CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

03 października 2016

POMADKA

1.
Nie lubił siebie za to, że odkłada wszystkie zadania na ostatni dzień. Wiedział, że i w tym przypadku zdąży, choć wolałby mieć to już zrobione, napisane i wysłane pocztą przedostatniego dnia. Dokonywał ostatnich korekt: poprawiał literówki, marginesy; zmieniał grubość i wysokość czcionki tak, aby po wydrukowaniu tekstu nie mieć do siebie pretensji.
Kiedy przymrużał oczy, widział jak na jawie odnowiony park z równo wytyczonymi alejkami, z kwiecistym wzgórzem, z odrestaurowaną główna aleją, z nasadzeniami młodych brzóz, klonów i świerków, z bocianim gniazdem wspartym na ramieniu najwyższej z topól, z zarybionym stawem, wokół którego postawiono spacerowe kładki.
- Następnie zajmę się tym starych spichlerzem - pomyślał i znów zobaczył pod powiekami dwupoziomową piwnicę wysokiego budynku zaadaptowaną dla potrzeb okolicznych malarzy i rzeźbiarzy, nie mających dotąd swojej siedziby. W dole znajdowała się pracownia, a z niej dwa łańcuchy schodów prowadziły ku pomieszczeniu mieszczącemu się powyżej i pełniącemu funkcję galerii. Na tym wyższym poziomie stały sporej wielkości, monumentalne rzeźby w drewnie przedzielone obrazami ludowych artystów, mniejszymi rzeźbami i innymi wytworami rękodzielników. 
Umyślił sobie, że tę wysoką, zacienioną przestrzeń, sięgającą zadaszenia rozjaśniałyby punktowo liczne światła, skierowane właśnie ku górze, głaszczące chropowatą powierzchnię rzeźb przewyższających wysokością wzrost człowieka. Na dół, na pracownię, patrzyłyby natomiast mocniejszym światłem reflektory, dające temu miejscu nieco więcej agresywnej jasności tak potrzebnej oczom ludzi, którzy wykonują pracę, którzy tworzą.
Do tego przybytku ludowej, nieprofesjonalnej sztuki wchodziłoby się, jak dawniej, po schodkach, tyle że odnowionych; przechodziłoby się przez ganek, w którym znajdowałby się piec wraz z odchodzącymi od niego ciepłowniczymi rurami. Należało się jeszcze zastanowić nad umieszczeniem zbiornika wyrównawczego z wodą. Musiałby on być zainstalowany w budynku znacznie powyżej poziomu galerii. W innym wypadku prawa fizyki nie pozwolą na prawidłową cyrkulację podgrzanej przez żar paleniska cieczy. 
Ktoś zapukał do drzwi. Rzucił zdawkowe: „proszę wejść” i oderwał się od edytorskiej pracy. Wchodzącą do gabinetu była uczennica trzeciej klasy technikum. Skierowała swoje kroki w stronę jego biurka i zaczynała już wyświetlać sprawę z jaką przyszła, gdy on nakazał jej zająć miejsce w fotelu stojącym po lewej stronie niewysokiej, dębowej ławy.
Wstał i podszedł od biurka do fotela przy ławie ustawionego naprzeciwko tego, na którym siedziała dziewczyna.
- Słucham cię. Z czym do mnie przyszłaś?
Dziewczyna energicznie, choć nieskładnie i nerwowo rozpoczęła swą opowieść.
- Bo ja, panie dyrektorze, ja już nie wiem, co mam zrobić. Pan dyrektor bursy każe mi płacić za obiady… a ja naprawdę nie mam już pieniędzy. Wychowawczyni też mnie ponagla, chociaż mówiłam jej, że w tym miesiącu nie będę w stanie zapłacić… a ona przecież wie, w jakich warunkach mieszkam… i pan też je zna, panie dyrektorze.
- Oczywiście, że znam. Rozmawiałem już z radą rodziców i ustaliliśmy, że sfinansuje twój pobyt w bursie. Czyżby coś się zmieniło?
- Zmieniło się, panie dyrektorze, bo wychowawczyni powiedziała mi, że chyba stać mnie na zapłacenie za posiłki, skoro mam pieniądze na… - zawahała si i przerwała.
- Co powiedziała? Dokończ.
- Powiedziała, że skoro stać mnie na malowanie się, tym bardziej  stać mnie na opłaty…
Spojrzał na twarz dziewczyny, naturalnej brunetki o świeżej, śniadej cerze. Utkwił wzrok w jej ciemne, niemal brunatne oczy, nad którymi nerwowo drgały powieki, a jeszcze wyżej wznosiły się łukowate wstążki czarnych jak węgle, szerokich brwi.
Dziewczyna zwróciła uwagę na ten wzrok niemal fizycznie dotykający jej oczu. 
- Panie dyrektorze, ja nie maluję brwi, nie podkreślam rzęs kreskami tuszu…
- W czym rzecz? - zapytał.
- Chodzi o to, że mam pomalowane pomadką usta.
- Ach tak… nie zwróciłem uwagi. Myślałem, że to „twój” kolor warg.
- Panie dyrektorze… ja naprawdę nie wiem, czy mam zrezygnować z mieszkania w bursie i dojeżdżać do szkoły. Ale to daleko… sam pan wie.
- Rozumiem, że wolałabyś zostać w bursie.
- Tak, panie dyrektorze, ale nie wiem, czy będę w stanie zapłacić…
Odruchowo spojrzał na zegar wiszący na ścianie tuż nad głową dziewczyny.
- O której jutro zaczynasz zajęcia?
- Za pięć dziewiąta.
- Ach tak… wobec tego zajdź tu do mnie o ósmej trzydzieści. Tylko nie zapomnij.
- Ale… panie dyrektorze, co ja mam powiedzieć w bursie, kiedy mnie zapytają…?
- Skarbie, sprawa załatwiona. Aha, kiedy przyjdziesz o wpół do dziewiątej, powiesz mi, co mieliście dzisiaj na obiad i kolację.
Wstała nieco zaskoczona tą zbyt krótką, jak się jej wydawało, rozmową. Przeszła do drzwi i wyszła z gabinetu, a on zanim powrócił do komputera, wykonał krótki telefon do dyrektora bursy.
Na jednej z przerw poprosił panią Traczyk, aby przyszła do gabinetu za kwadrans druga. 
Kiedy wychowawczyni ciemnowłosej uczennicy z klasy trzeciej technikum pojawiła się w jego gabinecie, poprosił, aby sprecyzowała zarzuty wobec swej wychowanki. Słuchając co miała do powiedzenia, miał ochotę przerwać jej i powiedzieć, że gdyby to ona, nauczycielka biologii pokusiła się o pociągnięcie pomadką swoich ust, niewiele zmieniłoby to w jej wyglądzie.
Powiedział coś innego.
- Pani Traczyk, to młoda dziewczyna. Dziewczyny w jej wieku, pani sobie wyobrazi, starają się wyglądać ładnie i być atrakcyjne dla chłopców. Tego prawa biologii pani nie zmieni. Ja wcale nie uważam, aby ten skromny makijaż, jakim podkreśla swoją urodę, raził kogokolwiek swoją ostrością. I wreszcie, pani Traczyk, oboje znamy sytuację materialną i mieszkaniową pani wychowanki, i tak myślę sobie, że tutaj właśnie, w szkolnym otoczeniu dziewczyna, być może dzięki temu śladowi pomadki na ustach, może się poczuć dowartościowana, może zapomnieć o biedzie panoszącej się w jej rodzinnym domu. Myślę, że to bardzo ważne dla niej. Proszę zatem stosować się do ustaleń, jakie zostały podjęte przeze mnie i radę rodziców w jej sprawie.

2.
- Jestem, panie dyrektorze.
Usiadła w tym samym miejscu, co wczoraj. Woda w elektrycznym czajniku zaczynała wrzeć.
Nie pytana opowiedziała ze szczegółami o tym, co jadła na obiad i kolację.
- Napijesz się kawy? - zapytał.
Zawahała się.
- Chętnie.
- Mam tylko rozpuszczalną. Ile łyżeczek?
- Jedna.
- Cukier?
- Piję gorzką.
- To tak jak ja.
Zalał wrzątkiem wsypane do szklanek porcje kawy.
- Poczęstuj się ciasteczkami - zachęcił dziewczynę. - Odrobina słodkości z samego rana nie zaszkodzi.
Pili i jedli powoli, zerkając na wiszący na ścianie zegar. 
- Pokaż no swoje usta - przykazał, kiedy wysączyli już kawę ze swoich szklanek.
Rozwarła delikatnie wargi, a potem je zacisnęła, nie dopatrując się sensu w jego poleceniu.
- Nie sądzisz, że zbyt delikatnie je dzisiaj pomalowałaś?
Westchnęła wciąż nie rozumiejąc do czego dyrektor zmierza.
- Masz z sobą tę pomadkę?
- Oczywiście. Mam w torbie.
- No to podejdź tam, do lustra i porządnie pociągnij nią swoje usta.
Wykonała jego polecenie, a on spoglądał w jej odbicie w lustrze. Zobaczył śmiejące się oczy, lecz nade wszystko patrzył na jej intensywnie karminowe wargi.
Odwróciła się ku niemu.
- Ale pan to jest, dyrektorze - teraz i jej głos się uśmiechał.
- Spokojnie, przemyślałem wszystko. Wiem, że pierwsza jest biologia, czy tak?
- Skinęła głową.
- To bardzo dobrze. Bardzo dobrze - powtórzył. - Tylko pamiętaj, to będzie ten jeden, jedyny raz.
- Tak myślałam… - i po chwili: - Ale się wścieknie!
- I oto chodzi.
Dopiero po jej wyjściu zauważył pozostawiony na srebrzystej tafli lustra ślad po pomadce. To były jej usta. Rozchylone jak przy pocałunku. 

[26.09.2016 - 03.10.2016, Colmar-Berg w Luksemburgu i Dobrzelin]

6 komentarzy:

  1. Szkoda, że tak niewielu teraz ludzi, jak ów dyrektor. Ciepły, serdeczny, wyrozumiały, a nade wszystko myślący inaczej, czyli szerzej i mądrzej niżz przeciętny belfer. Mało tego, potrafi pochylić się nad każdym najmniejszym problemem.
    Serdeczności zasyłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, możliwe, że niewielu ich zostało... nie śledzę tego tak dokładnie jak onegdaj...

      Usuń
  2. Klik dobry:)
    Jakże piękny byłby świat, gdyby każdy w podobny sposób pochylał się nad problemami młodych - kształtujących się dopiero - ludzi.

    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. no właśnie... nie tylko pedagogiczne ciała..

      Usuń
  3. Gest bardzo ludzki, wynikający z empatii i doświadczenia, mam nadzieję tylko, że owa niewiasta umiała go docenić...
    A wiesz, mnie życie nauczyło, że nie zawsze można ufać pokornie spuszczonym powiekom, bo czasem ich właścieiel/ka śmieje się za plecami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ... i mnie nauczyło i czasami myślę sobie, że może to i lepiej dla mnie, że nie jestem już narażony na kontakt wzrokowy z pokornie spuszczonymi powiekami...

      Usuń