedy zbliżali się do
szosy, przy której znajdowała się brama zakładu, rozlegał się ostry dźwięk
syreny fabrycznej, oznajmiającej koniec pracy. W czasie kampanii cukrowniczej
ten dźwięk przeszywał powietrze sześciokrotnie: trzy razy o pełnych godzinach,
kiedy zaczynano pracę, o czternastej, dwudziestej drugiej i szóstej rano, i na
kwadrans przed zmianą. Wiosną i latem była to siódma i piętnasta. Chłopcy szli
dróżką ciągnąca się wzdłuż kolejowych torów. Rozmawiali beztrosko o sprawach,
które w życiu dziesięciolatków znaczyły wiele. W miarę zbliżania się do zakładu
milkli i zatrzymywali się, nie podchodząc do samej bramy. Kiedy wreszcie
ojcowie pojawiali się w tłumie ludzi wychodzących z zakładu, przyciągani
spojrzeniami chłopców, następowała niepisana rywalizacja. Który ojciec pierwszy
wyłoni się z tłumu? Który z nich jako pierwszy podejdzie do swojego syna. Przez
ułamek czasu raz na twarzy jednego, innym razem drugiego pojawiał się uśmiech satysfakcji
i zwycięstwa. Potem jednak podążali ze swoimi ojcami, którzy w czasie roku
szkolnego wypytywali o właśnie o szkole, a w wakacje skupiali się nad tym, co
przygotowano na obiad. Następnie obmyśliwali plan zajęć na popołudnie.
Ojcowie
byli dumni ze swoich synów, z którymi przekraczali próg mieszkań, gdzie czekał
na nich zapach obiadu.
Więzi! To było to...
OdpowiedzUsuńOjciec, jakikolwiek by nie był, zawsze będzie najważniejszy, kochany miłością bezwzględną- miłością dziecka.
OdpowiedzUsuń--- czy po latach, ojcowie nadal są dumni ze swoich synów...?
OdpowiedzUsuń