CHMURKA I WICHEREK

...życie tutaj jest także fikcją, choć nie zawsze...

09 czerwca 2019

DRÓŻKI DONIKĄD (cd 3)

(...)
To  było wtedy, kiedy powrócił do siebie po poczynionych zakupach, czynnościach dla niego nietypowych, ale w tym konkretnym przypadku koniecznych. Duże pudło starannie owinięte błyszczącym, metalizowanym, prezentowym papierem, przewiązane ozdobną taśmą umieszczone było w pojemnej papierowej torbie. Pomimo tego, że trudno było nie zauważyć jego sprawunku, jaki taszczył w lewej ręce udało mu się, jak sądził, przemknąć niepostrzeżenie pod blokiem i dalej, wspinając się po schodach do swojego mieszkania. A jednak... po kilku minutach, kiedy już wsunął pakunek na dolną półkę szafy, Anna zastukała do drzwi i chyba nawet nie czekając na jego odezwanie się, weszła do mieszkania i przechodząc wąską szyją przedpokoju, znalazła się w jego pokoju.
Mimo wszystko był zaskoczony.
- A... to sąsiadka... wydawało mi się, że ktoś puka do drzwi... siadaj, Anno.
Zajęła miejsce przy stole na wskazanym przez Ernesta krześle.
- Cóż tam nowego? - zapytał.
Anna była wyraźnie podekscytowana.
- W czasie pana nieobecności odwiedził pana kolega szkolny Krzysztof Smulski.
- Odwiedził mnie?
- Ściślej nie zastał pana w mieszkaniu, a kiedy schodził, pozwoliłam sobie zapytać, w jalim przybył celu - zmieszała się, po czym: - To niedokładnie tak było. Kiedy wracał z góry (byłam właśnie na półpięterku), zapytał o pana. I tak od słowa do słowa przeszliśmy do mnie. Zaprosiłam go na kawę, chociaż przestrzegł mnie, że ma bardzo niewiele czasu - syn miał przyjechać do niego za pół godziny.
- Z czymże do ciebie przyszedł, Anno?
- Powiem krótko: przyjechał, aby zaprosić pana do siebie, do leśniczówki. Skreślił nawet kilka słów do pana.
Kobieta położyła na stole kopertę (że też nie zauważył jej wcześniej, gdy trzymała ją w ręce).
Ernest bez pośpiechu wyjął z koperty kartkę papieru. Liścik nie obfitował w słowa; przeczytał go jednym tchem.
- Krzysztof... tak... pamiętam... chodziliśmy do podstawówki... po tylu latach odezwał się... no, proszę...
Kiedy wypowiadał te postrzępione słowa, kobieta obserwowała go bacznie.
- Coś takiego... przypomniał sobie o mnie. A może to ja powinienem był dać znak, że żyję, co ty na to, Anno?
- Wydał mi się sympatyczny. Chyba nie pora teraz na rozsyrzyganie, kto powinien pierwszy odnowić znajomość.
- Tak sądzisz? Może masz rację. Uważasz, że powinienem skorzystać z zaproszenia?
Przełknęła ślinę i spuściła wzrok, przypatrując się jak jego palce rozprostowują niepogiętą przecież kartkę papieru.
- Powinien pan pojechać... zwłaszcza teraz, po tym wszystkim.
- Tak... powinienem. Ale dopiero po twoich urodzinach, na które bezczelnie się wproszę.
Zmieszała się.
.......................
- To co, wypijemy na drogę? Wziąłem po plastykowym kubku. Wprawdzie piwo z takiego kubka nie smakuje tak jak kuflowe, ale póki jest mocno schłodzone, wielkiej różnicy nie będzie.
Ruszyli wreszcie. Piwo było wyjątkowo smaczne, a truskawki słodkie o soczyste.
Kiedy pociąg przyspieszył bieg, Ernest spoglądając przez okno, ujrzał całkiem rozległy płacheć nieużytków zaczerwieniony wiotkimi kielichami smukłych, wysokich maków.
Przypomniał sobie z dzieciństwa takie makowe pola, także żyto pobłękitniałe od chabrów i te zasnute stożkowymi płomieniami liliowe i ciemnoniebieskie, niemal granatowe wstęgi łubinów.
(...)

[09.06.2019, Aire de Garabit we Francji]





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz